Mariusz Kamiński po
latach trzymania straży w partii wraca do pierwszego szeregu
ANNA GILEWSKA
Ze
spuszczoną głową Mariusz Kamiński czekał w ostatni wtorek na wynik głosowania.
- Siedział zbity i w pierwszej chwili w ogóle do niego nie dotarło, że ocalał
- opisuje jeden z posłów. Kiedy wynik pojawił się na
tablicy, na sali plenarnej Sejmu zapadła cisza. Dopiero po chwili poderwali się
Antoni Macierewicz z wypiekami na twarzy i Joachim Brudziński. Zaczęli podskakiwać
i potrząsać Kamińskim: - Wygrałeś, wygrałeś!
Pogratulował mu też prezes
Jarosław Kaczyński. Były szef CBA nie dowierzał. Takiego wyniku głosowania w
sprawie odebrania poselskiego immunitetu Kamińskiemu nie spodziewał się zresztą
nikt. Sprawa wydawała się przesądzona, a praska prokuratura szykowała się do
postawienia mu zarzutów.
Decydujące znaczenie miało
wystąpienie Kamińskiego w czasie tajnych obrad. Ponownie oskarżył w nim
Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich o zakup willi w Kazimierzu Dolnym w
niejasnych okolicznościach i ze źródeł niewiadomego pochodzenia. Po rewelacjach
byłego szefa CBA niektórzy posłowie PO, PSL, a nawet SLD wstrzymali się od
głosu. - To było chłodne, rzeczowe wystąpienie, bez politycznej retoryki. Kamiński
odczytał je zresztą z kartki. Zrobiło wrażenie - przyznaje nam jeden z
polityków Sojuszu. Tym bardziej że posłowie nie znali nawet stanowiska
prokuratury, która chciała postawić zarzuty Kamińskiemu; wniosek o uchylenie mu
immunitetu i uzasadnienie przeczytało raptem kilkoro z 460 parlamentarzystów.
Polityk PiS: - To był dzień
zwrotny dla Mariusza. Dostał nagle nowego paliwa. PiS idzie teraz za ciosem i składa wniosek o powołanie
komisji śledczej mającej zbadać majątek Kwaśniewskich. Od razu ruszyły też
spekulacje, jak Kamiński może wykorzystać ten potencjał. Czy wystartuje w
jesiennych wyborach na prezydenta Warszawy? Niektórzy zobaczyli w nim wręcz
kolejnego potencjalnego delfina. - Którego brakuje po odejściu Zbigniewa Ziobry
- uważa jeden z naszych rozmówców.
POD DRZWIAMI PREZYDENTA
Raczej przemyka, niż chodzi.
Słucha uważnie, świdruje wzrokiem. Odzywa się rzadko.
- Kamiński to typ introwertyka.
Skryty, milczący. Człowiek z cienia - mówi się o nim.
Chociaż jest wiceprezesem PiS, w
partii funkcjonuje poza głównym nurtem. Przychodzi mu to tym łatwiej, że o
pozycję w rankingu prezesa nie musi się już szczególnie starać.
- Kaczyński go ceni i mu ufa,
mają bardzo dobre relacje - przyznaje polityk z kręgu
prezesa.
W PRL działał w opozycji antykomunistycznej,
należał do władz NZS na Uniwersytecie Warszawskim. Później współtworzył Ligę
Republikańską. - Jako szef NZS poszedłem kiedyś na oficjalne spotkanie z
Mieczysławem Wachowskim, chodziło o jakąś uroczystość prezydencką. Dwa dni
później przyleciał do mnie Kamiński: „Ty zdrajco! Zdradziłeś ideały NZS. Jak
możesz spotykać się z kimś takim” - opowiada Krzysztof Lisek, były europoseł
PO.
Z Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi
swoją karierę Kamiński związał wiele lat temu, ale nie należał do środowiska
zakonu PC. Do PiS wstąpił razem z Przymierzem Prawicy. W 2004 r. został
prezesem regionu warszawskiego partii. - Okazał się twardym, ale rzeczowym
negocjatorem. Przekonałem się o tym, jak był prezesem, a ja wiceprezesem w
Warszawie. Był to czas ustaleń między Przymierzem Prawicy a PiS, negocjacje
dotyczące list. Ale zasady współpracy były jasne, Mariusz Kamiński trzymał się
ustaleń - podkreśla Maks Kracżkowski, poseł PiS.
Już wtedy miał bliskie relacje z
Lechem Kaczyńskim. „Całe dnie spędzał w sekretariacie prezydenta Lecha
Kaczyńskiego. To był dworak doskonały, cała jego działalność sprowadzała się
do warowania pod drzwiami, aby w chwili, gdy Lech Kaczyński będzie wychodził do
samochodu, podbiec do niego na schodach i naszeptać mu czegoś do ucha,
najczęściej przeciwko komuś innemu” - opisywał Kamińskiego Ludwik Dorn w
wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Roberta Krasowskiego.
Kiedy w 2005 r. PiS wygrał wybory,
było oczywiste, że Mariusz Kamiński stanie na czele nowej antykorupcyjnej
instytucji - Centralnego Biura
Antykorupcyjnego. To był zresztą jego pomysł. Do służby przyjmował dawnych znajomych, m.in. z Ligi Republikańskiej,
ludzi z „właściwą” z jego punktu widzenia kartą, za to zwykle kompletnie bez
doświadczenia. Sam zresztą z wykształcenia nie jest prawnikiem, ale historykiem.
- Podchodził lekceważąco do formalności, procedur prawnych. Brakowało mu
cierpliwości, górę brała chęć szybkich efektów. To była misja jego życia - to
częsta opinia urzędników, którzy współpracowali z byłym szefem CBA.
Zapowiadane bomby okazywały się
kapiszonami. Jego funkcjonariusze mieli za to wolną rękę i często dawali upust
ułańskiej wręcz fantazji. Najbardziej spektakularnym przykładem były
wielokrotnie opisywane akcje z udziałem agenta Tomka, potem posła PiS (dziś
niezrzeszony, po publikacjach „Wprost” na jego temat). Media opisywały też
zdumiewające zakupy biura: luksusowe samochody, ubrania dla agentów, gadżety,
wizyty w spa, broń.
Po wybuchu afery gruntowej upadł
rząd PiS, w kampanii CBA ujawniło „taśmy Sawickiej ” a Kamiński na konferencji
prasowej zachęcał do zastanowienia, na kogo głosować. Donald Tusk, gdy objął
fotel premiera, pozostawił go jednak na stanowisku. Aż do afery hazardowej.
Premier odwołał Kamińskiego jesienią 2009 r.
DAWNI AGENCI NA GARNUSZKU PIS
Wtedy wrócił do PiS. Do kolejnych
wyborów żył na garnuszku partyjnym, co miesiąc pobierając pensję z
Nowogrodzkiej. Zadbał też o swoich współpracowników, zwłaszcza Ernesta Bejdę i
Macieja Wąsika. Ten ostatni zyskał przydomek „gumowe ucho”, po tym jak „Gazeta
Wyborcza” opisała, że jako wiceszef CBA podsłuchiwał ponad 6 tys. razy, a w swoim gabinecie miał
specjalne stanowisko do podsłuchiwania online. Po
odejściu z biura zaangażował się w organizację marszów smoleńskich. „Super Express’’ pokazał też, jak Wąsik zatankował paliwo na stacji
benzynowej i odjechał, nie płacąc.
Ludzie Kamińskiego przenieśli się
na odcinek warszawski. On sam został szefem terenowych struktur, a jesienią
2011 r. posłem. Bejdę zatrudnił jako współpracownika, podobnie jak Piotra
Pogonowskiego. Jego asystentem jest też Martin Bożek (wszyscy to dawni
funkcjonariusze biura, sami zresztą kandydowali w 2011 r. do Sejmu). Bliskim współpracownikiem
Kamińskiego w CBA był też Andrzej Bittel, który trafił najpierw na Ursynów, a
potem został wiceburmistrzem Targówka. Wąsik jest z kolei szefem klubu radnych
PiS w Warszawie. Radnym PiS w Otwocku jest też syn Kamińskiego Kacper, który w związanej
z PiS spółce Srebrna był jednym z najbliższych współpracowników Janiny Goss,
zaufanej osoby prezesa.
WYWIAD PARTYJNY
Inaczej niż w regionie, w
krajowych władzach partii były szef CBA nie ma tak rozległych wpływów. Nie
buduje sojuszy, za to nikt nie chce być jego wrogiem. Politycy PiS po cichu
przyznają, że Kamińskiego się po prostu boją. „To specyficzny człowiek. On nie
ma żadnych ograniczeń w walce o własną pozycję przy Jarosławie Kaczyńskim,
choćby kosztem kolegów, ale zawsze musi za tym stać misja. A tą misją jest
walka z korupcją. Czyli to nie jest taki intrygant dla intrygi, ale intrygant z
misją” - opowiadał Dorn w wywiadzie rzece „Anatomia słabości”
To właśnie na niego Kaczyński
stawia w sprawach drażliwych, zwłaszcza związanych z pieniędzmi wyciekającymi
z partii. Niedawno opisywaliśmy łańcuch pokarmowy na zapleczu PiS. Jednym z
jego ogniw była działalność Bartłomieja Rajcherta, byłego dyrektora na
Nowogrodzkiej. Kiedy okazało się, że w kolejnych kampaniach PiS płaci miliony
złotych zaprzyjaźnionym spółkom, władze partii zarządziły audyt, który
przeprowadzał właśnie Kamiński. W badaniu finansowych przepływów wokół spółki
Srebrna miał mu też pomagać syn. Z raportem opisującym nieprawidłowości były szef CBA udał się wprost do prezesa,
a ten polecił Rajcherta zwolnić. Opór stawiał jednak skarbnik PiS Stanisław
Kostrzewski. Od tego czasu między nim a Kamińskim ma trwać próba sił.
Sprawa Rajcherta była jednym z
pierwszych zadań tajnej komórki w PiS. - To takie wewnętrzne mini-CBA -
przyznają po cichu posłowie. Oparte właśnie na dawnych funkcjonariuszach.
Komórka odpowiada za bezpieczeństwo prezesa - to za namową Kamińskiego partia
miała wynająć drogą firmę ochroniarską. Po PiS krążą opowieści, że grupa byłego
szefa CBA sprawdza też wszystkie „poważniejsze donosy” z którymi przychodzą do
prezesa posłowie. Do kulis działalności tej wewnętrznej służby dostęp ma
niewielu.
RADIA MARYJA NIE SŁUCHAM
Podobnie jak do prywatnego życia
Kamińskiego. - Nie byłem w stanie pić tyle gorzały co to towarzystwo - ucina
dalszy znajomy byłego szefa CBA.
Według naszych rozmówców z PiS
Kamiński bywa agresywny, a temperament z antykomunistycznych akcji wciąż daje
- sobie znać. - On jest mentalnie wciąż w poprzedniej
epoce, dzieli świat na zdrajców - naszych -
uważa jeden z rozmówców z PiS.
„Zdrajcy” bywają zaś przekonani,
że celowo ich tępi. - W czasach Przymierza Prawicy kumplował się z Wiesławem
Walendziakiem, ale kiedy ten związał się z Ryszardem Krauzem, Kamiński uznał to
za zdradę ideałów. Walendziak był przekonany, że Kamiński jako szef CBA celowo
go zwalczał - opowiada jeden z ich dawnych wspólnych znajomych. Podobnie było z
Pawłem Piskorskim (kiedyś w NZS), który uważa Kamińskiego za „jakobina”.
Na niektórych dawnych wrogów,
kiedy partia tego wymaga, przymyka oko. Z Karolem Karskim studiowali na tej
samej uczelni, ale Karski działał w oficjalnym ZSP, a Kamiński w podziemnym
NZS. Kiedy Karski zgłosił się do PiS, Kamiński miał się w rozmowach z kolegami
odgrażać: „Nie ma mowy, ja do tego nie dopuszczę!” Ale wolę prezesa musiał
przyjąć do wiadomości. Dziś Karski jest europosłem PiS.
Notowania Kamińskiego u
Kaczyńskiego podnosi fakt, że wiceprezes nie przywiązuje uwagi do spraw
materialnych. - Chodzi w kiepskich garniturach, a mógłby i w worku - dodaje
polityk PiS.
Czy Kaczyński widziałby w nim
ewentualnego następcę? Jesienią 2011 r. prezes PiS w jednym z wywiadów tak
charakteryzował potencjalnego delfina: „Musi mieć siłę - przekonanie, by linię PiS utrzymać, a jednocześnie być
człowiekiem, na którego żadnego kija nie można znaleźć. Jeśli przyjdzie
nieodporny, choćby najzdolniejszy, ale ze słabościami, zostanie zniszczony w
polityce” Jeden z ówczesnych bliskich wspólpracowników prezesa: - Jak
przeczytałem ten wywiad, to pomyślałem właśnie o Kamińskim.
W rozmowach w wąskim gronie
prezesowi PiS zdarza się żartować: „Nawet jakbym mu powiedział, żeby ukrył
aferę gruntową, byłoby to niemożliwe”
Inną sprawą jest to, czy Kamiński
ma w ogóle większe ambicje polityczne. Od lat uchodzi bowiem za człowieka
jednego tematu. - Jarosław ma słabość do Mariusza, bo on nigdy nie będzie z
nim rywalizować, zna swoje miejsce w szeregu. Jest dyżurnym wojującym -
podsumowuje inny ze współpracowników prezesa.
Były szef CBA jest też ateistą.
Michał Kamiński opowiadał w książce „Koniec PiS -u” historię, jak był razem z
prezydentem Lechem Kaczyńskim na odsłonięciu pomnika Żołnierzy Wyklętych w
Ostrołęce: „Był tam Mariusz Kamiński. Uroczystości zaczęły się od mszy. I ja
nagle zauważyłem, że nie ma Mariusza, a wcześniej był. Gdy zapytałem prezydenta,
co się z nim stało, odpowiedział, że Mariusz, jak nie musi, to unika chodzenia
do kościoła, bo jest ateistą”.
Tak zresztą w latach 80. trafił do
policyjnej suki. - Zdarzało mu się chadzać do kościoła św. Stanisława Kostki,
a że nie był znany z religijności, to robił co chwilę obchód. I tak trafił
prosto pod policyjną pałkę - wspomina znajomy Kamińskiego ze studiów,
publicysta i historyk Jan Wróbel. Zaznacza przy tym, że kiedy zdarzało im się
stać razem na kościelnych wartach przy 20 stopniach mrozu, Kamiński był fajnym
kompanem.
Choć właśnie wiceprezes PiS był
głównym architektem ostatniego powrotu do partii Marka Jurka, dla elektoratu
kościelnego jako delfin byłby trudny do przełknięcia. Zwłaszcza że w 2005 r. w
trakcie kampanii wyborczej w studiu Tok FM na pytanie, czy podoba mu się o.
Rydzyk, odparł: „Ja nie słucham Radia Maryja”. Co innego kandydowanie na
prezydenta Warszawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz