W politycznej
biografii Mariusza Kamińskiego stałe są tylko trzy rzeczy. Nienawiść do
postkomuny, antykorupcyjna obsesja i ateizm.
Michał Krzymowski
Tajne
posiedzenie Sejmu, 10 czerwca. Wyniki, które właśnie pojawiły się na elektronicznej
tablicy, to doskonała wiadomość dla byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Mariusz Kamiński niespodziewanie ocalił immunitet. Rezultat - 160 głosów przeciw jego uchyleniu plus 46 osób wstrzymujących się - jest Szokiem
dla całej sali. W obronie byłego szefa CBA, który kilka minut temu wygłosił
przemówienie na temat finansów państwa Kwaśniewskich, musieli opowiedzieć się
nie tylko partyjni koledzy, ale także niektórzy posłowie koalicji.
W PO konsternacja. W ławach PiS
zrywają się brawa, ktoś z końca sali - najpewniej
poseł Krzysztof Lipiec, znany z zamiłowania do pieśni patriotycznych - intonuje hymn państwowy. Po chwili śpiewa już cały klub,
włącznie z prezesem. Gdy Mazurek milknie, drobna sylwetka Kamińskiego tonie w
uściskach. Z gratulacjami pierwszy leci Antoni Macierewicz, na co dzień jego
partyjny przeciwnik.
Mówi znajomy byłego szefa CBA: -
Dla Mariusza to wielkie zwycięstwo. Całe życie kierowały nim dwa instynkty.
Dziki anty- komunizm i antykorapcyjne przeczulenie. W sprawie Kwaśniewskich
mógł wskoczyć na oba koniki jednocześnie.
Partyjna policja
Mariusz Kamiński jest w PiS
postacią niezwykle popularną. Gdyby kierować się wynikami głosowań podczas
listopadowej rady politycznej, trzeba by uznać, że poza prezesem nikt nie cieszy
się w partyjnym aparacie takim szacunkiem jak on. Spośród wszystkich członków
komitetu politycznego PiS były szef CBA uzyskał najlepszy rezultat, zdobywając
210 głosów. Dla porównania: Adama Lipińskiego, najbardziej zaufanego współpracownika
Kaczyńskiego, poparło tam 186 osób, a Macierewicza jedynie 156.
Ten wynik jest o tyle ciekawy, że
w partii tak naprawdę nikt Kamińskiego dobrze nie zna. Gdy pytam o niego
polityków PiS, zarówno decydentów, jak i tych zasiadających w ostatnich
rzędach, niezmiennie otrzymuję zestaw podobnie brzmiących opinii: jest
małomówny i wsobny. To samotnik, który nie wychodzi poza wąski krąg ludzi z
Ligi Republikańskiej i CBA. Jest typem współczesnego Robespierre’a, radykalny i niebezpieczny. Lepiej z nim nie zadzierać.
Jeden z moich rozmówców przyznaje:
- Wiele razy zadawałem sobie pytanie o przyczyny jego znakomitego wyniku i do
dziś nie znajduję odpowiedzi. Tym bardziej że wiele osób się go boi i na
wszelki wypadek obchodzi z daleka. Ludzie mówią, że to partyjna policja. Kto
wie, może opracowuje dossier nas wszystkich i zanosi je prezesowi?
Niewykluczone. Kamiński zapytany
kilka lat temu przez „Newsweek” o zakres
swoich kompetencji w partii, wymienił m.in. kierowanie zespołem byłych
funkcjonariuszy CBA, który zajmuje się kwestiami bezpieczeństwa. Co to oznacza
w praktyce? Nieoficjalnie mówi się, że Kamiński i jego ludzie badali na
zlecenie prezesa PiS wydatki z czasu kampanii parlamentarnej w 2011 r. Jak twierdzi jeden z moich rozmówców, mieli
chodzić po kontrahentach partii i wypytywać o faktury oraz kontakty z
pracownikami biura partii. Były szef CBA ma zresztą dostęp do wielu sekretów
partii. To on polecił agencję Grom Group, która ochrania prezesa i jego dom na
Żoliborzu. Z kolei jego syn Kacper, który sprawuje mandat radnego w jednym z
podwarszawskich powiatów, do niedawna pracował w spółce Srebrna, stanowiącej
finansowe zaplecze dla rozmaitych przedsięwzięć prowadzonych przez ludzi
prezesa. - Miał tam na wszystko oko - mówi osoba zbliżona do spółki.
Relacje Kamińskiego z Kaczyńskim
stanowią dla wielu osób zagadkę. Były szef CBA ma do swojej dyspozycji gabinet
na parterze głównej siedziby PiS, ale pojawia się w nim sporadycznie. Przeważnie
urzęduje w biurze warszawskich struktur przy ul. Koszykowej, kilkadziesiąt
metrów od fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego. W przeciwieństwie do pozostałych
polityków PiS nie wysiaduje w sekretariacie prezesa. Podczas posiedzeń
komitetu politycznego głównie milczy, mimo to cieszy się pełnym zaufaniem.
Może zresztą dlatego. Gdy po wyrzuceniu z CBA Kamiński wrócił do PiS, prezes w
ciągu trzech tygodni wciągnął go do kierownictwa partii i powierzył funkcję
szefa stołecznych struktur. Wiele osób w partii było zaskoczonych tym tempem.
Kamiński musiał też dostać wolną rękę, bo rządy w Warszawie rozpoczął od
czystek. Wyrzucił z partii grupę współpracowników swojego poprzednika Mariusza
Błaszczaka i powymieniał szefów wszystkich dzielnicowych komitetów. Kaczyński
nie oponował.
- Z czego wynika to zaufanie? -
pytam jednego z ważnych polityków PiS.
- Mariusz nie przejawia
politycznych ambicji i o nic nie zabiega. Prezes po prostu nie widzi w nim
zagrożenia, oto cała tajemnica.
Ich relacje są na tyle dobre, że w
2011 r. zaczęto nawet podejrzewać, iż Kaczyński szykuje Kamińskiego na
następcę. Te spekulacje wzmogła książka „Polska naszych marzeń”, w której
prezes po raz pierwszy i jak dotąd ostatni
nakreślił portret swojego sukcesora: człowieka skrytego i zdystansowanego.
Takiego, który może i ma trudności w relacjach z innymi ludźmi, ale za to jest
obdarzony silnym charakterem i „zorientowany w wielu kwestiach”. Opis, co
prawda, dotyczył byłego prezesa IPN Janusza Kurtyki, który zginął w Smoleńsku,
ale wiele osób doszukiwało się w nim charakterystyki byłego szefa CBA. Rok
temu do tych rozważań nawiązał poseł PiS Stanisław Pięta, który w jednym z
wywiadów stwierdził wprost: Kamiński w przyszłości może zostać następcą
Kaczyńskiego.
Nie oznacza to oczywiście, że
Kamiński nie ma w PiS wrogów, bo ma i to poważnych. Jego głównym oponentem
jest Macierewicz. Ta niechęć ma kilka przyczyn. Po pierwsze, obaj zajmują się
służbami specjalnymi i w naturalny sposób ze sobą rywalizują. Po drugie,
Mariusz Kamiński zalicza się w PiS do grupy smoleńskich agnostyków i jest
sceptyczny wobec teorii zamachowych. Po trzecie, obu polityków różni stosunek
do Kościoła. Macierewicz reprezentuje nurt katolicko-narodowy partii i jest
ulubieńcem o. Tadeusza Rydzyka, a Kamiński to zdeklarowany ateista. Jeśli
nawet pojawia się na smoleńskich miesięcznicach organizowanych przez PiS, to
nigdy nie bierze udziału w mszach odprawianych w intencji ofiar katastrofy.
Mówi poseł PiS: - Jego stosunek do
religii jest dla mnie niezrozumiały. Uczestniczyłem z nim kiedyś w
uroczystościach, których częścią było nabożeństwo. Wszyscy weszli na mszę, a
on jako jedyny został na zewnątrz. Nie przestąpił progu kościoła, wzbraniał się
przed tym jak diabeł przed święconą wodą.
Inny dodaje: - Poza niechęcią do
postkomuny i antykorupcyjną obsesją w Mariuszu stały jest jeszcze tylko ateizm.
Prywatnie nie mam nic przeciwko temu, ale w sensie politycznym to kłopot, który
uniemożliwia mu poważniejszą karierę na prawicy. Radiomaryjne skrzydło PiS nie
zaakceptowałoby takiego odchylenia.
Incydenty między Kamińskim a środowiskami
katolicko-narodowymi pojawiały się zresztą jeszcze w latach 80. Do jednego z
nich doszło w warszawskim kościele przy ul. Zagórnej, gdzie regularnie
odbywały się spotkania opozycjonistów endeków. - Któregoś razu wpadła tam
grupa lewicowych studentów z Mariuszem Kamińskim na czele. Zaczęli rozrabiać i
krzyczeć. Uspokoili się dopiero wtedy, gdy ostrzegłem ich, że dostaną po
mordach - wspomina były działacz opozycji Piotr Kolanowski, który z racji
postury pełnił przy Zagórnej funkcję ochroniarza. Całe zajście skończyło się
dla Kamińskiego, wówczas jeszcze szczuplejszego niż obecnie, bardzo nieprzyjemnie.
Nie dość, że został z kościoła wyrzucony, to jeszcze na odchodne usłyszał, że
jest małym, rudym Żydkiem.
Zadra
Ci, którzy dobrze znają
Kamińskiego, twierdzą, że to postać pełna sprzeczności. Z jednej strony
ciągnie się za nim legenda radykała i zakapiora, ale z drugiej -jest tak
cichy, że trzeba się nachylić, by usłyszeć, co mówi. Niby jest poważnym
graczem, który zastawia sidła na Kwaśniewskiego, ale w grancie rzeczy zachowuje
się, jakby cały czas studiował na wydziale historii i działał w NZS. W dzień
politykuje w zadymionym pokoiku, a wieczorem idzie na piwo z kumplami. Jego
cały majątek to 39-metrowe lokum - poprzednie mieszkanie oddał byłej żonie,
która odeszła z bratem jego partyjnej koleżanki Anny Sikory - i pięć tysięcy
oszczędności. Zazwyczaj jest spokojny i wyważony, ale wraz z alkoholem, który w
jego towarzystwie pojawia się niechybnie, traci nad sobą panowanie. Po wódce
- słyszę od moich rozmówców - w byłego szefa CBA
wstępuje inny człowiek. Atawistyczny, szukający zaczepki, jadowity.
Wspomina poseł PiS z lat 2001-2005
- Pamiętam zajście z jednego z wyjazdowych posiedzeń
klubu w tamtej kadencji. Wypity Mariusz rwał się do bitki z jakimś posłem.
Wyglądało to kuriozalnie. On - konus dążący do awantury, a tamten potężny, ale
flegmatyczny i pokojowy.
Również jego polityczna biografia
jest pełna dziwnych zakrętów. Zaczynał jako działacz ROAD i sympatyk Tadeusza
Mazowieckiego, potem kierował radykalną Ligą Republikańską, a skończył jako
czołowy funkcjonariusz IV RP. W środowisku funkcjonariuszy służb mówi się, że
na jego zachowaniu zaważyły wydarzenia z początku lat 90., które zostawiły zadrę
- zaraz po upadku komuny Kamiński chciał wstąpić do jednej z państwowych
służb specjalnych, ale oblał testy i go nie przyjęto.
Tamto niepowodzenie miał sobie powetować w 2006 r. jako szef CBA. Sam napisał
ustawę, stworzył Biuro od podstaw i stanął na jego czele. - Niestety,
skończyło się totalną amatorszczyzną. Podstawowym kryterium podczas rekrutacji
funkcjonariuszy była lojalność wobec projektu IV RP, reszta się nie liczyła.
Jedno z ważniej szych stanowisk w centrali powierzono policjantowi, który
wcześniej służył w prowincjonalnym komisariacie kolejowym. Przyjmowano ludzi
bez kompetencji i doświadczenia. Strażników miejskich, byłych harcerzy, dawnych
działaczy Ligi Republikańskiej, którzy wiatach 90. biegali na wiece SLD i
rzucali jajkami - opowiada funkcjonariusz z
kilkunastoletnim doświadczeniem w służbach.
Z ostatecznego dorobku CBA nie
może być zadowolony chyba nawet sam Kamiński. Po zatrzymaniu znanego kardiochirurga
Mirosława G., pierwszej głośnej akcji Biura, w pamięci została wszystkim
konferencja prasowa z udziałem ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa
Ziobry. To na niej padły słynne słowa: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony
nie będzie”, za które trzeba było później przepraszać. Jeszcze gorzej zakończyła
się afera gruntowa. Jej zwieńczeniem miało być kontrolowane wręczenie łapówki współpracownikom
wicepremiera Andrzeja Leppera. W sprawie doszło jednak do przecieku i akcja
spaliła na panewce. Z kolei do zatrzymania Tomasza Lipca, byłego ministra
sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, doszło dopiero po wyborach parlamentarnych
w 2007 r. Powstało wrażenie, że CBA zwlekało z tym, by nie popsuć PiS
kampanii. Do tego wszystkiego doszły jeszcze późniejsze ekscesy z udziałem
agenta Tomka, który do dziś funkcjonuje w mediach jako symbol działań Biura. -
Mariusz od początku był przeciwny jego kandydowaniu do Sejmu. Na listy PiS
wciągnięto go wbrew niemu - twierdzi jeden z
posłów PiS.
- Kim będzie Kamiński, jeśli PiS w
przyszłym roku dojdzie do władzy? - pytam bliskiego współpracownika Jarosława
Kaczyńskiego.
- Interesuje go tylko jedno.
Powrót do CBA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz