Polecenia przychodzą
z góry: szef redakcji dostaje esemesy z „przekazami dnia”, a autor programu
instrukcje, o co pytać swoich gości. Wiadomo, że trzeba chwalić rząd i ganić
opozycję. Wszystkiego osobiście pilnuje prezes. Prezes Kurski
Renata Kim, Rafał Gębura
Prawo
i Sprawiedliwość już raz było w telewizji. Myśleliśmy wtedy, że jest ostro.
Myliliśmy się - mówi dziennikarz TVP Info.
- Nigdy nie było tak źle jak teraz. Tak nachalnej propagandy jeszcze
nie widziałam - dodaje producentka z tej samej stacji. Nazwiska nie poda,
gdyby jej nowi szefowie dowiedzieli się o kolaboracji z „Newsweekiem”,
natychmiast by ją wyrzucili. - Zrobiliby mi pokazówkę, oskarżyli o rzeczy,
których nie zrobiłam.
Dlaczego w takim razie zgodziła
się opowiedzieć o tym, co się dzieje w TVP? - Bo mam
poczucie, że jeśli wszystko im oddamy, będzie źle.
PANA BOGA ZA NOGI ZŁAPALI
„Oni” to nowa ekipa,
która przyszła na Woronicza i plac Powstańców po tym, jak na początku stycznia
prezesem TVP został Jacek Kurski. W
większości młodzi prawicowi dziennikarze, którzy wcześniej pracowali w TV Republika i Telewizji Trwam. Wśród
nich takie gwiazdy „niezależnego” dziennikarstwa, jak Dawid Wildstein, Samuel
Pereira czy Michał Rachoń.
- Nawet nie ukrywają, że mają swoje pięć minut i chcą się nachapać. Są
jak dzieci, które wpadły do piaskownicy, zabrały cudze zabawki i się nimi
bawią, póki mogą - opowiada dziennikarka Dwójki.
- Nieustannie gadają, że dzięki nim wreszcie w telewizji publicznej
zapanował porządek; że poprzednia władza, oderwana od koryta, kwiczy wniebogłosy,
a KOD broni starego układu - dodaje producentka z TVP Info.
Linia redakcyjna jest jasna: KOD
to wróg numer 1.
- Oficjalnie KOD nikogo nie rusza, ale prawda jest zupełnie inna.
Wszystko, co napisze o nim „Wyborcza” czy „Newsweek”, zaraz staje się
sensacją, jest brane pod lupę. Szuka się jakichkolwiek luk, w które można by
uderzyć. To wszystko jest sterowane z samej góry.
Kiedy są demonstracje KOD, to
instrukcje, jak je pokazać, idą bezpośrednio z Woronicza - mówi reporter „Wiadomości”.
- Od prezesa Kurskiego? - pytamy, a on odpowiada krzywym uśmiechem: -
Oczywiście na piśmie nic nie ma. To nie są idioci.
- W Dwójce jest podobnie - przytakuje inny dziennikarz i opowiada: trwa
manifestacja KOD, do redakcji wpada szef „Panoramy” Piotr Lichota z komórką jeszcze
w garści i mówi: „Przekaz dnia jest taki, że uczestnicy marszu to nie są żadni
zbuntowani obywatele, tylko politycy, którzy zostali oderwani od żłobu i chcą
wrócić”. - I już wszyscy w redakcji wiedzą, czego mają się trzymać. Reporterów
politycznych i zaufanych ludzi szef wzywa po kolei do swojego gabinetu, gdzie
mogą uzgodnić, co ma być w materiale - mówi dziennikarz. Twierdzi, że esemesy
z „przekazami dnia” Lichota codziennie dostaje i przekazuje redakcji. Skąd? -
Mogę się tylko domyślać - rozkłada ręce.
Dziennikarka TVP
Info pamięta lutowy marsz „My, naród”, tuż po
aferze z teczkami Wałęsy. - Na kolegium, ku naszemu zdziwieniu, powiedzieli,
że dajemy wszystko, na podzielonym ekranie: w jednym obrazku marsz, w drugim
goście mówiący o agencie Bolku, a w trzecim teczki Wałęsy. Ale potem ktoś
zmienił decyzję: kiedy dziewczyna w reżyserce próbowała dawać przebitki z marszu,
od razu był telefon: „Masz natychmiast przykryć marsz teczkami!”. Nawet kiedy
ludzie szli przez most Poniatowskiego, a my mieliśmy piękne zdjęcia z drona,
znowu był telefon, że nie wolno tego pokazywać na pełnym ekranie - wspomina.
Podczas kolejnej demonstracji KOD wydawcy dostali instrukcje, by
pokazać jedynie przemawiającego szefa PO Grzegorza Schetynę. I nagle telefon:
„Dlaczego nie transmitujecie wystąpienia Mateusza Kijowskiego? Dawać go,
straszne głupoty gada”.
Ostatni, majowy, marsz KOD i opozycji „przykryła” relacja z czatu
Jarosława Kaczyńskiego z internautami na Facebooku. Podobno - twierdzą nasze
źródła w PiS - sprawę wymyślił ten sam Paweł Szefernaker, który rok temu
kierował internetową kampanią Andrzeja Dudy. Chodziło o odwrócenie uwagi widzów
od tłumów zbierających się na ulicach Warszawy. Tutaj ręczne sterowanie nie
było potrzebne: PiS zorganizowało czat, powiadomiło telewizję, a tam już
wszyscy wiedzieli, co należy zrobić.
ZEJDŹ NA KONIE, NATYCHMIAST
Wszyscy wiedzą
również, czego robić nie należy. Po
pamiętnej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego o cyklistach
i wegetarianach nawet w telewizji śniadaniowej zapanowała autocenzura, - W
„Pytaniu na śniadanie” zdjęto temat dotyczący wegetariańskiego jedzenia.
Planowano rozmowę o małżeństwach na kocią łapę i też z niej zrezygnowano -
śmieje się jeden z pracowników TVP. -
Wiadomo, że pewne tematy nie mają szansy się przebić, a inne zrobione być
muszą, oczywiście z udziałem określonych gości. O mniejszościach seksualnych
można zapomnieć. Mile widziane będą za to materiały o przechodzeniu na wiarę
katolicką albo przygotowaniach do Światowych Dni Młodzieży.
W politycznych kwestiach też wiadomo, który komentator jest właściwy, a
którego lepiej nie zapraszać. Ma się już to wyczucie. A i tak można czasem
przestrzelić.
Marzec, w Trybunale Konstytucyjnym odbywa się rozprawa w sprawie tak
zwanej ustawy naprawczej PiS. W TVP Info trwa już transmisja obrad, gdy
dzwoni telefon i pada: pracownik TVP „Zejdź na konferencję o koniach”.
Dziennikarka próbuje tłumaczyć, że Trybunał jest ważniejszy niż konferencja
prasowa ministra rolnictwa w sprawie nieprawidłowości w stadninach koni, ale
głos w słuchawce naciska: „Zejdź na konie”. Posłuchała.
- Dzwoni zwykle wydawca dnia, szef newsroomu. Ale w newralgicznych
momentach, gdy puszczenie materiału grozi telefonem z samej góry, czyli od
prezesa Kurskiego, dzwoni dyrektor Grzegorz Adamczyk i nieznoszącym sprzeciwu
tonem mówi: „Co ty robisz? Natychmiast to zmień” - opowiada jeden z
dziennikarzy.
Wydawca w TVP
Info: - Mamy w redakcji kalendarium dla
wszystkich wydawców, podwydawców i osób z działu publicystyki, które
zapraszają gości. To rozpiska, co będzie działo się na antenie w kolejnym
dniu. Zwykle pojawiała się około godz. 20, ale nagle zaczęła spływać do nas
bardzo późno, czasem nawet o północy. Dziwiliśmy się, ale okazało się, że
wszystkie informacje idą najpierw do zatwierdzenia na Woronicza, gdzie urzęduje
prezes TVP, dopiero potem wracają na plac Powstańców. Skąd o tym wiemy?
Nasi szefowie forwardowali nam e-maile i okazało się, że jednym z odbiorców
był prezes Kurski. Wszystko było konsultowane z Kurą, łącznie z gośćmi
programu.
Prezes osobiście pilnuje, by nie przeszła żadna, nawet delikatna
krytyka nowej władzy. Tak było m.in. z „Pegazem”, który został w ostatniej
chwili zdjęty z anteny. - Autorzy zaprosili do programu Przemysława Wojcieszka,
autora spektaklu „Hymn narodowy”, mocno krytycznego wobec PiS. Kiedy prezes
się o tym dowiedział, poszedł do zespołu emisyjnego, który wpuszcza programy
na antenę. Podobno wpadł do nich, krzycząc: „ABW!”. Takie ma facet poczucie
humoru. Obejrzał „Pegaz” i go zdjął, mimo że scenariusz został już
zaakceptowany przez dyrektora Jana Pawlickiego - opowiada pracownik TVP. Słyszał, że Kurski doglądał też innych programów
publicystycznych w Jedynce: uzgadniał tematy rozmów i listę gości.
DECYZJA JEST OSTATECZNA
Założenie jest takie:
wszystko, co złe, to wina poprzedniego rządu. Krytyki pod adresem obecnych władz nie ma żadnej - mówi
były dziennikarz TVP.
Dlatego nie ma w serwisach informacyjnych materiałów o biedzie w
Polsce. - Dziewczyny, które zajmowały się tematami społecznymi, dzisiaj są
niemal bezrobotne. Kiedy chcą zrobić temat, że jedno dziecko jest chore, drugie
umiera na raka albo że biedna rodzina potrzebuje pomocy, słyszą, że nie ma
mowy - wylicza pracownik „Panoramy”.
Albo uchodźcy: wiadomo, że według prezesa Kaczyńskiego to kolejny wróg,
więc wolno ich pokazywać tylko jako niebezpiecznych bandytów, którzy zagrażają
bezpieczeństwu Europy. - Kiedy zbombardowano szpital dziecięcy w Aleppo, gdzie
zginęli wysłannicy organizacji Lekarze bez Granic i ostatni pediatra, przychodziły
makabryczne zdjęcia. Ale szef powiedział, że nie ma czegoś takiego jak dramat w
Syrii. Nie chcemy pokazywać uchodźców, którzy płaczą, ani ich martwych dzieci.
Nikogo to nie interesuje. Oczywiście nikt nie powie wprost, że nie wolno robić
takiego tematu, tylko że niby to nie jest ciekawe - opowiada.
No i jest jeszcze zlecanie tematów, których normalnie nikt by nie ruszał,
bo nie są warte uwagi. - Teraz trzeba je robić, by zrobić komuś dobrze albo
komuś zaszkodzić - mówi wydawca w TVP Info. - Jakiś czas temu kazano nam
zrobić materiał, który mijał się z prawdą historyczną. Zrobiliśmy, bo sprawa
dotyczyła ważnego polityka PiS. Dyrektor co chwila sprawdzał, czy materiał
jest gotowy i jak wygląda. Presja była ogromna. Dziennikarz nie miał nawet
możliwości sprawdzić, czy to, co prezentuje, jest prawdą - opowiada. - Innym razem dzwoni do mnie pani poseł z PiS, mówiąc:
„Chciałabym, żeby zajęła się pani tą sprawą”. Tak to działa.
Prowadzący jeden z programów publicystycznych w TVP Info regularnie dostawał zaproszenia na rozmowę z dyrektorami od
publicystyki: Wildsteinem i Pereirą. - To nie było tak, że jakoś szczególnie na
mnie naciskano. Po prostu sugerowano pytania, które koniecznie należy zadać.
Ale nie na zasadzie: albo zadasz to pytanie, albo wylecisz z roboty. Raczej
tak: „Panie redaktorze, uważam, że ten wątek jest szczególnie interesujący”.
Sugestie dotyczyły również sposobu prowadzenia rozmowy - opowiada.
Już po emisji szedł do dyrektorów po raz drugi - na omówienie programu.
I słyszał, że był dziennikarsko bezradny, nie poradził sobie z prowadzeniem
dyskusji. - Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie zdarzyło, a pracuję w tym
zawodzie dłużej, niż obecni dyrektorzy żyją. Ostatecznie obaj uznali, że
niezbyt wnikliwie analizuję ich sugestie i podziękowali mi za współpracę.
- Razem z „dobrą zmianą” do telewizji przyszli ludzie, którzy na niczym
się nie znają. To dlatego panuje chaos, na każdym kroku widać ich brak
kompetencji. A na dodatek nikogo nie słuchają - ocenia pracownica TVP. Ostatnio bardzo ją poruszył plakat, jaki zawisł na drzwiach
pokoju, w którym siedzą Wildstein i Pereira: rysunek pieska i napis „Resortowe
kundle do budy”. - Oni naprawdę tak myślą, pałają żądzą zemsty - uważa.
A do tego maj ą obsesje: Dawid Wildstein wiecznie podejrzewa, że ktoś
wynosi z redakcji informacje. Z kolei szefowa „Wiadomości” Marzena Paczuska
wszystkich podejrzewa o sabotaż: operatorów, montażystów, inne redakcje.
Kierujący „Panoramą” Piotr Lichota też wszędzie węszy spiski. Nie słucha
wyjaśnień, że czasem zdarzają się awarie sprzętu albo reporter spóźni się z
wejściem na wizję, tylko od razu chce winowajcę zwalniać.
No i jest jeszcze młody reporter „Wiadomości” Klaudiusz Pobudzin,
który wsławił się tym, że już kilka miesięcy temu ogłosił koniec KOD, a
niedawno zlustrował szefową firmy badawczej Nielsen, która podała dane o
sporych spadkach oglądalności „Wiadomości”. Opinie na temat Pobudzina są
podzielone. Jedni mówią: kulturalny i grzeczny, nie gwiazdorzy. Inni nie mają wątpliwości:
to podniecony swoją rolą pistolet, który przyszedł z Telewizji Trwam, żeby walić
w opozycję. Wierzy, że walczy dla sprawy.
Ostatnio Pobudzin zaczepił lidera KOD Mateusza Kijowskiego, gdy ten
wychodził ze studia. Koniecznie chciał się dowiedzieć, czy płaci alimenty. -
Kijowski spokojnie odpowiedział, że nie ma zamiaru odpowiadać, ale Pobudzin
nie rezygnował: ustawił się na schodach i nie chciał mojego gościa przepuścić.
10 minut przekonywałem, żeby dał
mu spokój - wspomina Marcin Celiński, publicysta magazynu „Liberte! ”, który
prowadzi w TVP Info
program „4 strony”. Bardzo był całą sytuacją
zażenowany, czuł się odpowiedzialny za to, że zaproszonego gościa spotkał w
telewizji publicznej taki afront.
Inni pracownicy też się wstydzą, szepczą o tym po kątach. - Ludzie pracujący przy programie „W tyle
wizji”, który miał być odpowiedzią na „Szkło kontaktowe” w TVN24, opowiadają, że mają odruch wymiotny. Sposób, w jaki Marcin
Wolski i inni prowadzący jadą po opozycji, jak dopieszczają władzę, to
skandal. To nie ma już nic wspólnego z dziennikarstwem - mówi pracownica TVP.
Na przykład rozmowy ze słuchaczami, rzekomo prowadzone na żywo, są
wcześniej nagrywane, by można je było poddać selekcji.
- Kilka tygodni temu była wpadka:
puścili nagrany wcześniej telefon od słuchacza, ale nagranie się zacięło i
wystartowało jeszcze raz. Prowadzący zrobili wokół tego heheszki, że to się
czasem zdarza i widzowie pewnie nie zwrócili uwagi. Ale ludzie, którzy znają
się na telewizji, nie mogli uwierzyć, że to się dzieje.
- Eksperci, którzy przychodzili do nas od lat, by komentować bieżące
wydarzenia, nie chcą już przychodzić. Znany historyk, do którego ostatnio
zadzwoniłam, powiedział mi, że nawet gdyby się nudził, nie chciałby już
występować w tej reżimowej telewizji.
Takich jak on jest cała masa - dodaje inna dziennikarka.
LUDZIE ZACZĘLI SZEPTAĆ
- Atmosfera na placu
Powstańców bardzo się zmieniła. Kiedyś przychodząc do
newsroomu, człowiek spotykał uśmiechniętych ludzi. Były rozmowy, żarty. Teraz
jest cicho - mówi dziennikarz prowadzący do niedawna program publicystyczny.
- Ludzie przestali rozmawiać, zaczęli szeptać. Jeden na drugiego patrzy
wilkiem, zwłaszcza że szef przyprowadził kilka nowych osób i rozsadził ich
między starymi - opowiada reporter Dwójki.
- Panuje strach. Nikt nie wie, jak długo popracuje. Za chwilę będzie duża
ustawa medialna i zwolnią wszystkich. A nie wiadomo, kto przejdzie weryfikację
- dodaje dziennikarka Jedynki.
Strach jest nawet lajkować na Facebooku wpisy tych, którzy po „dobrej
zmianie” zostali wyrzuceni. A nuż ktoś zobaczy i będą problemy? Krążą plotki o
wzywaniu na dywanik ludzi, którzy nie ukrywali, że mają kontakt ze zwolnionymi.
Kiedy do mediów przedostały się zdjęcia z potajemnej imprezy pożegnalnej Joanny
Racewicz, szef „Panoramy” zaczął sekować uczestników spotkania.
- Oficjalnie nie zostali
wyrzuceni, ale przestali dostawać tematy. Bierze ich głodem. Wszyscy są na
wierszówkach, mają płacone od materiału. Zdarzało się, że przychodzili przez
tydzień, a zrobili jeden temat, więc zarobki spadały im do półtora tysiąca
złotych miesięcznie - mówi reporter.
- Najgorsze jest to, że nagle z wielu kolegów wylała się żółć. Tak
jakby przez lata ukrywali swoje poglądy i czekali na moment, kiedy PiS dojdzie
do władzy. Albo wydaje im się, że to, co robią, jest słuszne, albo robią to dla
pieniędzy. To przykre, bo to fajni ludzie, pracowaliśmy razem od lat - opowiada
dziennikarka TVP. Sama przyjęła zasadę: pracuje, dopóki nie każą jej zrobić
czegoś, co będzie niezgodne z jej przekonaniami. Denerwuje ją, gdy koledzy z
innych mediów mówią, że ci, którzy źle się czują w reżimowej telewizji, powinni
odejść. Tylko dokąd?
- W redakcji jest wiele dziewczyn po rozwodzie, mają dzieci. Trudno od
nich wymagać, żeby się szefom stawiały - dodaje pracownica TVP Info. Jej redakcyjny kolega prosi, by spojrzeć na sprawę inaczej:
- Dziennikarze muszą jeździć na konferencje i zadawać pytania, które podesłał
im wydawca. Wydawcy podesłał je szef, a szefowi prezes. A prezesowi jeszcze
inny prezes. To nie my jesteśmy winni temu, że to wszystko tak wygląda - mówi. I dodaje, że najłatwiej jest
powiedzieć, że TVP to reżimowa telewizja i potępić tych, którzy w niej
pracują. - Za każdej władzy z tej poprzedniej robiono potwora. Jeszcze niedawno
do studia zapraszano przedstawicieli PiS i robiono z nich kretynów. Teraz jest
na odwrót. „Dobra zmiana” w telewizji ma mnóstwo odcieni szarości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz