środa, 16 stycznia 2019

Misiewiczowe



Co w sprawie pensji współpracowniczek prezesa NBP poszło nie tak? Wszystko.

Skandal wokół wynagrodzeń dy­rektorek w Narodowym Banku Polskim zdominował przełom roku w polityce. Kryzys, który mógłby się wypalić w tydzień, rozkręcił się na niespotykaną skalę, za­groził notowaniom PiS i obnażył skrywane konflikty w obozie władzy.
   Jak do tego doszło? Co PiS i Glapiński zrobili nie tak? I czy kryzys może obniżyć
poparcie dla prawicy w roku wyborczym? Spytaliśmy o to sześciu specjalistów od wi­zerunku, z różnych dziedzin - od polityki, przez biznes (w tym banki), po uczelnie. Część z nich zgodziła się rozmawiać pod nazwiskiem, inni woleli zostać anonimo­wi. Z ich oceny wyłania się obraz bałaga­nu, niekompetencji i koszmarnych błędów popełnionych przez aktorów tego drama­tu. Ale zacznijmy od początku.

Prolog Glapiński wdaje się w wojnę z dziennikarzami
Prezes NBP wszedł w ten kryzys już osła­biony. Od listopada toczy się afera Komisji Nadzoru Finansowego, która rykoszetem trafia w Adama Glapińskiego. Były szef KNF Marek Ch., który w nagranej rozmo­wie miał zażądać łapówki, ma opinię pro­tegowanego prezesa NBP.
   Glapiński w tej sprawie milczy, kluczy, broni Ch., a na koniec wdaj e się w konflikt z dziennikarzami. Składa do sądu wniosek o zakaz pisania o nim przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej ” i „Newsweeka” w kon­tekście afery oraz usunięcia już napisanych artykułów. NBP nie wpuszcza też na kon­ferencję w sprawie stóp procentowych dziennikarzy „Wyborczej”, która ujawniła sprawę KNF. Przeciw nakładaniu kagań­ca na prasę protestuje środowisko, de­monstrację pod siedzibą NBP organizują Obywatele RP. - Pójście na wojnę z dzien­nikarzami to zawsze zły pomysł - mówią zgodnie eksperci. - Gdy jakaś instytucja się zamyka i reaguje agresją, zaprasza do ude­rzenia - dodaje jeden z nich.
   Glapiński uważał, że na wiele może sobie pozwolić. To wieloletni współpra­cownik Jarosława Kaczyńskiego, jeszcze z lat 90. i czasów Porozumienia Centrum, były minister i osoba odpowiedzialna w partii za finanse. Za pierwszych rządów PiS został prezesem Polkomtela, operato­ra sieci Plus. Ponadto jako szef NBP jest w praktyce nieusuwalny do końca ka­dencji w 2022 r. To niebezpieczna dla PiS mieszanka: z jednej strony partia ponosi polityczną odpowiedzialność za jego dzia­łania, z drugiej niewiele może mu zrobić. Kaczyński nie ma nad nim kontroli, a tego bardzo nie lubi.

Akt I: „Wyborcza" pisze o „dworkach", bank milczy
Dzień po Bożym Narodzeniu „Gazeta Wyborcza” opisuje dwie współpracow­niczki Glapińskiego, Martynę Wojcie­chowską i Kamilę Sukiennik, nazwane w tekście „dworkami prezesa”. Z oświad­czenia majątkowego Wojciechowskiej wy­nika, jak obliczają dziennikarze, że zarabia ona 65 tys. zł miesięcznie jako dyrektorka departamentu komunikacji i promocji w banku (oświadczenie składała jako rad­na sejmiku mazowieckiego). Sukiennik, dyrektorka gabinetu Glapińskiego, zasiada we władzach Krajowego Depozytu Papie­rów Wartościowych, choć nic nie wiado­mo o tym, żeby miała wymagane, także unijnym prawem, kompetencje. Wcze­śniej była m.in. asystentką Glapińskiego w Polkomtelu.
   Padają kolejne pytania o kompetencje i sposób rekrutacji na dyrektorskie stano­wiska w banku. Wiadomo tylko, że Wojcie­chowska jest magistrem filologii ukraiń­sko-rosyjskiej, pracowała w promocji NBP od ponad dekady, ale jej kariera przyspie­szyła w 2016 r. O wykształceniu Sukiennik wiadomo było jeszcze mniej, z mediów społecznościowych wynikało, że studio­wała zaocznie reklamę w Wyższej Szkole Promocji. U obu pracownic NBP trudno znaleźć kompetencje, które predestyno­wałyby je do zajmowania tak eksponowa­nych stanowisk w NBP czy we władzach innych istotnych instytucji finansowych (KDPW czy BFG).
   Temat jest ogrywany szczególnie przez tabloidy i plotkarskie serwisy internetowe, które eksponują zdjęcia obu współpracow­niczek z Glapińskim, zwracając uwagę na ich fryzury, makijaż czy ubiór i pisząc o nich „aniołki prawicy”. - Jeśli nie udzie­la się dostępu do prawdziwych informacji, to pojawia się pole do dobudowywania hi­storii, konfabulacji. To idealny temat dla tabloidów - mówi prof. Ewa Marciniak z Uniwersytetu Warszawskiego. Niebez­pieczny dla PiS, który zawsze pilnie śledził ton, w jakim pisano o partii w tabloidach, bo ma to wpływ na odbiór partii przez jej podstawowy elektorat.
   Co poszło nie tak? - Wszystko - mówi doświadczony specjalista od marketingu, który pracował dla dużych partii i instytu­cji. - NBP w środku burzy postawił mgieł.

Akt II; buldogi wychodzą spod dywanu
Mijają dwa tygodnie, a afera, zamiast się wyciszać, rozkręca się. Na scenę wy­chodzą ludzie obozu władzy. Senator PiS Jan Maria Jackowski 8 stycznia oficjalnie zwrócił się do prezesa NBP „z pytaniami, które zadają mu jego wyborcy”: o wyso­kość zarobków i „kwalifikacje merytorycz­ne” współpracowniczki Glapińskiego.
   Wicepremier Jarosław Gowin wykorzy­stał okazję, żeby się odciąć od PiS. „Jeśli doniesienia się potwierdzą, byłby to fakt niezwykle bulwersujący i oczekiwałbym, że władze tego banku przedstawią opinii publicznej uzasadnienie takich szokująco wysokich zarobków” - powiedział. „Jeżeli nie było dementi, myślę, że są wysokie za­robki” - stwierdził z kolei wTVN24 poseł prawicy Tadeusz Cymański.
   To niezwykły rozwój wypadków, bo do­tychczas przy aferach PiS zazwyczaj był dość spoisty wewnętrznie i szczelny. Po­litycy partii rzeczywiście usłyszeli pyta­nia wyborców i przestraszyli się spadków w sondażach? - Nic z tych rzeczy - śmieje się nasz rozmówca. - To efekt wojny we­wnętrznej w PiS i konfliktów między Glapińskim a Mateuszem Morawieckim, m. in. O kontrolę nad Giełdą Papierów Warto­ściowych. Myślę, że bez zgody premiera te pytania by się nie pojawiły.
   Od miesięcy mówi się o tym, że Glapiń­ski sprzymierzył się z ministrem sprawie­dliwości Zbigniewem Ziobrą w sporach z Morawieckim. - Kaczyński próbował nakłonić prezesa NBP do wyjaśnienia sprawy. Gdy ten się nie zgodził, prezes PiS spuścił psy - mówi dosadnie inny roz­mówca. W Sejmie dziennikarze zaczynają plotkować o dymisji Glapińskiego, która miałaby nastąpić do końca stycznia.

Akt III: pani dyrektor nic nie wyjaśnia, prezes poucza i obraża
Kluczowym dniem kryzysu była środa 9 stycznia, kiedy doszło do dwóch kurio­zalnych konferencji prasowych. Na pierw­szej nie pojawił się prezes NBP, tylko zastępczyni dyrektor departamentu kadr Ewa Rączko i milcząca szefowa departa­mentu prawnego Dorota Szymanek.
   Pierwsza odczytała niewiele wnoszą­ce do sprawy oświadczenie, a potem nie była w stanie odpowiedzieć na kluczowe pytania: o zarobki Wojciechowskiej czy metody rekrutacji. Powiedziała tylko, że Wojciechowska „nie zarabia rewela­cyjnych 65 tys. zł”. Podkreślała ponadto, że pieniądze NBP nie są „częścią finansów publicznych”, jak gdyby bank centralny był prywatnym folwarkiem jego prezesa.
   Konferencja miała uspokoić sytuację, ale tylko dolała oliwy do ognia. Rzecz­niczka PiS Beata Mazurek wypaliła w Sej­mie, że partia poprze zgłoszoną przez Platformę ustawę o ujawnieniu wyna­grodzeń w NBP, „jeśli nie będzie prze­szkód formalnoprawnych”.
   Ale to i tak nic w porównaniu do popołu­dniowego występu samego Glapińskiego. Prezes NBP nie bardzo miał wybór, mu­siał się pokazać: na ten dzień zaplanowana była comiesięczna konferencja prasowa po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Nieobecność Glapińskiego byłaby od­czytana jako rejterada i przyznanie się do winy.
   Po prawie godzinie mówienia o stopach i inflacji Glapiński nie wytrzymał i posta­nowił sam zaatakować. Pisanie o sprawie ocenił jako „haniebne, brutalne, prymi­tywne, seksistowskie pastwienie się nad dwiema matkami, nad ich dziećmi, mę­żami, rodzicami”. Dostało się też polity­kom z obozu prawicy. „Pan Gowin powi­nien dwa razy wziąć głęboki oddech, a jak to nie pomoże, to zimny prysznic, i się nie wypowiadać na temat NBP” - rzucił Glapiński. (Gowin odpowiedział na Twittterze jednym słowem: „Bezwstyd”).
   Prezes NBP odmówił ujawnienia za­robków Wojciechowskiej i innych dy­rektorów, dywagował o apolityczności swojej i banku, rzucił też, że Marek Ch. zostanie z końcem miesiąca zwolniony z aresztu, choć prokuratura nie zdecy­dowała o tym, czy wystąpi o jego prze­dłużenie. O ustawie ujawniającej zarob­ki w NPB ironizował: „możemy pomóc nawet jakimiś siłami prawniczymi w jej przeprowadzeniu”. I na koniec na pyta­nie o swoją dymisję odpowiedział cyta­tem z komedii „ Halo, Szpicbródka!”: - Jak wrócę z Radomia, to się zastanowię.
   Specjaliści od wizerunku, pytani o takie rozegranie sprawy, mówią ostro: „idiotyzm”, „niekompetencja”, „ama­torszczyzna”, „bezmyślność”. Już sam pomysł zwołania konferencji, jeśli się nie ma nic do powiedzenia i nie jest nasta­wionym na dialog z dziennikarzami, jest błędem. Konferencja to najmocniejsze narzędzie, jakiego można użyć przy rozwiązywaniu sytuacji kryzysowej. Trzeba mieć pewność, że ugasi pożar.
- Nie zaczynaj wojny, jeśli nie jesteś pew­ny, żeją wygrasz-mówi sentencjonalnie jeden z rozmówców.
   Błędem było też to, że Glapiński sam się nie pojawił na pierwszej konferencji, tylko wystawił swoje pracownice, które nie na wszystkie pytania mogły odpo­wiedzieć. Zabrakło pomysłu na to, jaki powinien być news. - Można było zrobić konferencję, gdyby prezes zdecydował się ujawnić wysokość zarobków opisanej dy­rektor. Albo gdyby ogłaszał, że podała się do dymisji - wylicza ekspert.
   Druga konferencja miała jeszcze gorszy efekt. - Najbardziej niekorzyst­ne, co można zrobić w takim wypadku, to ujawnić złe emocje i pouczać dzienni­karzy -mówi Radosław Ciszewski, autor kilkudziesięciu kampanii politycznych. Inny specjalista porównuje porażkę konferencji Glapińskiego z występem Zbigniewa Chlebowskiego z PO, który z kolei pocił się i nie był w stanie wytłu­maczyć ze swoich związków ze sprawą hazardową. Chodziło o podejrzenia lobbingu przy pisaniu ustawy o grach i zakładach wzajemnych w 2009 r., gdy u władzy była Platforma.
   Eksperci mówią zresztą o aferze ha­zardowej jako o przykładzie sprawnego wyjścia z sytuacji kryzysowej. - Donald Tusk przez kilka dni milczał, dał sobie czas na przemyślenia, ale potem szybko zadziałał, odciął się od sprawy-przypo­mina Tomasz Karoń, analityk i strateg polityczny, który współpracował z kil­koma partiami, ostatnio z Nowoczesną.
   Ostatecznie do dymisji podali się wszyscy politycy, których nazwiska w ja­kikolwiek sposób przewinęły się przez akta sprawy, nawet jeśli nie było wobec nich żadnych podejrzeń, w tym ówcze­sny wicepremier Grzegorz Schetyna.

Epilog: co z tego zostanie
Sprawa jest daleka od zakończenia, ale wiadomo, że skandal w NBP i jego roze­granie uderzyły w wizerunek banku cen­tralnego jako instytucji zaufania publicz­nego. Już wcześniej Glapiński nadwerężył to zaufanie, gdy w grudniu 2018 r. w tygo­dniku „Sieci” opowiadał o inspirowanym przez Niemcy i Francję ataku, który ma doprowadzić do wciągnięcia przez opo­zycję Polski do strefy euro. - To komuni­kacyjny trumpizm. Cierpi na tym sektor bankowy i jego wiarygodność. Będziemy to musieli odrabiać przez długie miesią­ce - uważa przedstawiciel dużego ban­ku komercyjnego.
   PiS w mediach zdecydował się bronić Glapińskiego. Według przekazów dnia recytowanych przez posłów to znów niemiecki atak na Polskę, za PO-PSL i po­przedniego prezesa NBP Marka Belki było gorzej, a Wojciechowska i Sukiennik to nie­słusznie i seksistowsko atakowane kobiety i matki (swoją drogą niektóre teksty rze­czywiście miały seksistowski ton).
   Czy ta afera w końcu Się wypali? Czy może obniżyć notowania obozu władzy? Oskarżenia o absurdalne wynagrodzenia uderzają w podstawy poparcia dla PiS. Partia szła przecież do władzy, obiecu­jąc „skromnie służyć Polakom”. Zarobki w NBP mogą stać się symbolem pazer­ności i niekompetencji tej władzy, tak jak wcześniej premie dla rządu Szydło.
   Sytuacja jest politycznie trudna dla PiS, bo z jednej strony Glapiński jest rzeczywi­ście nieusuwalny ze stanowiska, ale po­wszechnie jest postrzegany jako człowiek związany z obozem prawicy. W oczach wyborców winy Glapińskiego to winy PiS. Dlatego PiS postanowił w końcu przygo­tować swoją ustawę, która ma ujawnić pensje w NBP i jednocześnie wprowadzić limity, czyli ściąć wynagrodzenia. To też znany chwyt: po jednostkowym przypad­ku odpowiedzialność poniosą wszyscy, niekoniecznie ci, którzy powinni - tak było w sprawie nagród dla ministrów. Ale na dłuższą metę konfliktu wewnątrz obozu prawicy to nie rozwiąże.
   Ta sprawa może się okazać poważnym testem przywództwa prezesa PiS. Czy na­dal jest w stanie wymusić posłuszeństwo na ludziach, którzy formalnie są od niego niezależni? Wygląda na to, że Glapiński w przeciwieństwie do dzisiejszych współ­pracowników wcale się prezesa PiS nie boi i potrafi się mu postawić. Ale jeśli szef NBP nie poniesie konsekwencji kryzysu, inni też mogą się poczuć bezkarni.
   Co dalej? -Me będzie sondażowego tąp­nięcia PiS, np. o 10 proc. - uważa prof. Ewa Marciniak. - Ta afera stawia jednak pod znakiem zapytania strategię Morawiec- kiego, żeby przyciągnąć do PiS miejski elektorat, bliższy centrum. Ci ludzie wię­cej wiedzą o polityce, państwie i jego insty­tucjach. Wymagają, żeby zarządzała nimi profesjonalna kadra.
   - W tym momencie ta afera może się nie przełożyć na sondażowe wyniki PiS, ale ludzie ją sobie odłożą w głowach do przegródki „winni” i przy wyborach można to będzie z niej wyciągnąć-mówi Tomasz Karoń. - To taka odroczona eg­zekucja. Podobnie było z aferą taśmową. Wydawało się, że nie ma żadnego efektu dla notowań Platformy, ale przy wyborach ludziom to się przypomniało. I posłużyło jako racjonalizacja odejścia od PO.
   Większość moich rozmówców prze­strzega przed niedocenianiem tego skandalu. - Uderza on w najsilniejszy element wizerunku PiS, czyli uczciwość - mówi doświadczony marketingowiec polityczny. - Gdy kilka lat temu robiliśmy badania, to nasi rozmówcy mówili, że PiS ma obsesję smoleńską czy jest niekompe­tentny, ale nie podważali uczciwości.
   Jego zdaniem opozycja powinna to wykorzystać i uderzać w najsilniej­szą wizerunkowo stronę PiS. To samo ta partia robiła kilka lat temu z Platfor­mą. PO miała wizerunek kompetentnej i efektywnej, dlatego spin doktorzy PiS starali się ją ośmieszać, pokazywać, że jest obciachowa, passe.
   - Zaufanie do PiS zostanie nadszarp­nięte - dodaje Radosław Ciszewski.
- Opozycja dostała paliwo polityczne, któ­rego może używać tak, jak tych słynnych słów Szydło: „im to się po prostu należało”.
   Mimo że afera KNF wydaje się mieć obiektywnie większy kaliber, to w ludz­kim odbiorze sprawa pensji w NBP może być bardziej obciążająca. - O ile zrozu­mienie afery KNF wymagało pewnej wie­dzy ekonomicznej, o tyle większość Pola­ków z łatwością może porównać swoje wynagrodzenie do sum podawanych przez media - uważa dr hab. Monika Kaczmarek-Śliwińska z Uniwersytetu Warszawskiego. - Porównujemy wiek, kompetencje i zakres obowiązków pań dyrektor do naszych, nawet ich do końca nie znając. I pewnie, niestety, u większości z nas rodzi się frustracja.
   Akcja senatora Jackowskiego została odparta przez prezesa NBP, innych po­mysłów poza projektem ustawy wyraźnie brak, a prezes Kaczyński raczej niczego publicznie od Glapińskiego nie zażąda, bo nie może pozwolić sobie na dyshonor związany z odmową wykonania polece­nia. Jeśli współpracowniczki szefa NBP nie należą do PiS, to nie można powtó­rzyć manewru z Misiewiczem. PiS w ta­kich sytuacjach korzysta z najprostszego sposobu wychodzenia z kryzysu - czeka na j ego samoistne wypalenie i przykrycie bieżącymi wydarzeniami. Tyle że kryzy­sy potrafią, i to skumulowane, powracać w najmniej sprzyjającym momencie.
Łukasz Lipiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz