wtorek, 22 stycznia 2019

Gdańsk płacze, Gdańsk nie zapomni



Nawet na niego nie głosowałem, ale lubiłem go bardzo. Dziwne, nie? - mówi pan Andrzej, zapalając znicz pod Neptunem. Gdańsk rozpacza po swoim prezydencie, ale za chwilę się wścieknie

Dawid Karpiuk

Monice z kawiarni na Aniołkach ta hi­storia przewija się w głowie jak film. Finał Wielkiej Orkiestry, Świateł­ko do Nieba, prezydent przemawia, Monika czyta SMS od koleżanki, z którą się szukają w tłumie: „Obej­rzyj się”. I obie wybuchają śmie­chem, bo stoi tuż za nią. Monika odwraca się do koleżanki, coś tam jej próbuje powiedzieć do ucha, a tłum odlicza: „Dziesięć, dziewięć, osiem” i zaraz strzelają fajerwerki. A potem, jakby coś się stało, tłum zaczyna falować. Z głośników słychać jakiś inny głos. Ludzie krzyczą.
   - Cztery dni minęły - mówi Monika, przecierając ekspres do kawy. - A ja dalej nie do końca rozumiem. O co mu chodzi­ło? Temu mordercy. Całe miasto jakby w letargu, ludzie chodzą, palą znicze. Chce się krzyczeć ze złości, z bezradności. Starsi lu­dzie mówią, że to się tak łatwo nie skończy, bo tu jest Gdańsk. Gdańsk nie odpuści.
   Kiedy w piątek przez miasto przechodził kondukt z trumną, Monika stała w pierwszym rzędzie. Ludzie stali i płakali, ale czuć w nich było jakąś siłę. Jakby coś w nich wzbierało.

I
Miasto żegnało Pawła Adamowicza przez cały tydzień. W poniedziałek pod pomnikiem Neptuna na Długim Targu. We wtorek przed urzędem miasta. W śro­dę na placu Solidarności; zapalono prawie trzydzieści tysięcy zniczy. W czwartek na Ołowiance i pod Europejskim Centrum Solidarności. Na mieście rozdawano flagi Gdańska. Po pięćset sztuk, co pół godziny. Ludzie ustawiali się w kolejce na sto pięć­dziesiąt metrów. W piątek tłumy odpro­wadzały trumnę z ciałem prezydenta do bazyliki Mariackiej, biły dzwony.
   Pan Andrzej zapala znicz pod Neptu­nem, tuż obok transparentu ze zdjęciem Adamowicza i napisem: „Hodowcy gołę­bi dziękują i żegnają Cię, Prezydencie”.
   - Przyszedłem, bo to był nasz prezydent - mówi. - Wie pan, nawet na niego nie głosowałem, ale lubiłem go bardzo. Dziw­ne, nie? Niewielu jest w Polsce polityków, których się da lubić. Albo jeszcze gorzej: którymi nie trzeba gardzić. Śmieszny ten transparent: od ho­dowców gołębi. W całym mieście w witrynach wiszą jego zdjęcia, niech pan sam popatrzy. Wszyscy go żegnają: kelnerzy, księga­rze, malarze, urzędnicy, pocztowcy, kierowcy.
   Pan Wojtek stał pod ECS parę godzin i zmarzł na kość. - To był bardzo specyficzny polityk - zaczyna. - Budził autentyczną sympatię, nie potrzebował speca od wize­runku, żeby się nauczyć, jak być łubianym. To jest w ogóle jakiś absurdalny wymysł. Biorą tych polityków i im tłumaczą: rącz­ki rozkładamy tak, nóżki tak, to wyborca uwierzy, że pan nie kłamie. Polityka się te­raz najczęściej wybiera z nienawiści do in­nego polityka albo ze strachu, że przyjdzie jeszcze gorszy.
   Pan Wojtek jest z wykształcenia inżynie­rem, a z zamiłowania filozofem. Kocha Pla­tona i mówi, że kochałby Hegla, gdyby go lepiej rozumiał. Urodził się w tym samym roku, w którym umarł Stalin i może dlate­go ma alergię na ten typ. Na zamordystów, znaczy.
   - Na Adamowicza ludzie głosowali od dwudziestu lat, bo był fajny facet - mówi pan Wojtek. - I nasz, osobny taki. Tak samo jak Gdańsk jest osobny. Za komu­ny był i teraz też jest. Niby mamy te same Gosia kłopoty co wszyscy, ale jakoś zawsze czu­liśmy, że u nas jest trochę swobodniej. Gierek z Jaruzelskim tu nie całkiem sięgali i Kaczyński też nie. Kaczyńskiemu mogą klaskać, mogą się go bać, mogą go trakto­wać jak obiekt kultu, ale nigdy go nie polubią. Nigdy nikt nie po­wie: Jarek jest OK, Jarek jest fajny gość. A Paweł taki był. To był człowiek, w którym każdy faszysta, cynik mógł się przejrzeć jak w lustrze i zobaczyć, czego mu brakuje.

II
Fotoreporter Maciej Kosycarz znal Adamowicza od dziecka. - Paweł... to znaczy prezydent - poprawia się. - Ja do niego mówiłem Paweł, ale jak pan mnie będzie cytował, proszę pisać: prezydent. Mieszkaliśmy na sąsiednich podwórkach, chodziliśmy do jednej podstawówki, tyle że ja byłem rok wyżej. Potem to samo liceum, słynne, bo Jedynka tuż przy Stoczni. Cały Ruch Młodej Polski tam chodził: Donald Tusk, Aleksander Hall. Krzysztof Skiba, Rudi Schubert - artyści, opozycja.
   - Wychowaliśmy się w okolicach św. Brygidy - opowiada Ko­sycarz. - Byliśmy z różnych podwórek, ale nie skonfliktowa­nych. W tamtych czasach podwórka miewały ze sobą wojny. Na wrogie podwórko strach było wejść. Ale u nas Paweł zawsze był bezpieczny. Typ inteligenta: wysoki, szczupły. Taki patyczak. Ile ja mu zdjęć zrobiłem! Na przykład w czasie strajku w 1988 roku. Mam takie zdjęcie: maj, strajk się kończy, ludzie wycho­dzą ze Stoczni. Na czele pochodu Wałęsa, Mazowiecki, bracia Kaczyńscy. A przed nimi Paweł Adamowicz, ochrania ich. Iro­nia losu, prawda?
   Kosycarz wspólnie z artystką Magdaleną Benedą prowadzą Galerię Sztuk Różnych na Ogarnej. Niewielkie pomieszczenie, dużo zdjęć Gdańska. W oknach zdjęcia Adamowicza. - On był otwarty, pamiętam zlot gdańszczan z ubiegłego roku. Do niego była kolejka ludzi, żeby zrobić sobie selfie. Jak do gwiazdy.
   W taniej książce niedaleko św. Brygidy o Adamowiczu mówią „przyjaciel”. - Odwiedzał naszą księgarnię regularnie - opowia­da pan Witek. - Co najchętniej kupował? Książki o Gdańsku, ale też o zarządzaniu, politologiczne. Ulubiony autor? Chyba Ti­mothy Snyder. Ludzie go tu opłakują, bo czują, że on był jednym z nas. Kochał Gdańsk. Jak Lechia spadła do IV ligi, to dalej jeź­dził na te trawiaste, łąkowe boiska, kibicował, chciał pomagać.
   - Jednej rzeczy nie mogę sobie darować - dodaje pani Gosia.
- Że się za prezydentem nie wstawiłam, jak go jeden facet zaata­kował. Zaczął mu ubliżać, krzyczeć na niego, że obrońca lewaków. Adamowicz nic nie powiedział, podszedł do kasy, uśmiechnął się, podał rękę na pożegnanie. To nie był agresywny człowiek.

III
Ze Sławą Rafalak z gdańskiego Komitetu Obrony Demo­kracji spotykam się w restauracji na Żabiance. Ostatni klienci zbierają się do domów. - Dwa dni ryczenia - uśmiecha się smut­no. - Choć przecież to był obcy człowiek. Pewnie niewielu ludzi z tych tłumów, które go teraz żegnają, znało go osobiście. A przy­chodzą, stoją na mrozie, płaczą. Dwadzieścia minut po tym, jak usłyszeliśmy, że został zaatakowany, byliśmy już przed szpita­lem. Siedzieliśmy tam do trzeciej, aż do oficjalnego komunikatu. Od rana krążyły niedobre plotki. Miasto już się obudziło jakby inne, jakby chmura zawisła. Ludzie wstrzymali oddech.
   Rafalak długo nie interesowała się polityką. Na poważnie za­angażowała się dopiero po skoku na Trybunał Konstytucyjny.
- Zawsze myślałam: jak nas w końcu zawiną albo jak to się jesz­cze bardziej rozrusza, to on nas obroni - opowiada. - Wspierał nas bardzo, przychodził do nas przed sąd, tam gdzie stoimy co tydzień od dwóch lat. W ten ostatni wieczór też przyszedł. Zdołał jeszcze po całym dniu zbierania pieniędzy przyjść do tej naszej grupki oszołomów. A teraz ludzie się naprawdę zaczynają bać. W Pol­sce mogły się różne rzeczy dziać, ale my tu mieliśmy naszą małą ojczyznę. Byliśmy wyspą, enklawą. Kiedy w Polsce rozpętało się pisowskie szaleństwo, mieliśmy jakieś po­czucie bezpieczeństwa. „Przynajmniej my mamy Pawła”, tak sobie mówiliśmy On był za wielokulturowością, za otwartym społeczeństwem, chciał pomagać uchodź­com, otwierał marsze tolerancji. Uosa­biał wszystko to, czego władza nienawidzi. Przypominał jej też ojej wadach.
   - I co się dalej stanie w Gdańsku? - pytam.
   - Ludzie są zrozpaczeni, a zaczynają być wściekli. I się z tej wściekłości w końcu ru­szą, Nastroje wśród ulicznych grup buzu­ją. Ktoś jest temu winny, nie ukrywajmy tego. To był mord polityczny. Ta fala hejtu, nienawiści. To się nakręca od lat, wia­domo, kto tym kieruje. Chcemy ukarania winnych. Dosyć już tego. Inaczej to my się pozabijamy.
   - Po Smoleńsku też się podniosły głosy, że trzeba ukarać winnych.
   - No tak, tyle że to była katastrofa lotnicza, a to jest mord polityczny.
   - To zależy, którą telewizję się ogląda.
   - Ja jestem idealistką. Myślę, że tamta strona oprzytomnieje.
   - A jeśli oni czekają na to samo, tylko w drugą stronę? - pytam.
   - To już sama nie wiem. Nawet trochę to rozumiem: w TVP świat jest taki prosty. Polska jest wspaniała, najlepsza na świecie i ma paru wrogów, z którymi trzeba sobie poradzić. I już. A w na­szej bańce same problemy: Kościół, faszyści, Kaczyński, strach, że wyjdziemy z Unii, strach o sądy. Naj­bardziej to się boję, że ludzie się zaczną jeszcze bardziej nienawidzić.

IV
- Bo to jest, proszę pana, platońska jaskinia - tłumaczy pan Wojtek, ten, co chce zrozumieć Hegla. - Nikt z tej jaski­ni nie wylezie, bo i po co? Oni tam śpią, udają, że nie widzą, że świat szykuje się na prawdziwe zagrożenia. Powinniśmy się martwić o klimat, o środowisko, o przy­szłość, o to, jak się w niej odnaleźć. A my tylko Bóg, honor, ojczyzna. Niech pan się rozejrzy po ludziach - oni są zrozpacze­ni nie tylko dlatego, że umarł przyzwoity człowiek, w dodatku ojciec rodziny. Prze­cież to jest koszmar. Ale chodzi też o co in­nego - to morderstwo każdego z nas tu, w Gdańsku, wciągnęło z powrotem głębiej w ten polski koszmar. Myśleliście, że jeste­ście inni? Że możecie sobie oddychać pełną piersią? Nic z tego! Nie pozwolimy wam na to, Polska was znowu dopadła.
   - Czyli ci ludzie tak ze strachu przed Polską? - pytam.
   - No przecież nie przed Polską, z której jesteśmy dumni, tylko przed tym potworkiem, który udaje Polskę.
   - Bardzo to skomplikowane.
   - A moim zdaniem właśnie proste. Może my tu, w Gdańsku, trochę za dobrze się ze sobą czuliśmy. Ile razy było słychać, jak władza fundowała nam jakiś nowy absurd, że na szczęście u nas w Gdańsku jest inaczej. Że to nas nie całkiem dotyczy. A jednak.
   - To co dalej?
   - Jakbym wiedział, tobym sam był prezydentem. Same trud­ne pytania - mówi pan Wojtek sokratesowsko. - Mój sąsiad jest pisowcem. Ogląda TVP, lubi Cejrowskiego. Cejrowski pisze na Facebooku czy gdzieś tam straszne rzeczy; ostatnio, po zabój­stwie prezydenta też. Niech mi pan wytłumaczy, czyj a mam tego sąsiada lubić, bo znam go piętnaście lat. czy nienawidzić, bo po­piera ludzi, którzy w mojej ocenie niszczą kraj? Głosuje na ludzi Kaczyńskiego i tym samym powoduje, że moje życie jest nieco bardziej okropne. Co mam o nim myśleć?
   - Jest jakaś odpowiedź?
   - Pewnie jest, tylko ja jej nie znam. A jeszcze niech mi pan po­wie, jak to jest: jest katastrofa lotnicza, ginie prezydent. Winni są Tusk i wszyscy, którzy nie kochali prezydenta. Teraz prezydent Adamowicz zostaje zamordowany po trzech latach sączenia nie­nawiści przez władzę i jej przystawki. I co? Wiadomo: dzieło sza­leńca, nie ma winnych.
   - No ale za chwilę będą dwie sekty smoleńskie. I będą się na­wzajem oskarżać.
   - Bardzo to skomplikowane, prawda? Prawda jest taka, że musi­my się tu, w Gdańsku, i w ogóle w Trój mieście przyznać sami przed sobą, że ponieważ mamy ostatnio jako takie szczęście do lokal­nych polityków, to zaczęliśmy się za dobrze czuć. Za bezpiecznie.

V
W piątkowy wieczór w kawiarni na głównym mieście lu­dzie przypominają sobie ostatnie słowna Adamowicza: „Gdańsk dzieli się dobrem. Gdańsk chce być miastem solidarności. To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. To jest najcudowniejsze miasto na świecie! Dziękuję wam!”.
   - Scenarzysta filmowy nie wymyśliłby bardziej absurdalne­go, bardziej tragicznego zakończenia - mówi Iwona. Trzydzie­ści pięć lat, prawniczka, pochodzi z Koszalina. W Gdańsku od dekady z groszem. - I już się stąd nie ruszę - mówi. Zapuściła korzenie: mąż, dwoje dzieci, w porządku praca. - Jestem jakby trochę z zewnątrz, więc może więcej widzę - tłumaczy. - Prze­de wszystkim szok tych ludzi. Tu się tę tragedię przeżywa zupeł­nie inaczej. Mniej po polsku. Nikt tu nie wpisuje tego zabójstwa w polską martyrologię. Nikt nie próbuje na siłę wpisywać go w ogólnie podłą historię Polski, na którą uwziął się los. My tu trochę inaczej myślimy.
   - Inaczej niż kto?
   - Choćby wy w Warszawie. Ludzie tu rozumieją, że patriotyzm to jest robienie rzeczy wspólnie, dbanie o miasto, budowanie dróg. U was patriotyzm jest wtedy, jak się pamięta o spalonym mieście, jak się miało dziadka w AK albo chociaż wujka w kon­spiracji. Was przynajmniej ratują młodzi, liberalni. A w innych miejscach? Na wschodzie? Kościół, naród i tępy mesjanizm.
   Im bliżej wieczoru, tym atmosfera robi się bardziej bojowa. Ludzie klną, wskazują winnych, przypominają zabójstwo Na­rutowicza. Tam też był wariat. - Widzisz - uśmiecha się gorzko Iwona. - Jeszcze dziś i jutro Gdańsk rozpacza. Ale za chwilę się wścieknie. Każdy polityk z Warszawy, który choć trochę pamię­ta historię, powinien się wk...ego Gdańska bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz