Co w sprawie pensji
współpracowniczek prezesa NBP poszło nie tak? Wszystko.
Skandal wokół
wynagrodzeń dyrektorek w Narodowym Banku Polskim zdominował przełom roku w
polityce. Kryzys, który mógłby się wypalić w tydzień, rozkręcił się na
niespotykaną skalę, zagroził notowaniom PiS i obnażył skrywane konflikty w
obozie władzy.
Jak do tego doszło? Co PiS i Glapiński zrobili nie tak? I
czy kryzys może obniżyć
poparcie dla prawicy w roku
wyborczym? Spytaliśmy o to sześciu specjalistów od wizerunku, z różnych
dziedzin - od polityki, przez biznes (w tym banki), po uczelnie. Część z nich
zgodziła się rozmawiać pod nazwiskiem, inni woleli zostać anonimowi. Z ich
oceny wyłania się obraz bałaganu, niekompetencji i koszmarnych błędów
popełnionych przez aktorów tego dramatu. Ale zacznijmy od początku.
Prolog Glapiński wdaje się w wojnę z dziennikarzami
Prezes NBP wszedł w ten kryzys już
osłabiony. Od listopada toczy się afera Komisji Nadzoru Finansowego, która
rykoszetem trafia w Adama Glapińskiego. Były szef KNF Marek Ch., który w nagranej rozmowie miał zażądać łapówki, ma opinię
protegowanego prezesa NBP.
Glapiński w tej sprawie milczy, kluczy, broni Ch., a na
koniec wdaj e się w konflikt z dziennikarzami. Składa do sądu wniosek o zakaz pisania o nim przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej ”
i „Newsweeka” w kontekście afery oraz usunięcia już napisanych artykułów. NBP
nie wpuszcza też na konferencję w sprawie stóp procentowych dziennikarzy
„Wyborczej”, która ujawniła sprawę KNF. Przeciw nakładaniu kagańca na prasę
protestuje środowisko, demonstrację pod siedzibą NBP organizują Obywatele RP.
- Pójście na wojnę z dziennikarzami to zawsze zły pomysł - mówią
zgodnie eksperci. - Gdy jakaś instytucja się zamyka i reaguje agresją,
zaprasza do uderzenia - dodaje jeden z nich.
Glapiński uważał, że na wiele może sobie pozwolić. To
wieloletni współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, jeszcze z lat 90. i czasów
Porozumienia Centrum, były minister i osoba odpowiedzialna w partii za finanse.
Za pierwszych rządów PiS został prezesem Polkomtela, operatora sieci Plus.
Ponadto jako szef NBP jest w praktyce nieusuwalny do końca kadencji w 2022 r.
To niebezpieczna dla PiS mieszanka: z jednej strony partia ponosi polityczną
odpowiedzialność za jego działania, z drugiej niewiele może mu zrobić.
Kaczyński nie ma nad nim kontroli, a tego bardzo nie lubi.
Akt I: „Wyborcza" pisze o „dworkach", bank milczy
Dzień po Bożym Narodzeniu „Gazeta
Wyborcza” opisuje dwie współpracowniczki Glapińskiego, Martynę Wojciechowską
i Kamilę Sukiennik, nazwane w tekście „dworkami prezesa”. Z oświadczenia
majątkowego Wojciechowskiej wynika, jak obliczają dziennikarze, że zarabia ona
65 tys. zł miesięcznie jako dyrektorka departamentu komunikacji i promocji w banku
(oświadczenie składała jako radna sejmiku mazowieckiego). Sukiennik,
dyrektorka gabinetu Glapińskiego, zasiada we władzach Krajowego Depozytu Papierów
Wartościowych, choć nic nie wiadomo o tym, żeby miała wymagane, także unijnym
prawem, kompetencje. Wcześniej była m.in. asystentką Glapińskiego w
Polkomtelu.
Padają kolejne pytania o kompetencje i sposób rekrutacji na dyrektorskie stanowiska w banku.
Wiadomo tylko, że Wojciechowska jest magistrem filologii ukraińsko-rosyjskiej,
pracowała w promocji NBP od ponad dekady, ale jej kariera przyspieszyła w 2016
r. O wykształceniu Sukiennik wiadomo było jeszcze mniej, z mediów
społecznościowych wynikało, że studiowała zaocznie reklamę w Wyższej Szkole
Promocji. U obu pracownic NBP trudno znaleźć kompetencje, które predestynowałyby
je do zajmowania tak eksponowanych stanowisk w NBP czy we władzach innych
istotnych instytucji finansowych (KDPW czy BFG).
Temat jest ogrywany szczególnie przez tabloidy i
plotkarskie serwisy internetowe, które eksponują zdjęcia obu współpracowniczek
z Glapińskim, zwracając uwagę na ich fryzury, makijaż czy ubiór i pisząc
o nich „aniołki prawicy”. - Jeśli nie udziela się
dostępu do prawdziwych informacji, to
pojawia się pole do dobudowywania historii, konfabulacji. To idealny temat dla
tabloidów - mówi prof. Ewa Marciniak z Uniwersytetu Warszawskiego. Niebezpieczny
dla PiS, który zawsze pilnie śledził ton, w jakim pisano o partii w tabloidach,
bo ma to wpływ na odbiór partii przez jej podstawowy elektorat.
Co poszło nie tak? - Wszystko - mówi doświadczony
specjalista od marketingu, który pracował dla dużych partii i instytucji. - NBP
w środku burzy postawił mgieł.
Akt II; buldogi wychodzą spod dywanu
Mijają dwa tygodnie, a afera,
zamiast się wyciszać, rozkręca się. Na scenę wychodzą ludzie obozu władzy.
Senator PiS Jan Maria Jackowski 8 stycznia oficjalnie zwrócił się do prezesa
NBP „z pytaniami, które zadają mu jego wyborcy”: o wysokość zarobków i
„kwalifikacje merytoryczne” współpracowniczki Glapińskiego.
Wicepremier Jarosław Gowin wykorzystał okazję, żeby się
odciąć od PiS. „Jeśli doniesienia się potwierdzą, byłby to fakt niezwykle
bulwersujący i oczekiwałbym, że władze tego banku przedstawią opinii publicznej
uzasadnienie takich szokująco wysokich zarobków” - powiedział. „Jeżeli nie było
dementi, myślę, że są wysokie zarobki” - stwierdził z kolei wTVN24
poseł prawicy Tadeusz Cymański.
To niezwykły rozwój wypadków, bo dotychczas przy aferach
PiS zazwyczaj był dość spoisty wewnętrznie i szczelny. Politycy partii
rzeczywiście usłyszeli pytania wyborców i przestraszyli się spadków w
sondażach? - Nic z tych rzeczy - śmieje się nasz rozmówca. - To efekt
wojny wewnętrznej w PiS i konfliktów między Glapińskim a Mateuszem
Morawieckim, m. in. O kontrolę nad Giełdą
Papierów Wartościowych. Myślę, że bez zgody premiera te pytania by się nie
pojawiły.
Od miesięcy mówi się o tym, że Glapiński sprzymierzył się
z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą w sporach z Morawieckim. - Kaczyński
próbował nakłonić prezesa NBP do wyjaśnienia sprawy. Gdy ten się nie zgodził,
prezes PiS spuścił psy - mówi dosadnie inny rozmówca. W Sejmie
dziennikarze zaczynają plotkować o dymisji Glapińskiego, która miałaby nastąpić
do końca stycznia.
Akt III:
pani dyrektor nic nie wyjaśnia, prezes
poucza i obraża
Kluczowym dniem kryzysu była środa
9 stycznia, kiedy doszło do dwóch kuriozalnych konferencji prasowych. Na pierwszej
nie pojawił się prezes NBP, tylko zastępczyni
dyrektor departamentu kadr Ewa Rączko i milcząca szefowa departamentu prawnego
Dorota Szymanek.
Pierwsza odczytała niewiele wnoszące do sprawy
oświadczenie, a potem nie była w stanie odpowiedzieć na kluczowe pytania: o zarobki
Wojciechowskiej czy metody rekrutacji. Powiedziała tylko, że Wojciechowska „nie
zarabia rewelacyjnych 65 tys. zł”. Podkreślała ponadto, że pieniądze NBP nie
są „częścią finansów publicznych”, jak gdyby bank centralny był prywatnym
folwarkiem jego prezesa.
Konferencja miała uspokoić sytuację, ale tylko dolała oliwy
do ognia. Rzeczniczka PiS Beata Mazurek wypaliła w Sejmie, że partia poprze
zgłoszoną przez Platformę ustawę o ujawnieniu wynagrodzeń w NBP, „jeśli nie
będzie przeszkód formalnoprawnych”.
Ale to i tak nic w porównaniu do popołudniowego występu
samego Glapińskiego. Prezes NBP nie bardzo miał wybór, musiał się pokazać: na
ten dzień zaplanowana była comiesięczna konferencja prasowa po posiedzeniu Rady
Polityki Pieniężnej. Nieobecność Glapińskiego byłaby odczytana jako rejterada
i przyznanie się do winy.
Po prawie godzinie mówienia o stopach i inflacji Glapiński nie wytrzymał i postanowił sam
zaatakować. Pisanie o sprawie ocenił jako „haniebne, brutalne, prymitywne,
seksistowskie pastwienie się nad dwiema matkami, nad ich dziećmi, mężami,
rodzicami”. Dostało się też politykom z obozu prawicy. „Pan Gowin powinien
dwa razy wziąć głęboki oddech, a jak to nie pomoże, to zimny prysznic, i się
nie wypowiadać na temat NBP” - rzucił Glapiński. (Gowin odpowiedział na Twittterze
jednym słowem: „Bezwstyd”).
Prezes NBP odmówił ujawnienia zarobków Wojciechowskiej i
innych dyrektorów, dywagował o apolityczności swojej i banku, rzucił też, że
Marek Ch. zostanie z końcem miesiąca zwolniony z aresztu, choć prokuratura nie
zdecydowała o tym, czy wystąpi o jego przedłużenie. O ustawie ujawniającej
zarobki w NPB ironizował: „możemy pomóc nawet jakimiś siłami prawniczymi w jej
przeprowadzeniu”. I na koniec na pytanie o swoją dymisję odpowiedział cytatem
z komedii „ Halo, Szpicbródka!”: - Jak wrócę z Radomia, to się zastanowię.
Specjaliści od wizerunku, pytani o takie rozegranie sprawy, mówią ostro: „idiotyzm”,
„niekompetencja”, „amatorszczyzna”, „bezmyślność”. Już sam pomysł zwołania konferencji,
jeśli się nie ma nic do powiedzenia i nie jest nastawionym na dialog z
dziennikarzami, jest błędem. Konferencja to najmocniejsze narzędzie, jakiego
można użyć przy rozwiązywaniu sytuacji kryzysowej. Trzeba mieć pewność, że
ugasi pożar.
- Nie zaczynaj wojny, jeśli nie
jesteś pewny, żeją wygrasz-mówi
sentencjonalnie jeden z rozmówców.
Błędem było też to, że Glapiński sam się nie pojawił na
pierwszej konferencji, tylko wystawił swoje pracownice, które nie na wszystkie
pytania mogły odpowiedzieć. Zabrakło pomysłu na to, jaki powinien być news. - Można
było zrobić konferencję, gdyby prezes zdecydował się ujawnić wysokość zarobków
opisanej dyrektor. Albo gdyby ogłaszał, że podała się do dymisji - wylicza
ekspert.
Druga konferencja miała jeszcze gorszy efekt. - Najbardziej
niekorzystne, co można zrobić w takim wypadku, to ujawnić złe emocje i pouczać
dziennikarzy -mówi Radosław Ciszewski, autor kilkudziesięciu kampanii
politycznych. Inny specjalista porównuje porażkę konferencji Glapińskiego z
występem Zbigniewa Chlebowskiego z PO, który z kolei pocił się i nie był w
stanie wytłumaczyć ze swoich związków ze sprawą hazardową. Chodziło o
podejrzenia lobbingu przy pisaniu ustawy o grach i zakładach wzajemnych w 2009 r., gdy u władzy była Platforma.
Eksperci mówią zresztą o aferze hazardowej jako o
przykładzie sprawnego wyjścia z sytuacji kryzysowej. - Donald Tusk przez
kilka dni milczał, dał sobie czas na przemyślenia, ale potem szybko zadziałał,
odciął się od sprawy-przypomina Tomasz Karoń, analityk i strateg
polityczny, który współpracował z kilkoma partiami, ostatnio z Nowoczesną.
Ostatecznie do dymisji podali się wszyscy politycy, których
nazwiska w jakikolwiek sposób przewinęły się przez akta sprawy, nawet jeśli
nie było wobec nich żadnych podejrzeń, w tym ówczesny wicepremier Grzegorz
Schetyna.
Epilog: co z tego zostanie
Sprawa jest daleka od zakończenia,
ale wiadomo, że skandal w NBP i jego rozegranie uderzyły w wizerunek banku centralnego
jako instytucji zaufania publicznego. Już wcześniej Glapiński nadwerężył to
zaufanie, gdy w grudniu 2018 r. w tygodniku „Sieci” opowiadał o inspirowanym
przez Niemcy i Francję ataku, który ma doprowadzić do wciągnięcia przez opozycję
Polski do strefy euro. - To komunikacyjny trumpizm. Cierpi na tym sektor
bankowy i jego wiarygodność. Będziemy to musieli odrabiać przez długie miesiące
- uważa przedstawiciel dużego banku komercyjnego.
PiS w mediach zdecydował się bronić Glapińskiego. Według
przekazów dnia recytowanych przez posłów to znów niemiecki atak na Polskę, za PO-PSL i poprzedniego prezesa NBP Marka
Belki było gorzej, a Wojciechowska i Sukiennik to niesłusznie i seksistowsko
atakowane kobiety i matki (swoją drogą
niektóre teksty rzeczywiście miały seksistowski ton).
Czy ta afera w końcu Się wypali? Czy może obniżyć notowania
obozu władzy? Oskarżenia o absurdalne wynagrodzenia uderzają w podstawy
poparcia dla PiS. Partia szła przecież do władzy, obiecując „skromnie służyć
Polakom”. Zarobki w NBP mogą stać się symbolem pazerności i niekompetencji tej
władzy, tak jak wcześniej premie dla rządu Szydło.
Sytuacja jest politycznie trudna dla PiS, bo z jednej
strony Glapiński jest rzeczywiście nieusuwalny ze stanowiska, ale powszechnie
jest postrzegany jako człowiek związany z obozem prawicy. W oczach wyborców
winy Glapińskiego to winy PiS. Dlatego PiS postanowił w końcu przygotować
swoją ustawę, która ma ujawnić pensje w NBP i jednocześnie wprowadzić limity,
czyli ściąć wynagrodzenia. To też znany chwyt: po jednostkowym przypadku
odpowiedzialność poniosą wszyscy, niekoniecznie ci, którzy powinni - tak było w
sprawie nagród dla ministrów. Ale na dłuższą metę konfliktu wewnątrz obozu
prawicy to nie rozwiąże.
Ta sprawa może się okazać poważnym testem przywództwa
prezesa PiS. Czy nadal jest w stanie wymusić posłuszeństwo na ludziach, którzy
formalnie są od niego niezależni? Wygląda na to, że Glapiński w przeciwieństwie
do dzisiejszych współpracowników wcale się prezesa PiS nie boi i potrafi się mu postawić. Ale jeśli szef NBP nie poniesie
konsekwencji kryzysu, inni też mogą się poczuć bezkarni.
Co dalej? -Me będzie sondażowego tąpnięcia PiS, np. o
10 proc. - uważa prof.
Ewa Marciniak. - Ta afera stawia jednak pod
znakiem zapytania strategię Morawiec- kiego, żeby przyciągnąć do PiS miejski
elektorat, bliższy centrum. Ci ludzie więcej wiedzą o polityce, państwie i
jego instytucjach. Wymagają, żeby zarządzała nimi profesjonalna kadra.
- W tym momencie ta afera może się nie przełożyć na
sondażowe wyniki PiS, ale ludzie ją sobie odłożą w głowach do przegródki
„winni” i przy wyborach można to będzie z niej wyciągnąć-mówi Tomasz Karoń.
- To taka odroczona egzekucja. Podobnie było z aferą taśmową. Wydawało się,
że nie ma żadnego efektu dla notowań Platformy, ale przy wyborach ludziom to
się przypomniało. I posłużyło jako racjonalizacja odejścia od PO.
Większość moich rozmówców przestrzega przed niedocenianiem
tego skandalu. - Uderza on w najsilniejszy element wizerunku PiS, czyli
uczciwość - mówi doświadczony
marketingowiec polityczny. - Gdy kilka lat temu robiliśmy badania, to nasi
rozmówcy mówili, że PiS ma obsesję smoleńską czy jest niekompetentny, ale nie
podważali uczciwości.
Jego zdaniem opozycja powinna to wykorzystać i uderzać w
najsilniejszą wizerunkowo stronę PiS. To samo ta partia robiła kilka lat temu
z Platformą. PO miała wizerunek kompetentnej i efektywnej,
dlatego spin doktorzy PiS starali się ją ośmieszać, pokazywać, że jest
obciachowa, passe.
- Zaufanie do PiS zostanie nadszarpnięte - dodaje Radosław Ciszewski.
- Opozycja dostała paliwo
polityczne, którego może używać tak, jak tych słynnych słów Szydło: „im to się
po prostu należało”.
Mimo że afera KNF wydaje się mieć obiektywnie większy
kaliber, to w ludzkim odbiorze sprawa pensji w NBP może być bardziej
obciążająca. - O ile zrozumienie afery KNF wymagało pewnej wiedzy
ekonomicznej, o tyle większość Polaków z łatwością może porównać swoje
wynagrodzenie do sum podawanych przez media - uważa dr hab. Monika
Kaczmarek-Śliwińska z Uniwersytetu Warszawskiego. - Porównujemy wiek,
kompetencje i zakres obowiązków pań dyrektor do naszych, nawet ich do końca nie
znając. I pewnie, niestety, u większości z nas rodzi się frustracja.
Akcja senatora Jackowskiego została odparta przez prezesa NBP,
innych pomysłów poza projektem ustawy wyraźnie brak, a prezes Kaczyński raczej
niczego publicznie od Glapińskiego nie zażąda, bo nie może pozwolić sobie na
dyshonor związany z odmową wykonania polecenia. Jeśli współpracowniczki szefa
NBP nie należą do PiS, to nie można powtórzyć manewru z Misiewiczem. PiS w takich
sytuacjach korzysta z najprostszego sposobu wychodzenia z kryzysu - czeka na j
ego samoistne wypalenie i przykrycie bieżącymi wydarzeniami. Tyle że kryzysy
potrafią, i to skumulowane, powracać w najmniej sprzyjającym momencie.
Łukasz Lipiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz