czwartek, 31 stycznia 2019

Wyborczy restart



Zamach na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza był wstrząsem, ale nie zmienił politycznego kalendarza. Nadal w maju mamy wybory europejskie, a w październiku parlamentarne. Doszedł tylko nowy, nierozpoznany do końca czynnik, który partie teraz badają.

Politycy różnych opcji, zwłaszcza ci najważniejsi, są wciąż przyczajeni, ostrożni, patrzą na innych, obawiają się popełnić błąd, spowodować większy zgrzyt, dysonans, który zburzy atmosferę. Trwa gruntowne analizowanie, czy zamach spowoduje, że Polacy będą raczej naciskać na „pojednanie”, na złagodzenie konfliktu, że rzeczywiście chcą in­nego języka i emocji niż przez ostatnie trzy, a wła­ściwie 13 lat. Czy też przeciwnie - mord na pre­zydencie Gdańska zradykalizuje nastroje, wzmocni polaryzację, będzie premiował ostrość i jednoznaczność.
   Te dylematy dotyczą nie tylko dwóch głównych sił, PiS i PO, ale także, na przykład, formacji, która dopiero niebawem ma wystartować, czyli ugrupowania Roberta Biedronia. Wyda­wałoby się, że często dzisiaj wyrażane postulaty odstąpienia od eskalowania polskiego konfliktu współgrają z deklarowa­nymi przesłaniami Biedronia o potrzebie pojednania i „mi­łości”, odejścia od „POPiS-owej wojenki”. Ale podskórnie czuć narastającą społeczną gorączkę. Biedroń może więc wskoczyć na wymarzoną dla jego ruchu falę, ale równie dobrze się podtopić, jeśli zwyciężą trendy zmierzające do zaostrzenia sporu.
   A wiele wskazuje na tę drugą wersję. Nie chodzi tu tylko o pra­gnienie rewanżu ze strony antyPiSu za lata upokorzeń, ostenta­cyjnego wygaszania liberalnej demokracji i napaści w mediach publicznych. Śmierć Adamowicza dostarczyła opozycji treści ideowej, symbolicznej, w jakimś sensie metafizycznej, a ten bak u przeciwników PiS zawsze był dość pustawy. Wspomi­nanie zamordowanego prezydenta Gdańska stało się okazją do przypomnienia wartości wolnościowego, otwartego sys­temu, do pokazania nowego, atrakcyjnego wzorca wspólnoty.
   Okazało się, że głębokie wzruszenia, patriotyzm, religijność, tradycja, zakorzenienie nie muszą być domeną PiS. To wyraź­nie dodało siły opozycyjnym środowiskom, a zarazem ukaza­ło jeszcze wyraźniej, o co będzie się toczyć polityczna walka w najbliższych miesiącach. Że może wygrać albo - nawet jeśli czasami nieco idealizowana - Polska Adamowicza i Owsiaka albo Polska Kaczyńskiego, Mazurek i Macierewicza. Do tej pory też niby było to jasne, ale emocje czasami wyostrzają wzrok.

Kogo dotyczy wzmożenie
Ta świadomość dotarła do PiS, dlatego na tę partię po 14 stycz­nia wyraźnie padł strach. Widać było w niej podobną konfuzję jak po pierwszych rezultatach wyborów samorządowych, zanim realne wyniki nie okazały się lepsze niż prognozy. Teraz także, jak słusznie zauważają prawicowi, bliscy PiS komentatorzy, trzeba poczekać dwa, trzy tygodnie na pierwsze naprawdę miarodaj­ne sondaże (zwłaszcza te wewnętrzne, zamawiane przez par­tie, na większych próbach), aby się przekonać, w którą stronę skierowały się nastroje. Można się spodziewać, że jeśli PiS nie odnotuje w sondażach strat i społeczeństwo nie obciąży tej par­tii jakąś zasadniczą winą za atmosferę nienawiści, to uzna się tam, że w „elektoracie środka” nic się nie stało. Że wzmożenie dotyczy tylko tych, co zawsze, czyli twardych wyborców „totalnej opozycji”. Alert zostanie odwołany i może zacząć się odwet, już bez „pojednawczej” retoryki, która stanie się zbędna.
   Problem jest jednak bardziej skomplikowany. PiS już wcześniej zarządził złagodzenie kursu - przed wyborami europejskimi, aby trochę przypodobać się dużym miastom, gdzie w wyborach samorządowych poniósł klęskę. Niby teraz zamach na Adamo­wicza powinien sprzyjać podtrzymaniu tej polityki łagodności. Jednak w partii Kaczyńskiego dostrzeżono rodzenie się nowego potencjału opozycji. Zrozumieli to zapewne premier Morawiecki i prezydent Duda, chętnie teraz deklarujący swoją „pokojowość”. Mimo niełatwej dla nich „prestiżowo” sytuacji wzięli udział w uroczystościach pogrzebowych w Gdańsku. Ten potencjał jest jeszcze nierozpoznany, nie brakuje jednak opinii, że oto dokonał się jakiś przełom psychologiczny, że zbrodnia odłoży się w świa­domości społecznej i będzie politycznie rezonować.
   Charakterystyczna była reakcja na internetowy wpis jednego z posłów narodowej, niepisowskiej prawicy o tym, że teraz z „sek­tą smoleńską” zetrze się powstająca właśnie „sekta gdańska”. Sympatycy PiS rzucili się na tego posła ze zmasowaną krytyką, zapewne także dlatego, że użył określenia „sekta smoleńska”, ale głębsza treść jest inna. Oto rzeczywiście jedna legenda, któ­ra nie miała dotąd konkurencji w sferze polskiego narodowego imaginarium, teraz napotyka rodzącą się drugą legendę. Śmierć Adamowicza otworzyła opozycji tę furtkę, przy czym nie wiado­mo, czy z niej skorzysta, bo jest gorszym materiałem na „sektę”.
   Tworzy to jednak nową rzeczywistość dla ugrupowania rzą­dzącego, które będzie musiało walczyć na swoim, symbolicznym i zmitologizowanym terenie, gdzie wcześniej wymiatało. A taka walka o wartości jest z reguły najbardziej emocjonalna i przez to bywa bezpardonowa. Budowany mit Adamowicza już dzisiaj doprowadza PiS do szewskiej pasji, jeszcze trochę hamowanej, ale ostatnie zabezpieczenia wyraźnie puszczają.
   PiS staje przed dylematem. Czy zacisnąć zęby i kontynuować politykę ocieplania wizerunku, nawet ryzykując rosnącą irytację twardego elektoratu, zniesmaczonego brakiem radykalnej od­powiedzi na podnoszenie głowy przez opozycję. Czy też uznać, że trzeba symboliczną i „męczeńską” konkurencję zdusić w zarod­ku zmasowanym atakiem propagandowym i moralną dekonstrukcją samej ofiary zamachu. Ostateczna decyzja w tej sprawie, choć już widać zaostrzenie kursu, jeszcze nie zapadła, ale będzie podjęta raczej szybciej niż później - do pierwszych w serii wybór ów tylko trzy i pół miesiąca, narracja musi być zatem wkrótce ustalona.

Prezes na rozdrożu
Zachowania Jarosława Kaczyńskiego, praktycznie nieobecnego podczas tych kryzysowych dni, zdają się wskazywać na pewne opóźnienia wyboru strategii, na zostawianie sobie pola manewru; wydaje się, jakby siedział przy pokrętle, trochę odpuszczał, trochę przykręcał i patrzył, gdzie się ustoi. Niewystawianie kandydata PiS do wyborów na prezydenta Gdańska, publiczne składanie kondolencji, Morawiecki i Duda w bazylice gdańskiej - to z jed­nej strony. Demonstracyjna nieobecność podczas minuty ciszy w Sejmie, absencja radnych PiS na sesji rady w Gdańsku, po­zostawianie Jacka Kurskiego w TVP - to z drugiej. Można było się już przyzwyczaić do tego, że z reguły Kaczyński w końcu nie wytrzymuje i widowiskowo porzuca politykę łagodności. Tego kursu, czyli polityki brutalności, już teraz pilnują publicyści i dziennikarze mediów narodowych. Wyraźnie czekają na sygnał z Nowogrodzkiej, kiedy znowu będzie można działać po staremu.
   Przed ważnymi strategicznymi rozstrzygnięciami stanęła też opozycja, zwłaszcza PO. Przez pierwsze dni po tragedii widać było dużą powściągliwość, usunięcie się w cień liderów, oszczędne wypowiedzi. To też, poza innymi względami, było oczekiwanie na wyklarowanie się emocjonalnej sytuacji. Opozycja, podobnie jak PiS, również czeka na jasność w sprawie kierunku dominują­cych społecznych oczekiwań. Czy pójść na całość, wskazać i jed­noznacznie napiętnować winnych tworzenia „atmosfery niena­wiści”, wyciągnąć marketingowo z zamachu co się da? Czy raczej podtrzymywać „szlachetny” umiar, licząc na wyborcze punkty za klasę, za „wyciąganie ręki” i „niewykorzystywanie ludzkiej tragedii do celów politycznych”.
   Polska praktyka polityczna, przećwiczona ostatnio w 2015 r., pokazuje, że subtelności się nie opłacają. Że działają najprost­sze środki, zarówno w sferze ideologicznej (np. sprzeciw wo­bec uchodźców, glanowanie politycznych przeciwników), jak i ekonomicznej (500 plus do ręki, a nie żadne podatkowe ulgi). Dlatego można się spodziewać brutalnej walki przed pierwszy­mi i drugimi wyborami. Katastrofa smoleńska bardzo zradykalizowała polską politykę, z mordem na Adamowiczu może być podobnie. Tego typu zdarzenia wnoszą do życia publicznego jakiś pierwiastek spraw ostatecznych, w wyniku których strony polityczne zyskują ten rodzaj siły, który w ich postrzeganiu wie­le usprawiedliwia. Nad grobami podejmuje się zobowiązania, wypełnia testamenty, przyrzeka się realizację ideałów zmarłe­go. Po śmierci Pawła Adamowicza kilku polityków, w tym Do­nald Tusk, złożyło takie deklaracje - obrony Gdańska i Polski z wyobrażeń zamordowanego prezydenta.
   Niemniej spuścizna czy też testament polityczny Adamo­wicza nie bardzo daje się bezpośrednio włączyć w kampanię wyborczą, choćby po stronie PO, już łatwiej po stronie jakiejś większej koalicji obywatelskiej, demokratycznej, jakby tam się nazwała. Nie tylko z tego powodu, że Platforma nie sprzyjała, delikatnie mówiąc, ponownemu wyborowi prezydenta Gdań­ska, przynajmniej przed pierwszą rundą. Ale także dlatego, iż Paweł Adamowicz sam i razem z innymi samorządowcami stworzył nowy, samodzielny byt polityczny, nieprzekładalny wprost na politykę ogólnopolską, ale w sposób jasny i zdeklaro­wany broniący samorządności przed władzą centralną, łącząc to z obroną ładu prawnego, demokracji, sądów i konstytucji.
   Przygotowana przez Adamowicza tuż przed zamachem, a przedstawiona w liście do samorządowców spoza Gdańska, idea obywatelskich obchodów rocznicy 4 czerwca 1989 r., jeśli będzie zrealizowana, może okazać się silnym znakiem identy­fikacyjnym, ponad czy poza partiami politycznymi opozycji, przy tym na kontrze do Zjednoczonej Prawicy. Zatem już pada pytanie do opozycji, w jej różnych postaciach, jak się wobec tej inicjatywy określić, jak z niej skorzystać, ale też nie popsuć?

Załatwianie jedności
Opozycję czeka jeszcze jedno wyzwanie. Staje ona, zwłaszcza teraz, przed próbą porównywania i symetryzowania. Na każdy przykład nienawiści ze strony PiS jest przywoływany kontrprzykład z drugiej strony, każda wina ugrupowania Kaczyńskiego jest zestawiana z występkami poprzednich rządzących, na przypa­dek Adamowicza jest przywoływany casus Rosiaka itd. Ten spór w oczach opinii publicznej może przypominać konflikt blisko­wschodni, gdzie nie jest już ważne, kto zaczął, ale jak to skoń­czyć. PiS, jak twierdzą działacze i komentatorzy tego obozu, chce zakończyć polski konflikt przez swoje powtórne zwycięstwo w parlamentarnych wyborach, co ostatnio w różnych wersjach stwierdziło kilku politykowi ekspertów tej partii. Wówczas więk­szość, jak na Węgrzech, ma trwale przyłączyć się do obozu wła­dzy, nie znajdując liczącej się w zapewnieniu życiowych profitów alternatywy. Opozycja zaś przedstawia plan restytucji państwa prawa i liberalnej demokracji. Ten plan został ostatnio moralnie doładowany, ale wciąż wydaje się defensywny.
   PiS od dawna robi wszystko, aby zrównać się w statusie z „normalnymi partiami”. Dlatego narracja obozu władzy po zamachu jest taka, że wszyscy powinni uderzyć się w piersi. PiS jest gotowy na ustępstwa, jeśli tylko opozycja da się wcią­gnąć w tę grę współwiny. Partia Kaczyńskiego ma większe pole wizerunkowego manewru niż opozycja, ponieważ ma znacz­nie bardziej stabilnych wyborców. Może nawet stanąć na czele walki z nienawiścią i hejterstwem, pytając drugą stronę, czy się przyłączy. Już tak jest. To metoda polegająca na stawaniu na czele swoich przeciwnikowi przejmowaniu ich postulatów,
przechwytywaniu sztandaru: wy nie znosicie nienawiści, a my jeszcze bardziej.
   Uzupełniane to bywa pozornie zatroskanym dzieleniem się przez rząd z opozycją kłopotami prawnymi i regulacyjnymi - w szukaniu wyjścia z ujawnionych przy okazji mordu w Gdań­sku niedociągnięć i niesprawności państwa. Zastanówmy się razem, co tu należy wspólnie zrobić, żeby było lepiej - mówi władza. Można to sprzedawać jako wyraz szczerego otwarcia - już się to robi - a też, przy ewentualnym oporze opozycji, jako dowód złej, „totalnej” woli Schetyny i kolegów.
   Trwa też walka o terminologię. Każdy podręcznik teorii wpły­wu zaznacza, że to kwestia podstawowa. PiS chce odpolitycznić zbrodniczy czyn Stefana W., zwekslować uwagę na jego chorobę psychiczną, na niewłaściwą ochronę gdańskiej imprezy WOŚP na kryminalną przeszłość sprawcy. Prokuratura przejęła pełną kontrolę nad zabójcą i ujawnianiem jego zeznań. Nie ma jeszcze pomysłu i odpowiedzi na okrzyki sprawcy o winie Platformy po do­konaniu zabójstwa, ale liczy na to, że śledztwo to zneutralizuje.
   Opozycja jest tu w trudniejszej sytuacji. Mord na Adamowiczu miał charakter polityczny w tym sensie, że motywacja sprawcy była polityczna, ale obarczanie za to winą PiS już oczywiście nie jest uprawnione. Zresztą sama partia Kaczyńskiego popada tu w sprzeczność: twierdzi, że to zwykły czyn kryminalny, ale jedno­cześnie wzywa do obniżenia temperatury sporu, do walki z mową nienawiści, przyznając tym samym, że jednak coś jest na rzeczy.

Coraz trudniejsza normalność
To, na ile centrowy, decydujący elektorat - zwłaszcza w dłuż­szy perspektywie - uzna, że za gdańską zbrodnią stoi kon­frontacyjna atmosfera, którą tworzył głównie obóz rządzący, może zdecydować o wyniku wyborów. Ale będzie w tej sprawie oceniana każda przesada i nachalność opowieści obu stron. Kto „przegnie” za bardzo, użyje zbyt mocnych, niewiarygodnych, prostackich argumentów, może przegrać. Opinia publiczna może się do końca wahać, a sympatie balansować, ale przy wy­borczej urnie decyzja będzie ostateczna. Kto w tym momencie będzie panem zbiorowej świadomości, zgarnie pulę.
   Stan wyczekiwania widać także w procesie tworzenia wybor­czych koalicji. PSL wciąż odracza decyzję o wejściu (lub nie) w alians z Platformą przed wyborami europejskimi. Można do­strzec pęknięcia w opozycji, jeśli chodzi o stosunek do tzw. pojed­nawczych inicjatyw prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego. Platforma jest wobec nich sceptyczna, ale inni próbują własnych strategii, może przypuszczając, że jednak jest teraz koniunktura na „dogadywanie się”. Kosiniak-Kamysz stwierdził, że „prezyden­towi i premierowi się nie odmawia”. W końcu na spotkanie z pre­mierem poszedł i przedstawiciel PO. Katarzyna Lubnauer jeszcze raz powtórzy, że Koalicja Obywatelska jest już wygaszona. Pojawiły się ponownie spekulacje na temat tzw. listy Tuska do Parlamen­tu Europejskiego.
   Jeśli zamach na prezydenta Adamowicza miałby skutkować organizacyjną komplikacją dla opozycji, byłby to nieoczekiwany paradoks. Ale też pokazuje to, ile znaczy gdańska tragedia dla pol­skiej polityki. Jej skutki mogą być dalekosiężne, nawet jeśli teraz, po kilkunastu dniach od tragedii, wydaje się, że sytuacja wraca do normalności: wraca sprawa NBP, wznawiają prace komisja śledcza ws. Amber Gold i komisja weryfikacyjna Patryka Jakiego. Rząd próbuje starej metody socjalu - tym razem chodzi o Matki plus. Zaprzyjaźnieni z premierem Morawieckim dziennikarze zachwycają się osiągnięciami szefa rządu na szczycie w Davos. Minister Błaszczak obiecuje nowy sprzęt dla wojska. Nagle od­mrożono projekty ustaw o pomocy frankowiczom. PiS robi więc wszystko, aby przywrócić „normalność”. Ale tym razem może to być trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz