Jako
politycy jesteśmy zwierzyną łowną i publikowanie naszych rozmów sprawia wielu
osobom nie lada satysfakcję. Ale przecież to, co dziś dotyka polityków, jutro
może dotknąć każdego z nas - mówi szef MSZ Radosław Sikorski
Rozmawiają TOMASZ LIS i JACEK PAWLICKI
NEWSWEEK: Jest panu wstyd?
RADOSŁAW SIKORSKI: Wszystko, co mówiłem, było przeznaczone dla Jacka Rostowskiego,
a nie dla całej Polski, i jego nie raniło. Przeprosić powinni ci, którzy najpierw
przestępczo podsłuchali, a potem przestępczo udostępnili nagranie naszej
rozmowy.
Na wstyd przestępców nie
liczymy, pytamy o wstyd szefa dyplomacji.
- To jest chyba jedyne
przestępstwo, które wyzwala więcej agresji wobec poszkodowanego niż wobec
sprawcy.
A wracając do pytania?
- Mamy tsunami hipokryzji ze
strony ludzi, którym przy kielichu też zdarzyło się użyć mocniejszych
sformułowań. Nie życzę tym arbitrom stylu, aby nagrano ich w sytuacjach
intymnych lub choćby podczas narady w redakcji.
I nic więcej?
- Publikacja byłaby usprawiedliwiona,
gdybyśmy łamali prawo. Ale tygodnik wyłowił tendencyjnie z dwugodzinnej rozmowy
wszystko to, co wydawało się najgorsze. A mimo to nie ma tam ani złamania
prawa, ani żadnych podejrzanych spraw. Jest trochę mocnego języka oraz intensywna
dyskusja o polskiej polityce zagranicznej i miejscu naszego kraju w świecie.
Gdyby ujawniono całe nagranie, to okazałoby się, że była to ważna i potrzebna
rozmowa.
Nie może być tak, żeby politycy
nie mogli ze sobą szczerze porozmawiać w nieformalnych okolicznościach.
Nie rozumie pan tego
społecznego zapotrzebowania na podglądactwo? I tego być może podszytego
hipokryzją myślenia, że owszem, my też przeklinamy, ale od oksfordczyka
oczekujemy ciut wyższych standardów. Czy to nieuprawnione oczekiwanie?
- A od marszałka Sejmu powinniśmy
wymagać, aby nie załatwiał się w ogrodzie?! Czuję się tak, jak zapewne czuł
się Ludwik Dorn, gdy tabloid pokazał, jak siusia we własnym
ogrodzie. Nic złego, ale zgrzyt estetyczny jest. Wywołany nie samym czynem,
lecz faktem publikacji. Podglądacze, podsłuchiwacze i ich słupy ogłoszeniowe
żerują na tym, że wszyscy jesteśmy swobodniejsi na osobności. Nie jest wielkim
odkryciem, że politycy przy mniej formalnych rozmowach - w tym wypadku z
osobą, którą się zna od 30 lat - mogą dawać ujście stresowi, w jakim pracują.
Jeden z niedawnych sondaży pokazał, że tylko 8 proc. badanych raził używany w
rozmowie język.
Jest pan dzisiaj silniejszym
czy słabszym ministrem niż miesiąc temu?
- Jeżeli stawiacie tezę, że
„Wprost” zależało na osłabieniu polskiego rządu, to tygodnik osiągnął swój cel.
Ale czy jest pan w swoim
poczuciu silniejszy czy słabszy? W Polsce i za granicą?
- Odebrałem mnóstwo wyrazów
solidarności od politycznych kolegów z całej Europy. Wszyscy oni wiedzą, że
coś takiego może przydarzyć się każdemu. Jest przecież wyraźny powód, dla
którego jako społeczeństwo obłożyliśmy podstępne podsłuchiwanie infamią i
sankcjami karnymi. Powiem jako były dziennikarz: tego typu rozmowy, głośne
myślenie, testowanie pewnych poglądów z osobą, z którą się rozmawia, to jak
pisanie pierwszej wersji artykułu. Nie chciałbym, żeby publikowano moje
szkice. Na świado dziennie wychodzi to, co uznajemy, że jest tego warte. A niektóre
zbyt ostre sformułowania wycinamy.
Mówił pan o solidarności ze
strony kolegów z Europy. W Polsce było podobnie?
- Było wiele oznak sympatii. Przez
dwa dni w MSZ dzwoniły telefony ze słowami otuchy od obywateli, co mnie mile
zaskoczyło. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy i mówią: „Panie Radku, dobrze pan
powiedział! Niech się pan nie przejmuje!”.
To były jedyne zaczepki na
ulicach?
- Złej jeszcze nie miałem.
A gdyby do tego przyłożyć
poważniejszy zarzut, stawiany choćby przez Leszka Millera i Ruch Palikota:
zgadzamy się z Sikorskim w niektórych ocenach, ale przecież w prywatnej
rozmowie minister zdradza, że prowadzi politykę niezgodną ze swymi poglądami.
- Nieprawda. W sejmowym expose z 2011 r. mówiłem, że nie w każdych warunkach możemy liczyć
na amerykańską pomoc. Ministrowi spraw zagranicznych wolnej Polski nie wolno
popełnić błędu ministra Józefa Becka, który zawierzył gwarancjom ówczesnego
supermocarstwa i wpakował nas w katastrofę.
Chodzi o to, czy nie jest pan
niedowiarkiem prywatnie, a publicznie mówi pan co innego...
- Jeżeli stawiacie tezę, że w
dyplomacji powinno się zawsze i wszędzie mówić to, w co się wierzy, to trzeba
by zlikwidować ten zawód. Przypominam jedną z definicji dyplomaty: to dobry
człowiek, którego wysyłamy za granicę, by kłamał w interesie naszego kraju.
Jaka była pana pierwsza
reakcja, kiedy się pan dowiedział, że tamta rozmowa została podsłuchana? Tak po
ludzku...
- Na początku pomyślałem, że jak
ludzie się dowiedzą, co sobie głośno myślę, to będzie dobrze, bo jestem
uczciwy, nie knuję i nie kradnę. Nie wziąłem poprawki na to, że prawie każda
rozmowa przelana na papier wygląda gorzej. Jestem podwójnie poszkodowany:
„Wprost” ma całość nagrania, wie, jaki jest kontekst rozmowy, i zmanipulował
zapis. A ja nie mam nagrania i nie mogę się bronić, bo tak dokładnie nie
pamiętam, co powiedziałem. Jedna z plotek z okolic „Wprost” powiada, że podczas
rozmowy z Rostowskim mówiłem, iż „w Smoleńsku był zamach”. Mogę sobie
wyobrazić, że to powiedziałem, pukając się w głowę. Ale tego w zapisie nie
będzie.
Didaskaliów brak.
- Na tym polega natura krzywdy,
którą podsłuchiwanemu robi podsłuchujący i manipulujący zapisem. Z już
opublikowanej ścieżki audio wynika, że np. słowo bullshit nie odnosi się do sojuszu z USA, lecz do amerykańskiego
wkładu w zeszłoroczne ćwiczenia NATO - 100 żołnierzy na 6000 ćwiczących. Przez
rok tłumaczyliśmy naszym sojusznikom, że uważamy to za niewystarczające. Jest
to kolejna skrajna manipulacja „Wprost”, których więcej wyjdzie na jaw.
Ale najpierw pan zbagatelizował
sprawę?
- Raczej zbagatelizowałem skalę
manipulacji, jakiej padłem ofiarą. A okazało się, że można zmanipulować
skutecznie.
Myślał pan wtedy, żeby od razu
dzwonić do szefa, czy czekał, aż on zadzwoni? Czy też w takiej sytuacji unika
się kontaktów?
- To wymagało od samego początku
intensywnych kontaktów zarówno z premierem, jak i prezydentem.
Pierwszy telefon byt do
premiera czy do prezydenta?
- Nie pamiętam. Nie byłem
przygotowany na dziennikarską histerię. Podsłuch jest uprawniony, kiedy
przychodzi Rywin do Michnika. Michnik nagrywa siebie i informacje przeznaczone
dla niego, co nie jest przestępstwem, zaś rozmowa jest dowodem przestępstwa
jego rozmówcy. W naszym przypadku było dokładnie odwrotnie. Przestępczo nas
nagrano, a na nagraniach przestępstwa nie ma.
Mówi pan o histerii mediów.
Myśli pan, że w tej sprawie obraz polskich mediów jest gorszy niż obraz
polityki?
- To obraz mediów zdesperowanych,
będących na takim musiku finansowym, że zrobią absolutnie wszystko, by przez
dwa tygodnie podbić sobie nakład.
Myśli pan o jednym medium?
- Inne media zachowują się
podobnie. Dam przykład. W zeszłym tygodniu redakcja „Faktu” wysłała nad mój
dom samolot bezzałogowy z kamerami. I uważa, że wchodzenie na prywatny teren
oraz śledzenie kogoś w jego prywatnym domu jest OK.
Intencja może nie była chlubna,
ale chodziło chyba o to, by pokazać, jak mieszka minister, który jada za
służbowe pieniądze.
- Tak, w MSZ jemy za służbowe
pieniądze. Sprawdziłem, że nasz tegoroczny budżet na posiłki służbowe w
rozłożeniu na centralę i ponad 150 placówek wynosi 12 min złotych. W tym
resorcie zajmujemy się spotykaniem się przy stole, głównie z obcokrajowcami.
Mamy się spotykać w parku na ławce przy hot dogu?
Powiedział pan, że jest
podwójnie trafiony, a nie jest pan trafiony potrójnie? Trafiony został też pana
pełnomocnik prawny.
- Wygląda to na zemstę tygodnika
na prawniku, który zalazł mu za skórę. Degrengolady mediów ciąg dalszy.
Nie uważa pan, że mecenas
Giertych, najdelikatniej mówiąc, bardzo podważył swoją wiarygodność. Nawet
litrem wódki trudno wytłumaczyć jego pomysły na straszenie biznesmenów. Będzie
pan dalej korzystał z takiego pełnomocnika?
- Mec. Giertych jest dobrym
prawnikiem.
Płaci mu pan?
- To sprawa między nami, ale
widzę, że nasza rozmowa powoli przekształca się w przesłuchanie...
Chcemy poznać różne szczegóły,
bo ta sytuacja zatrzęsła całym państwem.
- Chciałbym wiedzieć, jaki był
publiczny interes w ujawnieniu moich opinii o sojusznikach czy
też w publikowaniu naszych dowcipów.
Możemy odpowiedzieć: żaden, to
zaszkodziło Polsce.
- Zastanawialiśmy się, jaką
przyjąć taktykę, by uzyskać dla Polski najlepszą tekę w Komisji Europejskiej.
Przypominam kluczowe zdanie: „Dla Polski byłoby dobrze”, gdybyśmy uzyskali
tekę komisarza ds. energii. I który z polskich polityków najlepiej by się do tego
nadawał. Jak można z tego robić komuś zarzut? Jak można mówić, że to nie jest
służbowa rozmowa?
Wracając do reakcji na
ujawnienie podsłuchów, uderzająca była seria krytycznych wypowiedzi na pana
temat ze strony prezydenckiego ministra Tomasza Nałęcza. Nie ma takiej
możliwości, żeby pan Nałęcz nie dostał zielonego światła od prezydenta.
- Nie chciałbym spekulować w tej
sprawie. Były też pozytywne głosy współpracowników prezydenta, np. prof. Kuźniara.
A jak to było z tą łaską/laską
zrobioną Amerykanom?
- Mam nadzieję, że rozumiemy
formułę dowcipu...
Z tą łaską to bez jaj... (śmiech)
Może Michał Kamiński nie musiał panu aż tak pomagać, bo to zapachniało
dziecinadą. Przecież niezależnie od tego, jak pan to ujął, był to niezły opis
relacji z USA.
- Cenię sobie ludzi z poczuciem
humoru, bo uważam to za najwyższy stopień inteligencji.
Pytanie, czy w Polsce takie
poczucie humoru będzie jeszcze możliwe? Który z polityków pójdzie teraz do
restauracji i będzie mówił to, co myśli?
- To, co się stało, to precedens.
Dotychczas wszystkie afery podsłuchowe polegały na tym, że nagrywał jeden z
uczestników rozmowy. W tym wypadku nagrywane były osoby, które sądziły, że
rozmawiają w dyskrecji. W siedzibie Rady Biznesu czuliśmy się bezpiecznie, bo
Rada nas zapewniała, że dwa razy dziennie sprawdza pomieszczenia pod kątem
podsłuchów. Dlatego odkąd jestem ministrem, odbyłem tam już pewnie
kilkadziesiąt spotkań z partnerami zagranicznymi i krajowymi. Miało być drogo,
ale bezpiecznie.
Rozmawialiście z ministrem Rostowskim
o stanowiskach w UE. Pan był,
czy też wciąż jest, „naturalnym
kandydatem” na wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej. Tak mówił
pod koniec maja premier Tusk.
- W rozmowie z Rostowskim
realistycznie oceniam swoje szanse.
Te nagrania panu zaszkodziły? W
Europie byli pewnie tacy, których ucieszyło opublikowanie nagrania.
- Myślę, że byli... (dłuższa
cisza). Ale raczej poza UE. Nie będziemy jednak spekulować na temat
procesu, który trwa.
Wygląda na to, że żadne z
trzech najważniejszych stanowisk w UE nie przypadnie politykowi z krajów nowej
Unii. Nie uważa pan, że to smutne, 10 lat po rozszerzeniu wspólnoty.
- Spotkanie przywódców UE, na
którym mają zapaść te decyzje, odbędzie się 16 lip- ca. Zobaczymy.
A jak jest z tymi amerykańskimi
gwarancjami bezpieczeństwa? Czy po przemówieniu prezydenta Obamy 4 czerwca i
zapewnieniach, że Polska nigdy nie będzie sama, możemy spać spokojnie?
- Pamiętajmy, że najwięcej obaw
mieliśmy właśnie w styczniu. Rosjanie już wywierali ogromną presję na Ukrainę,
a amerykańskiego wzmocnienia, które później otrzymaliśmy, jeszcze nie było.
Sprawy się trochę poprawiły, jeśli chodzi o uwiarygodnienie naszych gwarancji
bezpieczeństwa.
Trochę?
- Tak, stanowczo za wolno. Mówiłem
publicznie, co by nas satysfakcjonowało.
Te dwie amerykańskie brygady?
- Siła zgodna z deklaracjami
politycznymi NATO wobec Rosji z 1997 r. Taka, która realnie odstraszałaby i
wpływała na wynik ewentualnego konfliktu. Tak, docelowo dwie ciężkie brygady.
To jest możliwe?
- Oczywiście że tak, tylko z
jakiegoś powodu sojusznicy uważają, że bazy NATO mogą być w Niemczech,
Wielkiej Brytanii, we Włoszech, w Hiszpanii i Turcji, ale nie w Polsce.
Jaka jest szansa, by decyzja o
tych brygadach zapadła na wrześniowym szczycie NATO?
- Liczę na postęp.
Na 10 procent?
- Negocjujemy, więc nie chciałbym
uprzedzać faktów.
Ukraiński publicysta Witalij
Portnikow mówił w wywiadzie dla „Newsweeka”, że to, co dzieje się na Ukrainie,
to jest także polska wojna, że te znane z Krymu czy Słowiańska „zielone
ludziki” mogą pojawić się pod Suwałkami.
- To przesada. Praprzyczyną
konfliktu na Krymie i wschodniej Ukrainie jest oczywiście większa asertywność
Rosji, ale także modernizacyjna porażka Ukrainy.
Gdyby ukraińscy żołnierze
zarabiali tyle co ich rosyjscy koledzy, to pewnie tak łatwo nie przeszliby na
drugą stronę. To samo dotyczy policjantów w Doniecku czy Ługańsku.
Słabość Ukrainy jej nie
pomogła, ale rzecz w tym, że Putin buduje twór konkurencyjny wobec
Unii Europejskiej, a jego celem jest być może doprowadzenie do jej upadku.
- Na razie wygrywa Europa. Ukraina
ma demokratycznie wybranego prezydenta, a unijne prawo będzie obowiązywało stopniowo
na 90 proc. terytorium tego kraju. Zresztą w wyniku wymyślonego w Polsce
Partnerstwa Wschodniego.
„Times” napisał, że w czasie
podsłuchanej nielegalnie rozmowy wypatroszył pan podejście Camerona do UE. A
przecież wywodzi się pan z tego samego środowiska co on, studiowaliście razem
na Oksfordzie, byliście w elitarnym klubie Bullingdon i nagle coś się urwało?
- Jesteśmy w kontakcie z premierem
Cameronem. To mój stary znajomy. Uważam, że w interesie Europy i Polski jest
to, aby Wielka Brytania pozostała w Unii, i staram się jej w tym pomagać.
Czy prawdopodobieństwo tego, że
za 15 miesięcy będzie się pan wyprowadzał z MSZ, jest dziś większe niż miesiąc
temu?
- Zrobię wszystko, żeby PO wygrała
kolejne wybory. Gdybyście mnie pół roku temu pytali, czy wygramy wybory
europejskie, bylibyście tak samo sceptyczni jak teraz, a przecież je
wygraliśmy.
Ale dziś jesteście w głębokiej
defensywie...
- Staliśmy się ofiarą nielegalnego
ataku. Gdy odkryjemy jego faktycznych mocodawców i ludzie zrozumieją, co
media próbują nam zrobić, to nastroje mogą się zmienić. Rozumiem, że jako
politycy jesteśmy zwierzyną łowną i publikowanie naszych rozmów sprawia wielu
osobom nie lada satysfakcję, ale przecież to, co dziś dotyka polityków, jutro
może dotknąć każdego z nas. Dron, który niedawno zawisł nad moim domem, może
krążyć nad każdym domem i każdemu zrobić zdjęcia w alkowie czy toalecie,
którymi nie chcielibyśmy się dzielić z całą Polską. Żadna instytucja, firma czy
rodzina w Polsce nie wytrzyma takiego ataku polegającego na publikowaniu
zmanipulowanych, wyjętych z kontekstu wypowiedzi.
Gdyby się okazało, że faktyczni
sprawcy są w Moskwie, to byłby lepszy czy gorszy scenariusz od takiego, że to
spisek kelnerów i biznesmena?
- Nie chcę spekulować. Biznesmen
twierdzi, że nie jest samobójcą. Ale rodzi się pytanie, kto zdecydował o tym,
że taki atak na rząd zostanie przeprowadzony w momencie trzech kluczowych dla
Polski decyzji: o unii energetycznej, kolejnych sankcjach wobec Rosji w związku
z sytuacją na Ukrainie i o rozdaniu kadrowym w Unii.
Chce pan powiedzieć, że moment
ujawnienia nagrań jest być może ważniejszy niż moment podjęcia decyzji o
nagrywaniu?
- Zdecydowanie ważniejszy, a na
pewno ciekawszy.
Niedawno z fanfarami
obchodziliśmy 25-lecie wolnej Polski. Czy po tej aferze dowiedzieliśmy się o
Polsce czegoś, czego nie wiedzieliśmy 4 czerwca?
- Dowiedzieliśmy się, że niektórzy
mężczyźni przy kielichu przeklinają i opowiadają soczyste kawały. I że
polskie media są w kryzysie tak jak media na całym świecie. Potwierdziło się
też powiedzenie mojej żony, że w Polsce jest zbyt wiele mediów na liczbę
generowanych newsów.
A czego dowiedzieliśmy się o
politykach?
- Że są tacy sami jak reszta
społeczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz