Padało hasło: będzie
nagonka na tego człowieka. I wtedy od rana asystenci przeszukiwali telewizyjne
archiwum, zbierali wszystko, co może w niego uderzyć. A potem wylewaliśmy na
niego pomyje
Renata Kim, Renata Grochal
To
były ciężkie dni w redakcji „Wiadomości”. We wtorek 15 stycznia, dwa dni po
zabójstwie prezydenta Gdańska, na telewizyjnych korytarzach gruchnęła plotka,
że prezes TVP Jacek Kurski straci stanowisko. Poleci za wyemitowany
dzień wcześniej w „Wiadomościach” skandaliczny 25-minutowy materiał, w którym
winą za śmierć Pawła Adamowicza obarczono mowę nienawiści uprawianą przez
polityków. A następnie pokazano wyłącznie polityków opozycji: Donalda Tuska,
który mówił: „wyginiecie jak dinozaury”, Radka Sikorskiego i jego „dorzynanie
watahy”, a także słowa szefa PO Grzegorza Schetyny o „PiS-owskiej szarańczy”.
- Kiedy przez moment wydawało się, że dymisja „Kury” jest
bardzo realna, na placu Powstańców wybuchła panika. Gwiazdy „Wiadomości” miały
migotanie przedsionków. Danka Holecka wpadła w jakiś obłęd, Krzyś Ziemiec,
który prowadził tamto wydanie, panikował i nawet zwykle butny Michał Adamczyk
miał niepewną minę. Ale teraz już liżą rany po odparciu kolejnego ataku. „Kura”
się według nich umocnił i są bezpieczni - mówi nam osoba pracująca na placu Powstańców
w Warszawie, gdzie mieści się redakcja najważniejszego programu informacyjnego
TVP. Nie poda nazwiska ani nie powie, czym się w telewizji
zajmuje, bo straciłaby pracę.
Kiedy w środę TVP Info nadała transmisję mszy za
zmarłą sześć lat temu Jadwigę Kaczyńską, matkę prezesa PiS, gruchnęła kolejna
plotka: w ten sposób prezes Kurski usiłuje zmyć hańbę z TVP i uratować własną głowę.
- Msza z okazji rocznicy pogrzebu pani Jadwigi była
transmitowana także rok temu i nikt tego nie zauważył. Dopiero w tym roku
podniosło się larum - śmieje się z tych plotek wieloletni pracownik TVP Info. On nie widział strachu w znajdującej się po sąsiedzku redakcji
„Wiadomości”. - Jaki strach? W połowie zeszłego tygodnia połowa redakcji na
Placu, w tym autor materiału o mowie nienawiści Maciej Sawicki, pakowała się
już do Panamy na Światowe Dni Młodzieży. Pojechali w nagrodę na wycieczkę i
mieli w nosie doniesienia, że ich los wisi na włosku - tłumaczy.
Jest przekonany, że plotki o dymisji Kurskiego są
nieprawdziwe. - „Kura” jest na razie nieusuwalny, bo naczelnik ma do niego
sentyment. TVP ma tylko jednego widza, prezesa Kaczyńskiego. Dopóki
najważniejszy widz jest zadowolony, „Kura” może spać spokojnie.
KURSKI TRZYMA SIĘ MOCNO
Ważny polityk z władz PiS
potwierdza: Kurski zostaje na stanowisku.
- Prezes rzadko podejmuje decyzje
pod wpływem presji, zwłaszcza publicznej - mówi. Dzień po zabójstwie Adamowicza
w siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej zwołano naradę ścisłego kierownictwa
partii. Według naszych rozmówców premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że
należy łagodzić linię partii, bo ostry kurs może zmobilizować centrowy
elektorat przeciwko PiS.
Podczas narady pojawił się temat dymisji prezesa TVP. Morawiecki zabiega o nią
od czasu wyborów samorządowych, bo jego zdaniem toporna propaganda TVP zaszkodziła PiS-owi, gdyż zmobilizowała wyborców w
wielkich miastach do głosowania na PO.
Za dymisją Kurskiego jest także wielu posłów PiS, którym
nie podoba się to, że promuje na antenie
polityków Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. - Gdyby było tajne głosowanie w
klubie, to 70 procent posłów zagłosowałoby za odwołaniem Kurskiego - mówi nam
ważny polityk Zjednoczonej Prawicy.
Temat drążą też członkowie Rady Mediów Narodowych -
Krzysztof Czabański i Joanna Lichocka. Ta ostatnia jest wymieniana w PiS, obok
Doroty Gawryluk z Polsatu, jako ewentualna kandydatka na następczynię
Kurskiego. Własnego kandydata ma też premier Morawiecki: to Wojciech Surmacz,
prezes Polskiej Agencji Prasowej. Jednak w PiS ta kandydatura się nie podoba,
bo Surmacz nie jest związany z partią.
Zwolennicy dymisji Kurskiego przekonują prezesa
Kaczyńskiego, że TVP
nie jest skutecznym narzędziem propagandy, bo
nikt już nie wierzy w to, co pokazuje. Poza tym coraz mniej ludzi ogląda telewizję
publiczną, a „Fakty” TVN
zwiększają przewagę nad „Wiadomościami”.
- Kaczyński wciąż uważa jednak, że propaganda TVP może i jest toporna, ale nadal skuteczna, skoro poparcie
dla PiS utrzymuje się na wysokim poziomie - zdradza nam doradca Kaczyńskiego.
Poza tym prezes uważa, że ostra jazda „Wiadomości” i atakowanie opozycji daje
twardemu elektoratowi poczucie odwetu na znienawidzonej PO. Obawia się również,
że zabójstwo Adamowicza może być dla opozycji tym, czym dla PiS była katastrofa
smoleńska, czyli mitem założycielskim nowej politycznej wspólnoty, który da
opozycji wiatr w żagle. Dlatego w piątek 18 stycznia, gdy trumnę z ciałem
Adamowicza żegnało w Europejskim Centrum Solidarności ponad 30 tys. osób,
prezes Kaczyński nie zjawił się w Gdańsku. Na Wawelu modlił się na grobie swojego
brata Lecha oraz jego małżonki.
- Pojechali tam również czołowi politycy PiS, żeby
przypomnieć, że brat prezesa zginął w katastrofie, bo mit smoleński już nie
wywołuje emocji nawet w naszym elektoracie - przyznaje ważny polityk tej
partii.
Już po tragedii w Gdańsku Jarosław Kaczyński wezwał nawet
Kurskiego do siebie, ale efektem ich rozmowy była decyzja, że ostry kurs PiS i TVP zostanie utrzymany. To dlatego Kurski przybrał butną
postawę i zagroził pozwami wszystkim, którzy będą wiązać śmierć Adamowicza z
materiałami w TVR
COŚ W RODZAJU PARANOI
Dziś redakcja „Wiadomości” to oblężona
twierdza. - Kontakty ze światem zewnętrznym ograniczone są do minimum. Ludzie
są przekonani, że służbowe telefony mają na podsłuchu, nie gadają nawet w social mediach, bo się boją. Nie ma się co dziwić, jak człowiek
ciągle słyszy, że jest pracownikiem „przemysłu pogardy”, że się sprzedał, to
nie chce już z nikim rozmawiać. Więc rozmawia tylko ze swoimi. Tak, jest coś w
rodzaju paranoi - opowiada nasz informator.
- Ziemca to mi nawet szkoda. Dostał napalmem za materiał z
Gdańska, a nawet go nie widział. Dostał do przeczytania gotową białą, czyli
zapowiedź relacji, i po prostują przeczytał, to samo ze wsteczną, czyli tekstem
już po materiale. To normalne w redakcji, że „Wiadomości” już trwają, a
materiały jeszcze są montowane albo poprawiane - dodaje inny pracownik
„Wiadomości”. Krzysztof Ziemiec jest teraz na urlopie, podobno nie wytrzymał
fali hejtu, jaka na niego spadła po tamtym wydaniu.
- Mam wrażenie, że w tygodniu po zabójstwie prezydenta
Gdańska wszyscy uważnie patrzyli na ręce dziennikarzom telewizji publicznej.
Oni z kolei bardzo się
pilnowali, ale oczywiście dopuścili się kilku karygodnych manipulacji. Przede
wszystkim był ten skandaliczny materiał o mowie nienawiści, ale również
relacja z pogrzebu, w której przy słowach ojca Ludwika Wiśniewskiego o tym, że
krajem nie może rządzić człowiek przepełniony nienawiścią, pokazano Donalda
Tuska - mówi autorka popularnego na Facebooku fanpage’a „Tymczasem
w Wiadomościach”. Od początku „dobrej zmiany” ogląda flagowy program
informacyjny TVP i robi zdjęcia najbardziej absurdalnych podpisów pod emitowanymi
w nim materiałami.
- Poetyka tych tzw. pasków jest kuriozalna. Na przykład: „Komu
przeszkadza silna polska gospodarka?”, „Komu przeszkadza patriotyzm Polaków?”.
Jest jakiś wróg, któremu przeszkadza coś, co jest dobre dla Polski. A ta Polska
to rząd PiS, zaś Polacy to wyborcy tej partii - mówi autorka fanpage’a.
Zauważyła, że hasła na paskach często się powtarzają, i to słowo w
słowo, zmieniają się tylko ofiary prowadzonych przez ekipę „Wiadomości”
nagonek. Byli nimi: Bartosz Kramek, szef Fundacji Otwarty Dialog, która
organizowała marsz w obronie sądów, jego żona, Donald Tusk, finansista i
filantrop George Soros, posłowie Michał Szczerba, Stanisław Gawłowski i
Krzysztof Brejza. I oczywiście prezydent Gdańska.
- Ta nagonka trwała wyjątkowo długo i była niezwykle zajadła. Ja, osoba,
która nie zna Gdańska ani tamtejszej polityki, przy całej dozie krytycyzmu, z
jaką oglądam te materiały, zostałam jednak po nich z wrażeniem, że Paweł Adamowicz
ma coś poważnego na sumieniu. Bo przecież takie zarzuty nie biorą się znikąd,
prezydent Gdańska ma mnóstwo spraw w prokuraturze, coś w tym musi być. Uparcie
powtarzana sugestia, podobnie jak uparcie powtarzane kłamstwo czy oszczerstwo,
wchodzi do głowy, nawet jeśli nam się wydaje, że potrafimy krytycznie oglądać
media - dodaje.
PO PROSTU PASTWIENIE SIĘ
- Padało hasło będzie nagonka na
tego człowieka. I wtedy od rana asystenci przeszukiwali telewizyjne archiwum, zbierali
wszystko, co może w niego uderzyć. A potem wylewaliśmy na niego pomyje. Pamiętam,
że prezydentowi Adamowiczowi wyciągano jego oświadczenie majątkowe, a także
wiązano go ze sprawą Amber Gold. Dziennikarze z Gdańska
biegali za nim z kamerami, mieli go dopaść i zadać mu pytanie. Robiło się
wydania specjalne, zapraszało gości do programów publicystycznych, by godzinami
rozmawiali o jego podejrzanych interesach. To było po prostu pastwienie się
- wspomina Piotr Owczarski, były wieloletni pracownik
TVP.
Po tym jak w 2017 roku został zwolniony z TVP Info, rozpoczął
walkę z telewizją. Listy, w których opisywał, co się tam dzieje, wysłał
wszędzie: do Kancelarii Prezydenta, ówczesnej premier Beaty Szydło, do prezesa
PiS Jarosława Kaczyńskiego, do ministra kultury Piotra Glińskiego, do Rady
Mediów Narodowych, Rzecznika Praw Obywatelskich, do szefa PO Grzegorza Schetyny
oraz do Ministerstwa Rodźmy, Pracy i Polityki Społecznej. Tylko ten ostatni
resort zareagował, wzywając TVP do wyjaśnień, ale nic z tego nie
wynikło, więc Owczarski napisał pismo do Parlamentu Europejskiego. Po wielu
miesiącach dostał zaproszenie do Brukseli. We wtorek 22 stycznia wystąpił na
forum PE.
- Powiedziałem, że po raz pierwszy od 1989 roku telewizja nie jest
publiczna, tylko należy do jednej partii - Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy szef
tej partii przyjeżdża na wywiad, osobiście wita go prezes TVP, zresztą polityk PiS. Mówiłem też o tym, jak doświadczonych
dziennikarzy i wydawców zastępuje się dzieciakami z Telewizji Trwam i TV Republika, które nic nie umieją, za to gorliwie wypełniają
polecenia przełożonych. Łatwo nimi sterować, by realizowali partyjny przekaz.
Wszyscy żyją w strachu, że przestaną dostawać dyżury, aż w końcu w ogóle nie
pojawią się w grafiku. To będzie oznaczać, że nie będą zarabiać, bo w TVP etaty mają nieliczni dziennikarze - wspomina Piotr
Owczarski.
Twierdzi, że wszelkie decyzje o tym, jakie materiały powstaną, zapadają
na górze: w gabinecie szefa „Wiadomości” Jarosława Olechowskiego, a nawet
wyżej: u prezesa Kurskiego. Pamięta nawet sytuację, gdy w jego obecności
Kurski dzwonił do kogoś i wydawał mu polecenia, co ma być w danym
materiale i kiedy powinien zostać wyemitowany. - Często wydawcy dostawali
telefon i dyktowali dziennikarzowi, co ma pisać na tym słynnym już pasku -
mówi Owczarski.
- Zmień to, napisz tamto, uważaj. Czasem sam Olechowski dzwoni i każe
zmienić. Jak tego nie zrobi, to on będzie miał telefon z góry. Dyżur paskowy
to 9 tysięcy miesięcznie, więc dla kasy trzaska się w klawiaturę aż miło -
potwierdza pracownik
TVP Info. Dodaje, że w TVP zarobki wciąż są dużo wyższe niż u konkurencji.
- Zwykły dziennikarz zarabia nawet
15 tysięcy złotych, więc nikt się nie wychyla.
Według niego tematów politycznych nigdy nie uzgadnia się na kolegiach,
decyzje w tej sprawie zapadają w gabinecie Olechowskiego. - Są tam dwie, trzy
osoby i to one przekazują informacje dziennikarzom. Często jest też tak, że
dzwonią z prywatnego telefonu na prywatny, żeby nie zostawiać śladów. Na
kolegiach nie ma zgłaszania tematów śledczych czy politycznych. Powód? W
newsroomie pracują ludzie, którzy niczego nie potrafią, nie mają żadnych
kontaktów, niczego sami nie potrafią znaleźć. Czytają depesze PAP, nie są w
stanie zadzwonić do żadnego eksperta, bo go nie znają.
PROPAGANDA PRZEZ CAŁĄ DOBĘ
- Dla mnie najbardziej wstrząsające było pastwienie się nad Jackiem Majchrowskim w Krakowie.
Przed drugą turą wyborów
samorządowych prezydent Majchrowski miał debatę z panią Wassermann, usiłował jej zadać
pytanie i przez 30 sekund przewracał kartki, chcąc coś przeczytać, zwlekał. To
oczywiście było nudne, ale potem w „Wiadomościach” zrobiono z tego materiały wręcz
wyśmiewające prezydenta. Pokazali licznik odliczający te sekundy zwłoki - mówi
Andrzej Krajewski, były korespondent zagraniczny TVP.
W czasie niedawnych wyborów samorządowych razem z innymi członkami
Towarzystwa Dziennikarskiego przez miesiąc monitorował „Wiadomości”. Efekt?
Raport, z którego wynika, że telewizja publiczna oddała obozowa rządzącemu
znacznie więcej czasu antenowego niż opozycji, przekonywała, że głos oddany na
opozycję będzie głosem straconym, a samorządy, które chcą dostać pieniądze z
budżetu, powinny dobrze żyć z rządem. - To jest wciąż źródło informacji dla
ponad 2 mln ludzi. A jeśli policzyć jeszcze widzów „Panoramy” i „Teleexpressu”, to do niedawna było 5,5 mln ludzi. A więc niezależnie od
tego, jaką odrazę budzi w nas TVP, odwracanie się od tego, co
pokazuje, nie jest żadnym rozwiązaniem. Bo to
jest kłamstwo za nasze pieniądze, Kurski co roku dostaje ostatnio z budżetu
blisko miliard złotych na TVP. A poza tym prezes TVP cynicznie, bezczelnie i konsekwentnie łamie prawo, bo
artykuł 21 ustawy o radiofonii i telewizji
mówi dokładnie, jakie mają być media publiczne. A ich najważniejsze cechy to:
pluralizm, bezstronność, wyważenie i niezależność. Kurski to odrzuca.
„Wiadomości” uprawiają prorządową propagandę, a na dodatek robią to niefachowo
i obrzydliwie - tłumaczy Andrzej Krajewski.
- Czy pamiętam jakieś szczególnie bulwersujące wydanie tego programu? -
zastanawia się chwilę autorka fanpage’a „Tymczasem w Wiadomościach”.
A potem odpowiada, że właściwie każde obraża rozum. - Każde jest jednostronne
i przedstawia wyłącznie sukcesy rządu oraz grzechy opozycji. Poza tym
„Wiadomości” to jedno, ale jest przecież jeszcze redakcja publicystyki, czyli całe
TVP Info, gdzie tezy wypisane na paskach powtarzane są jako tematy
dyskusji publicystów. Więc to nie tak, że seans propagandowy w TVP nadawany jest tylko o 19.30. On trwa przez całą dobę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz