Próbuję zrozumieć,
jak to się zaczęło? I dochodzę do wniosku, że chyba zrodziło się z przyzwolenia
na nienawiść bez powodu, bez podstaw mówi pisarz Andrzej Stasiuk
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: „Dużo myślę o tym,
co się wydarzyło” - powiedział pan po śmierci Pawła Adamowicza.
ANDRZEJ STASIUK: To był okrutny spektakl na cały kraj, w którym złożona
została ofiara na oczach wszystkich. Bo przecież wszyscy mogli zobaczyć tę
śmierć w telewizji albo w internecie. Morderca działa zwykle w ukryciu, a tu
mieliśmy do czynienia z pełną ostentacją. „Oto jestem... nazywam się... chcę,
żebyście mnie podziwiali” - zdawał się mówić zabójca. Najwyższa wartość, jaką
jest ludzkie życie, została zdewaluowana na scenie. Scena to miejsce, gdzie nie
zabija się naprawdę, na scenie można pokazać wszystko, wszystko jest dozwolone.
Ale to nie była gra.
- Niestety. Dlatego myślę, że było
to zwieńczenie narracji dającej przyzwolenie na wszystko. Każdego można odczłowieczyć
z powodów politycznych, nic nie jest złe. To logiczne następstwo tego, z czym
mamy do czynienia od paru lat. Nieraz mówiliśmy, że to może skończyć się czymś
strasznym, ale chyba nikt nie wierzył, że to może wydarzyć się naprawdę. Gdy
dowiedziałem się, co się stało w Gdańsku, chciało mi się płakać. To była
bezsilność, niezgoda na to, że wśród takiego dobra, jakie ma^ miejsce w ten
jeden dzień w roku, można uruchomić coś tak złego. Ta zbrodnia wydarzyła się
na imprezie, któraś jest upostaciowaniem skumulowanego dobra. Niezależnie od
tego, co niektórzy bredzą na temat Owsiaka, finał Orkiestry jest imprezą, na
której ludzie dowartościowują się tym, że mogą być dobrzy, mogą okazać dobro,
podzielić się nim. Nie ma w polskiej rzeczywistości ważniejszego, większego
spotkania Polaków pragnących wspólnie manifestować dobro.
Śmierć Pawła Adamowicza zadała cios tej wspólnocie?
- Na oczach milionów ludzi zabito
człowieka, który był w tym momencie twarzą tego dobra. W kulminacyjnym momencie
święta wtargnął człowiek, który zadał śmiertelny cios. Stał się uosobieniem
absolutnego zła. Argument, że był to człowiek niespełna władz umysłowych, nie
ma znaczenia. Ludzie z problemem psychicznym są jak soczewki, które skupiają w
sobie to, co dzieje się wokół. Widzą to, co dla innych jest rozproszone.
Zastanawiam się cały czas nad tym,
co wynika z tego diabelskiego, abstrahując od wiary, aktu zabicia dobra.
I do jakich wniosków pan dochodzi?
- Czym jest brak miłości? Miłość
pozwala czuć się wartościowym nawet w małości i niedoskonałości, usprawiedliwia
wszystko i dlatego jest niezbędna do życia. A co się dzieje, gdy jej nie ma?
Czy zaczynamy wtedy snuć jak pająk sieć zła? Zadaję sobie to pytanie, bo
próbuję zrozumieć, jak to się u nas zaczęło? Od czego? I dochodzę do wniosku,
że chyba zrodziło się z przyzwolenia na nienawiść bez powodu, bez podstaw.
Nienawidzić można kogoś, kto wyrządza nam krzywdę, ale skąd w tym naszym
doświadczonym krzywdą, skrwawionym i bohaterskim kraju wzięła się nienawiść
niczym nieuzasadniona? Gdzie jest początek tego radykalnego podziału na złych
i dobrych? Kiedy to się stało?
Po katastrofie smoleńskiej?
- Wcześniej. Polaków zaczęło
dzielić Radio Maryja. Na swoich i na obcych. Na dobrych i na tę resztę, która
nie jest z nami, czyli jest zła, godna potępienia, wykluczenia ze wspólnoty.
Myślę, że wraz z tym radiem pojawiło się przyzwolenie na odrzucanie tej
części, która nie jest do nas podobna. Nie twierdzę, że z drugiej strony nie
było takiego myślenia, ale nie było przyzwolenia.
Inny zawsze był wrogiem.
- Ale z innym można żyć. Dużo
społeczeństw naszej cywilizacji to udowodniło. Oczywiście trzeba zrezygnować
ze strachu, z uprzedzeń w imię tego, żeby wspólnie funkcjonować, ale to się udaje.
Tymczasem Polakom próbuje się zainfekować umysły utopijnym i chorym myśleniem,
że wszyscy musimy być tacy sami, że wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy
czy młodszy i tak dalej… Przecież to jest działanie wbrew światu, wbrew
rzeczywistości, wbrew społeczeństwu. Nauczyliśmy się mówić że Polska PiS
zmierza w kierunku Rosji, Białorusi. Nie, to jest zmierzanie w stronę Korei
Północnej, do fałszywego modelu, że można żyć w kompletnej izolacji.
Jeśli Radio Maryja rozpoczęło proces dzielenia Polaków po
1989 roku, to odpowiada za to cały Kościół, bo takie działania aprobuje.
- Odpowiada ten Kościół, który boi
się utraty władzy. Boi się tego, co stało się w Hiszpanii czy Irlandii. Ten
Kościół, który dla zachowania wpływów i pieniędzy bierze udział w tworzeniu
atmosfery legitymizującej podział. Wykorzystuje to nasz mistrz podziału, ten
najsamotniejszy, najsmutniejszy i najmniej kochany człowiek w Polsce, a może i
w Europie, który instynktownie wyczuwa szansę, jaką stwarza zblatowanie
polityki i Kościoła. I ten bardzo nieszczęśliwy, doświadczony przez życie i
własną osobowość człowiek kreśli linię podziału już nie tylko w sensie kościelnym,
lecz także społecznym. Mówi słuchającym go ludziom: jak będziecie robić, co wam
każę, to będziecie mieć władzę i będziecie nietykalni.
Mówił to już w Stoczni Gdańskiej za poprzednich rządów.
Słynne: „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam,
gdzie stało ZOMO” było dzieleniem na sorty.
- Oczywiście, to proces trwający
już dobrych kilkanaście lat.
Nie uderzyło pana to, że Jarosław Kaczyński, najważniejszy
polityk w kraju, nie powiedział ani słowa po zamachu na prezydenta Adamowicza?
Złożył kondolencje dopiero wtedy, gdy pojawił się komunikat o śmierci.
- Może się bał, że okaże słabość?
Że utraci elektorat?
Człowiek, który żyje w traumie po śmierci swojego brata,
gloryfikuje żałobę jako najwyższy przejaw patriotyzmu, nie potrafi zdobyć się
na słowa współczucia?
- Bo żałoba w tym kraju może być
tylko jedna. Jesteśmy zakładnikami, trzydzieści parę milionów ludzi, traumy
jednego człowieka.
Niektórzy porównują wydarzenia z Gdańska do katastrofy w
Smoleńsku.
- Żałoba smoleńska była strasznie
intensywną produkcją uczuć i ich dystrybucji. A jeśli racjonalnie to oceniać,
to wydarzyła się wtedy katastrofa samolotowa, nie narodowa. Oczywiście w
Smoleńsku dopuszczono się błędu niedopatrzenia, w wyniku którego na pokład
jednego samolotu wsiadło tylu urzędników państwowych i wszyscy zginęli na
skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, mgły, nacisków politycznych. Tymczasem
w Gdańsku w sposób świadomy, zaplanowany i z premedytacją zabito dobro.
Smoleńsk od początku do końca był mrokiem, sporem i przepychanką, Gdańsk to
była jasność, którą splamiono krwią. Smoleńsk był przypadkiem. Gdańsk jest
tragedią o wymiarze symbolicznym, w której dobro przegrywa ze złem.
Czy przeżywanie żałoby po śmierci prezydenta Adamowicza
może zmienić Polaków?
- W tym narodzie, który jest
bardzo emocjonalny i histeryczny, żałoby są bardzo gwałtowne, ale
nieprzebudowujące tożsamości. Po śmierci papieża kraj płonął i co z tego
zostało? Trochę wypalonych zniczy i kibole jednego klubu, którzy na chwilę
schowali kosę przeciwko kibolom innego klubu. Nasza żałoba trwa tak długo, jak
długo czuć stearynę. Społeczeństwo postpapieskie okazało się bardziej
podzielone, agresywne i zantagonizowane niż to sprzed żałoby.
Uważa pan, że teraz może być tak samo?
- To jest błędne koło napędzające
do coraz większej wrogości. Z drugiej strony,
mam gdzieś w głębi takie
przekonanie, że w którymś momencie musi nastąpić przesilenie. Historii nie da
się przewidzieć, bo rządzą nią nieprzewidywalne wydarzenia i nie chcę mówić o
nieszczęsnym Niewiadomskim, bo były to inne czasy, choć oczywiście czynić
można analogie do prób odbudowywania narodowej tożsamości.
Dziś wszędzie słychać o mowie nienawiści, ale czy to nie
stało się wypranym sloganem? Łatwym wytrychem do tłumaczenia skomplikowanej
rzeczywistości?
- Na pewno nie szukamy w ten
sposób odpowiedzi na pytanie, gdzie jest granica między wyrażaniem swojego zdania,
swoich uczuć, które czasami mogą być przecież negatywne, a nienawiścią. Na
pewno od języka nienawiści zaczyna się odczłowieczanie, które jest prostą
drogą do wykluczenia i eliminacji przeciwnika bez poczucia winy, a wręcz w
poczuciu dobrze spełnionego, patriotycznego obowiązku. I na pewno równie
fałszywy co język nienawiści jest język skrajnej poprawności politycznej, bo
jeden i drugi odbiera nam część człowieczeństwa.
Mówimy o przyzwoleniu na podział, szczucie i nienawiść. A
czy nie trzeba do tego dodać jeszcze przyzwolenia na przemoc?
- Żyjemy w czasach niepewności.
Przemoc jest próbą powrotu do przeszłości, zapanowania nad tą nieokiełznaną
rzeczywistością, tęsknotą za tym, co było. A jednocześnie wielkim oszustwem,
bo przecież powrotu nie ma; nie da się cofnąć globalizacji, informatyzacji, zanegować polityki kompromisu. Władza
nie polega na wstawaniu z kolan, tylko na kombinowaniu z sojusznikami. Silnej
pozycji skromnego w sumie narodu nie da się zapewnić prężeniem muskułów, co
udowodniły wszystkie polskie konfrontacje siłowe ostatnich stuleci. Mocni są
sprytni, giętcy i inteligentni.
Czym więc są marsze 11 Listopada, a zwłaszcza ten ostatni
upamiętniający stulecie polskiej niepodległości, z udziałem prezydenta i
premiera, którzy legitymizowali narodowców?
- Dla mnie bardziej symbolicznym
wydarzeniem tego marszu nie były wcale falangi ONR czy race, ale idący na
piechotę husarze. To jest prawdziwa opowieść o naszym kraju: spieszona husaria.
Synteza tego, co fundują Polsce dzisiejsi władcy. Chcą być jak z Sienkiewicza,
a są jak z Mrożka.
Całe moje życie upłynęło w jakimś
dziwactwie. Najpierw komunizm był surrealistycznym ustrojem, potem przyszło
dwadzieścia parę lat normalności, która okazała się nienormalnym i nierealnym
darem od losu, bo wystarczyło pstryknięcie i znów wróciliśmy do zabawy w
polską spieszoną husarię.
Czy pana zdaniem to, co się wydarzyło w Gdańsku, będzie
miało wpływ na wynik wyborów?
- Nie wszyscy Polacy chcą zmiany,
niektórzy uważają, że wreszcie żyją w zadbanym, zaopiekowanym kraju. I co z tym
zrobić? Jak ich przekonać, skoro nie potrafimy rozmawiać z innymi, wolimy żyć
w swoich bajkach i bańkach, z których nie wychodzimy, bo nie chcemy z nich
wyjść? My też pogłębiamy ten podział i ułatwiamy sytuację temu, który na tym
podziale buduje swoje imperium. Niewesoła ta nasza rozmowa, co?
A czy któraś w ostatnich latach była wesoła?
- (śmiech) No, niestety,
nie.
Co będzie dalej?
- Ta krew... w światłach
reflektorów i na oczach milionów. Ona, zakłóciła także święto ludzi po tamtej
stronie. Może więc nie pójdzie na marne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz