Powiedzieć, że w
karierze 55-letniego Grzegorza Schetyny to będzie najważniejszy i
najtrudniejszy rok, to już lepiej nic nie mówić. Stawka tegorocznych wyborów
parlamentarnych jest olbrzymia. I to właśnie lider Platformy Obywatelskiej poprowadzi
opozycję do zwycięstwa lub klęski.
Schetyna
czuje tę presję i - jak mówi - zdaje sobie sprawę, że dopiero na końcu drogi
czeka go decydujące starcie z PiS. Wcześniej musi jeszcze stoczyć kilka
innych, ważnych dla finalnej rozgrywki, bitew i tak uformować opozycyjne
szeregi, aby były zwarte i zdolne do zwycięstwa. Pamiętną lekcję stanowią dla
niego doświadczenia lewicy z 2015 r. i klejona naprędce koalicja Zjednoczonej
Lewicy. Dwa filary tzw. ZLEW-u, czyli SLD i
Twój Ruch, dopiero na ostatniej prostej porozumiały się i przestały wzajemnie
atakować. Ale do wyborów były już tylko trzy miesiące; za mało, aby się
uwiarygodnić w oczach wyborców i zamalować obraz niedawnych konfliktów. Dlatego
przewodniczący PO dąży do tego, aby już teraz konsolidować partię ze
środowiskami, ludźmi i ugrupowaniami, którym zależy na odsunięciu PiS od
władzy. I tak poukładać te kostki politycznego domina, aby nie rozsypały się
tuż przed finałem lub zaraz po wyborach. Hasło „zjednoczona opozycja” na tyle mocno determinuje polityczne plany Schetyny, że -
zwłaszcza po wydarzeniach z końcówki roku - można by je sparafrazować:
zjednoczenie albo śmierć!
Boleśnie przekonała się o tym Katarzyna Lubnauer, której
opór przed dalszą integracją w ramach Koalicji Obywatelskiej poskutkował
rozłamem w klubie Nowoczesnej. Lider PO już kilka tygodni wcześniej zaczął
forsować pomysł połączenia obu klubów parlamentarnych - miał to być „następny
krok” dla Koalicji: pokazanie, że formuła, która sprawdziła się w wyborach
samorządowych, wciąż się rozwija. - Polacy muszą dostać sygnał, że
integrujemy się wokół tego, co już ma dobre doświadczenia, a nadzieja na
wspólną listę się materializuje. Także inne ugrupowania partyjne powinny to
zobaczyć, bo wokół KO trzeba teraz zbudować dużą koalicję, która pójdzie w
wyborach europejskich i krajowych. Tylko zjednoczona opozycja może wygrać z
PiS - powtarza jak mantrę lider PO.
Dołożyć
Przewodnicząca Lubnauer była
jednak sceptyczna wobec pomysłu utworzenia wspólnego klubu; nie wykluczała
tego, ale raczej zbywała Schetynę zapewnieniami, że może tak, ale jeszcze nie
teraz. Plan wydawał się jednak politycznie sensowny, więc miał też zwolenników
wśród polityków Nowoczesnej. Wewnątrz partii zaczęły się na tym tle kolejne
kłótnie; na końcu zaś wszystko rozbiło się o emocje i ambicje.
Tym sposobem zamiast dogranej marketingowo scenki
rodzajowej z cyklu: zacieśnianie relacji, w świat poszedł mało estetyczny
obraz z politycznej kuchni i przekaz: „Schetyna pożera Nowoczesną”.
- To nie miało nic wspólnego z
agresją. Te osiem osób, które opuściło Nowoczesną, nie zostało przecież
uprowadzonych. To była ich nieprzymuszona wola i efekt sporów w samym klubie - tłumaczy dziś lider PO.
Bo rzeczywiście na zapleczu Nowoczesnej nie działo się
najlepiej, a punktem zwrotnym, wstrząsem - także w relacjach w ramach KO - była
zdrada radnego Kałuży, który w pojedynkę odwrócił wynik wyborów w śląskim
sejmiku i dał władzę PiS. W N pojawiły się żądania, aby pociągnąć za to do
odpowiedzialności sekretarza partii oraz szefową śląskich struktur, czyli Adama
Szłapkę i Monikę Rosę (zwanych w Sejmie Jasiem i Małgosią). Bo to oni mieli
doprowadzić do tego, że kilkanaście minut przed zamknięciem list z żorskiej
„jedynki” wykreślono Bartłomieja Gabrysia i wpisano Wojciecha Kałużę. A także
- położyć powyborcze negocjacje.
- Kałuża na spotkaniu z naszymi ludźmi zażądał dla siebie
fotela wicemarszałka. Saługa [były już
marszałek woj. śląskiego z PO - red.] powiedział, że to przeanalizujemy.
Jednak na następne spotkanie Rosa nie zabrała już Kałuży i oznajmiła, że zamiast
wicemarszałka mogą wziąć jakieś stanowiska w spółkach. Chciała więcej miejsc
dla swoich ludzi. A Kałuża, kiedy się o tym dowiedział, poczuł się oszukany i
od razu pobiegł do PiS. Nie zdążyliśmy nawet na to odpowiedzieć! - irytuje
się osoba z władz PO.
Sytuacja była trudna, PiS urządzało polowania na radnych o
elastycznych kręgosłupach; czołowi politycy partii Kaczyńskiego potrafili
nawet jechać za jednym członkiem PSL do sanatorium w Kołobrzegu, aby zaproponować
mu posadę wiceministra rolnictwa - byle tylko pomógł im zdobyć mazowiecki
sejmik. W takiej atmosferze zdrada Kałuży od razu
podważyła zaufanie do Nowoczesnej.
- A co, jeśli po jesiennych
wyborach wszystko rozbije się o takie Kałuże? - pytano w Platformie.
Ludzie Schetyny mieli też pretensje do koalicjanta, że nie
dołożył się do rachunków za ogólnopolską kampanię, choć była umowa, że pokryje
10 proc. wydatków (partia Lubnauer jest jednak mocno zadłużona). Zaczęły też
docierać do nich głosy, że Nowoczesna rozważa samodzielny start w
eurowyborach; do tego przewodnicząca nie panuje nad strukturami, a lokalni
działacze - ale i samorządowcy - chcą dołączyć do Roberta Biedronia lub
Ryszarda Petru. - Weszli na naszej krwawicy do samorządów, a teraz mówią, że
„z Platformą trzeba na twardo"?! - słychać było na słynnym „5.
piętrze”, czyli w Biurze Krajowym PO.
- Priorytetowym scenariuszem był wspólny, koalicyjny start w
wyborach do PE - twierdzi z kolei
Katarzyna Lubnauer. - A ten alternatywny krążył głównie w wypowiedziach
Kamili Gasiuk-Pihowicz, która straszyła swoich partnerów z PO, szukając tym
samym usprawiedliwienia dla swojego zachowania.
Ustawić
Do tego dołożyły się problemy
władz PO z partyjnymi „dołami” - z własnymi działaczami, którym najtrudniej
było zaakceptować fakt, że muszą się posunąć na listach, aby zrobić miejsce
dla koalicjantów, a później podzielić się stanowiskami. - Każdy, kto
zetknął się z prawdziwą polityką, wie, że po tym, co zrobił Kałuża na Śląsku,
oraz po stracie Dolnego Śląska Schetyna musiał zrobić gest do wewnątrz
Platformy: pokazać, że jest silnym szefem, bo inaczej to on miałby problem.
Pewnie by go nie odwołali, ale zaczęłyby się partyjne ruchawki, krytyka jego
strategii i głosy, że gdyby PO poszła sama, wyszłaby na tym lepiej - uważa
działacz wchodzącej w skład KO Inicjatywy Polskiej.
Ale i w samej Nowoczesnej przyznają, że Schetyna miał prawo
stracić tę swoją anegdotyczną cierpliwość. - W kilku kwestiach słusznie miał do nas żal, bo pewne rzeczy rzeczywiście
nie zostały dograne - mówi Jerzy
Meysztowicz. Wiceprzewodniczący N jest jednak przekonany, że niewiele by to
zmieniło. - Schetyna jest człowiekiem walki, zależy mu na mocnym
przywództwie i tym, aby nie musiał kolejny raz z nami negocjować - uważa.
Politycy Nowoczesnej mają przy tym świadomość, że są
skazani na współpracę ze Schetyną, w oficjalnych wypowiedziach częściej więc
skupiają się na obwinianiu renegatów, przede wszystkim Kamili Gasiuk-Pihowicz,
która według nich „zdradziła” skuszona obietnicą „jedynki” na liście do PE i
była „zbyt impulsywna”. Sama zainteresowana twierdzi zaś, że nie mogła się
zgodzić na niszczenie KO i samotny start N w eurowyborach, stąd decyzja
o porzuceniu klubu, któremu szefowała. Co ciekawe,
jej następca Paweł Pudłowski wcześniej sam kilkukrotnie przymierzał się do
przejścia do klubu PO...
Dobrze więc nie było, ale styl, w jakim Platforma
„integrowała się” z Nowoczesną, pozostawia wiele do życzenia i nawet czołowi politycy PO przyznają, że utworzenie klubu
PO-KO „położono” wizerunkowo.
A to kolejny argument dla krytyków Schetyny, m.in.
Władysława Frasyniuka, który sam jeszcze jakiś czas temu miał szansę
zaangażować się w politykę - przekonywany
przez część środowisk antyPiSu, że powinien przewodzić opozycji - jednak z
niej nie skorzystał; został w biznesie. Dziś liczy, że to szef Rady Europejskiej
zrezygnuje z końcówki kadencji i powróci z Brukseli stoczyć z PiS bój o
parlament. „Nadzieją na pobicie coraz brutalniej
działającego Prawa i Sprawiedliwości jest Donald Tusk” - uważa Frasyniuk. Ale
wiara w zbawcę na białym koniu jest złudna. Podobnie jak w to, że PiS można
pokonać, nie uciekając się do jego metod.
Zaproponowane przez Schetynę podczas debaty nad wotum
nieufności dla rządu Morawieckiego rozszerzenie programu 500+ na pierwsze
dziecko, 500-złotowe wsparcie dla najmniej zarabiających oraz podatki i
składki na ZUS i NFZ nieprzekraczające 35
proc. zarobków liberałom i purystom budżetowym mogły wydawać się populistyczną
licytacją. Ale tym właśnie PiS wygrał w 2015 r. i z podobnym projektem miał
wystąpić teraz. Lider PO ubiegł jednak polityków obozu rządzącego, którzy dzień
po wotum nieufności, na konwencji PiS w Szeligach, chcieli przedstawiać
własny program dotyczący płac Polaków.
Schetyna dobrze wie, że samym umiarem, wstrzemięźliwością
i wyszydzaną „ciepłą wodą w kranie” z PiS nie wygra.
Przesunąć
Jego koncepcja „zjednoczonej opozycji”
to na swój sposób powrót do korzeni Platformy, czyli budowy jak najszerszej
centrowej formacji i zagrywania skrzydłami - choć oczywiście w uwspółcześnionej
formule: centrowy trzon zintegrowany wokół partii matki, a po bokach, zamiast
frakcji, koalicyjni partnerzy z lewicy i PSL.
- Trzeba zbudować wspólny rdzeń i wokół niego się jednoczyć.
PO i N są bardzo blisko siebie, więc ta integracja to naturalny krok,
stworzenie osi komitetu wyborczego, który będzie negocjował z innymi
podmiotami politycznymi. Nie mogą przecież wszyscy ze wszystkimi negocjować.
Musi być fundament. I jeżeli Nowoczesna nie będzie chciała go z nami budować,
zrobimy to sami; choć będzie mi żal -
podkreśla szef PO. - Z Nowoczesną byliśmy przeciwko sobie w 2015 r. W2018
r. - obok siebie. W2019 r. musimy być razem, gotowi na współpracę z PSL czy z
SLD, choć oczywiście na innych zasadach, bo to jednak inne partie: z innym
programem, z inną historią polityczną i rozbudowanymi strukturami.
Przewodniczący Platformy liczy, że do wyborów europejskich
uda mu się zawiązać koalicję przynajmniej z PSL. Oba ugrupowania należą do
Europejskiej Partii Ludowej (EPP), jest to więc dość naturalny sojusz i
gwarancja, że europosłowie nie rozejdą się po innych frakcjach. A Platformie
zależy nie tylko na pokonaniu PiS, ale także na wzmocnieniu EPP i
doprowadzeniu do podziału europarlamentu między chadeków i socjaldemokratów.
- Naszym podstawowym partnerem w rozmowach o eurowyborach
jest Platforma. Ale widzimy też potrzebę gromadzenia wokół siebie różnych
środowisk, a przede wszystkim zachowania własnej podmiotowości i tożsamości.
My nie chcemy się „dołączać”, tylko „wspólnie budować” - zaznacza Władysław Kosiniak-Kamysz. Przyznaje, że o
formule startu w wyborach parlamentarnych zadecydują doświadczenia z walki o miejsca w PE. Czy ufa
Schetynie? - Ja go wesprę, aby miał ten procencik więcej w sondażu zaufania,
bo mnie nie rozczarował ani nie oszukał w negocjacjach dotyczących samorządów
i to, na co się umówiliśmy, wypełnił. Ale w polityce zaufanie do siebie trzeba
potwierdzać każdego dnia - dodaje lider ludowców.
Utrzymać
- Jeżeli nie przejdziemy
wspólnie przez tworzenie kampanii, budowanie list i szukanie wspólnoty
programowej w wyborach europejskich, to nie porozumiemy się
w wyborach parlamentarnych. To
elementarz polityki - mówi Schetyna. - Przypadek
radnego Kałuży pokazuje, jak ważne jest to, aby razem przechodzić przez te
wszystkie etapy; poznawać się, mieć poczucie wspólnoty i odpowiedzialności za
cały projekt. Po to właśnie, aby wykluczyć tych, którzy nie dają gwarancji
lojalności i rzetelności. Zwłaszcza na wybory parlamentarne musimy być pewni
ludzi, którzy znajdą się na listach do Sejmu i Senatu - podkreśla.
W tej wyborczej układance zarezerwowane jest też miejsce
dla SLD. W Sojuszu w sprawie „formuły startu do parlamentu krajowego” ma się
jednak odbyć referendum. Na razie Czarzasty negocjuje europarlament: i z
lewicą, i z opozycją parlamentarną. - Za chwilę może nie mieć za dużo do
powiedzenia, bo z jednej strony Biedroń z Krzyśkiem Gawkowskim próbują
podebrać mu najmłodszych działaczy, z drugiej ci trochę starsi, powiedzmy trzy-
dziestolatkowie, są zainteresowani Baśką Nowacką i jej Inicjatywą - opisuje
jeden z polityków lewicy.
Władze Platformy nie wykluczają, że w przypadku braku
porozumienia z SLD na wyborczych listach do PE znajdą się nazwiska zasłużonych
polityków lewicy - mowa jest m.in. o Leszku
Millerze i Włodzimierzu Cimoszewiczu. - Grzesiek ma inne zdanie, ale ja
uważam, że lepiej byłoby, gdyby do eurowyborów SLD poszło osobno. Tym sposobem
nie pobudowałby się Biedroń, bo z Czarzastym walczą o ten sam kawałek tortu. A to ułatwiłoby rozmowy przed
wyborami parlamentarnymi - mówi jeden z
baronów PO. Nie liczy, że Platformie uda się porozumieć z Biedroniem (bo ten
„gra wyłącznie na siebie”), a co najwyżej - na to, że byłemu prezydentowi
Słupska spodoba się w Brukseli i tam zostanie.
Ale jest też i inny scenariusz, który zaczął nabierać kształtu
po „pożarciu Nowoczesnej”. To „wariant wrocławski”- jak opisuje to Jacek
Protasiewicz, „wyleasingowany” przez Lubnauer poseł z klubu PSL-UED, który
pomógł N utrzymać przywileje klubu. W skrócie chodzi o połączenie sił małych i
średnich ugrupowań i dopiero wówczas podjęcie
„twardych” negocjacji z liderem PO. - We Wrocławiu przez długi czas PO
proponowała własnych kandydatów na prezydenta, a obok było porozumienie innych
partii opozycyjnych: N, SLD, UED i stowarzyszenia Rafała Dutkiewicza, które
miało swojego kandydata. Długo trwały napięcia, ale finalnie Platforma
zrozumiała, że trzeba się porozumieć i nie wolno nic narzucać. Jeśli teraz też
będzie tak jak we Wrocławiu - wobec ryzyka, że d'Hondt skarci brak porozumienia - w Platformie pójdą po rozum do
głowy. Jeżeli Schetyna widzi się w roli premiera, jest to w jego interesie - mówi Protasiewicz. - Dla nas to byłaby świetna opcja,
gdyby oni najpierw sami ze sobą się dogadali, a potem do
nas przyszli - kwituje członek zarządu PO,
zwolennik bardziej stanowczych rozmów z innymi partiami.
Wygrać
Sam Schetyna radykalizm młodzieńczych
lat - działalność w podziemiu, Solidarność Walczącą, krytykę Wałęsy i Okrągłego Stołu - zamienił na determinację. Pytany o
polityczne porażki, w tym o tę chyba najboleśniejszą: odebranie mu przez Tuska
wespół z Prota- siewiczem szefostwa struktur na Dolnym Śląsku (2013 r.), mówi:
- Nie patrzę na to, co za mną, to już historia. Nie czuję resentymentu.
Jestem historykiem i wiem, że mógłbym zanurzyć się w analizach tych wszystkich
sytuacji, ale nie chcę tego, bo dziś trzeba patrzeć wyłącznie do przodu i bez
niepotrzebnych emocji pisać nowy rozdział.
Uchodzi za twardego polityka, ale potrafi ustąpić, jeśli
wymaga tego interes polityczny. - Ta wielka koalicja, o której mówię, to
bardzo trudny projekt, ale nie ma alternatywy. Trzeba mieć z tyłu głowy
przykład Węgier: raz przegrane wybory i skłócona
opozycja oddaje władzę na kilka kadencji -
podkreśla.
Przyzwyczaił się do bycia na pierwszej linii frontu i
ciągłego ostrzału. - W takich warunkach to rodzinie jest zawsze najtrudniej
- mówi. A i tak łatwo nie mają, bo od lat żyją na odległość: - Od 1992
r. pracuję w Warszawie, więc takie rodzinne życie mamy tylko przez część
weekendu, kiedy jestem we Wrocławiu. Może po wyborach będziemy mieć dla siebie
trochę więcej czasu.
Rok 2019 to dla Grzegorza Schetyny być albo nie być. Wiele
musi udowodnić, ale też wielu chce mu to utrudnić. I nawet jeśli część antyPiSu
nie zamierza mu pomagać w starciu z obozem władzy, to właśnie jego będzie
obwiniała za ewentualną porażkę i kolejną kadencję PiS.
Malwina Dziedzic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz