piątek, 4 stycznia 2019

Kostki Schetyny



Powiedzieć, że w karierze 55-letniego Grzegorza Schetyny to będzie najważniejszy i najtrudniejszy rok, to już lepiej nic nie mówić. Stawka tegorocznych wyborów parlamentarnych jest olbrzymia. I to właśnie lider Platformy Obywatelskiej poprowadzi opozycję do zwycięstwa lub klęski.

Schetyna czuje tę presję i - jak mówi - zdaje sobie sprawę, że do­piero na końcu drogi czeka go decydujące starcie z PiS. Wcze­śniej musi jeszcze stoczyć kilka innych, ważnych dla finalnej rozgrywki, bitew i tak uformować opozycyjne szeregi, aby były zwarte i zdolne do zwycięstwa. Pamiętną lekcję stanowią dla niego do­świadczenia lewicy z 2015 r. i klejona na­prędce koalicja Zjednoczonej Lewicy. Dwa filary tzw. ZLEW-u, czyli SLD i Twój Ruch, dopiero na ostatniej prostej porozumiały się i przestały wzajemnie atakować. Ale do wyborów były już tylko trzy miesiące; za mało, aby się uwiarygodnić w oczach wyborców i zamalować obraz niedawnych konfliktów. Dlatego przewodniczący PO dąży do tego, aby już teraz konsolidować partię ze środowiskami, ludźmi i ugrupo­waniami, którym zależy na odsunięciu PiS od władzy. I tak poukładać te kostki politycznego domina, aby nie rozsypały się tuż przed finałem lub zaraz po wy­borach. Hasło „zjednoczona opozycja” na tyle mocno determinuje polityczne plany Schetyny, że - zwłaszcza po wyda­rzeniach z końcówki roku - można by je sparafrazować: zjednoczenie albo śmierć!
   Boleśnie przekonała się o tym Ka­tarzyna Lubnauer, której opór przed dalszą integracją w ramach Koalicji Obywatelskiej poskutkował rozłamem w klubie Nowoczesnej. Lider PO już kil­ka tygodni wcześniej zaczął forsować pomysł połączenia obu klubów parla­mentarnych - miał to być „następny krok” dla Koalicji: pokazanie, że for­muła, która sprawdziła się w wyborach samorządowych, wciąż się rozwija. - Po­lacy muszą dostać sygnał, że integrujemy się wokół tego, co już ma dobre doświad­czenia, a nadzieja na wspólną listę się materializuje. Także inne ugrupowania partyjne powinny to zobaczyć, bo wokół KO trzeba teraz zbudować dużą koalicję, która pójdzie w wyborach europejskich i krajowych. Tylko zjednoczona opo­zycja może wygrać z PiS - powtarza jak mantrę lider PO.

Dołożyć
Przewodnicząca Lubnauer była jednak sceptyczna wobec pomysłu utworzenia wspólnego klubu; nie wykluczała tego, ale raczej zbywała Schetynę zapewnie­niami, że może tak, ale jeszcze nie teraz. Plan wydawał się jednak politycznie sen­sowny, więc miał też zwolenników wśród polityków Nowoczesnej. Wewnątrz par­tii zaczęły się na tym tle kolejne kłótnie; na końcu zaś wszystko rozbiło się o emo­cje i ambicje.
   Tym sposobem zamiast dogranej mar­ketingowo scenki rodzajowej z cyklu: za­cieśnianie relacji, w świat poszedł mało estetyczny obraz z politycznej kuchni i przekaz: „Schetyna pożera Nowoczesną”.
- To nie miało nic wspólnego z agresją. Te osiem osób, które opuściło Nowocze­sną, nie zostało przecież uprowadzonych. To była ich nieprzymuszona wola i efekt sporów w samym klubie - tłumaczy dziś lider PO.
   Bo rzeczywiście na zapleczu Nowocze­snej nie działo się najlepiej, a punktem zwrotnym, wstrząsem - także w relacjach w ramach KO - była zdrada radnego Kału­ży, który w pojedynkę odwrócił wynik wy­borów w śląskim sejmiku i dał władzę PiS. W N pojawiły się żądania, aby pociągnąć za to do odpowiedzialności sekretarza partii oraz szefową śląskich struktur, czyli Adama Szłapkę i Monikę Rosę (zwanych w Sejmie Jasiem i Małgosią). Bo to oni mieli doprowadzić do tego, że kilkanaście minut przed zamknięciem list z żorskiej „jedynki” wykreślono Bartłomieja Gabry­sia i wpisano Wojciecha Kałużę. A także - położyć powyborcze negocjacje.
   - Kałuża na spotkaniu z naszymi ludźmi zażądał dla siebie fotela wicemarszałka. Saługa [były już marszałek woj. śląskiego z PO - red.] powiedział, że to przeanalizu­jemy. Jednak na następne spotkanie Rosa nie zabrała już Kałuży i oznajmiła, że za­miast wicemarszałka mogą wziąć jakieś stanowiska w spółkach. Chciała więcej miejsc dla swoich ludzi. A Kałuża, kiedy się o tym dowiedział, poczuł się oszukany i od razu pobiegł do PiS. Nie zdążyliśmy nawet na to odpowiedzieć! - irytuje się osoba z władz PO.
   Sytuacja była trudna, PiS urządzało polowania na radnych o elastycznych kręgosłupach; czołowi politycy par­tii Kaczyńskiego potrafili nawet jechać za jednym członkiem PSL do sanatorium w Kołobrzegu, aby zaproponować mu po­sadę wiceministra rolnictwa - byle tylko pomógł im zdobyć mazowiecki sejmik. W takiej atmosferze zdrada Kałuży od razu
podważyła zaufanie do Nowoczesnej.
- A co, jeśli po jesiennych wyborach wszyst­ko rozbije się o takie Kałuże? - pytano w Platformie.
   Ludzie Schetyny mieli też preten­sje do koalicjanta, że nie dołożył się do rachunków za ogólnopolską kampa­nię, choć była umowa, że pokryje 10 proc. wydatków (partia Lubnauer jest jednak mocno zadłużona). Zaczęły też docierać do nich głosy, że Nowoczesna rozważa sa­modzielny start w eurowyborach; do tego przewodnicząca nie panuje nad struktu­rami, a lokalni działacze - ale i samorzą­dowcy - chcą dołączyć do Roberta Biedro­nia lub Ryszarda Petru. - Weszli na naszej krwawicy do samorządów, a teraz mówią, że „z Platformą trzeba na twardo"?! - sły­chać było na słynnym „5. piętrze”, czyli w Biurze Krajowym PO.
   - Priorytetowym scenariuszem był wspólny, koalicyjny start w wyborach do PE - twierdzi z kolei Katarzyna Lub­nauer. - A ten alternatywny krążył głów­nie w wypowiedziach Kamili Gasiuk-Pihowicz, która straszyła swoich partnerów z PO, szukając tym samym usprawiedli­wienia dla swojego zachowania.

Ustawić
Do tego dołożyły się problemy władz PO z partyjnymi „dołami” - z własnymi działaczami, którym najtrudniej było za­akceptować fakt, że muszą się posunąć na listach, aby zrobić miejsce dla koali­cjantów, a później podzielić się stano­wiskami. - Każdy, kto zetknął się z praw­dziwą polityką, wie, że po tym, co zrobił Kałuża na Śląsku, oraz po stracie Dol­nego Śląska Schetyna musiał zrobić gest do wewnątrz Platformy: pokazać, że jest silnym szefem, bo inaczej to on miałby problem. Pewnie by go nie odwołali, ale zaczęłyby się partyjne ruchawki, krytyka jego strategii i głosy, że gdyby PO poszła sama, wyszłaby na tym lepiej - uważa działacz wchodzącej w skład KO Inicja­tywy Polskiej.
   Ale i w samej Nowoczesnej przyznają, że Schetyna miał prawo stracić tę swo­ją anegdotyczną cierpliwość. - W kilku kwestiach słusznie miał do nas żal, bo pew­ne rzeczy rzeczywiście nie zostały dograne - mówi Jerzy Meysztowicz. Wiceprze­wodniczący N jest jednak przekonany, że niewiele by to zmieniło. - Schetyna jest człowiekiem walki, zależy mu na mocnym przywództwie i tym, aby nie musiał kolejny raz z nami negocjować - uważa.
   Politycy Nowoczesnej mają przy tym świadomość, że są skazani na współpracę ze Schetyną, w oficjalnych wypowiedziach częściej więc skupiają się na obwinianiu renegatów, przede wszystkim Kamili Gasiuk-Pihowicz, która według nich „zdra­dziła” skuszona obietnicą „jedynki” na li­ście do PE i była „zbyt impulsywna”. Sama zainteresowana twierdzi zaś, że nie mogła się zgodzić na niszczenie KO i samotny start N w eurowyborach, stąd decyzja o porzuceniu klubu, któremu szefowała. Co ciekawe, jej następca Paweł Pudłowski wcześniej sam kilkukrotnie przymierzał się do przejścia do klubu PO...
   Dobrze więc nie było, ale styl, w jakim Platforma „integrowała się” z Nowo­czesną, pozostawia wiele do życzenia i nawet czołowi politycy PO przyznają, że utworzenie klubu PO-KO „położono” wizerunkowo.
   A to kolejny argument dla krytyków Schetyny, m.in. Władysława Frasyniuka, który sam jeszcze jakiś czas temu miał szansę zaangażować się w politykę - przekonywany przez część środowisk antyPiSu, że powinien przewodzić opo­zycji - jednak z niej nie skorzystał; został w biznesie. Dziś liczy, że to szef Rady Eu­ropejskiej zrezygnuje z końcówki kaden­cji i powróci z Brukseli stoczyć z PiS bój o parlament. „Nadzieją na pobicie coraz brutalniej działającego Prawa i Sprawie­dliwości jest Donald Tusk” - uważa Frasyniuk. Ale wiara w zbawcę na białym koniu jest złudna. Podobnie jak w to, że PiS można pokonać, nie uciekając się do jego metod.
   Zaproponowane przez Schetynę podczas debaty nad wotum nieufności dla rządu Morawieckiego rozszerzenie programu 500+ na pierwsze dziecko, 500-złotowe wsparcie dla najmniej za­rabiających oraz podatki i składki na ZUS i NFZ nieprzekraczające 35 proc. zarob­ków liberałom i purystom budżetowym mogły wydawać się populistyczną licyta­cją. Ale tym właśnie PiS wygrał w 2015 r. i z podobnym projektem miał wystąpić teraz. Lider PO ubiegł jednak polityków obozu rządzącego, którzy dzień po wo­tum nieufności, na konwencji PiS w Sze­ligach, chcieli przedstawiać własny program dotyczący płac Polaków.
   Schetyna dobrze wie, że samym umia­rem, wstrzemięźliwością i wyszydzaną „ciepłą wodą w kranie” z PiS nie wygra.

Przesunąć
Jego koncepcja „zjednoczonej opozy­cji” to na swój sposób powrót do korzeni Platformy, czyli budowy jak najszerszej centrowej formacji i zagrywania skrzy­dłami - choć oczywiście w uwspółcze­śnionej formule: centrowy trzon zinte­growany wokół partii matki, a po bokach, zamiast frakcji, koalicyjni partnerzy z le­wicy i PSL.
   - Trzeba zbudować wspólny rdzeń i wo­kół niego się jednoczyć. PO i N są bardzo blisko siebie, więc ta integracja to natural­ny krok, stworzenie osi komitetu wybor­czego, który będzie negocjował z innymi podmiotami politycznymi. Nie mogą przecież wszyscy ze wszystkimi negocjo­wać. Musi być fundament. I jeżeli No­woczesna nie będzie chciała go z nami budować, zrobimy to sami; choć będzie mi żal - podkreśla szef PO. - Z Nowo­czesną byliśmy przeciwko sobie w 2015 r. W2018 r. - obok siebie. W2019 r. musimy być razem, gotowi na współpracę z PSL czy z SLD, choć oczywiście na innych za­sadach, bo to jednak inne partie: z innym programem, z inną historią polityczną i rozbudowanymi strukturami.
   Przewodniczący Platformy liczy, że do wyborów europejskich uda mu się zawiązać koalicję przynajmniej z PSL. Oba ugrupowania należą do Europej­skiej Partii Ludowej (EPP), jest to więc dość naturalny sojusz i gwarancja, że europosłowie nie rozejdą się po innych frakcjach. A Platformie zależy nie tylko na pokonaniu PiS, ale także na wzmoc­nieniu EPP i doprowadzeniu do podzia­łu europarlamentu między chadeków i socjaldemokratów.
   - Naszym podstawowym partnerem w rozmowach o eurowyborach jest Plat­forma. Ale widzimy też potrzebę groma­dzenia wokół siebie różnych środowisk, a przede wszystkim zachowania wła­snej podmiotowości i tożsamości. My nie chcemy się „dołączać”, tylko „wspólnie budować” - zaznacza Władysław Kosiniak-Kamysz. Przyznaje, że o formule startu w wyborach parlamentarnych zadecydują doświadczenia z walki o miejsca w PE. Czy ufa Schetynie? - Ja go wesprę, aby miał ten procencik więcej w sondażu zaufania, bo mnie nie roz­czarował ani nie oszukał w negocjacjach dotyczących samorządów i to, na co się umówiliśmy, wypełnił. Ale w polityce zaufanie do siebie trzeba potwierdzać każdego dnia - dodaje lider ludowców.

Utrzymać
- Jeżeli nie przejdziemy wspólnie przez tworzenie kampanii, budowanie list i szu­kanie wspólnoty programowej w wybo­rach europejskich, to nie porozumiemy się
w wyborach parlamentarnych. To elemen­tarz polityki - mówi Schetyna. - Przypadek radnego Kałuży pokazuje, jak ważne jest to, aby razem przechodzić przez te wszystkie etapy; poznawać się, mieć poczucie wspól­noty i odpowiedzialności za cały projekt. Po to właśnie, aby wykluczyć tych, którzy nie dają gwarancji lojalności i rzetelno­ści. Zwłaszcza na wybory parlamentarne musimy być pewni ludzi, którzy znajdą się na listach do Sejmu i Senatu - podkreśla.
   W tej wyborczej układance zarezerwo­wane jest też miejsce dla SLD. W Sojuszu w sprawie „formuły startu do parlamen­tu krajowego” ma się jednak odbyć re­ferendum. Na razie Czarzasty negocjuje europarlament: i z lewicą, i z opozycją parlamentarną. - Za chwilę może nie mieć za dużo do powiedzenia, bo z jednej strony Biedroń z Krzyśkiem Gawkowskim próbu­ją podebrać mu najmłodszych działaczy, z drugiej ci trochę starsi, powiedzmy trzy- dziestolatkowie, są zainteresowani Baśką Nowacką i jej Inicjatywą - opisuje jeden z polityków lewicy.
   Władze Platformy nie wykluczają, że w przypadku braku porozumienia z SLD na wyborczych listach do PE znajdą się nazwiska zasłużonych polityków lewicy - mowa jest m.in. o Leszku Millerze i Wło­dzimierzu Cimoszewiczu. - Grzesiek ma inne zdanie, ale ja uważam, że lepiej by­łoby, gdyby do eurowyborów SLD poszło osobno. Tym sposobem nie pobudował­by się Biedroń, bo z Czarzastym walczą o ten sam kawałek tortu. A to ułatwiłoby rozmowy przed wyborami parlamentar­nymi - mówi jeden z baronów PO. Nie liczy, że Platformie uda się porozumieć z Biedroniem (bo ten „gra wyłącznie na siebie”), a co najwyżej - na to, że by­łemu prezydentowi Słupska spodoba się w Brukseli i tam zostanie.
   Ale jest też i inny scenariusz, który za­czął nabierać kształtu po „pożarciu No­woczesnej”. To „wariant wrocławski”- jak opisuje to Jacek Protasiewicz, „wyleasingowany” przez Lubnauer poseł z klubu PSL-UED, który pomógł N utrzymać przywileje klubu. W skrócie chodzi o po­łączenie sił małych i średnich ugrupowań i dopiero wówczas podjęcie „twardych” negocjacji z liderem PO. - We Wrocła­wiu przez długi czas PO proponowała własnych kandydatów na prezydenta, a obok było porozumienie innych partii opozycyjnych: N, SLD, UED i stowarzy­szenia Rafała Dutkiewicza, które miało swojego kandydata. Długo trwały napię­cia, ale finalnie Platforma zrozumiała, że trzeba się porozumieć i nie wolno nic narzucać. Jeśli teraz też będzie tak jak we Wrocławiu - wobec ryzyka, że d'Hondt skarci brak porozumienia - w Platformie pójdą po rozum do głowy. Jeżeli Schetyna widzi się w roli premiera, jest to w jego interesie - mówi Protasiewicz. - Dla nas to byłaby świetna opcja, gdyby oni naj­pierw sami ze sobą się dogadali, a potem do nas przyszli - kwituje członek zarządu PO, zwolennik bardziej stanowczych roz­mów z innymi partiami.

Wygrać
Sam Schetyna radykalizm młodzień­czych lat - działalność w podziemiu, Solidarność Walczącą, krytykę Wałęsy i Okrągłego Stołu - zamienił na deter­minację. Pytany o polityczne porażki, w tym o tę chyba najboleśniejszą: ode­branie mu przez Tuska wespół z Prota- siewiczem szefostwa struktur na Dolnym Śląsku (2013 r.), mówi: - Nie patrzę na to, co za mną, to już historia. Nie czuję resentymentu. Jestem historykiem i wiem, że mógłbym zanurzyć się w analizach tych wszystkich sytuacji, ale nie chcę tego, bo dziś trzeba patrzeć wyłącznie do przo­du i bez niepotrzebnych emocji pisać nowy rozdział.
   Uchodzi za twardego polityka, ale po­trafi ustąpić, jeśli wymaga tego interes polityczny. - Ta wielka koalicja, o której mówię, to bardzo trudny projekt, ale nie ma alternatywy. Trzeba mieć z tyłu głowy przykład Węgier: raz przegrane wybory i skłócona opozycja oddaje władzę na kil­ka kadencji - podkreśla.
   Przyzwyczaił się do bycia na pierwszej linii frontu i ciągłego ostrzału. - W takich warunkach to rodzinie jest zawsze naj­trudniej - mówi. A i tak łatwo nie mają, bo od lat żyją na odległość: - Od 1992 r. pracuję w Warszawie, więc takie rodzin­ne życie mamy tylko przez część weekendu, kiedy jestem we Wrocławiu. Może po wy­borach będziemy mieć dla siebie trochę więcej czasu.
   Rok 2019 to dla Grzegorza Schetyny być albo nie być. Wiele musi udowodnić, ale też wielu chce mu to utrudnić. I nawet jeśli część antyPiSu nie zamierza mu po­magać w starciu z obozem władzy, to wła­śnie jego będzie obwiniała za ewentualną porażkę i kolejną kadencję PiS.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz