Zamach na prezydenta
Gdańska Pawła Adamowicza był wstrząsem, ale nie zmienił politycznego
kalendarza. Nadal w maju mamy wybory europejskie, a w październiku
parlamentarne. Doszedł tylko nowy, nierozpoznany do końca czynnik, który partie
teraz badają.
Politycy różnych opcji, zwłaszcza ci
najważniejsi, są wciąż
przyczajeni, ostrożni, patrzą na innych, obawiają się popełnić błąd,
spowodować większy zgrzyt, dysonans, który zburzy atmosferę. Trwa gruntowne
analizowanie, czy zamach spowoduje, że Polacy będą raczej naciskać na
„pojednanie”, na złagodzenie konfliktu, że rzeczywiście chcą innego języka i
emocji niż przez ostatnie trzy, a właściwie 13 lat. Czy też przeciwnie - mord
na prezydencie Gdańska zradykalizuje nastroje, wzmocni polaryzację, będzie
premiował ostrość i jednoznaczność.
Te dylematy dotyczą nie tylko
dwóch głównych sił, PiS i PO, ale także, na przykład, formacji, która dopiero
niebawem ma wystartować, czyli ugrupowania Roberta Biedronia. Wydawałoby się,
że często dzisiaj wyrażane postulaty odstąpienia od eskalowania polskiego
konfliktu współgrają z deklarowanymi przesłaniami Biedronia o potrzebie
pojednania i „miłości”, odejścia od „POPiS-owej wojenki”. Ale podskórnie czuć
narastającą społeczną gorączkę. Biedroń może więc wskoczyć na wymarzoną dla
jego ruchu falę, ale równie dobrze się podtopić, jeśli zwyciężą trendy
zmierzające do zaostrzenia sporu.
A wiele wskazuje na tę drugą
wersję. Nie chodzi tu tylko o pragnienie rewanżu ze strony antyPiSu za lata
upokorzeń, ostentacyjnego wygaszania liberalnej demokracji i napaści w mediach
publicznych. Śmierć Adamowicza dostarczyła opozycji treści ideowej,
symbolicznej, w jakimś sensie metafizycznej, a ten bak u przeciwników PiS
zawsze był dość pustawy. Wspominanie zamordowanego prezydenta Gdańska stało
się okazją do przypomnienia wartości wolnościowego, otwartego systemu, do
pokazania nowego, atrakcyjnego wzorca wspólnoty.
Okazało się, że głębokie
wzruszenia, patriotyzm, religijność, tradycja, zakorzenienie nie muszą być domeną
PiS. To wyraźnie dodało siły opozycyjnym środowiskom, a zarazem ukazało
jeszcze wyraźniej, o co będzie się toczyć polityczna walka w najbliższych
miesiącach. Że może wygrać albo - nawet jeśli czasami nieco idealizowana -
Polska Adamowicza i Owsiaka albo Polska Kaczyńskiego, Mazurek i Macierewicza.
Do tej pory też niby było to jasne, ale emocje czasami wyostrzają wzrok.
Kogo dotyczy wzmożenie
Ta
świadomość dotarła do PiS, dlatego na tę partię po 14 stycznia wyraźnie padł
strach. Widać było w niej podobną konfuzję jak po pierwszych rezultatach
wyborów samorządowych, zanim realne wyniki nie okazały się lepsze niż prognozy.
Teraz także, jak słusznie zauważają prawicowi, bliscy PiS komentatorzy, trzeba
poczekać dwa, trzy tygodnie na pierwsze naprawdę miarodajne sondaże (zwłaszcza
te wewnętrzne, zamawiane przez partie, na większych próbach), aby się
przekonać, w którą stronę skierowały się nastroje. Można się spodziewać, że
jeśli PiS nie odnotuje w sondażach strat i społeczeństwo nie obciąży tej partii
jakąś zasadniczą winą za atmosferę nienawiści, to uzna się tam, że w
„elektoracie środka” nic się nie stało. Że wzmożenie dotyczy tylko tych, co
zawsze, czyli twardych wyborców „totalnej opozycji”. Alert zostanie odwołany i
może zacząć się odwet, już bez „pojednawczej” retoryki, która stanie się
zbędna.
Problem jest jednak bardziej
skomplikowany. PiS już wcześniej zarządził złagodzenie kursu - przed wyborami
europejskimi, aby trochę przypodobać się dużym miastom, gdzie w wyborach
samorządowych poniósł klęskę. Niby teraz zamach na Adamowicza powinien
sprzyjać podtrzymaniu tej polityki łagodności. Jednak w partii Kaczyńskiego
dostrzeżono rodzenie się nowego potencjału opozycji. Zrozumieli to zapewne
premier Morawiecki i prezydent
Duda, chętnie teraz deklarujący swoją „pokojowość”. Mimo niełatwej dla nich
„prestiżowo” sytuacji wzięli udział w uroczystościach pogrzebowych w Gdańsku.
Ten potencjał jest jeszcze nierozpoznany, nie brakuje jednak opinii, że oto
dokonał się jakiś przełom psychologiczny, że zbrodnia odłoży się w świadomości
społecznej i będzie politycznie rezonować.
Charakterystyczna była reakcja na
internetowy wpis jednego z posłów narodowej, niepisowskiej prawicy o tym, że
teraz z „sektą smoleńską” zetrze się powstająca właśnie „sekta gdańska”.
Sympatycy PiS rzucili się na tego posła ze zmasowaną krytyką, zapewne także
dlatego, że użył określenia „sekta smoleńska”, ale głębsza treść jest inna. Oto
rzeczywiście jedna legenda, która nie miała dotąd konkurencji w sferze
polskiego narodowego imaginarium, teraz napotyka rodzącą się drugą legendę.
Śmierć Adamowicza otworzyła opozycji tę furtkę, przy czym nie wiadomo, czy z
niej skorzysta, bo jest gorszym materiałem na „sektę”.
Tworzy to jednak nową
rzeczywistość dla ugrupowania rządzącego, które będzie musiało walczyć na
swoim, symbolicznym i zmitologizowanym terenie, gdzie wcześniej wymiatało. A taka walka o
wartości jest z reguły najbardziej emocjonalna i przez to bywa bezpardonowa.
Budowany mit Adamowicza już dzisiaj doprowadza PiS do szewskiej pasji, jeszcze
trochę hamowanej, ale ostatnie zabezpieczenia wyraźnie puszczają.
PiS staje przed dylematem. Czy
zacisnąć zęby i kontynuować politykę ocieplania wizerunku, nawet ryzykując
rosnącą irytację twardego elektoratu, zniesmaczonego brakiem radykalnej odpowiedzi
na podnoszenie głowy przez opozycję. Czy też uznać, że trzeba symboliczną i
„męczeńską” konkurencję zdusić w zarodku zmasowanym atakiem propagandowym i
moralną dekonstrukcją samej ofiary zamachu. Ostateczna decyzja w tej sprawie,
choć już widać zaostrzenie kursu, jeszcze nie zapadła, ale będzie podjęta
raczej szybciej niż później - do pierwszych w serii wybór ów tylko trzy i pół
miesiąca, narracja musi być zatem wkrótce ustalona.
Prezes na rozdrożu
Zachowania
Jarosława Kaczyńskiego, praktycznie nieobecnego podczas tych kryzysowych dni,
zdają się wskazywać na pewne opóźnienia wyboru strategii, na zostawianie sobie
pola manewru; wydaje się, jakby siedział przy pokrętle, trochę odpuszczał,
trochę przykręcał i patrzył, gdzie się ustoi. Niewystawianie kandydata PiS do
wyborów na prezydenta Gdańska, publiczne składanie kondolencji, Morawiecki i
Duda w bazylice gdańskiej - to z jednej strony. Demonstracyjna nieobecność
podczas minuty ciszy w Sejmie, absencja radnych PiS na sesji rady w Gdańsku, pozostawianie
Jacka Kurskiego w TVP - to z drugiej. Można było się już przyzwyczaić do tego, że z reguły
Kaczyński w końcu nie wytrzymuje i widowiskowo porzuca politykę łagodności.
Tego kursu, czyli polityki brutalności, już teraz pilnują publicyści i dziennikarze mediów narodowych.
Wyraźnie czekają na sygnał z Nowogrodzkiej, kiedy znowu będzie można działać po
staremu.
Przed ważnymi strategicznymi
rozstrzygnięciami stanęła też opozycja, zwłaszcza PO. Przez pierwsze dni po
tragedii widać było dużą powściągliwość, usunięcie się w cień liderów,
oszczędne wypowiedzi. To też, poza innymi względami, było oczekiwanie na
wyklarowanie się emocjonalnej sytuacji. Opozycja, podobnie jak PiS, również
czeka na jasność w sprawie kierunku dominujących społecznych oczekiwań. Czy
pójść na całość, wskazać i jednoznacznie napiętnować winnych tworzenia
„atmosfery nienawiści”, wyciągnąć marketingowo z zamachu co się da? Czy raczej
podtrzymywać „szlachetny” umiar, licząc na wyborcze punkty za klasę, za
„wyciąganie ręki” i „niewykorzystywanie ludzkiej tragedii do celów
politycznych”.
Polska praktyka polityczna,
przećwiczona ostatnio w 2015 r., pokazuje, że subtelności się nie opłacają. Że
działają najprostsze środki, zarówno w sferze ideologicznej (np. sprzeciw wobec
uchodźców, glanowanie politycznych przeciwników), jak i ekonomicznej (500 plus do ręki, a
nie żadne podatkowe ulgi). Dlatego można się spodziewać brutalnej walki przed
pierwszymi i drugimi wyborami. Katastrofa smoleńska bardzo zradykalizowała
polską politykę, z mordem na Adamowiczu może być podobnie. Tego typu zdarzenia
wnoszą do życia publicznego jakiś pierwiastek spraw ostatecznych, w wyniku
których strony polityczne zyskują ten rodzaj siły, który w ich postrzeganiu wiele
usprawiedliwia. Nad grobami podejmuje się zobowiązania, wypełnia testamenty,
przyrzeka się realizację ideałów zmarłego. Po śmierci Pawła Adamowicza kilku
polityków, w tym Donald Tusk, złożyło takie deklaracje - obrony Gdańska i
Polski z wyobrażeń zamordowanego prezydenta.
Niemniej spuścizna czy też
testament polityczny Adamowicza nie bardzo daje się bezpośrednio włączyć w
kampanię wyborczą, choćby po stronie PO, już łatwiej po stronie jakiejś
większej koalicji obywatelskiej, demokratycznej, jakby tam się nazwała. Nie
tylko z tego powodu, że Platforma nie sprzyjała, delikatnie mówiąc, ponownemu
wyborowi prezydenta Gdańska, przynajmniej przed pierwszą rundą. Ale także
dlatego, iż Paweł Adamowicz sam i razem z innymi samorządowcami stworzył nowy,
samodzielny byt polityczny, nieprzekładalny wprost na politykę ogólnopolską,
ale w sposób jasny i zdeklarowany broniący samorządności przed władzą
centralną, łącząc to z obroną ładu prawnego, demokracji, sądów i konstytucji.
Przygotowana przez Adamowicza tuż
przed zamachem, a przedstawiona w liście do samorządowców spoza Gdańska, idea
obywatelskich obchodów rocznicy 4 czerwca 1989 r., jeśli będzie zrealizowana,
może okazać się silnym znakiem identyfikacyjnym, ponad czy poza partiami
politycznymi opozycji, przy tym na kontrze do Zjednoczonej Prawicy. Zatem już
pada pytanie do opozycji, w jej różnych postaciach, jak się wobec tej
inicjatywy określić, jak z niej skorzystać, ale też nie popsuć?
Załatwianie jedności
Opozycję
czeka jeszcze jedno wyzwanie. Staje ona, zwłaszcza teraz, przed próbą
porównywania i symetryzowania. Na każdy przykład nienawiści ze strony PiS jest
przywoływany kontrprzykład z drugiej strony, każda wina ugrupowania
Kaczyńskiego jest zestawiana z występkami poprzednich rządzących, na przypadek
Adamowicza jest przywoływany casus Rosiaka itd. Ten spór w oczach opinii
publicznej może przypominać konflikt bliskowschodni, gdzie nie jest już ważne,
kto zaczął, ale jak to skończyć. PiS, jak twierdzą działacze i komentatorzy
tego obozu, chce zakończyć polski konflikt przez swoje powtórne zwycięstwo w
parlamentarnych wyborach, co ostatnio w różnych wersjach stwierdziło kilku
politykowi ekspertów tej partii. Wówczas większość, jak na Węgrzech, ma trwale
przyłączyć się do obozu władzy, nie znajdując liczącej się w zapewnieniu
życiowych profitów alternatywy. Opozycja zaś przedstawia plan restytucji
państwa prawa i liberalnej demokracji. Ten plan został ostatnio moralnie
doładowany, ale wciąż wydaje się defensywny.
PiS od dawna robi wszystko, aby
zrównać się w statusie z „normalnymi partiami”. Dlatego narracja obozu władzy
po zamachu jest taka, że wszyscy powinni uderzyć się w piersi. PiS jest gotowy
na ustępstwa, jeśli tylko opozycja da się wciągnąć w tę grę współwiny. Partia
Kaczyńskiego ma większe pole wizerunkowego manewru niż opozycja, ponieważ ma
znacznie bardziej stabilnych wyborców. Może nawet stanąć na czele walki z
nienawiścią i hejterstwem, pytając drugą stronę, czy się przyłączy. Już tak
jest. To metoda polegająca na stawaniu na czele swoich przeciwnikowi
przejmowaniu ich postulatów,
przechwytywaniu
sztandaru: wy nie znosicie nienawiści, a my jeszcze bardziej.
Uzupełniane to bywa pozornie
zatroskanym dzieleniem się przez rząd z opozycją kłopotami prawnymi i
regulacyjnymi - w szukaniu wyjścia z ujawnionych przy okazji mordu w Gdańsku
niedociągnięć i niesprawności państwa. Zastanówmy się razem, co tu należy
wspólnie zrobić, żeby było lepiej - mówi władza. Można to sprzedawać jako wyraz
szczerego otwarcia - już się to robi - a też, przy ewentualnym oporze opozycji,
jako dowód złej, „totalnej” woli Schetyny i kolegów.
Trwa też walka o terminologię.
Każdy podręcznik teorii wpływu zaznacza, że to kwestia podstawowa. PiS chce
odpolitycznić zbrodniczy czyn Stefana W., zwekslować uwagę na jego chorobę
psychiczną, na niewłaściwą ochronę gdańskiej imprezy WOŚP na kryminalną
przeszłość sprawcy. Prokuratura przejęła pełną kontrolę nad zabójcą i
ujawnianiem jego zeznań. Nie ma jeszcze pomysłu i odpowiedzi na okrzyki sprawcy
o winie Platformy po dokonaniu zabójstwa, ale liczy na to, że śledztwo to
zneutralizuje.
Opozycja jest tu w trudniejszej
sytuacji. Mord na Adamowiczu miał charakter polityczny w tym sensie, że
motywacja sprawcy była polityczna, ale obarczanie za to winą PiS już oczywiście nie jest uprawnione.
Zresztą sama partia Kaczyńskiego popada tu w sprzeczność: twierdzi, że to
zwykły czyn kryminalny, ale jednocześnie wzywa do obniżenia temperatury sporu,
do walki z mową nienawiści, przyznając tym samym, że jednak coś jest na rzeczy.
Coraz trudniejsza normalność
To, na ile centrowy, decydujący
elektorat - zwłaszcza w dłuższy perspektywie - uzna, że za gdańską zbrodnią
stoi konfrontacyjna atmosfera, którą tworzył głównie obóz rządzący, może
zdecydować o wyniku wyborów. Ale będzie w tej sprawie oceniana każda przesada i
nachalność opowieści obu stron. Kto „przegnie” za bardzo, użyje zbyt mocnych,
niewiarygodnych, prostackich argumentów, może przegrać. Opinia publiczna może
się do końca wahać, a sympatie balansować, ale przy wyborczej urnie decyzja
będzie ostateczna. Kto w tym momencie będzie panem zbiorowej świadomości,
zgarnie pulę.
Stan wyczekiwania widać także w
procesie tworzenia wyborczych koalicji. PSL wciąż odracza decyzję o wejściu
(lub nie) w alians z Platformą przed wyborami europejskimi. Można dostrzec
pęknięcia w opozycji, jeśli chodzi o stosunek do tzw. pojednawczych inicjatyw
prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego. Platforma jest wobec nich sceptyczna,
ale inni próbują własnych strategii, może przypuszczając, że jednak jest teraz
koniunktura na „dogadywanie się”. Kosiniak-Kamysz stwierdził, że „prezydentowi
i premierowi się nie odmawia”. W końcu na spotkanie z premierem poszedł i
przedstawiciel PO. Katarzyna Lubnauer jeszcze raz powtórzy, że Koalicja
Obywatelska jest już wygaszona. Pojawiły się ponownie spekulacje na temat tzw.
listy Tuska do Parlamentu Europejskiego.
Jeśli zamach na prezydenta
Adamowicza miałby skutkować organizacyjną komplikacją dla opozycji, byłby to
nieoczekiwany paradoks. Ale też pokazuje to, ile znaczy gdańska tragedia dla
polskiej polityki. Jej skutki mogą być dalekosiężne, nawet jeśli teraz, po
kilkunastu dniach od tragedii, wydaje się, że sytuacja wraca do normalności:
wraca sprawa NBP, wznawiają prace komisja śledcza ws. Amber
Gold i komisja
weryfikacyjna Patryka Jakiego. Rząd próbuje starej metody socjalu - tym razem
chodzi o Matki plus. Zaprzyjaźnieni z premierem Morawieckim dziennikarze
zachwycają się osiągnięciami szefa rządu na szczycie w Davos.
Minister Błaszczak
obiecuje nowy sprzęt dla wojska. Nagle odmrożono projekty ustaw o pomocy
frankowiczom. PiS robi więc wszystko, aby przywrócić „normalność”. Ale tym
razem może to być trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz