niedziela, 20 stycznia 2019

Obrona Zachodu



Globalizacja, kapitalizm, liberalna demokracja nie mają ostatnio dobrej prasy. Wielu chętnie by już złożyło do grobu zachodnią cywilizację. Ale chyba przedwcześnie

Ongiś lewica broniła uni­wersalnych wartości za­chodniego Oświecenia - praw człowieka, równo­ści czy emancypacji. Ata­kowała ekscesy kolonializmu i hipokryzję części zachodnich elit, które przez wieki uznawały wolność jednostki czy równość wobec prawa za wartości zarezerwowa­ne wyłącznie dla białych. Z kolei prawica chwaliła ekspansję gospodarki wolnoryn­kowej, upowszechnianie się chrześcijań­stwa czy kultury prawa, zamykając oczy na hipokryzję i zbrodnie brytyjskich czy francuskich kolonizatorów.

SĄD NAD GLOBALIZACJĄ
Dziś zarówno radykalna lewica, jak i nowa fundamentalistyczna prawica ska­zały Zachód na zagładę. Różnica jest taka, że lewica zapowiada apokalipsę ekolo­giczną (globalne ocieplenie) i społeczną (rosnące nierówności zmiotą demokra­cję), podczas gdy fundamentalistyczna prawica uważa, że apokalipsa zmiecie Za­chód za to, że odrzucił Boga i stał się sekularną cywilizacją śmierci.
   Najpoważniejszy zarzut wobec Zacho­du dotyczy dopuszczenia do wolnorynko­wej globalizacji, czyli trwającej od końca lat 80. ubiegłego wieku ucieczki amery­kańskiego i europejskiego kapitału inwe­stycyjnego do Afryki i Azji. Poskutkowało to dramatycznym wzrostem nierówności społecznych w ubogich społeczeństwach, a także skokiem emisji CO2 i utratą trady­cyjnych miejsc pracy w zachodnioeuro­pejskim i amerykańskim przemyśle.
   Radykalni krytycy globalizacji nie chcą jednak pamiętać, że doprowadziła ona także do niespotykanego wzrostu gospo­darczego większości kraj ów Afryki i Azji i skokowego podniesienia poziomu życia tamtejszych społeczeństw. Między inny­mi od roku 1990 liczba osób dotkniętych głodem zmalała w skali całego globu o po­nad jedną trzecią. Skończyły się klęski głodu, których ofiarą padały miliony ofiar, zwłaszcza w północno-wschodniej Afryce i na subkontynencie indyjskim.

LUDZKI WIRUS
Najpoważniejszym argumentem na rzecz nieuchronności apokalipsy, która
ma pokarać ludzkość łamiącą naturalne lub boskie prawa, są oczywiście konse­kwencje lawinowo rosnącego przyrostu naturalnego. W ciągu ostatniego półwie­cza liczba ludzi zamieszkujących coraz bardziej wyeksploatowaną planetę wzro­sła z 3 miliardów do ponad 7,6 mld. Ostat­ni raport ONZ ostrzega, że do 2050 roku może nas być prawie 10 miliardów.
   Przez ostatnie pół wieku ludzkość roz­mnażała się niczym wirus obojętny na los nosiciela. Żadne ograniczenie emisji CO2 (a także innych skażeń środowiska) nie pomoże przetrwać ziemskiemu ekosystemowi - a tym samym całej ludzkości - je­śli tego procesu nie uda się powstrzymać. Wcześniej w najbiedniejszych krajach Afryki czy Azji posiadanie kilkanaściorga dzieci tłumaczyło się tym, że większość z nich nie miała szansy na przeżycie. Wraz z podniesieniem poziomu życia, po­prawą opieki zdrowotnej, zmniejszeniem zagrożenia śmiercią głodową tak liczne potomstwo stało się przepisem na zdeto­nowanie populacyjnej bomby.
   Można mieć jednak nadzieję, że popula­cyjnej apokalipsy nie będzie. Z opubliko­wanych przez brytyjskie pismo medyczne „The Lancet” badań, przeprowadzonych we wszystkich krajach świata, wynika, że w skali całego globu doszło do zaskakują­cego spadku dzietności - z 4,7 dziecka na jedną kobietę w latach 50. ubiegłego wieku do 2,4 wt roku 2017. Szczególnie zaskakuje faktyczne zatrzymanie wzrostu ludności wt szybko rozwijających się ekonomicznie
krajach Afryki i Azji - m.in. w Banglade­szu, Etiopii, Wietnamie. Z silnym spowol­nieniem mamy do czynienia w Indiach. W najludniejszych na naszym globie Chi­nach wskaźnik dzietności wynosi 1.5.
   Przy czym spadek liczby urodzeń nie odbywa się na drodze realizowanej kie­dyś przez chińskich komunistów ludo­bójczej polityki jednego dziecka, której podstawowym narzędziem były maso­we sterylizacje i wymuszone przez pań­stwo aborcje. Zatrzymanie wzrostu liczby urodzeń nastąpiło w krajach, w których dzięki globalizacji wzrósł dobrobyt; po paru dekadach stabilizacji rodzice - za­miast na liczbę dzieci - zaczęli, jak kiedyś w kraj ach wysoko rozwiniętego Zachodu, stawiać na jakość ich życia, a także życia własnego.
   Demografowie, którzy przeprowadzili te badania, komentują, że zbliżamy się do punktu równowagi - ludność świata bę­dzie wzrastać coraz wolniej.

ŚWIAT BEZ ZACHODU
Amerykańskie i europejskie czaso­pisma zalewane są tekstami wychwalają­cymi rozmaite peryferyjne zamordyzmy, mające rzekomo stanowić alternatywę dla dekadenckiego Zachodu. Te diagnozy są bardziej wyrazem nienawiści antyliberalnej lewicy i prawicy do własnej forma­cji cywilizacyjnej niż faktycznym opisem sytuacji.
   Nietrudno bowiem zarysować kontury świata, jaki może się pojawić po zniknięciu zasad, wciąż jeszcze bronionych - choćby niekonsekwentnie - przez Unię Europej­ską czy NATO. Wystarczy pociągnąć linię łączącą poszczególne wydarzenia. Saudowie torturujący, mordujący i ćwiartujący w swoim konsulacie w Stambule Dżamala Chaszukdżiego, krytykującego królew­ski reżim dziennikarza. Rosjanie testujący broń chemiczną w Wielkiej Brytanii na emigrantach z własnego kraju i na brytyjskich obywatelach, Syria, w której dykta­tor wygrywa wojnę domową dzięki użyciu gazów bojowych...
   Wygląda na to, że autorytaryzmy wszystkich krajów łączą się, sprawdzając, czy Zachód - w epoce brexitu, populizmu i Trampa - jest w stanie skutecznie inter­weniować w obronie promowanych przez siebie wartości. To zemsta za inspirowa­ne demokratycznymi wartościami „kolo­rowe” rewolucje i za Arabską Wiosnę.
   Z kolei zachodnia prawica (podobnie jak Kaczyński czy Morawiecki) inspiruje się Chinami jako miejscem, gdzie rynek daje sobie radę bez demokracji. Lato­rośl prezydenta USA Ivanka Trump i jej mąż Jared Kushner chwalą się tym, że ich dzieci mówią już po mandaryńsku. Ame­rykańscy czy europejscy miłośnicy zamordyzmów nie przejmują się faktem, że Chińczycy pozwalają im inwestować w swoim kraju albo uciekać przed po­datkami do Hongkongu tylko dlatego, że wciąż osłania ich siła zachodnich insty­tucji. Gdyby wsparcia Zachodu zabrakło - podzielą los oligarchów rosyjskich czy chińskich; znajdą się na łasce autorytar­nych kacyków.
   Dobrą ilustracją specyfiki tej chińskiej „modernizacji”, łączącej zachodni model wyszukanej konsumpcji z obozami kon­centracyjnymi czy masowymi egzekucja­mi, jest anegdota opowiedziana mi przez lobbystę, pracującego na rzecz polskich oligarchów próbujących inwestować w Chinach. Po całym dniu wyczerpują­cych negocjacji biznesowo-korupcyjnych został wraz z innymi gośćmi z Polski za­prowadzony do najlepszego nocnego klu­bu w Pekinie. Zagranicznym gościom towarzyszyły piękne dziewczyny mówią­ce nienaganną angielszczyzną i zaprzy­jaźniające się z nimi z gorąco wyrażanym entuzjazmem. Jedynym zgrzytem w tym przyjemnym spotkaniu towarzyskim było to, że nadawane na wielkich ekra­nach teledyski co jakiś czas przerywały filmiki podpisane jako „materiał rządo­wy”. Dynamicznie zmontowane sceny egzekucji, z czaszkami rozłupywanymi przez kule na sugestywnych zbliżeniach, pokazywały, co czeka złapanych przez chińską policję narkotykowych dilerów - ich emisja miała służyć reedukacji od­wiedzających klub dzieci biznesmenów i wysokich partyjnych funkcjonariuszy. Jak powiedział mój rozmówca, „towarzy­szące nam dziewczyny i złota młodzież przy sąsiednich stolikach patrzyli na to jak sparaliżowani; wiedzą, że taka władza może zrobić wszystko - nie tylko z narko­tykowymi dilerami”.
   Nic dziwnego, że co roku Chiny opusz­cza blisko 15 tysięcy ludzi na tyle boga­tych, by skorzystać z amerykańskich, brytyjskich, australijskich, portugal­skich czy austriackich programów złotej wizy, czyli kupna prawa pobytu w kra­jach, gdzie prawo chroni przed samowo­lą władzy.

MISJA DLA EUROPY
Unia Europejska i świat anglosa­ski wciąż pozostają - nawet na tle szyb­ko rozwijającego się świata - obszarem najwyższego poziomu życia, najszerszych wolności osobistych i politycznych, naj­bardziej rozbudowanych programów socjalnych. Zachodnią (także polską) młodzież pchają w ręce radykałów pra­wicy i lewicy nie tylko zablokowane aspi­racje ekonomiczne, ale przede wszystkim brak poczucia sensu i misji. Nawet przed­stawiane jako szansa na spacyfikowanie populistycznych rewolt wprowadzenie powszechnego gwarantowanego dochodu podstawowego dla wszystkich Europej­czyków może być - jak ostrzegał niemiecki filozof Peter Sloterdijk - drogą do stworze­nia „ludzkiego zoo”, gdzie parę razy dzien­nie pojawia się dozorca z karmą. Nie ma głodu i bicia, ale ludzkie zwierzę jest jesz­cze bardziej sfrustrowane i agresywne.
   Co mogłoby być taką misją dla ludzi Zachodu, odbudowującą w nich poczu­cie sensu? Jako człowiek wychowany na XX-wieczny s.f. oczywiście odpowie­działbym, że loty kosmiczne, perspektywa kolonizacj i innych planet. Taką odpowiedź dają Elon Musk, założyciel firmy Ama­zon Jeff Bezos (inwestujący w budującą rakiety kosmiczne firmę Blue Origin) czy najbardziej znany Polak w NASA Artur Chmielewski. Na razie jednak praca przy programach kosmicznych pozostaje zare­zerwowana dla wąskiej globalnej elity bi­znesmenów, uczonych i inżynierów.
   Zanim polecimy w kosmos, warto po­sprzątać Ziemię. Raz na zawsze skoń­czyć z głodem, poradzić sobie z wciąż istniejącymi nierównościami i nędzą. W1961 roku prezydent USA John F. Ken­nedy zapoczątkował program Korpusu Pokoju, w ramach którego setki tysięcy młodych Amerykanów trafiło do misji humanitarnych w krajach Afiyki i Azji. Korpus Pokoju nie był protekcjonalną, wyższościową pomocą dla zacofanych. Kennedy wielokrotnie powtarzał, że ma przede wszystkim pomóc młodym Ame­rykanom. A gorącymi zwolennikami tego programu byli zarówno najbardziej Seku­łami postępowcy, jak też liderzy chrześcijańskich Kościołów w USA.
   Funkcjonujący dziś w Europie (tak­że w Polsce) humanitarny wolontariat to wciąż - przepraszam za określenie - za­bawa dla najbardziej uprzywilejowanej młodzieży. Unijny Korpus Pokoju, żeby naprawdę odbudował poczucie sensu u milionów ludzi, musiałby być obowiąz­kowym etapem kształcenia wszystkich młodych Europejczyków. Kosztowałby mniej niż gwarantowany dochód podsta­wowy, będący przepisem na degenerację naszych dzieci. Unia Europejska ma dość pieniędzy na uruchomienie takiego pro­gramu. Pytanie brzmi, czy ma wystarcza­jąco dużo odwagi i wyobraźni.
   Za te pieniądze Zachód pomógłby sobie i innym. Wyobraźmy sobie choćby konse­kwencje takiego programu realizowanego na masową skalę w Polsce. Młodzi ludzie - przez kilka czy kilkanaście miesięcy pra­cujący w Afryce czy Azji, skonfrontowa­ni z prawdziwymi wyzwaniami i nędzą współczesnego świata - już nigdy, przez całe swoje życie, nie potrafiliby zaczepić w tramwaju „czarnucha” czy „beżowego”. Może w ten sposób narodziłby się nad Wi­słą prawdziwy Polak chrześcijanin.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz