Wbrew pozorom nie
dzieli ich wiele. Znają się od 30 lat i są po imieniu. Dwa razy byli już bliscy
współpracy. Wspólny rząd w 2015 r. może być ich ostatnią szansą na przejęcie
władzy.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Król
jest tylko jeden. Gdyby ktoś miał wątpliwości, wystarczy rozejrzeć się na
klatce schodowej prowadzącej do warszawskiej siedziby Kongresu Nowej Prawicy
przy ul. Wilczej 49 A
(na ścianie ktoś wyrył kluczem duży napis „Janusz Korwin-Mikke”) albo zalogować
się do partyjnego Wi-Fi. Hasło dostępu: „JKM jest mistrzem Polski”.
Siadamy w gabinecie prezesa.
Korwin rozpiera się w fotelu z dłońmi zaplecionymi na brzuchu.
- Wszedłby pan do koalicji z
Kaczyńskim?
- PiS głosi program na lewo od
SLD, ale dla dobra Polski mogę z każdym.
- Co to znaczy „dla dobra Polski”?
- Wyobrażam sobie, że PiS i PO
osiągają zbliżone wyniki i żadna z tych partii nie może stworzyć większości.
Żeby uniknąć kolejnych wyborów, mógłbym się zgodzić na wejście do koalicji.
-I zostałby pan wicepremierem w
rządzie Kaczyńskiego? - Jeśli bez teki, to tak, tak - mówi Korwin, który
spogląda na mnie nie tylko z fotela, ale także z portretu wiszącego nad
biurkiem. - Nie ponosiłbym wtedy odpowiedzialności za działania rządu, to mój
warunek.
Gnój
Kilka kilometrów dalej, w biurze
PiS przy ul. Nowogrodzkiej, deklaracje Korwin-Mikkego są dobrze znane. Lider
KNP powtarza je od lat jak mantrę: Kongres może zawrzeć koalicję z każdym,
nawet z kanibalami, i nie chce żadnych stanowisk. Stołki - twierdzi Korwin -
są dla złodziei, którzy od lat okradają Polskę, a jemu zależy tylko na ustawach
liberalizujących gospodarkę. Ten, kto obieca ich przyjęcie, dostanie jego
wsparcie.
Wśród współpracowników prezesa PiS
zapowiedzi „króla” z Wilczej wywołują pobłażliwe uśmiechy.
Mówi jeden z nich: - Ten, kto
wierzy, że PiS nigdy nie wejdzie w koalicję z Korwinem, nie zna prezesa. Jarosław ogra go w
pięć minut. Schrupie go tak samo, jak schrupał Samoobronę. Dzień po wyborach
oświadczy, że zaprasza KNP do koalicji, ale bez Korwina. Zaproponuje kilka wiceministerialnych
stanowisk i rozbije mu klub. Jego posłowie będą wygłodniali i nie sądzę, by
trzeba było ich długo namawiać. JKM nie będzie miał wyjścia. Albo pogodzi się z
rozłamem w klubie, albo będzie musiał ugiąć się pod żądaniami posłów i zawiąże
z nami normalną koalicję. Tak czy inaczej, zostanie wycyckany.
Korwin, któremu przytaczam te
słowa, aż podrywa się z fotela. Wygląda na szczerze zdziwionego. - Jeśli
politycy PiS naprawdę tak mówią, to znaczy, że jest to banda sukinsynów, która
chce wszystkich zgnoić, przekupić, zdemoralizować - unosi się. - Ten ustrój to
gnój. Mam nadzieję, że nasi ludzie to zlikwidują.
- Nie boi się pan, że Kaczyński
wystrychnie pana na dudka?
- Jeśli taki jest jego cel, to
trudno. Nasze stanowisko będzie niezmienne. Nie chcemy - chodzić do rządu,
tylko przepchnąć nasze ustawy.
Priorytet: odspawać Tuska
Jeśli Jarosław Kaczyński chce w
przyszłym roku przejąć władzę, to musi myśleć o koalicji, bo na samodzielną
większość szanse ma minimalne. Pole manewru jest niewielkie: sojusz z PSL lub
sojusz z KNP.
Za pierwszym wariantem mogą
przemawiać przetasowania w województwach, do których najprawdopodobniej
dojdzie już za kilka miesięcy. Wszystko wskazuje na to, że po jesiennych
wyborach samorządowych Platforma Obywatelska straci panowanie w części regionów
na wschodzie kraju.
Ludowcy, chcąc utrzymać się przy
władzy, będą musieli zwrócić się ku partii Jarosława Kaczyńskiego. Jak
przyznają politycy Stronnictwa, do zawiązania koalicji PiS - PSL może dojść
na Lubelszczyźnie, Podlasiu, Podkarpaciu i
w Świętokrzyskiem.
Jeśli współpraca zda egzamin,
Kaczyński może chcieć zawrzeć identyczny
układ przy Wiejskiej. Taki scenariusz ma jednak kilka słabych punktów.
Po pierwsze, w przeciwieństwie do
samorządów, PSL w Sejmie wcale nie będzie skazane na PiS. Zapewne dostanie
równoległą ofertę udziału w koalicji z PO i SLD. To oznacza, że cena, którą
Kaczyński musiałby zapłacić za ich wsparcie, będzie wysoka.
Po drugie - zważywszy na
dzisiejsze sondaże - klub PSL nie będzie raczej zbyt liczny, przez co
większość PiS - PSL byłaby chybotliwa.
I wreszcie - po trzecie - ludowcy
mają za sobą lata rządowych doświadczeń, administrację państwową znają jak
nikt i mogliby okazać się dla Kaczyńskiego zbyt wymagającym partnerem. - W tym
sensie koalicja z Kongresem Nowej Prawicy byłaby dla nas znacznie
wygodniejsza. Korwin prawdopodobnie wprowadzi więcej posłów,
więc większość byłaby bardziej stabilna. A jego ludzie nie mają pojęcia o
rządzeniu i zadowolą się byle czym - przyznaje
jeden z polityków PiS. Na korzyść koalicji z
KNP przemawia jeszcze jedno: wbrew temu, co mówi Janusz Korwin-Mikke, Kongres
w praktyce może być skazany na PiS. Pośrednio przyznaje to Przemysław Wipler,
jak na razie jedyny poseł KNP.
- Oczywiście znam wypowiedzi
Korwin-Mikkego na temat porozumienia z ludożercami - mówi poseł Wipler - ale
nasz priorytet na dziś to odspawanie Tuska od władzy. Koalicja z PiS w tym
sensie jest więc realna.
- A różnice programowe? -
dopytuję.
- Kaczyński oskarża Korwina o
prorosyjskość, do tego dochodzą rozbieżności w sprawach gospodarczych.
- Naszym zdaniem dyplomacja to nic
innego jak turystyka na koszt podatników. Nie przeceniamy jej znaczenia. A w
kwestiach ekonomicznych też pewnie byśmy się dogadali. Dla PiS są ważniejsze
sprawy niż ekonomia, a nasze warunki są czytelne. Nigdy nie zagłosujemy za
podniesieniem podatków czy zwiększeniem wydatków
z budżetu, nie podniesiemy też ręki za zatrudnieniem nowych urzędników.
W podobnym tonie wypowiada się
zresztą sam Korwin. Mówi, że to za rządów Prawa i Sprawiedliwości zlikwidowano
podatek od spadków, przypomina, że Jarosław Kaczyński, podobnie jak on, kilka
lat temu opowiedział się za przywróceniem kary śmierci. Słuchając go, można
odnieść wrażenie, że on i szef PiS są dla siebie stworzeni.
Błazen, hucpiarz, pętaczyna
Nie bez znaczenia są dobre relacje
osobiste obu polityków. Kaczyński i Korwin są po imieniu i znają się od 30
lat. Choć w III RP ich polityczne kariery układały się różnie, to nigdy o
sobie nie zapomnieli. Mimo że Korwin przez długie lata wegetował na politycznym marginesie, to Kaczyński zawsze
był wobec niego otwarty. Odbierał od niego telefony, chętnie przyjmował go na
spotkaniach. W zamian dostał jego poparcie przed drugą turą wyborów
prezydenckich w 2010 roku.
Korwin nie pamięta pierwszego spotkania
z dzisiejszym szefem PiS, ale jest pewien, że doszło do niego jeszcze „w konspirze”.
Potem był Sejm I kadencji i wspólne posłowanie. Kaczyński, wówczas lider
Porozumienia Centrum, był politykiem wagi ciężkiej - wymyślał premierów, układał
koalicje - a Korwin miał skromne trzyosobowe koło Unii Polityki Realnej i
pełnił funkcję sejmowego błazna.
Wspomina były poseł Porozumienia
Centrum: - Kaczyński nie traktował Korwin-Mikkego jak równorzędnego partnera.
Hucpiarz, pętaczyna - tak się wtedy o nim
myślało, ale relacje utrzymywaliśmy.
Korwin: - Czy Jarek traktował mnie
lekceważąco? Możliwe, w końcu miał 40 posłów, a nas było tylko 3- Mimo to
często ze sobą rozmawialiśmy.
Do prawdziwego zbliżenia doszło
raz: pamiętnego 28 maja 1992 roku. Lider Unii Polityki Realnej wszedł na mównicę
i łoi zaskoczeniu sejmowej sali zgłosił projekt tzw. uchwały lustracyjnej, zobowiązującej
ówczesnego szefa MSW Antoniego Macierewicza do przedstawienia „pełnej
informacji” o politykach „będących współpracownikami UB i SB”. Ku jeszcze większemu
zdumieniu uchwała została przyjęta. Korwin z dumą wspomina dziś: - Zaraz po
głosowaniu Jarek przyleciał do mnie z gratulacjami.
Po nieudanych wyborach w 1993 r.
ich kontakty się rozluźniły, ale nie ustały. Politycy z kierownictwa PiS
przyznają, że Kaczyński nigdy nie zerwał stosunków z szefem Kongresu Nowej
Prawicy Prezes całkiem niedawno opowiadał współpracownikom, że Korwin raz na
jakiś czas dzwoni do biura przy ul. Nowogrodzkiej i prosi o spotkania.
Musi być przyjmowany, bo w opowieściach
Kaczyńskiego o liderze KNP - ciągną moi rozmówcy - daje się 'wyczuć lekką
sympatię. - Owszem, to trochę dziwak. Czasem ociera się o szaleństwo, jest trwale
niezdolny do dotrzymywania słowa, ale przecież znamy się tyle lat. Dlaczego
miałbym się z nim nie spotykać? - pytał retorycznie Kaczyński.
Z czego bierze się sympatia? Być
może z antykomunistycznych przekonań, które obaj podzielają. A może Kaczyński
widzi w politycznej biografii Korwin-Mikkego coś z własnej historii? Obaj czuli
się odrzuceni przez elity III RP i mimo dysproporcji własnych znaczeń przez
lata obaj byli politycznymi outsiderami z zszarganym wizerunkiem. Dość
powiedzieć, że gdy w 1993 r. pracownia badania opinii społecznej SMG/ KRC
zapytała Polaków, komu należy się miano oszołoma, to 40 proc. badanych wskazało
lidera PC, a 17 proc. szefa UPR.
W jednym
rzędzie z Pinochetem
Kaczyński i Korwin byli bliscy
współpracy dwukrotnie. Po raz pierwszy przed wyborami parlamentarnymi w 1993
r., kiedy ówczesny szef Unii Polityki Realnej zaproponował koalicję wyborczą
trzech partii: jego własnej, Porozumienia Centrum i Kongresu Liberalnej Prawicy. - Kaczyński był
zainteresowany współpracą z nami, ale o liberałach nie chciał słyszeć. KLD mówiło:
UPR - tak, PC - nie. Tym sposobem wszyscy wystartowali oddzielnie i do Sejmu
nie dostał się nikt - wspomina Korwin.
Sytuacja powtórzyła się w kampanii
parlamentarnej w 2001 roku. Unia Polityki Realnej
podpisała porozumienie przedwyborcze z Platformą, w myśl którego jej kandydaci
mieli startować z ostatnich miejsc na listach PO. Ostatecznie jednak Donald Tusk
zablokował dwie kandydatury: oskarżanego o antysemityzm Stanisława
Michalkiewicza i właśnie Korwina. Na posiedzeniu rady głównej UPR rozgorzała
więc dyskusja, czy w tej sytuacji koalicja z Platformą ma jeszcze sens. - Ja
stwierdziłem, że nie i zaproponowałem nawiązanie rozmów z PiS - wspomina
Zbigniew Kozak, były wieloletni działacz Unii, a później także poseł PiS. -
Pamiętam, że poszedłem na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim i poprosiłem, by porozmawiał
z Korwinem. Był chętny, wymieniliśmy się telefonami. Ostatecznie w jego
imieniu na spotkanie oddelegowano Adama Lipińskiego, ale zdaje się, że Korwin
powiedział kilka słów za dużo.
Co tak zraziło polityków PiS?
Kozak twierdzi, że to co zawsze. Korwin zwyzywał ich od socjalistów i
negocjacje upadły. Do kolejnego zbliżenia
doszło jednak dziewięć lat później: podczas wyborów prezydenckich w 2010 roku,
kiedy Korwin-Mikke na trzy dni przed drugą turą poparł Kaczyńskiego, Jak
wspominają współpracownicy obu polityków, deklarację poprzedziła rozmowa
telefoniczna.
Ostatnie spotkanie Kaczyńskiego z
Korwinem odbyło się ponad rok temu. Na pytanie o jego okoliczności Korwin nie
chce odpowiedzieć. Mówi tylko, że spotkanie miało charakter polityczny. - A o
czym mieliśmy rozmawiać? O dziewczynach? Wy, dziennikarze, jesteście jak
pluskwy. Wszędzie włazicie, chcielibyście wszystko wywęszyć, ale ja nie mam
nic więcej do powiedzenia na ten temat - ucina.
Biorąc pod uwagę, że Kaczyński ma
dziś 65 lat, a Korwin - 72, zawiązanie koalicji PiS - KNP po przyszłorocznych
wyborach parlamentarnych będzie dla obu polityków ostatnią szansą na dojście
do władzy. Korwin-Mikke zapowiada, że jeśli ten scenariusz się ziści, to jego
priorytetem będzie rozprawienie się z dzisiejszym establishmentem.
- Jeśli nie powsadzamy tych wszystkich
łajdaków do więzień, za pięć-siedem lat rządy przejmą narodowcy i ich powyrzynają.
Dosłownie.
- O czym pan mówi ? Dobrze pan
wie, że nikogo nie wsadzi pan do żadnego więzienia.
- Tak? Pewnie to samo mógłby pan
powiedzieć Pinochetowi dwa miesiące przed przewrotem. Albo Stalinowi czy
Leninowi zaraz przed rewolucją - rozpędza się Korwin-Mikke.
- Stawia się pan w jednym rzędzie
z Pinochetem i Stalinem? - dopytuję.
- Z Pinochetem jak najbardziej.
Jeśli traktować te zapowiedzi
serio, to Jarosław Kaczyński po raz pierwszy w politycznej karierze może mieć
do odegrania rolę tego łagodniejszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz