poniedziałek, 28 lipca 2014

Dla Siebie Stworzeni



Wbrew pozorom nie dzieli ich wiele. Znają się od 30 lat i są po imieniu. Dwa razy byli już bliscy współpracy. Wspólny rząd w 2015 r. może być ich ostatnią szansą na przejęcie władzy.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Król jest tylko jeden. Gdyby ktoś miał wątpliwości, wystarczy rozejrzeć się na klatce schodowej prowa­dzącej do warszawskiej siedziby Kongresu Nowej Prawicy przy ul. Wilczej 49 A (na ścianie ktoś wyrył kluczem duży napis „Janusz Korwin-Mikke”) albo zalogować się do partyjnego Wi-Fi. Hasło dostępu: „JKM jest mistrzem Polski”.
Siadamy w gabinecie prezesa. Korwin rozpiera się w fotelu z dłońmi zaplecionymi na brzuchu.
- Wszedłby pan do koalicji z Kaczyńskim?
- PiS głosi program na lewo od SLD, ale dla dobra Polski mogę z każdym.
- Co to znaczy „dla dobra Polski”?
- Wyobrażam sobie, że PiS i PO osiągają zbliżone wyni­ki i żadna z tych partii nie może stworzyć większości. Żeby uniknąć kolejnych wyborów, mógłbym się zgodzić na wejście do koalicji.
-I zostałby pan wicepremierem w rządzie Kaczyńskiego? - Jeśli bez teki, to tak, tak - mówi Korwin, który spogląda na mnie nie tylko z fotela, ale także z portre­tu wiszącego nad biurkiem. - Nie ponosiłbym wte­dy odpowiedzialności za działania rządu, to mój warunek.

Gnój
Kilka kilometrów dalej, w biurze PiS przy ul. Nowogrodzkiej, deklaracje Korwin-Mikkego są dobrze znane. Lider KNP po­wtarza je od lat jak mantrę: Kongres może za­wrzeć koalicję z każdym, nawet z kanibalami, i nie chce żadnych stanowisk. Stołki - twier­dzi Korwin - są dla złodziei, którzy od lat okradają Polskę, a jemu zależy tylko na usta­wach liberalizujących gospodarkę. Ten, kto obieca ich przyjęcie, dostanie jego wsparcie.
Wśród współpracowników prezesa PiS zapowiedzi „króla” z Wilczej wywołują po­błażliwe uśmiechy.
Mówi jeden z nich: - Ten, kto wierzy, że PiS nigdy nie wejdzie w koalicję z Korwinem, nie zna prezesa. Jarosław ogra go w pięć minut. Schrupie go tak samo, jak schrupał Samoobronę. Dzień po wyborach oświad­czy, że zaprasza KNP do koalicji, ale bez Korwina. Zapropo­nuje kilka wiceministerialnych stanowisk i rozbije mu klub. Jego posłowie będą wygłodniali i nie sądzę, by trzeba było ich długo namawiać. JKM nie będzie miał wyjścia. Albo pogodzi się z rozłamem w klubie, albo będzie musiał ugiąć się pod żą­daniami posłów i zawiąże z nami normalną koalicję. Tak czy inaczej, zostanie wycyckany.
Korwin, któremu przytaczam te słowa, aż podrywa się z fo­tela. Wygląda na szczerze zdziwionego. - Jeśli politycy PiS na­prawdę tak mówią, to znaczy, że jest to banda sukinsynów, która chce wszystkich zgnoić, przekupić, zdemoralizować - unosi się. - Ten ustrój to gnój. Mam nadzieję, że nasi ludzie to zlikwidują.
- Nie boi się pan, że Kaczyński wystrychnie pana na dudka?
- Jeśli taki jest jego cel, to trudno. Nasze stanowisko będzie niezmienne. Nie chcemy - chodzić do rządu, tylko przepchnąć nasze ustawy.

Priorytet: odspawać Tuska
Jeśli Jarosław Kaczyński chce w przyszłym roku przejąć władzę, to musi myśleć o koalicji, bo na samodzielną większość szanse ma minimalne. Pole manewru jest niewielkie: sojusz z PSL lub sojusz z KNP.
Za pierwszym wariantem mogą przemawiać przetasowania w województwach, do których najpraw­dopodobniej dojdzie już za kilka miesięcy. Wszystko wskazuje na to, że po jesiennych wyborach samorządowych Platforma Obywatelska straci panowanie w części regionów na wschodzie kraju.
Ludowcy, chcąc utrzymać się przy władzy, będą mu­sieli zwrócić się ku partii Jarosława Kaczyńskiego. Jak przyznają politycy Stron­nictwa, do zawiązania ko­alicji PiS - PSL może dojść na Lubelszczyźnie, Pod­lasiu, Podkarpaciu i w Świętokrzyskiem.
Jeśli współpraca zda egzamin, Kaczyński może chcieć zawrzeć identyczny układ przy Wiejskiej. Taki scenariusz ma jednak kilka słabych punktów.
Po pierwsze, w przeciwieństwie do sa­morządów, PSL w Sejmie wcale nie będzie skazane na PiS. Zapewne dostanie równo­ległą ofertę udziału w koalicji z PO i SLD. To oznacza, że cena, którą Kaczyński mu­siałby zapłacić za ich wsparcie, będzie wysoka.
Po drugie - zważywszy na dzisiejsze son­daże - klub PSL nie będzie raczej zbyt licz­ny, przez co większość PiS - PSL byłaby chybotliwa.
I wreszcie - po trzecie - ludowcy mają za sobą lata rządowych doświadczeń, admini­strację państwową znają jak nikt i mogliby okazać się dla Kaczyńskiego zbyt wyma­gającym partnerem. - W tym sensie koa­licja z Kongresem Nowej Prawicy byłaby dla nas znacznie wygodniejsza. Korwin prawdopodobnie wprowadzi więcej po­słów, więc większość byłaby bardziej stabilna. A jego ludzie nie mają poję­cia o rządzeniu i zadowolą się byle czym - przyznaje jeden z polityków PiS. Na korzyść koalicji z KNP przemawia jeszcze jedno: wbrew temu, co mówi Ja­nusz Korwin-Mikke, Kongres w praktyce może być skazany na PiS. Pośrednio przy­znaje to Przemysław Wipler, jak na razie jedyny poseł KNP.
- Oczywiście znam wypowiedzi Korwin-Mikkego na temat porozumienia z ludo­żercami - mówi poseł Wipler - ale nasz priorytet na dziś to odspawanie Tuska od władzy. Koalicja z PiS w tym sensie jest więc realna.
- A różnice programowe? - dopytuję.
- Kaczyński oskarża Korwina o prorosyjskość, do tego dochodzą rozbieżności w sprawach gospodarczych.
- Naszym zdaniem dyplomacja to nic innego jak turystyka na koszt podatników. Nie przeceniamy jej znaczenia. A w kwe­stiach ekonomicznych też pewnie byśmy się dogadali. Dla PiS są ważniejsze sprawy niż ekonomia, a nasze warunki są czytelne. Nigdy nie zagłosujemy za podniesieniem podatków czy zwiększeniem wydat­ków z budżetu, nie podniesiemy też ręki za zatrudnieniem nowych urzędników.
W podobnym tonie wypowiada się zresztą sam Korwin. Mówi, że to za rzą­dów Prawa i Sprawiedliwości zlikwidowa­no podatek od spadków, przypomina, że Jarosław Kaczyński, podobnie jak on, kil­ka lat temu opowiedział się za przywróce­niem kary śmierci. Słuchając go, można odnieść wrażenie, że on i szef PiS są dla siebie stworzeni.

Błazen, hucpiarz, pętaczyna
Nie bez znaczenia są dobre relacje oso­biste obu polityków. Kaczyński i Korwin są po imieniu i znają się od 30 lat. Choć w III RP ich polityczne kariery układa­ły się różnie, to nigdy o sobie nie zapo­mnieli. Mimo że Korwin przez długie lata wegetował na politycznym marginesie, to Kaczyński zawsze był wobec niego ot­warty. Odbierał od niego telefony, chętnie przyjmował go na spotkaniach. W zamian dostał jego poparcie przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2010 roku.
Korwin nie pamięta pierwszego spot­kania z dzisiejszym szefem PiS, ale jest pewien, że doszło do niego jeszcze „w kon­spirze”. Potem był Sejm I kadencji i wspól­ne posłowanie. Kaczyński, wówczas lider Porozumienia Centrum, był politykiem wagi ciężkiej - wymyślał premierów, ukła­dał koalicje - a Korwin miał skromne trzy­osobowe koło Unii Polityki Realnej i pełnił funkcję sejmowego błazna.
Wspomina były poseł Porozumienia Centrum: - Kaczyński nie traktował Korwin-Mikkego jak równorzędnego part­nera. Hucpiarz, pętaczyna - tak się wtedy o nim myślało, ale relacje utrzymywaliśmy.
Korwin: - Czy Jarek traktował mnie lekceważąco? Możliwe, w końcu miał 40 posłów, a nas było tylko 3- Mimo to często ze sobą rozmawialiśmy.
Do prawdziwego zbliżenia doszło raz: pamiętnego 28 maja 1992 roku. Lider Unii Polityki Realnej wszedł na mównicę i łoi zaskoczeniu sejmowej sali zgłosił projekt tzw. uchwały lustracyjnej, zobo­wiązującej ówczesnego szefa MSW An­toniego Macierewicza do przedstawienia „pełnej informacji” o politykach „będą­cych współpracownikami UB i SB”. Ku jeszcze większemu zdumieniu uchwa­ła została przyjęta. Korwin z dumą wspo­mina dziś: - Zaraz po głosowaniu Jarek przyleciał do mnie z gratulacjami.
Po nieudanych wyborach w 1993 r. ich kontakty się rozluźniły, ale nie ustały. Po­litycy z kierownictwa PiS przyznają, że Kaczyński nigdy nie zerwał stosunków z szefem Kongresu Nowej Prawicy Pre­zes całkiem niedawno opowiadał współ­pracownikom, że Korwin raz na jakiś czas dzwoni do biura przy ul. Nowogrodzkiej i prosi o spotkania.
Musi być przyjmowany, bo w opowieś­ciach Kaczyńskiego o liderze KNP - ciąg­ną moi rozmówcy - daje się 'wyczuć lekką sympatię. - Owszem, to trochę dziwak. Czasem ociera się o szaleństwo, jest trwa­le niezdolny do dotrzymywania słowa, ale przecież znamy się tyle lat. Dlaczego miałbym się z nim nie spotykać? - pytał retorycznie Kaczyński.
Z czego bierze się sympatia? Być może z antykomunistycznych przekonań, które obaj podzielają. A może Kaczyński widzi w politycznej biografii Korwin-Mikkego coś z własnej historii? Obaj czuli się odrzu­ceni przez elity III RP i mimo dysproporcji własnych znaczeń przez lata obaj byli poli­tycznymi outsiderami z zszarganym wize­runkiem. Dość powiedzieć, że gdy w 1993 r. pracownia badania opinii społecznej SMG/ KRC zapytała Polaków, komu należy się miano oszołoma, to 40 proc. badanych wskazało lidera PC, a 17 proc. szefa UPR.

W jednym rzędzie z Pinochetem
Kaczyński i Korwin byli bliscy współpra­cy dwukrotnie. Po raz pierwszy przed wy­borami parlamentarnymi w 1993 r., kiedy ówczesny szef Unii Polityki Realnej za­proponował koalicję wyborczą trzech par­tii: jego własnej, Porozumienia Centrum i Kongresu Liberalnej Prawicy. - Kaczyń­ski był zainteresowany współpracą z nami, ale o liberałach nie chciał słyszeć. KLD mó­wiło: UPR - tak, PC - nie. Tym sposobem wszyscy wystartowali oddzielnie i do Sej­mu nie dostał się nikt - wspomina Korwin.
Sytuacja powtórzyła się w kampanii par­lamentarnej w 2001 roku. Unia Polityki Realnej podpisała porozumienie przedwy­borcze z Platformą, w myśl którego jej kan­dydaci mieli startować z ostatnich miejsc na listach PO. Ostatecznie jednak Do­nald Tusk zablokował dwie kandydatury: oskarżanego o antysemityzm Stanisława Michalkiewicza i właśnie Korwina. Na po­siedzeniu rady głównej UPR rozgorza­ła więc dyskusja, czy w tej sytuacji koalicja z Platformą ma jeszcze sens. - Ja stwierdzi­łem, że nie i zaproponowałem nawiązanie rozmów z PiS - wspomina Zbigniew Ko­zak, były wieloletni działacz Unii, a później także poseł PiS. - Pamiętam, że poszedłem na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim i poprosiłem, by porozmawiał z Korwinem. Był chętny, wymieniliśmy się telefona­mi. Ostatecznie w jego imieniu na spotka­nie oddelegowano Adama Lipińskiego, ale zdaje się, że Korwin powiedział kilka słów za dużo.
Co tak zraziło polityków PiS? Kozak twierdzi, że to co zawsze. Korwin zwyzywał ich od socjalistów i negocjacje upadły. Do kolejnego zbliżenia doszło jednak dziewięć lat później: podczas wyborów prezyden­ckich w 2010 roku, kiedy Korwin-Mikke na trzy dni przed drugą turą poparł Kaczyń­skiego, Jak wspominają współpracowni­cy obu polityków, deklarację poprzedziła rozmowa telefoniczna.
Ostatnie spotkanie Kaczyńskiego z Korwinem odbyło się ponad rok temu. Na pytanie o jego okoliczności Korwin nie chce odpowiedzieć. Mówi tylko, że spotka­nie miało charakter polityczny. - A o czym mieliśmy rozmawiać? O dziewczynach? Wy, dziennikarze, jesteście jak pluskwy. Wszędzie włazicie, chcielibyście wszyst­ko wywęszyć, ale ja nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat - ucina.
Biorąc pod uwagę, że Kaczyński ma dziś 65 lat, a Korwin - 72, zawiązanie ko­alicji PiS - KNP po przyszłorocznych wy­borach parlamentarnych będzie dla obu polityków ostatnią szansą na dojście do władzy. Korwin-Mikke zapowiada, że jeśli ten scenariusz się ziści, to jego prioryte­tem będzie rozprawienie się z dzisiejszym establishmentem.
- Jeśli nie powsadzamy tych wszyst­kich łajdaków do więzień, za pięć-siedem lat rządy przejmą narodowcy i ich powyrzynają. Dosłownie.
- O czym pan mówi ? Dobrze pan wie, że nikogo nie wsadzi pan do żadnego więzienia.
- Tak? Pewnie to samo mógłby pan po­wiedzieć Pinochetowi dwa miesiące przed przewrotem. Albo Stalinowi czy Leninowi zaraz przed rewolucją - rozpędza się Korwin-Mikke.
- Stawia się pan w jednym rzędzie z Pinochetem i Stalinem? - dopytuję.
- Z Pinochetem jak najbardziej.
Jeśli traktować te zapowiedzi serio, to Jarosław Kaczyński po raz pierwszy w po­litycznej karierze może mieć do odegrania rolę tego łagodniejszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz