Był konflikt. Potem
spłonęły samochody i omal nie wybuchł dom z dwójką ludzi. Czy miał z tym
związek facet z jajami, jak mówi o sobie wieloletni prezydent Słupska?
Ryszarda Socha
Adwokatka
Anna Bogucka-Skowrońska nie ma wątpliwości: - Od kilku tygodni mam świadomość,
że żyję w mieście, w którym jest gorzej, niż przypuszczałam. Obrończyni
solidarnościowej opozycji, senator, sędzia Trybunału Stanu, od lat słupska
radna (bezpartyjna, klub PO), włączyła się pro bono w sprawę Aleksandra Jacka.
To miejscowy przedsiębiorca i działacz Stowarzyszenia Nasz Słupsk, które
dwukrotnie (2012 i 2013 r.) angażowało się w akcję referendalną, aby odwołać
prezydenta Macieja Kobylińskiego. Rok temu
Aleksandrowi Jackowi podpalono dwa samochody. Śledztwo się ślimaczyło, więc
poszkodowany i prawniczka zaczęli dochodzić prawdy na własną rękę. Teraz oboje
mówią o słupskim „układzie zamkniętym”. Bogucka-Skowrońska napisała do
prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta skargę na bierność prokuratury. Przekazała
ją też ministrowi sprawiedliwości.
Prezydent Słupska jest oburzony
tym, że - jak powiada-włącza się go w gangsterskie porachunki. Twierdzi, że to
dla tego, że walczy z układem i wrogów ma całą masę.
Imć Pupcio i
reszta świata
Bogucka-Skowrońska do niedawna
postrzegała słupską rzeczywistość bardziej satyrycznie niż dramatycznie.
Świadczą o tym noworoczne szopki jej autorstwa. Prezydent Kobyliński był
przedstawiany w tych szopkach pod różnymi postaciami. Na przykład jako paw,
przekonany, że jest orłem; komisja śledcza zwierząt badała, jakiego gatunku ma
pióra. Ostatnio jako Imć Pupcio urządzał bal w Biedronkowie. To w związku z
gromadzącymi słupskie wyższe sfery balami w ratuszu, w intencji dobroczynnej,
pod patronatem prezydenta. W Biedronkowie, bo w Słupsku mnożą się sklepy
wiadomej sieci.
Prezydent Kobyliński rządzi Słupskiem
nieprzerwanie od 2002 r. (wcześniej też był tu prezydentem, a także wojewodą
słupskim). W ostatniej kampanii wyborczej reklamował się jako „facet z
jajami’’. Te, z którymi dał się uwiecznić na plakacie, pochodziły od strusia.
Należy do ludzi krewkich. Nie przebiera
w słowach. Gdy w maju 2013 r. radni (prezydent ma mniejszość w radzie)
przegłosowali uchwałę o referendum, by odwołać go ze stanowiska, wydał
oświadczenie. Pisał o radnych „upartyjnionych bez miary lub zatwardziałych w
swych kompleksach”. Jednych recenzował po nazwisku: „niezbyt lotny emerytowany
strażak o niechlubnej przeszłości”, innych anonimowo: „zapomniała o swoich
amoralnych zachowaniach w latach siedemdziesiątych”, „korzystała z prawie
bezpłatnych wycieczek do Egiptu na koszt przestępczej szkoły zatrudniającej jej
męża”. Przepraszał słupszczan za takich radnych. Tłumaczył, że to oni są winni
jego nieładnych zachowań. Wykorzystują, że jest cholerykiem, i prowokują
zaczepkami. O jego drażliwości już pisaliśmy („Obrażalscy”, POLITYKA 21/12).
W efekcie w Słupsku raz po raz
ktoś czuł się czymś dotknięty. Biegł do sądu lub prokuratury. I prezydent, i
jego adwersarze. Z różnym skutkiem. Głównie takim, że otoczenie traktowało te
potyczki z coraz większym dystansem, jako zawracanie głowy. Kobyliński
podkreśla, że z Aleksandrem Jackiem dwie sprawy wygrał. Jedną z powództwa Jacka
- sąd je oddalił, uznając, że społecznik, jak polityk, powinien mieć grubszą skórę
i mniejszą skłonność do obrazy. Drugi proces był z powództwa prezydenta
przeciwko działaczowi i sąd częściowo uznał racje Kobylińskiego. Nakazał Aleksandrowi
Jackowi przeprosić za słowa o odbywających się
w ratuszu libacjach alkoholowych, grach hazardowych oraz nielegalnych zbiórkach
pieniędzy - bo w ten sposób lider Naszego Słupska obraził wspomniane już
prezydenckie bale charytatywne. Jacek wyroku nie wykonał, za to, psując krew
prezydentowi, pokazuje zdjęcia balowych stołów-jest alkohol i ruletka, ku
uciesze uczestników. Uważa, że między innymi właśnie podczas takich imprez
przez lata tworzył się system lokalnych powiązań.
Samochody w ogniu
Obie potyczki sądowe prezydenta z
działaczem poprzedziła data 9 kwietnia 2013 r. Tego dnia Aleksander Jacek
i jego żona nie poszli na mecz, jak planowali.
Dzięki temu ona zauważyła, że palą się ich auta stojące pod wiatą, która przylega
do domu. On wybiegł gasić pożar.
Nad kołami były wciśnięte butelki
z łatwopalnym płynem. Wyciągał je gołymi rękami. Ma ślady oparzeń. Straż pożarna
przyjechała szybko, opanowała sytuację, ale żaden z dwóch samochodów nie
nadawał się do naprawy. Stratę wyceniono na 95 tys. zł. Strach pomyśleć, co by
było, gdyby dostrzegli ogień później. Wiata jest drewniana, auto było zatankowane
do pełna, obok zawór gazu, gospodarze w domu...
Jacek odczytał podpalenie jako
próbę zastraszenia. Parę dni wcześniej złożył w Wydziale Kontroli Urzędu
Miejskiego pismo dotyczące nieprawidłowości na styku biznes-urząd. Jedna z
kwestii dotyczyła biznesmena Andrzeja O., słupskiego dilera aut i dewelopera.
Andrzej O.
jest dobrym znajomym prezydenta
miasta (gości u niego w domu, prezydent i jego rodzina kupują u O. samochody).
Jackowi chodziło o należący do dewelopera budynek biurowo-usługowy przy ul.
Sobieskiego 31 (naprzeciwko komendy policji). Choć formalnie nie został oddany
do użytku - co oznaczało, że do kasy miasta nie wpływały należne z tego tytułu
podatki - od kilku lat działały w nim różne firmy, w tym placówka SKOK
Wybrzeże.
Kilka dni po pożarze Andrzej O.
wraz ze znanym słupskim zawodnikiem sportów walki zaczepił Jacka na kortach
tenisowych. Wyraźnie wiedział o doniesieniu do urzędu. Działacz Naszego
Słupska nagrał jego groźby telefonem komórkowym i przekazał organom ścigania.
Nieruchomością przy Sobieskiego zajął
się nadzór budowlany i lokalne media. Telewizja Kanał 6 ustaliła, że biurowiec był gotowy do użytku od czterech
lat. W maju 2013 r. dziennikarze stacji sfilmowali przygotowania poprzedzające
wizytę inspektorów nadzoru budowlanego, którzy mieli dokonać odbioru budynku -
zdejmowanie z drzwi SKOK informacji o godzinach otwarcia, likwidowanie oznak
bytności innych lokatorów. Chodziło o to, by obiekt sprawiał wrażenie
nieużytkowanego. Aktywność reporterów nie przypadła do gustu biznesmenowi. Ze
swoim biegłym w sztukach walki aniołem stróżem zaczepił ich przed siedzibą
stacji.
„Głos Pomorza” donosił:
„urzędników nadzoru nie interesuje fakt, że w weryfikowanym przez nich budynku
ktoś mógł wcześniej mieszkać lub wynajmowano w nim pomieszczenia. Liczy się stan
faktyczny w dniu kontroli, a - jak zaznacza Bożena Sobczyńska-Kozłowska, powiatowy
inspektor nadzoru dla miasta Słupska - tego dnia żadne pomieszczenie w budynku
przy ulicy Sobieskiego wykorzystywane nie było”.
Także Andrzej Kaczmarczyk,
zastępca prezydenta Słupska, tłumaczy, że postępowanie nadzoru budowlanego nie
potwierdziło nieprawidłowości - i to ma zamykać sprawę.
Policja szybko ustaliła, gdzie można
kupić butelki z cieczą, której użyto do podpalenia. Sklepowy monitoring utrwalił twarze dwóch mężczyzn kupujących 4 denaturaty i 3
podpałki do grilla. Bracia Jurij i Czesław M. mają kryminalną przeszłość. Już
12 kwietnia zostali wytypowani jako potencjalni sprawcy podpalenia. Ale potem
śledztwo siadło. Do przesłuchania braci (jako świadków) doszło dopiero na
przełomie września i października 2013 r. Wtedy też pobrano im odciski palców
i próbki DNA oraz zrobiono przeszukanie u Jurija.
Na taśmie, którą oklejono butelki
z podpałką, był odcisk palca. Wniosek o wykonanie
badań daktyloskopijnych wysłano dopiero 14 października 2013 r. A 30 grudnia
2013 r. prokurator, nie czekając na wynik ekspertyzy daktyloskopijnej,
postanowił umorzyć dochodzenie. Poszkodowany złożył zażalenie - z sukcesem,
ekspertyza wykazała bowiem, że ślad palca pozostawił Jurij M.
W marcu br. mężczyzna trafił do
aresztu, ale nie przyznał się do winy. Twierdził, że gdy doszło do
podpalenia, był na meczu koszykówki i podawał świadków, w tym człowieka, który
parę dni później został asystentem prezydenta miasta. Do adwokatki i
poszkodowanego dotarło, że jest o jedynym podejrzanym w tym śledztwie, choć
telefon drugiego z braci, Czesława M., w porze podpalenia logował się w rejonie
zdarzenia, a z billingów wynika, że w krytycznym dniu Czesław M.
dziesięciokrotnie kontaktował się z Andrzejem O. Także - krótko po podpaleniu
samochodów.
Z kolei w billingach Andrzeja O.
znaleziono powtarzający się charakterystyczny numer telefonu prezydenta
Kobylińskiego. Adwokatka Aleksandra Jacka odnalazła także połączenia do wiceprezydenta
Kaczmarczyka.
Zwrot akcji nastąpił, gdy
Aleksander Jacek zapowiedział w jednej z gazet, że nie będzie dochodził
roszczeń za spalone samochody 95 tys. zł, jeżeli podpalacz wskaże
zleceniodawcę. No i zgłosił się do niego Czesław M. 6inajabr. złożył pisemne
oświadczenie: „Dokonałem czynu na zlecenie Andrzeja O. w zamian za umorzenie
długów mojej matce przez Urząd Miejski Słupsk. Czynu (podpalenia) dokonałem
sam bez udziału innych osób”. Czesław M. zgodził się na to, by Jacek nagrał
ich rozmowę. Twierdził, że O. zabrał go ze sobą do restauracji Nostalgia w
Poganicach. Tam mieli się spotkać z prezydentem Kobylińskim i rozmawiać m.in. o Aleksandrze Jacku. Któremu trzeba by „obciąć pazurki”.
Prezydent Słupska stanowczo zaprzeczył, by odbył takie spotkanie.
Brakujące ogniwo
Swoje przyznanie do winy Czesław
M. tłumaczył faktem, że brat siedzi, rodzina ma mu to za złe, a Andrzej O. nie
kwapi się z pomocą. Do tego na horyzoncie pojawili się jacyś obcy gangsterzy,
< więc M. czuje się zagrożony. Anna Bogucka-Skowrońska po tych rewelacjach u
zadzwoniła do prokuratury, że M. chce złożyć ważne zeznania, ale nie było zainteresowanych.
Z kolei policjanci twierdzili, że bez prokuratora nie mogą przesłuchiwać.
Ostatecznie zeznanie przyjęła policja w Lęborku.
O tym, że miasto, a konkretnie
wiceprezydent Kaczmarczyk umorzył matce Jurija i Czesława M. dług w kwocie
19,2 tys. zł, słupscy radni dowiedzieli się w marcu 2014 r. z dostarczonego im
sprawozdania. Kobieta prowadziła sklep w lokalu należącym do miasta i miała
zaległości czynszowe. Wiceprezydent Kaczmarczyk zapewnia, że nigdy nie kojarzył
pani M. z jej synami. Że między podpaleniem a umorzeniem nie ma żadnego
związku.
Pani M. od 2010 r. wnioskowała
o to umorzenie, komisja opiniowała jej prośby negatywnie
i kończyło się to decyzją o rozłożeniu zobowiązań na raty. Tak też się stało w
maju 2013 r. Kilka miesięcy później pani M. ponowiła swą prośbę, komisja znów
była na nie (jej stanowisko nie jest dla prezydenta wiążące), ale
wiceprezydent Kaczmarczyk zdecydował się do prośby przychylić. POLITYCE
tłumaczy, że pani M. ma mizerną emeryturę, choruje, zmarł jej mąż. No i przede
wszystkim-że 31 maja 2013 r. zwróciła lokal miastu, zaprzestając działalności
gospodarczej. Jest przyjęte, że w Słupsku umarza się długi osobom, które
rezygnują z prowadzenia działalności i w związku z tym nie rokują nadziei na
spłatę.
Faktycznie sklep, w którym dawniej
działała firma pani M., jest nieczynny, ale kartka na drzwiach kieruje pod
inny adres - a tam wszystko funkcjonuje w najlepsze. Wdowa jest właścicielką
tego lokalu. Podobnie jak dwóch dużych mieszkań w Słupsku.
Kiedy Aleksander Jacek ujawnił mediom
oświadczenie Czesława M., prezydent Kobyliński odpowiedział kontr-
oświadczeniem, że Jacek „jest oszustem i malwersantem
finansowym”. Teraz twierdzi, że Jacek podobnie jak Andrzej O. też coś
użytkował bez oddania do użytku, a Aleksander Jacek zareagował na wypowiedź
wniesieniem do sądu prywatnego aktu oskarżenia.
W sprawie o podpalenie
wiarygodność zeznań Czesława M. będą teraz weryfikować prokuratorzy spoza
Słupska. Sprawa trafi do okręgu gdańskiego. Jest raczej pewne, że w całej tej
historii nie chodzi o zdyskredytowanie obecnego prezydenta w zbliżającej się
kampanii wyborczej do samorządu. Maciej Kobyliński dość dawno zapowiedział, że
nie będzie już kandydował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz