Problemem jest
prowincjonalizm tej ekipy, która nie bierze się pod uwagę tego, jakie będą
zagraniczne konsekwencje prowadzonej polityki. Zamiast tego | obowiązuje
postawa, że nie damy sobie w kaszę dmuchać i nikt nam nie podskoczy mówi politolog,
szef Fundacji Batorego, Aleksander Smolar
Rafał Kalukin
NEWSWEEK:Jaki będzie
efekt odesłania Billa Clintona do psychiatry przez Jarosława Kaczyńskiego?
ALEKSANDER SMOLAR:Nie
sądzę, aby ta wypowiedź dotarła wysoko w hierarchii Departamentu Stanu.
Kaczyński nie jest postacią aż tak ważną na politycznej mapie USA. Jest to
natomiast istotny element szerszej układanki, która stanowi obecną polską
politykę zagraniczną. Pozwala też zrozumieć samego Kaczyńskiego. Warto tu
przypomnieć niektóre jego wcześniejsze wypowiedzi. Chociażby tę z 2011 roku,
kiedy sugerował, że pani Merkel była agentką Stasi.
Napisał to w swojej
książce, więc na pewno nie był to lapsus.
- Z całą pewnością nie był to lapsus. Można sobie wyobrazić,
co politycy niemieccy - nawet niesprzyjający pani kanclerz – musieli sobie
pomyśleć o polityku z sąsiedniego kraju, który insynuacyjnie atakuje ich
przywódcę.
Kolejny przykład, jeszcze więcej
mówiący o tym, jak Kaczyński widzi świat: jako premier odbył w 2007 r. podróż
do USA, w trakcie której przyjął zaproszenie konserwatywnego think tanku Heritage Foundation. Takie spotkania
są ważnym elementem wizyt przywódców państw, którzy mają okazję przedstawić w
poważnym gronie ekspertów i polityków swoje poglądy na temat stosunków
międzynarodowych, problemów regionalnych, kwestii strategicznych itd. Jaki
temat poruszył Kaczyński? Lustrację w Polsce! Tyle miał do przekazania ówczesny
szef polskiego rządu ludziom, którzy mają realny wpływ na amerykańską politykę
zagraniczną.
Uznał, że lustracja to ważny temat, czy może czuł się
niepewny na obszarze stosunków międzynarodowych?
- Na pewno uważał lustrację za
ważny temat polityki PiS. Co innego jest tu dla mnie ważne; jego bezradność w
określeniu tematu rozmowy, która w waszyngtońskich realiach służyłaby polskim
interesom. Do tego dochodzi problem anachronicznego widzenia stosunków
międzynarodowych, szczególnie w Europie.
On jest pasjonatem historii i
czyta mnóstwo książek historycznych. O historii wie na pewno więcej niż o dzisiejszym
świecie.
Kaczyńskiego wizja polityki
zagranicznej wprost odwołuje się do tradycyjnej geopolityki, z wieku XIX i
międzywojnia. To wizja gry sił, nieustannej walki toczonej przez państwa
narodowe; wizja świata, w którym panuje chaos, wielcy próbują zdominować
małych, a mali budują koalicje przeciw wielkim. Podejrzewam, że duża część
niechęci Kaczyńskiego do Niemiec wynika z imperatywu organizowania oporu przeciw
najsilniejszemu krajowi w Europie, który dąży do dominacji nad innymi. Jego
zdaniem Unia Europejska nie wprowadziła żadnej modyfikacji do takiej wizji
świata.
Te wyobrażenia Kaczyńskiego zdominowały myślenie całej
polskiej prawicy.
- Bez nich nie sposób zrozumieć
ministra Waszczykowskiego. Cokolwiek by o nim myśleć, jest zawodowym dyplomatą
i trochę o świecie wie. Odnoszę jednak wrażenie, że określając kierunki
polskiej polityki zagranicznej, cały czas patrzy w oczy Kaczyńskiego i
sprawdza, czy spojrzenie pryncypała jest łaskawe i aprobujące.
Ale wyobrażenia to jedno, a kalkulacja polityczna to
drugie. Clintonowie są ostatnią nadzieją na powstrzymanie katastrofalnej dla
polskich interesów ofensywy Trumpa. Podobnie w Niemczech alternatywą dla Merkel jest prorosyjska SPD.
- Niestety polityka nie opiera się
wyłącznie na racjonalnych kalkulacjach. Nie wykluczam też, że PiS z zasady nie
przykłada wagi do słów i gestów, w przekonaniu, że dobre stosunki z Polską po
prostu będą się opłacać naszym partnerom. Jeśli Waszczykowski w ostatniej
chwili rezygnuje z zapowiadanego udziału w debacie w Berlinie z czołowymi
politykami przed 25. rocznicą traktatu o dobrym sąsiedztwie z Niemcami - i
tłumaczy to tym, że za późno położył się spać! - to tego nie sposób racjonalnie
uzasadnić. Przypuszczam, że on po prostu sądzi, że wszystko da się potem jakoś nadrobić.
I pewnie uważa to za sposób okazywania godności i niezależności polskiej polityki.
,A- co tam, mogą mi naskoczyć” - jak charakteryzowała politykę Kaczyńskiego
Jadwiga Staniszkis.
Cały ich język „powstawania z
kolan” nasuwa zresztą podejrzenia, że ludzie rządzący Polską mają jakiś
emocjonalny problem z własną godnością. Przecież Bill Clinton, porównując
ewolucję Polski i Węgier do putinizmu, nie
powiedział niczego nowego. Ta opinia, nawet jeśli przesadna, krąży po świecie
od miesięcy. Ale rozgłos, jaki temu u nas nadano, był niezwykły. Być może
wzięło się to z tego, że Clinton cieszy się dużym autorytetem, więc jego słowa
szczególnie zabolały.
Kaczyński nieraz podkreślał, że Zachód ma wobec Polski
zobowiązania za wojnę, za Jałtę. Tymczasem Clinton
powiedział coś odwrotnego: to Polska ma zobowiązania wobec Ameryki, która
wniosła największy wkład w obalenie komunizmu. Powinna więc dochować wierności
promowanym przez USA demokratycznym standardom.
- Akurat wobec Ameryki nasza
prawica nie wysuwała do tej pory tego typu roszczeń. To się zmieniło dopiero
teraz. Najbardziej ekstrawagancki był oczywiście Macierewicz, który
stwierdził, że nie będą nas pouczać kraje, które mają demokrację raptem od 200
lat. Niebywałe w ustach szefa resortu obrony, czyli obszaru priorytetowego dla
tego rządu!
Albo wicepremier Morawiecki, który
o prezydenckiej elekcji w USA mówi, że to wybór między dżumą a cholerą.
Jak można tak powiedzieć o przyszłym przywódcy
kraju będącego gwarantem naszego bezpieczeństwa? I jak poważnie traktować
ludzi, którzy wypowiadają takie opinie?
Po co więc to gadulstwo?
- Kluczem dla zrozumienia polityki
zagranicznej PiS jest polityka wewnętrzna. Gwałtowna degradacja opinii o
Polsce też nie bierze się z tego, co mówią Kaczyński i Waszczykowski, a z tego,
co się robi z Trybunałem Konstytucyjnym, mediami, prokuraturą, administracją.
Krótko mówiąc - podstawowym problemem również dla oceny polityki zagranicznej
Warszawy jest osłabienie demokratycznych fundamentów.
Jaka jest perspektywa Zachodu? Czy „dobra zmiana” jest
uważana za anomalię w procesie prozachodniej modernizacji? Niedawno jeden z
liderów opozycji przekonywał mnie, że jego zagraniczni rozmówcy coraz częściej
zdają się hołdować opinii, że anomalią była raczej modernizacja, a prawdziwa
Polska odsłoniła się dopiero teraz.
- Na Zachodzie ciągle widać wiele
dezorientacji i niezrozumienia, dlaczego kraj, który odniósł tak ogromne
sukcesy, teraz gwałtownie zboczył z drogi demokracji i praworządności. To rodzi
opinię o Polsce jako kraju nieprzewidywalnym, który kieruje się jakąś własną,
irracjonalną logiką. Dlatego Warszawa spada do drugiej ligi państw, z którymi
aż tak nie trzeba się liczyć. Widzieliśmy to przy okazji listu w sprawie
Ukrainy, pod którym zabrakło polskiego podpisu, gdyż Amerykanie nawet się o to
do nas nie zgłosili.
Polska dyplomacja robi zresztą
wiele, aby wizerunek kraju nieprzewidywalnego podtrzymać. Niedawno
Waszczykowski powrócił do sprawy obecnie wstydliwej, czyli utrzymywania się
formatu normandzkiego w sprawie Ukrainy. Po to, aby raz jeszcze obciążyć Tuska
za brak miejsca dla Polski przy stole, przy którym dyskutują Rosja, Niemcy,
Francja i Ukraina. Nowością było, że powołał się na słowa Łukaszenki... Oto
białoruski dyktator i krętacz stał się autorytetem dla polskiego ministra!
Żenujące!
Dlaczego Węgrom udaje się tak manewrować, że to Polska
bierze dziś na siebie odium za trendy polityczne silne w całym regionie?
- Orban jest, jaki jest, ale z
całą pewnością o wiele lepiej zna świat niż Kaczyński. Za młodu dużo jeździł,
był m.in. stypendystą Sorosa w Oksfordzie, zna angielski i wie, jak rozmawiać
z przywódcami Zachodu. Niedawno portal Politico.eu opublikował
ranking krajów europejskich pod kątem ich skuteczności w polityce
zagranicznej. Polska była daleko w tyle, a Węgry w czołówce! To smutna recenzja
już nie treści polskiej polityki jest ona zbieżna z węgierską - ale
profesjonalnej zdolności do jej realizacji.
Za Tuska graliśmy nieco ponad polski potencjał, teraz
poniżej. Efektem są pikujące opinie na temat Polski - co dla jednych jest
istotne, a dla innych niekoniecznie. Odwieczny problem: Polska pawiem czy
papugą narodów...
- Opinie są istotne, zwłaszcza
teraz, gdy Europa ulega procesowi daleko idącej transformacji. Jeżeli w
sejmowym expose Waszczykowskiego Niemcy są redukowane do roli kluczowego
partnera gospodarczego, a Wielka Brytania urasta do roli czołowego partnera,
to jest jasny sygnał, że Polska widzi siebie na zewnętrznym kręgu Unii
Europejskiej. A gdy minister ogłasza, że jego zdaniem należy powrócić do
poziomu integracji z końca lat 50., czyli do swobodnego przepływu dóbr, usług,
kapitału i ludzi, to wpisuje Polskę w wizję anachroniczną - takiej Europy już
nie ma. Polska musi dzisiaj odpowiedzieć napytanie strategiczne: jakie powinno
być nasze miejsce w Europie przechodzącej głęboką transformację, której
przyszłego kształtu jeszcze nie znamy, ale dostrzec już można silne tendencje.
A czy Polska papugą, czy pawiem?
Fundacja Batorego właśnie opublikowała raport Adama Balcera, Piotra Burasa,
Grzegorza Gromadzkiego i Eugeniusza Smolara, w którym zwraca się uwagę nie
tylko na polityczne odwrócenie od Europy, lecz także cywilizacyjne. W
pogardliwych wypowiedziach Waszczykowskiego o cyklistach, wegetarianach i
multi-kulti brzmią podobne tony, co u rosyjskich słowianofilów z XIX w. Albo
słowa wpływowego intelektualisty prawicowego prof. Legutki, że
Parlament Europejski jest zdominowany przez lewaków. Przecież tam dominuje
frakcja EPP, gdzie są niemieccy chadecy, francuscy postgaulliści, hiszpańscy
konserwatyści! Jeżeli prawica głównego nurtu to lewacy - a na pewno Legutko
zalicza do nich również brytyjskich konserwatystów, którzy uznają małżeństwa
homoseksualne - to gdzie znajduje się PiS? Gdzie są jego prawdziwi europejscy
partnerzy? Nie jest przypadkiem, że gdy premier Szydło przemawiała w Strasburgu,
to klaskały jej tylko skrajne partie prawicy. Nie można więc się dziwić
izolacji PiS i jego polityki.
PiS twierdzi, że broni europejskiej cywilizacji.
- Tej z przeszłości, na dodatek
wyimaginowanej! Na tej płaszczyźnie wyraźny jest sojusz PiS z polskim
Kościołem. W obecnej Europie to archaizm. Ten aspekt ma mniejsze znaczenie w
naszych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie nie zrezygnują z
dozbrojenia naszej części Europy. Stawką jest bezpieczeństwo kontynentu, więc
słowa mają tu mniejsze znaczenie. Jednak na obszarze stosunków europejskich
jest inaczej. Niedawno Komisja Europejska odpuściła Portugalii i Hiszpanii
restrykcje za nadmierny dług. Doceniła dobrą wolę tych krajów. Obawiam się, że
zobaczymy znacznie bardziej rygorystyczny stosunek Brukseli do polskich
postulatów.
Tym bardziej niezrozumiałe jest postępowanie rządu, który
za priorytet gospodarczy uznał realizację planu Morawieckiego, uzależnionego
przecież od europejskich funduszy.
- Cóż, jego słowa o „dżumie i
cholerze” pokazują, że Morawiecki nie jest subtelnym, znającym świat
technokratą, ale ekstremistą z gatunku Macierewicza czy Kamińskiego.
Być może w tym kręgu nie sposób inaczej funkcjonować?
- Nie sądzę. Język ministra ds.
europejskich Konrada Szymańskiego pozostał umiarkowany i cywilizowany.
Wypowiedź Morawieckiego, o ile dotrze do kręgów wspólnoty ekonomicznej, nie
pozostanie bez wpływu na ocenę jego osoby. Inna sprawa, że w jego planie jest
pełno sprzeczności. Z jednej strony mówi się, że Polska musi zmniejszyć ekonomiczne
uzależnienie od Zachodu, a z drugiej strony wiadomo, że poziom oszczędności
krajowych jest niewystarczający; tymczasem robi się wiele, aby zrazić do
siebie kapitał zachodni i ośrodki, które oceniają ekonomiczną wiarygodność
Polski.
Polski rząd samotnie nie jest w stanie zrealizować żadnego
ze swych strategicznych celów, a jednocześnie odpycha zagranicznych partnerów i
instytucje.
- Sądzę, że to wynika z
nieokreśloności hierarchii państwa. Mamy niesformalizowany ośrodek władzy,
który nieponosi odpowiedzialności za decyzje. Mam oczywiście na myśli
Jarosława Kaczyńskiego. On jest w stanie wypowiedzieć dowolną opinię, co
destabilizuje politykę prowadzoną przez oficjalne władze. Nie istnieje nawet
koordynacja działań w rządzie. Niektórzy ministrowie spoglądają wyłącznie na
Nowogrodzką, traktując panią premier jak buchaltera. Drugą przyczyną jest
niesłychany prowincjonalizm tej ekipy. Nie mam na myśli braku wiedzy, bo nie
brakuje w rządzie ludzi kompetentnych, ale przyjmowanie polityki wewnętrznej
jako jedynego punktu odniesienia. Polega to na tym, że nie bierze się pod
uwagę konsekwencji za granicą, lecz obowiązuje postawa, że nie damy sobie w
kaszę dmuchać i nikt nam nie podskoczy.
Bo „prostowanie kolan” odpowiada na realne zapotrzebowanie
społeczne...
- Wszystkie badania pokazują, że
kompleksy to problem mniejszości społeczeństwa. Potrzebę godności można zaspokajać
w inny sposób. Nie pyskówkami, lecz aktywną polityką międzynarodową. Tusk z
Sikorskim pokazali, że to możliwe. Obecny rząd odwołuje się natomiast do
najgorszych cech - do kompleksów, strachu, zawiści. Polskie społeczeństwo
stopniowo się prostowało i dorastało do standardów europejskich. PiS niweczy
teraz te osiągnięcia przez nadawanie histerycznego rozgłosu temu, że jakiś
pismak gdzieś napisał o polskich obozach śmierci. Polityczne decyzje z
mniejszym lub większym trudem można odkręcić, ale z zabiegami dokonywanymi na
zbiorowej świadomości jest trudniej. To może być najtrwalszy osad po tej
władzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz