Prezes PiS kusił
Gowina i Ziobrę, ale okazało się, że to tylko gra pozorów. Zostali sami.
I zjednoczenia
prawicy nie będzie.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Negocjacje
Jarosława Kaczyńskiego z Jarosławem Gowinem zaczęły się dwa dni po wybuchu
afery taśmowej. Pierwsze spotkanie odbyło się wieczorem w poniedziałek 16
czerwca w mieszkaniu jednego ze wspólnych znajomych obu polityków. Atmosfera
była wyśmienita: gospodarz podał kolację, wino i zostawił gości sam na sam.
Rozmowa przeciągnęła się do trzeciej nad ranem.
Drugie spotkanie - doszło do niego
po upływie kilkunastu dni - trwało około dwóch godzin i było równie owocne.
Gowin opuszczał je w przekonaniu, że do uzgodnienia zostały już tylko
szczegóły. Kaczyński też wyglądał na zadowolonego. Wydawało się, że kongres
zjednoczeniowy prawicy zakończy się sukcesem.
Podczas obu rozmów nie było
właściwie ani jednej spornej kwestii. Gowin, którego byli politycy PiS
przestrzegali przed niesłownością Kaczyńskiego, zaproponował zawarcie pisemnej
umowy. Prezes się zgodził. W myśl porozumienia politycy Polski Razem
wystartowaliby z list PiS w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Podział
miejsc miał wynikać z wyników wyborów europejskich: ludziom Kaczyńskiego miało
przypaść ponad 80 procent miejsc na listach, a kandydatom Polski Razem - około
ośmiu procent. Resztę zarezerwowano na wypadek porozumienia ze Zbigniewem
Ziobrą. Prezes nie oponował. Gowin zgłosił kolejny postulat: po
przyszłorocznych wyborach powinno dojść do podziału dotacji z budżetu między
oba ugrupowania. Nie może być przecież tak, że finansową premię za wyborczy
sukces dwóch partii w całości zgarnie tylko ta większa. Prezes przystał i na
to.
O Smoleńsk Gowin nawet nie spytał.
Kaczyński sam rozwiał jego obawy, dając do zrozumienia, że w zamach nie wierzy.
Jeśli już, to raczej w wypadek będący skutkiem ubocznym celowego obniżania
bezpieczeństwa prezydenta. Dymisje kilku urzędników, decyzje o przyspieszeniu
śledztwa - to oczywiste, że do nich dojdzie, ale żadnych nadzwyczajnych ruchów
podejmować w tej sprawie nie trzeba. O Antonim Macierewiczu nie padło nawet
słowo. Temat Smoleńska podczas pierwszego spotkania zajął może trzy minuty,
podczas drugiego nie pojawił się wcale.
Kaczyński też miał swoje warunki.
Nie zgodził się na przykład, by wspólnym kandydatem obu partii na prezydenta
Warszawy został były europoseł Paweł Kowal. Gowin się nie upierał. Padło
pytanie o przyszły rząd i ewentualne oczekiwania
Polski Razem, ale lepszej odpowiedzi Kaczyński nie mógł usłyszeć. - To pan powinien
zostać premierem i powołać rząd autorski. Ja nie będę się domagać żadnych
stanowisk - zadeklarował Gowin.
Poseł PiS: - Prezes był zadowolony
z tych spotkań . Wynikało z nich, że Gowin nie jest wymagającym partnerem. Ze
na wszystko się zgadza i nie ma wygórowanych żądań. Podczas jednej z narad
padło zdanie, że dostanie kilka miejsc do Sejmu w paru okręgach i na tym się
skończy.
Polityk Polski Razem: - Gowin wrócił
z tych rozmów zauroczony. Kilka osób go przestrzegało, że Kaczyński to kuty na
cztery nogi gracz, który wciąga go w pułapkę. Nie chciał tego słuchać. Uważał,
że przesadzamy.
Jeszcze raz poseł PiS, któremu
opowiadam o wrażeniach Gowina ze spotkań z Kaczyńskim: - Nie jestem zdziwiony.
Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z prezesem. Byłem wtedy nic nieznaczącym
działaczem, a wyszedłem z tej rozmowy z myślą: „Boże, teraz ja i Kaczyński
będziemy razem zmieniać Polskę”.
Szybko jednak zderzyłem się z rzeczywistością.
W partii jest opór
W przypadku Gowina to zderzenie
miało nadejść niebawem. Podczas drugiego spotkania ustalono, że techniczne
szczegóły porozumienia doprecyzują dwaj najbliżsi współpracownicy obu liderów:
Adam Lipiński z PiS i Marek Zagórski z Polski Razem. Mijały jednak kolejne dni,
a telefon Zagórskiego milczał. Wreszcie do Lipińskiego zadzwonił sam Gowin.
Wiceprezes PiS był szczerze zdziwiony: - Zespół
roboczy? Szczegóły porozumienia? Pierwsze słyszę, może to Brudziński miał się
tym zająć, nie ja.
Joachim Brudziński też o niczym
nie wiedział, więc Gowin skontaktował się z Kaczyńskim. Prezes na początku udawał,
że nie ma sprawy. Skoro wszystko zostało już ustalone, to po co powoływać
jeszcze jakieś zespoły?
- Niech pan po prostu przyjdzie na
kongres - rzucił.
- Ale przecież umówiliśmy się, że
najpierw podpiszemy umowę - przypomniał mu Gowin. - W tej sytuacji powinniśmy
chyba jeszcze raz się spotkać.
Kaczyński wyznaczył mu termin rozmowy
na czwartek wieczorem. Do zjednoczeniowego kongresu prawicy zostały już tylko
dwa dni. Tym razem Gowin miał się stawić nie w domu wspólnego znajomego, czy\\
na neutralnym gruncie, ale w warszawskiej siedzibie PiS przy
ulicy Nowogrodzkiej.
Kaczyński już na początku spotkania
powiedział, że jest problem. Partyjny aparat stawia opór i on to musi uwzględnić.
Większość dotychczasowych ustaleń w jednej chwili straciła moc. Wszystko
wyglądało na z góry wyreżyserowane przedstawienie, bo wraz ze zmianą
stanowiska Kaczyńskiego prysła też dotychczasowa atmosfera. Do gabinetu co
chwilę zaglądał kierowca. Ponaglał prezesa, przypominając mu o kolejnym spotkaniu.
Gowin oświadczył, że musi się skonsultować ze współpracownikami i wyszedł. Był
wściekły. Ostatecznie decyzję podjął sam, jeszcze przed zwołaniem partyjnej
narady. Zadzwonił do osoby pośredniczącej w jego kontaktach z Kaczyńskim i
przekazał, że zrywa rozmowy.
Wieloletni znajomy Kaczyńskiego:
- W Jarosławie drzemie instynkt brutalnego gracza.
Całe życie taki był. Wikłał partnera w negocjacje, był czarujący i w ostatniej chwili ostro przyciskał go do ściany.
Chcieli upokorzyć Zbyszka
Spotkanie Kaczyńskiego ze
Zbigniewem Ziobrą zostało zaplanowane na poniedziałek, niecały tydzień przed
kongresem. Kilka dni przed tą rozmową na posiedzeniu komitetu politycznego PiS
prezes zapowiedział, że lider Solidarnej Polski nie powinien liczyć na zbyt
wiele: - Zaproponuję mu start do Senatu i kilka miejsc na listach do Sejmu
dla jego ludzi, nic więcej. Ziobro zna Kaczyńskiego znacznie lepiej niż Gowin
i musiał się tego spodziewać. Dlatego jeszcze przed rozmową z szefem PiS
umówił się na spotkanie z liderami Ruchu Narodowego Arturem Zawiszą,
Krzysztofem Bosakiem i Robertem Winnickim.
Ustalono, że jeśli nie dojdzie do porozumienia z PiS, to Solidarna Polska
zawrze sojusz z narodowcami. Powstał następujący scenariusz: Ziobro wystartuje
w przyszłorocznych wyborach prezydenckich pod wspólnym szyldem i spróbuje
utorować obu partiom drogę do Sejmu, a w zamian otrzyma wsparcie od struktur
Ruchu, bez których mógłby nie zebrać podpisów pod swoją kandydaturą. - Obie strony wyraziły podczas tego spotkania
gotowość współpracy - przyznaje w rozmowie
„Newsweekiem” Zawisza.
Plan z miejsca otrzymał
błogosławieństwo ojca Tadeusza Rydzyka, który, rozczarowawszy się współpracą
z PiS, od kilku tygodni zabiegał o fuzję Solidarnej Polski z Ruchem. Z naszych
informacji wynika, że już po przegranych wyborach do europarlamentu Ziobro
rozmawiał z redemptorystą. W Toruniu w ostatnim czasie gościli także inni
posłowie Solidarnej Polski, między innymi Beata Kempa oraz Patryk Jaki, który,
co ciekawe, został zaproszony do „Rozmów niedokończonych”, głównej audycji Radia
Maryja, w towarzystwie lidera Ruchu Roberta Winnickiego.
Tuż przed rozpoczęciem rozmów atmosferę
dodatkowo podgrzali politycy PiS, którzy zdradzili mediom termin spotkania
Kaczyńskiego z Ziobrą. W efekcie przed wejściem do biura PiS przy ul.
Nowogrodzkiej ustawili się dziennikarze oczekujący na przyjazd lidera Solidarnej
Polski.
Mówi osoba z otoczenia Ziobry: -
Informację o terminie spotkania prawdopodobnie przekazał dziennikarzom Adam
Hofman, który obawia się o swoją pozycję i jest głównym przeciwnikiem zjednoczenia.
Chodziło o poniżenie Zbyszka. Medialny przekaz miał być taki: po latach zdrajca
wraca jak niepyszny, ze spuszczoną głową przechodzi przez szpaler dziennikarzy
i udaje się do prezesa z prośbą o przebaczenie.
W obawie przed upokorzeniem Ziobro
w ostatniej chwili zadzwonił na Nowogrodzką i w rozmowie z panią Basią,
zaufaną sekretarką prezesa, poprosił o zmianę miejsca. Spotkanie przeniesiono
na neutralny teren.
Jarku, jak to? Przecież dałeś
to na piśmie
Początek rozmowy był chłodny.
Kaczyński co prawda nie przeszedł z Ziobrą z powrotem na „pan”, jak to ma w
zwyczaju z osobami, które się z nim skłóciły, ale zaczął bardzo nieprzyjemnie:
- Ty możesz dostać nasze poparcie w wyborach do Senatu, kilka osób z twojej
partii - dalsze miejsca na listach do Sejmu i do sejmików wojewódzkich. Jeśli
to przyjmujesz, to dobrze. Jak nie, to nie.
Ziobro w odpowiedzi przedstawił
kontrpropozycję: wszystkie czwarte miejsca na listach do Sejmu dla ludzi
Solidarnej Polski plus część jedynek w wyborach do sejmików wojewódzkich. I
zaczął do niej przekonywać Kaczyńskiego,powołując się na sojusz, jaki dwa
lata temu PiS zawarło z Prawicą Rzeczypospolitej Marka Jurka. Porozumienie
było niezwykle korzystne dla Jurka i zakładało oddanie kandydatom Prawicy
wszystkich piątych miejsc na listach do europarlamentu, sejmików wojewódzkich
i Sejmu. Co więcej, dawało Jurkowi zielone światło do utworzenia własnego
klubu parlamentarnego.
- Skoro partia Jurka, mając jeden
procent w sondażach, dostała wszystkie piąte miejsca, to nasza propozycja
dotycząca czwórek nie może być uznana za wygórowaną. Przecież my w wyborach do
europarlamentu otrzymaliśmy cztery procent głosów - zauważył Ziobro.
- Porozumienie z Jurkiem jest już
nieaktualne - odpowiedział krótko Kaczyński.
- Jarku, jak to? - zdziwił się
Ziobro.
- Przecież dałeś mu to na piśmie.
- Ta umowa będzie renegocjowana - uciął
prezes. - Okoliczności się zmieniły.
Spotkanie nie zakończyło się żadną konkluzją, ale dawało Ziobrze
nadzieję. Kaczyński poprosił o przesłanie propozycji Solidarnej Polski na
piśmie i zapowiedział, że w środę dojdzie do kolejnej rozmowy. Ziobro miał
czekać na telefon z Nowogrodzkiej.
Dzień później do PiS wpłynął list
z Solidarnej Polski. Ziobro zaznaczył w nim, że propozycja jest do negocjacji,
co miało stanowić zachętę do dalszych rozmów. W środę jego telefon się jednak
nie odezwał.
Ziobro czekał na zaproszenie cały
dzień. Niecierpliwił się do tego stopnia, że zaczął wydzwaniać do znajomych
dziennikarzy z pytaniami, czy wiedzą, co się dzieje w PiS. Zaproszą go czy nie
zaproszą?
Następnego dnia on i jego współpracownicy
jeszcze się łudzili. - Może Kaczyński wczoraj źle się poczuł albo coś mu
wypadło? Pewnie dziś się odezwie - pocieszał Ziobrę jeden z doradców.
Telefon wciąż milczał. Zamiast
tego politycy Solidarnej Polski znaleźli w swoich skrytkach poselskich
zaproszenia na sobotni kongres zjednoczeniowy organizowany przez PiS. O
rozmowach między liderami nie było w nich ani słowa: „Wydarzenia ostatnich
lat, a w szczególności ostatnich miesięcy, wskazują na konieczność
przeprowadzenia w naszej Ojczyźnie daleko idących zmian w każdej niemal
dziedzinie życia. Aby je podjąć, niezbędne jest zwycięstwo sił patriotycznych
w najbliższych wyborach. Zjednoczenie tych sił, jesteśmy o tym głęboko przekonani,
to nasz podstawowy dziś, elementarny obowiązek”. Każdy z listów był imiennie
zaadresowany, nosił odręczny podpis Kaczyńskiego.
Mówi osoba związana z Ziobrą: - Po
tym piśmie stało się jasne, że rozmowy ze Zbyszkiem od początku były grą
pozorów. Kaczyński nie chciał żadnego porozumienia, chodziło mu tylko o
wyciągnięcie z Solidarnej Polski kilku posłów i osłabienie Ziobry.
Polityk z kierownictwa PiS: - Ten
kongres to dopiero początek procesu jednoczenia. Prezes mówi, że musiał tak
zagrać, żeby Gowin i Ziobro skruszeli. Wróci im rozsądek i umiar, to siądziemy
z powrotem do stołu. Nie pali się.
Rachuby Kaczyńskiego mogą się jednak
okazać zgubne, bo Gowin i Ziobro zamiast skruszeć, zwarli szeregi i powołali
wspólny klub parlamentarny. Jeśli będą mieli jeszcze wrócić do negocjacji z
PiS, to zapewne zrobią to razem. I wcale nie jest powiedziane, że cena, której
zażądają od Kaczyńskiego, będzie niższa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz