Ratowanie
ojczyzny to jedyny powód, który mógłby mnie ściągnąć do polityki i skłonić do
porzucenia kancelarii - mówi byty wicepremier.
Rozmawia PIOTR NAJSZTUB
NEWSWEEK: Kiedy ukaże się ten
wywiad, plotka może będzie już faktem i w sieci znajdzie się nagranie pańskiej
rozmowy z Piotrem Nisztorem, współautorem tekstów podsłuchowych. Kiedy pan się
z nim spotkał?
ROMAN GIERTYCH: Trzy lata temu, w mojej kancelarii.
Po co?
- Jeden z moich klientów, blisko
współpracujący z Janem Kulczykiem, zlecił mi pośrednictwo w „wykupie” książki
autorstwa Piotra Nisztora, w całości poświęconej rodzinie Kulczyków. Być może
chciał panu Kulczykowi zrobić przyjacielski prezent.
Jak to motywował?
- Niepokojem o stan zdrowia
chorego ojca Jana Kulczyka, który mógł ciężko przeżyć tę publikację. Także
chęcią przeciwdziałania uderzeniu w samego Jana Kulczyka.
Pytał pan, dlaczego Nisztor
miałby chcieć sprzedać książkę?
- Usłyszałem, że sam zgłosił się
do Kulczyka, ale do transakcji nie doszło z powodu
jego wygórowanych oczekiwań
finansowych. Moja rola miała polegać na wynegocjowaniu niższej ceny.
Korzystał pan z pośredników, by
umówić się z Nisztorem?
- Umówił to spotkanie redaktor Jan
Piński [obecnie redaktor naczelny tygodnika „Uważam Rze” - przyp. red].
Wiedział, że chodzi o „wykup”
książki o rodzinie Kulczyków?
- Oczywiście, że wiedział.
Jak wyglądało spotkanie z
Nisztorem? To był poranek, wieczór?
- Wieczór, spotkanie trwało ok.
dwóch godzin, piliśmy alkohol i negocjowaliśmy.
Jak pan przedstawił mu swoją
rolę w tych negocjacjach?
- Jako reprezentanta anonimowej
spółki, która chce książkę „wykupić”.
Miał pan wrażenie negocjacji
handlowych? Nie podejrzewał pan prowokacji dziennikarskiej?
- Ewidentnie były to negocjacje.
Miałem upoważnienie od klienta na zaoferowanie 450 tys. zł. Nisztor był z
takiej sumy bardzo niezadowolony, chciał o wiele więcej.
To znaczy?
- Już nie pamiętam. W każdym razie
proponował mi przesłanie książki, żebym mógł ocenić jej wagę dla rodziny
Kulczyków. Potem to zrobił, mam ją do dzisiaj.
Czym się skończyły te
negocjacje?
- Nie doszliśmy do porozumienia,
ale umówiliśmy się na dalsze kontakty. Były, choć już nie w formie spotkań. Po
jakimś czasie od swojego klienta dostałem informację, że sprawa jest
nieaktualna, więc ich zaprzestałem.
Dlaczego nieaktualna?
- Tego nie wiem. Wiem natomiast,
że minęły trzy lata, a książka się nie ukazała.
Miał pan świadomość, że jest
nagrywany?
- Nie.
Jeśli Piotr Nisztor lub
redakcja „Wprost” upublicznią nagranie tej rozmowy, to jaka będzie pana
reakcja?
- Nagrał mnie bez mojej wiedzy i
zgody, czyli nielegalnie. Upublicznienie tego nagrania naruszy dobra osobiste
wielu osób. Koszty poniesie „Wprost”.
Adwokat pewnie wie, co mówi.
Zwłaszcza taki trochę mecenas, a trochę minister, jak pan. Zresztą tutaj ma pan
też trochę jak w ministerstwie. U ministra też zawsze jest taki salon ze stołem
prezydialnym, a za nim gabinet.
- Tu jest znacznie lepiej, bo za
własne pieniądze.
Gratuluję. Panie mecenasie, a
kiedy się u pana zaczęta miłość do PO.
- Nie czuję miłości do PO.
A do niektórych jej polityków?
- Przyjaźnię się z czołówką PO już
prawie z 10, nawet 13 łat.
Współpracowaliśmy bardzo blisko w
czwartej kadencji - na przykład z Maćkiem Płażyńskim.
Gdy był pan w rządzie z PiS to
przyjaźnie wygasły?
- Nie. Zawsze bliżej
współpracowaliśmy z Platformą niż z PiS, choć światopoglądowo, politycznie
było nam bliżej clo
tej drugiej partii. Ale bieżąca współpraca
była znacznie lepsza z Płażyńskim niż z Dornem, z Tuskiem niż z Kaczyńskim. Na
przykład w 2005 roku bardzo przeszkodził mi fakt, że nie mogłem startować w
wyborach prezydenckich. Planowaliśmy z Donaldem Tuskiem taki manewr, żeby
robić spotkania wyborcze wspólnie - przeciwko sobie, żeby zdetronizować PiS.
Tylko że ja nie mogłem startować, bo byłem za młody o pięć miesięcy [w wyborach
prezydenckich mogą startować tylko obywatele RP, którzy skończyli 35 lat - przyp.
red.].
Potem był mój epizod rządowy, do
którego zostałem wepchnięty w wyniku sytuacji politycznej w 2005 roku.
Wepchnięty?
- Chciałem, żeby koalicję stworzył
Tusk z Kaczyńskim, szykowałem się do opozycji. Pamiętam, jak mi Tusk
powiedział, że nie nawiąże koalicji z PiS. Nie chciał być zakładnikiem
sytuacji, w której ma przeciw sobie i prezydenta, i premiera. Podjął decyzję ze
swojego punktu widzenia słuszną, ale bardzo niekorzystną dla mnie.
Aż dziw słuchać takich rzeczy.
Przecież po to się jest w polityce, żeby być u władzy.
- Myślę, że to było kompletnie
niezrozumiałe dla naszego elektoratu, że tak długo się broniliśmy przed
wejściem w koalicję z PiS. Że Kaczyński zaczyna budowanie IV RP, a my nie do
końca wierzymy w ten projekt. Więc wejście do rządu wymusił nasz elektorat i
struktury partyjne.
Tęskni pan czasem za Lepperem?
- Nie tęsknię za Lepperem, bo
Leppera przez całą kadencję 2001-2004 bardzo ostro zwalczałem...
Pamiętam waszą aksamitną
rządową przyjaźń, szczególnie że on się bardzo nią chwalił.
- Chwalił się i wykorzystywał ją
do tego, żeby jakoś się odbić. Myślę, że starał się być uczciwym człowiekiem.
Chciał być już normalnym politykiem, ale grzechy przeszłości go ciągnęły w
dół. Nigdy jednak nie byłem z nim zaprzyjaźniony, nigdy z nim na „ty” nie
przeszedłem.
A ile prawdy jest w plotkach,
że teraz znowu będzie pan wchodził do rządu?
- Ogłasza to „Fakt”, który
przegrał ze mną 11 procesów, a mamy jeszcze 12 następnych. A wracając do
pytania o ministerstwo... Ludzie widzą moją pracę przez reprezentowanie Radka
Sikorskiego, Jacka Rostowskiego, czy prowadzenie innych spraw politycznych.
Ale to jest tylko wierzchołek góry lodowej. Takie moje hobby.
Ja prowadzę procesy cywilne,
gospodarcze na ponad trzy miliardy złotych.
Bo klienci wiedzą o pańskiej
bliskiej przyjaźni z czołowymi politykami partii rządzącej?
- A jakie to ma znaczenie w
sądach? Obsługujemy trzy banki, trzy firmy giełdowe i ich prezesi na pewno
nie pomyślą, że moja osobista przyjaźń z politykiem może im pomóc w sądzie.
To dlaczego właściwie zrobił
pan taką zawrotną karierę jako adwokat?
- Bo wygrywam procesy. Nic innego
nie przekonuje ludzi. Ja wyniosłem z polityki to, że nienawidzę przegrywać. W
każdej sprawie, nawet najdrobniejszej, mam parcie, także na moich pracowników,
że musimy wygrać.
To są emocje większe niż w
polityce?
- Nie. Nie ma większych emocji niż
w polityce!
W miłości są większe.
- Tak. Natomiast po miłości - w
polityce.
Skoro tam są te drugie po
miłości emocje, to oznacza, że do polityki pana ciągnie?
- Na pewno nie ciągnie mnie na
stanowisko ministra spraw wewnętrznym po Bartłomieju Sienkiewiczu w rządzie
Donalda Tuska A.D. 2014. Ale nie wykluczam roli parlamentarzysty. Dwa lata temu
rozważałem start w wyborach do Senatu.
Jako kandydat niezależny?
- Tak. Mógłbym to pogodzić z pracą
w kancelarii. Natomiast żebym przyjął funkcję ministerialną, to w kraju musiałby
być jakiś dramat zupełnym.
Dla ratowania ojczyzny?
- Tylko i wyłącznie. Pan może się
śmiać, ale to jest jedyny powód, który mógłby mnie ściągnąć do takiej polityki
i skłonić do porzucenia kancelarii.
Donald Tusk mówi, że
zaatakowano państwo, że grupa przestępcza chce wysadzić rząd z siodła. Nawet
pan jest nagrywany, skromny mecenas. To jest chyba moment na ratowanie
ojczyzny?
- Dla mnie dramatem byłoby, gdyby
był rząd Jarosława Kaczyńskiego. To spowodowałoby, żebym bardziej zaangażował
się w politykę.
Dlaczego to byłoby takie
straszne?
- Bo mielibyśmy ministra spraw wewnętrznych
Antoniego Macierewicza, minister spraw zagranicznych Annę Fotygę. Mielibyśmy
konflikt z Niemcami, z Rosją, z Ameryką, ze wszystkimi krajami. Myśmy już to
trenowali, podobną mentalnością była sanacja po Piłsudskim. Rządzili
niekompetentni, zadufani w sobie, kompletnie nierozumiejący świata ludzie,
ksenofobiczni w takim znaczeniu, że ponieważ świata nie rozumieli, to się go
bali i go nienawidzili. I to doprowadziło do totalnej klęski w f939 roku.
Kaczyński odwołuje się do tych czasów, więc jest kontynuatorem tych, którzy
Polskę doprowadzili do największej klęski w historii.
Czy on się zmienił od czasu
waszych wspólnych rządów?
Ktoś kiedyś napisał, że „nikt nie
zrozumie, czym jest śmierć bliźniaka, poza bliźniakiem”. To na pewno nim
wstrząsnęło. Tylko że tragedie zmieniają ludzi na lepsze albo na gorsze.
Czyjego to zmieniło na lepsze? Dopuszcza do tego, żeby grać tą śmiercią,
pozwala na to Macierewiczowi. To nie świadczy, że ewoluuje w dobrą stronę, bo
wie, że to jest nieprawda. Teoretycznie
można sobie wyobrazić, że Rosjanie mogli mieć motyw, żeby zrobić krzywdę
Polsce, czyli prezydentowi Kaczyńskiemu, np. w zemście za Gruzję. Ale to, że
ktoś miał motyw, nie znaczy, że to zrobił. A nic nie wskazuje na to, że był zamach.
Myślę, że komisja przedstawiła prawdę, kwestia odpowiedzialności jest rozłożona
na pilotów i wieżę, ale wiadomo, że nie był to zamach, wiadomo, że nie było
czyjegoś intencjonalnego działania, żeby doprowadzić do katastrofy.
Kaczyński mówi, że postawi
Tuska przed sądem za Smoleńsk, jak już będzie premierem. Będzie pan wtedy
bronił Tuska?
- Z wielką przyjemnością, dlatego
że on za tę katastrofę nie odpowiada.
Wybory są w przyszłym roku, PiS
przegoniło Platformę i jest to już stały trend. A teraz mamy jeszcze aferę
podsłuchową, sam premier mówi nieoficjalnie o kilkuset nagranych rozmowach.
Mecenasie, może odwiesić togę, pożegnać się z tymi milionami i rzucić się dla Polski ratowania?
- Jeszcze nie, może za chwile?
A pan ewoluował w poglądach?
Trochę się zliberalizował, zmiękł?
- Już nie oceniam ludzi tak
kategorycznie. Nadal jestem konserwatywny i tutaj
poglądy mi
się niewiele zmieniły. Ale poprzedni
mój wizerunek społeczny wynikał po pierwsze z pewnego przejaskrawienia
medialnego a, po drugie tła na którym występowałem w klubie i w partii, gdzie
miałem ludzi głoszących poglądy kompletnie od czapy.
Ultrakatolickie, skrajnie
konserwatywne i narodowe, na granicy ksenofobii.
- Mnie poglądy ultrakatolickie nie przeszkadzają, natomiast
przeszkadzały mi poglądy klerykalne - zwłaszcza serwilizm wobec ojca Tadeusza
Rydzyka. A moje poglądy o tyle ewoluowały, o ile ja dojrzałem. Adwokatura też
zmienia człowieka. Ja chcę prezentować taką starą adwokaturę, która jest
miłosierna dla klienta. Obcuję z najróżniejszymi ludźmi, którzy mają swoje
słabości, i w jakimś stopniu człowiek się z nimi identyfikuje.
To już do LPR by pan
nie pasował.
- Do tego LPR sprzed lat bym chyba nie pasował. A w ogóle ta
partia i ten klub poselski już wówczas były dosyć oddzielone od poglądów moich
i Marka Kotlinowskiego. My się przyjaźniliśmy z Donaldem Tuskiem, Rokitą,
Schetyną itd., grywaliśmy z nimi po cichu w piłkę, w koszykówkę. Gdyby wówczas
się o tym dowiedział nasz elektorat, toby nas rozszarpał. Ale taka była
rzeczywistość. Jestem z Donaldem Tuskiem na „ty” od lat, a w rządzie PiS nie
byłem z nikim na „ty”.
Czyli był pan
Konradem Wallenrodem w tamtym rządzie, a myśmy o tym nic nie wiedzieli...
- Może pan sobie urządzać kpiny, ale to ja rozwaliłem ten
rząd. I jestem z tego dumny. „Tyle głów jednym ściąć zamachem, jak Samson,
jednym wstrząśnieniem kolumny zburzyć gmach cały i runąć pod gmach”. Skoro pan
chciał Konrada Wallenroda, to proszę bardzo.
To nie Kaczyński
rozwalił?
- Kaczyński dał mi sposobność, atakując Leppera. Jego
koncepcja była inna - chciał odebrać Lepperowi Samoobronę, część wrzucić do
klubu LPR, z części zrobić jakiś mały klubik posła Filipka, resztę
rozparcelować po PiS. Zawaliła się, bo on sądził, że jestem totalnie zdziczałym
gościem, któremu da troszeczkę większą władzę i on to kupi. A ja z nożem w
zębach czekałem na okazję, żeby mu się odwinąć.
Nie lubił pan gościa?
Coś panu zrobił?
- Nie lubię go. Ale uważam, że Macierewicz to jest dopiero
nieprzyjemny gość. Uważam, że on, Kaczyński i kilku innych są nieprawdopodobnie
szkodliwi dla mojego kraju. I na dodatek... Ja się utożsamiam z katolicyzmem, a
oni wykorzystują Kościół poprzez słabości ojca Rydzyka, poprzez jego
niezrozumienie, w czym bierze udział, i poprzez to olbrzymie narzędzie, które
zbudował. Wykorzystują mój Kościół do tego, aby szumowiny doszły do władzy.
Wkurza mnie to tak bardzo, że nigdy nie będzie pokoju między mną a Jarosławem
Kaczyńskim.
Tusk przeżyje aferę?
- Tusk już przeżył i będzie żył do przyszłego roku na pewno.
Nic go nie obali. Ale po wyborach samorządowych, jeżeli je przegra - a wiele
wskazuje na to, że tak się może zdarzyć - może mieć problem w Platformie.
Co mu pan radzi?
- Szykować się na dwa lata opozycji. Troszeczkę przeczyścić
kadry. Wielu się przyzwyczaiło do trwania u władzy. Ale z drugiej strony
Kaczyński to jest cwana gapa, więc nie jest takie pewne, że to będą tylko dwa
lata.
ROZMAWIAŁ PIOTR NAJSZTUB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz