środa, 30 stycznia 2019

Komisja z ulicy Kolskiej



Komisja smoleńska Antoniego Macierewicza jakby zapadła się pod ziemię. Ale to mylące wrażenie. Ciągle zatrudnia, zleca, płaci. Nie ma już wydzielonego budżetu, z którego musiałaby się wyliczać. Teraz ma do dyspozycji formalnie cały budżet MON, prawie 45 mld zł.

Kolska to mała ślepa uliczka, zakończona cmentarnym murem Powązek. Znana w Polsce ze znajdującej się tu izby wy­trzeźwień. Tu właśnie, prosto z ministerialnej willi przy Klonowej, sprowadziła się Podkomisja do Ponow­nego Zbadania Katastrofy Lotniczej pod przewodnictwem zdymisjonowanego ministra obrony Antoniego Macierewi­cza. Mówiąc w skrócie: komisja smoleń­ska. Nie ma nawet tabliczki, wciśnięta na końcu gdzieś między Pracownią Cieczy Roboczych a Zarządem Integracji Syste­mów C4ISR Instytutu Techniki Wojsk Lot­niczych. Niewielka działeczka ogrodzona siatką zakończoną potężnymi zwojami drutu kolczastego, ze szlabanem, za któ­rym poszczekują dwa leniwe burki. Nie­zapowiedziany nie wejdzie. Można zo­stawić prośbę o kontakt na wartowni, ale i tak nikt nie oddzwoni, a na podany na stronie numer telefonu można dzwo­nić bezskutecznie.
   Sekretariat komisji mieści się jeszcze gdzie indziej, bo na Mokotowie. Pod tym samym adresem co siedziba Departa­mentu Wojskowych Spraw Zagranicz­nych MON. Od dawna nikogo z komisji tam nie widziano. Ostatnio - 11 kwiet­nia 2018 r. - na uroczystej prezentacji tzw. raportu technicznego, na której zresztą nie pokazała się nawet telewi­zja publiczna. Nie było nawet pewne, czy wszyscy członkowie komisji wezmą w niej udział. Okazało się, że niektórym pokończyły się umowy i nie poinfor­mowano członków, czy i kiedy będą w ogóle przedłużone.

Tajne nazwiska
Tak samo tajne, jak rozlokowanie pod­komisji, jest to, kto jest teraz jej człon­kiem. Marta Palonek, podpisująca się jako sekretarz komisji, nie chce podać jej składu. Odsyła do Inspektoratu Mi­nisterstwa Obrony Narodowej do spraw Bezpieczeństwa Lotów w Poznaniu. Jak pisze - „w sprawie składu osobowego KBWL LP”. To skrót od Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Pań­stwowego, zajmującej się od lat bada­niem wypadków maszyn wojska, policji czy straży granicznej, która w strukturze lokuje się ponad smoleńską podkomisją. Komisja musi składać się ze specjalistów szkolenia lotniczego, techniki lotniczej, nawigacji, ruchu lotniczego, ratownic­twa lotniczego, meteorologii, łączności, prawa lotniczego lub medycyny - prawo wyraźnie to precyzuje, dokładając „mini­mum pięcioletnią praktykę w danej dzie­dzinie, a w przypadku lekarzy - udoku­mentowaną specjalizację”. Macierewicz rozstroił ten system. Po to, żeby ludzie zaangażowani wcześniej w Zespół Par­lamentarny ds. zbadania Przyczyn Ka­tastrofy Tu 154-M 10 kwietnia 2010 - jak choćby Wacław Berczyński, Tadeusz No­waczyk czy Wiesław Binienda - zostali włączeni do MON i jego budżetu.
   Gdy tylko Macierewicz został ministrem obrony narodowej, wydał rozporządzenie, w którym dał sobie niespotykane w świecie uprawnienie do wznawiania badań wy­padków lotniczych i powoływania w tym celu podkomisji. I dokleił ją i jej członków do Komisji Badania Wypadków Lotni­czych Lotnictwa Państwowego. Do tego powiększył ją dwa razy- do 60 osób - z do­piskiem, że w razie konieczności minister może też powołać do komisji „inne osoby niezbędne do przeprowadzenia czynności badawczych”. - Te decyzje Macierewicza były nagięciem prawa, by powołać ciało polityczne, podkomisję, która stała się ważniejsza niż komisja. System badania wypadków lotnictwa państwowego został rozmontowany - mówi Tomasz Siemo­niak, były minister obrony narodowej.
I zrobiło się tak, że nie ma jawnego składu ani komisji, ani podkomisji.
    „Nie mamy obowiązku informowania o tym, kto u nas pracuje” - podaje Marta Palonek. Bo też i chwalić się nie ma czym. Pouciekali nieliczni profesorowie, jako nowi eksperci przyszli ludzie, o których wiadomo tylko, że jeden to geolog, a inny - artysta, z doświadczeniem na porta­lu pomniksmolensk.pl. Nie wiadomo nawet, kim jest sama Marta Palonek, na funkcji sekretarza komisji zastępująca dr. inż. Bogdana Gajewskiego z Katedry Automatyki i Robotyki Politechniki Białostockiej, członka Międzynarodo­wego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych (ang. ISASI) i pracownika kanadyjskiej agencji National Aircraft Certification, który zrezygnował z pracy w komisji smoleńskiej.
    „Fakt”, tropiąc przeszłość Marty Palo­nek, napisał: „wtajemniczeni twierdzą, że tak naprawdę to blogerka Martynka, która wielokrotnie pisała dla sprzyjają­cego rządowi portalu wPolityce.pl”. Spy­taliśmy Palonek, czy blogerka Martynka to faktycznie ona. Poprosiła, by „zwolnić ją z odpowiedzi”. Cóż, 10 tys. zł miesięcz­nie pensji za samo członkostwo w komisji smoleńskiej - a takie informacje o pen­sjach docierają z różnych źródeł - to może mało przy 60 tys. zł jak w NBP ale zawsze coś. Szczególnie że - jak zapowiedział Jarosław Kaczyński - teraz musimy już czekać tylko na wyniki badań amerykańskich naukowców.

Tajne umowy
Chodzi o zlecone przez komisję smo­leńską badania, jakie wiosną ubiegłego roku przeprowadzał na lotnisku w Miń­sku Mazowieckim pięcioosobowy zespół z Uniwersytetu Wichita w stanie Kansas (USA). Kierował nim dr Gerardo Olivares, dyrektor Laboratorium Dynamiki Kata­strof i Modeli Komputerowych Narodowe­go Instytutu Badań Lotniczych mieszczą­cego się na tym uniwersytecie. W Mińsku skanowali oni z dokładnością do jednej tysięcznej milimetra całą powierzchnię bliźniaczego samolotu Tu-154M z nume­rem bocznym 102. Ma to posłużyć do spo­rządzenia komputerowej symulacji ostat­nich minut lotu.
   Jak przebiegają prace, na jakim są eta­pie - nie wiadomo. Jak wyjaśniała Polskiej Agencji Prasowej rzeczniczka Instytutu: „Dr Olivares i członkowie jego zespołu na podstawie umowy podpisanej z Pol­ską nie mogą udzielać mediom wywiadów o przebiegu ich badań”. Podobnie jest z inną umową, jaką w 2017 r. zawarł resort obrony w związku z katastrofą smoleńską. MON zlecił argentyńskiemu prokuratoro­wi, byłemu oskarżycielowi w Trybunale Karnym w Hadze, a obecnie właścicielo­wi firmy consultingowej, Luisowi More­no-Ocampo działania, które doprowadzą do zwrotu wraku TU -154 przez Rosjan. Ar­gentyńczyk wziął się stąd, że, jak opowia­dał: „pewien student zadzwonił do mnie z prośbą: czy nie mógłbym pomóc Polsce”. Tym studentem był młody doradca Anto­niego Macierewicza Edmund Janniger.
   Moreno-Ocampo spotkał się z Ma­cierewiczem i podpisali umowę.
Ministerstwo wydało w tej sprawie komunikat: „Profesor Ocampo wyraził zgodę na przygotowanie dla MON ana­lizy w sprawie dalszego procedowania badania katastrofy smoleńskiej, ze szcze­gólnym uwzględnieniem kwestii zwrotu wraku samolotu. Będzie także eksper­tem w pracach Podkomisji ds. Ponowne­go Zbadania Wypadku Lotniczego pod Smoleńskiem”. Na początek były proku­rator poprosił o przysłanie z Polski na­grań z czarnych skrzynek, bo - wyjaśniał w jednym z wywiadów: „ważną rzeczą jest, by zarówno Polacy, jak i Rosjanie byli zgodni co do tego, co powiedziano w ka­binie pilotów. Rzecz w tym, żeby znaleźć wspólną płaszczyznę dla wszystkich stron tej sprawy”. Po pewnym czasie OKO.press zapytał resort o szczegóły umowy i efekty prac prokuratora. MON odpowiedziało, że to informacje o charakterze niejawnym, których, jak wynika z ustawy o ochronie informacji niejawnych, „nieuprawnione ujawnienie spowodowałoby lub mogłoby spowodować szkody dla Rzeczypospolitej Polskiej albo byłoby z punktu widzenia jej interesów niekorzystne”.
   MON dodało także, że było to zamówie­nie z dziedziny obronności i bezpieczeń­stwa oraz zostało udzielone z wyłącze­niem prawa o zamówieniach publicznych. Zgodnie z nim takie wyłączenia mogą do­tyczyć umów, których wartość nie przekracza 418 tys. euro (wtedy ok. 1,7 mln zł). Po prokuratorze słuch zaginął po tym, jak w ramach międzynarodowego dzienni­karskiego śledztwa Panama Papers wyszło na jaw, że za 3 mln dol. doradzał libijskie­mu miliarderowi, jak uniknąć oskarżenia o popełnione zbrodnie.
   Inny współpracujący z komisją smo­leńską zagraniczny ekspert Frank Taylor w jednym z wywiadów wspomniał tylko o tym, że komisja „negocjuje kontrakt” z „innym ekspertem międzynarodowym specjalizującym się w odczycie tzw. reje­stratorów katastroficznych FDR i CVR”. Określenie „negocjuje kontrakt” brzmi bardzo poważnie. I drogo. - Jest rynek takich usług, więc jeżeli ktoś chce płacić, chętni do przeprowadzenia badań za­wsze się znajdą - mówi Maciej Lasek, były szef Państwowej Komisji Badania Wypad­ków Lotniczych. I dodaje, że to wszystko powinno zostać rozliczone, ktoś będzie musiał odpowiedzieć za taką niegospo­darność publicznymi środkami.

Tajne śledztwo
Ile zawarto podobnych umów i kon­traktów, z kim, na co i za ile - nie wia­domo. Na razie komisja smoleńska robi wszystko, by ta wiedza nie wyszła na jaw. Prawie dwa lata trwał proces przed Wo­jewódzkim, a potem Naczelnym Sądem Administracyjnym w sprawie o bezczyn­ność komisji na wniosek o udostępnie­nie skanów umów cywilnoprawnych. Choć z dotychczasowego orzecznictwa sądowego wynika bezdyskusyjnie, że ta­kie umowy, płacone pieniędzmi podat­ników, są informacją publiczną i trzeba je pokazać.
   Komisja zasłaniała się prawem lotni­czym, stwierdzając, że całe jej działanie odbywa się w trybie niejawnym. Twier­dziła, że „może udzielać tylko informacji dotyczących aktualnych badań i ekspery­mentów, na umotywowany wniosek i wy­łącznie w celu zapobiegania zdarzeniom lotniczym”. A generalnie, że „udzielanie informacji na temat działania Podkomisji w trakcie prowadzenia przez nią docho­dzenia może w sposób istotny wpłynąć na swobodę prowadzenia badań przez jej członków, ekspertów czy innych uczest­ników postępowania - co niewątpliwie może mieć wpływ na efekt końcowy ra­portu”. Dodając, że „wszelkie informacje, w szczególności dane ekspertów, rodzaj ekspertyz mogą wskazywać na kierunek badań. A o eksperymentach opinia pu­bliczna zostanie powiadomiona w rapor­cie końcowym”. Wcześniej wszystko jest tajne. Takie stanowisko komisja przyjęła przed sądem.
   To samo prawo lotnicze, na które się po­wołują, nie przeszkadza członkom komisji smoleńskiej w ich publicznych wystąpie­niach. Choćby w cotygodniowym pro­gramie telewizyjnym „10.04.2010. Fakty” w telewizji Republika poświęconym - jak zapowiadają prowadzący - ustaleniom komisji. Ostatnio częstym gościem jest członek komisji smoleńskiej, architekt z wykształcenia Tomasz Ziemski, przed­stawiony w programie jako przewodniczą­cy działu analiz. Drobiazgowo omawiał swoją analizę sytuacji meteorologicznej nad lotniskiem pod Smoleńskiem tuż przed katastrofą. Według niego mgła nie pojawiła się tam przypadkiem, została tam wręcz sprowadzona. Rzucił w prze­strzeń pytanie: przez kogo? „Bezpreceden­sowa sytuacja - w jednym miejscu różnice ciśnień. To jest rzecz niepojęta! Synoptycy, klimatolodzy powinni to zbadać!” - mówił podekscytowany. Pytanie, czy to nie jest aby wstęp do zlecenia kolejnych badań?
   Co do udostępniania informacji pu­blicznej i sprawy sądowej z komisją, która słowa o niejawności śledztwa po­wtarzała jak mantrę - sądy stwierdzały, że nie o śledztwo tu chodzi, tylko o umo­wy płacone z podatków. Że jest to infor­macja publiczna, którą trzeba ujawnić, i tyle. Prawomocny wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego w tej sprawie pochodzi z lipca 2018 r. Ale odnosi się tylko do zarzutu bezczynności, mówi, że komisja musi odpowiedzieć na wniosek o udostępnienie umów. Ale jak odpowie, to już inna sprawa. I być może kolejny proces. Z wyrokiem może za kilka lat.

Tajna kasa
Tego, jak działa ta państwowa, jakkol­wiek by było, komisja, nie mogą się dowie­dzieć nawet posłowie. Pytania w interpe­lacjach na jej temat, a to o ilość odbytych posiedzeń czy prośby o wgląd w jej doku­menty, wiceminister MON Wojciech Skurkiewicz kwituje stale tak samo: „Minister Obrony Narodowej nie jest uprawniony do ingerowania w prace ww. Podkomisji
wyniki jej prac”. Koniec kropka. Również premier Morawiecki nic nie wie ojej dzia­łalności i kosztach działania. MON zbywa pytania o wydawanie przez komisję pu­blicznych pieniędzy: przecież mówiono już o tym kiedyś na posiedzeniu sejmo­wej komisji obrony. Tak, ostatnio to było na początku 2018 r., kiedy Macierewicz podsumowywał dwa lata działalności ko­misji - w 2016 i 2017 r. O kosztach jej dzia­łania w ciągu tych dwóch lat powiedział: „pięć milionów dziewięćset, z jakimiś groszami”. Z różnych wyliczeń wynika, że na działalność podkomisji początkowo przeznaczono 3,5 mln zł, potem dołożo­no 0,5 mln, zaś w budżecie resortu obro­ny zabezpieczono jeszcze kolejne 2 mln. Serwis Defense24 podaje w sumie kwotę 12 mln zł.
   Według naszych rozmówców, żeby uciąć temat wysokości budżetu dla komisji smoleńskiej, w tym roku w budżecie MON nie ma na nią wyodrębnionych środków. Co oznacza, że komisja ma teraz formal­nie do dyspozycji cały 45-miliardowy bu­dżet MON, a kwoty wydane na potrzeby komisji rozpłyną się i będą już zupełnie nie do wychwycenia. Sekretarz komisji py­tanie POLITYKI o wydatki komisji kwituje prościej: „Całościowa informacja o środ­kach budżetowych będzie udostępniona po zakończeniu prac Podkomisji”.
   Czyli kiedy? No właśnie. „To nie jest konkurs piękności, nie jesteśmy instytu­cją, która na wyścigi publikuje nowe in­formacje. Przez długi czas pracowaliśmy nad raportem technicznym, który jest podsumowaniem naszych wieloletnich prac wskazujących na materiał dowodowy pokazujący, że samolot został zniszczony przez eksplozje. Teraz przygotowujemy raport końcowy, to potrwa dłuższy czas” - mówił Antoni Macierewicz. Dodając, że Telewizja Republika co tydzień „poka­zuje na bieżąco nasze prace, tak jak one są przeprowadzane. Zapraszam wszyst­kich ciekawych tej kwestii do Telewizji Re­publika”. Jak długo jeszcze będzie szedł ten program?
Violetta Krasnowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz