Operacja zjednoczenia prawicy pod sztandarem Jarosława
Kaczyńskiego zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła.
AGNIESZKA BURZYŃSKA
Początek
czerwca 2014 r., warszawskie mieszkanie znajomego Jarosława Kaczyńskiego.
Oprócz prezesa PiS przy stole siedzi Jarosław Gowin. Spotkanie wstępnie
umówiono półtora roku temu, kiedy Gowin był jeszcze ministrem sprawiedliwości,
ale już myślał o odejściu z PO. Dokładnie wtedy, gdy toczyły się dyskusje na
temat reformy sądów. Gowin miał wtedy deklarować chęć opuszczenia Platformy i
nawiązania współpracy z Prawem i Sprawiedliwością. Prezes PiS zaproponował
natomiast, by do kolejnego spotkania doszło już po wyborach do europarlamentu.
I tak też się dzieje. Jarosław
Gowin spędza w towarzystwie prezesa siedem godzin. Główne ustalenie to
zwołanie kongresu zjednoczeniowego prawicy pod koniec wakacji albo na początku
września. Były szef resortu sprawiedliwości wychodzi pod wrażeniem lidera
opozycji. - Jarek przeżywa to, co wszyscy oczarowani przez prezesa. Na początku
zawsze jest fascynacja - mówi współpracownik Gowina. - Po spotkaniu opowiadał
zachwycony, jak bardzo różni się Kaczor od Donalda. Powtarzał, że pierwszy
troszczy się o państwo, a drugi jedynie o czystą władzę. Jeden umie rozmawiać o
reformach, drugiego takie dysputy nudzą, a jedyne, czego chce się dowiedzieć,
to jak można ładnie opakować decyzje polityczne i jaki będzie z tego zysk -
dodaje polityk Polski Razem.
trzeba zorganizować już w połowie
lipca. Nie informują o tym Zbigniewa Ziobry. Lider Solidarnej Polski podobno
dowiaduje się o pomyśle dopiero z telewizji.
Zaproszenie na spotkanie z prezesem PiS przychodzi w ostatniej chwili. Do
jego rozmowy z Kaczyńskim dochodzi w poniedziałek tydzień temu. Po
kilkudziesięciu minutach wzajemnego czarowania Ziobro wyjmuje kartkę i przedstawia
swoje żądania. Konkretne: chce bardzo dobrych miejsc na listach samorządowych
dla 16 działaczy terenowych oraz kilku jedynek wszystkich czwórek w wyborach
parlamentarnych dla obecnych posłów SP. - To nie były wygórowane oczekiwania -
przekonują współpracownicy Ziobry.
Ale według polityków PiS, żądania
Ziobry wydały się Kaczyńskiemu niebezpieczne. Uznał on bowiem, że stronnicy
byłego ministra sprawiedliwości urośliby w przyszłym parlamencie w zbyt dużą
siłę. Mogliby nawet po wyborach stworzyć oddzielne koło albo klub.
- Tymczasem zjednoczenie musi się
odbyć na naszych warunkach. Nie może być tak, że Gowin czy Ziobro wejdą z
naszych list do Sejmu, a potem będą budować odrębne podmioty polityczne -
zgodnie przyznają współpracownicy Kaczyńskiego.
W trakcie rozmowy prezes PiS daje
jasno do zrozumienia Ziobrze, że na takie warunki zgody nie będzie. Obiecuje
jednak, że się z nim skontaktuje za kilka dni. Zamiast osobistego kontaktu, dwa
dni później Kaczyński przysyła do klubu Solidarnej Polski odręcznie podpisane
zaproszenia na sobotni kongres. Dostają je wszyscy posłowie z wyjątkiem...
Ziobry. Takie same zaproszenia otrzymują również posłowie związani z Gowinem.
Ale tu też jest pewna selekcja - pominięci zostają z kolei politycy PJN, na
czele z Pawłem Kowalem. - Nie ma zgody na Kowala, bo zdradził, a poza tym jako były współpracownik Lecha Kaczyńskiego
kreował się na kogoś lepszego niż my. Zresztą prezes nie lubi PJN-owców
- mówi współpracownik Jarosława Kaczyńskiego.
Na listach PiS nie ma też miejsca
dla Adama Bielana, który współpracuje z Gowinem. - Prezes uznał, że Adam tylko
by nam szkodził, codziennie w gazetach czytalibyśmy przecieki z tego, co się u
nas dzieje - tłumaczy polityk PiS.
W KLATCE LWA
W Prawie i Sprawiedliwości jeszcze
w środę panuje przekonanie, że Gowin, wprzeciwieństwie do Ziobry, został przez
Kaczyńskiego kupiony. Podobne nastroje słychać w Polsce Razem. - Zbyszek wie,
czym się może skończyć zbyt duże zbliżenie z prezesem. Jak się wchodzi do klatki
lwa, to nie należy się zachwycać tym, jaką ma piękną grzywę, tylko zadbać, aby
z tej klatki w miarę bezpiecznie wyjść. Powiedzieć: „Okej, Jarek, robimy piękny
show dla ludożerki, ale nie przyszedłem tu po to, aby mnie skonsumowano”. Bo
lew wie, po co ma wielkie zęby, tymczasem nasz gapcio Gowin jakby o tym
zapomniał - kpi były współpracownik szefa Polski Razem.
Jednak dzień później to podobno
Gowin zrywa rozmowy z prezesem PiS. Choć gowinowcy uparcie twierdzą, że to
Kaczyński wywrócił stolik negocjacyjny, proponując biorące miejsca na listach
tylko dla sześciu polityków Polski Razem. Nasi rozmówcy z PiS przekonują z
kolei, że poszło o pieniądze i oddzielny budżet po wyborach, którego domagał
się dla swojej partii Gowin. - A na to nie możemy się zgodzić, bo nie chcemy,
by na naszym grzbiecie panowie wjechali do Sejmu, a potem się od nas odcięli -
mówi członek ścisłego kierownictwa PiS.
ROZGRYWAJĄCY RYDZYK
Politycy partii Kaczyńskiego są przekonani,
że do rozgrywki włączył się też o. Tadeusz Rydzyk. Dyrektorowi Radia Maryja
zjednoczenie Ziobry z Kaczyńskim nie jest bynajmniej na rękę. Jak wynika z
nieoficjalnych informacji, to właśnie z Torunia Zbigniew Ziobro otrzymywał
sygnały, by z liderem PiS negocjować twardo i stawiać warunki. Rydzyk wspiera
bowiem raczej ideę współpracy Solidarnej Polski z konkurencyjnym wobec partii
Kaczyńskiego radykalnym Ruchem Narodowym. Dlaczego? - Bo Rydzykowi od dawna
zależy, by na prawicy powstał alternatywny wobec PiS podmiot. I nie chodzi
wcale o zastąpienie partii Kaczyńskiego, tylko możliwość rozgrywania konkurencyjnych
ugrupowań. W takim układzie głos o. Rydzyka znaczyłby po prostu dużo więcej.
Tymczasem, jeśli Ziobro się dogada z PiS, redemptorysta utraci tę możliwość -
tłumaczy polityk PiS.
Faktem jest, że w ostatnim czasie
do programów w Radiu Maryja i TV Trwam wyjątkowo często zapraszani są
wspólnie ziobryści i politycy Ruchu Narodowego. To na pewno nie przypadek. Tyle
że politycy Solidarnej Polski na razie odcinają się od scenariusza połączenia
sił z narodowcami.
KŁOPOT WIZERUNKOWY
W ostatni piątek Ziobro i Gowin
założyli w Sejmie wspólny klub. W ciągu najbliższych tygodni mają ogłosić
wspólny start w wyborach samorządowych. - Nie mają struktur, nie mają ludzi ani
pieniędzy. Przegrają i przyjdą na kolanach. Poza tym, co to za twór? Ludzie
tego nie kupią - prorokuje współpracownik Kaczyńskiego.
Gowinowcy mają jednak nieco inny
plan. Liczą, że do rozmów o jednoczeniu prawicy wrócą nie po wyborach samorządowych,
ale prawie rok później, po prezydenckich. Przewidują, że PiS je sromotnie
przegra, bo z Bronisławem Komorowskim nie ma szans nawet Jarosław Kaczyński.
Nie mówiąc już o prof. Piotrze Glińskim, o którego wystawieniu poważnie myśli
lider PiS. - Z kandydatem na prezydenta rzeczywiście jest u nas krucho -
przyznaje polityk Prawa i Sprawiedliwości. -
Myśleliśmy nawet o Gowinie, ale kto by chciał wydawać miliony złotych, aby
budować tak niepewnego zawodnika. Niewykluczone więc, że przy okazji wyborów
prezydenckich partia zawyje i zmusi do startu Jarosława.
Kampania prezydencka to jednak na
razie odległa przyszłość. PiS ma zaś spory kłopot wizerunkowy. Kaczyński na
kongresie miał pokazać, że jest zdolny do rozmów, a wszystkie drobniejsze
podmioty na prawicy do niego lgną. Wyszło inaczej. - Trzeba będzie zmienić
narrację. Przekonywać, że my, owszem, bardzo chcieliśmy, ale Ziobrze i Gowinowi
chodziło tylko o pieniądze i kupczenie stanowiskami - opowiada polityk PiS.
Współpracownik Jarosława Kaczyńskiego
dodaje: - Jakby na pocieszenie, w piątek przed kongresem zadzwonił do nas Jacek
Kurski, do niedawna prawa ręka Ziobry. Sam zadeklarował chęć przybycia na
kongres, mimo że kilka tygodni temu ogłaszał, że na rok wycofuje się z
polityki.
Niedawny kolega Kurskiego z
Solidarnej Polski: - Specjalnie nas to nie zdziwiło. „Kura” wróci do PiS
najszybciej z nas wszystkich. Roku na politycznej emeryturze z całą pewnością
nie wytrzyma. Wszystko wskazuje na to, że będzie mu łatwiej. „Zdrajca” Kurski,
w przeciwieństwie do innych „zdrajców”, takich jak Ziobro czy Kowal, jest w
kierownictwie partii łubiany i ceniony. I jako spec od kampanii może się
okazać przydatny. Na nim jednak sukcesy w jednoczeniu prawicy mogą się
skończyć.
Cała operacja coraz bardziej
bowiem przypomina Konwent Świętej Katarzyny z 1995 r. Wtedy też prawica chciała
się zjednoczyć, a podzieliła się jeszcze bardziej. Teraz, podobnie jak wtedy,
do rozmów usiedli zawodnicy, którzy mają jedno przekonanie: że każdy z partnerów
chce wyrolować całą resztę. Gowin tak myśli o Kaczyńskim i Ziobrze, Ziobro o
Kaczyńskim i Gowinie, a Kaczyński o Gowinie i Ziobrze.
I na razie właśnie w tym klinczu
tkwi największa siła Donalda Tuska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz