sobota, 12 lipca 2014

Wartownik Kaczyńskiego



Mariusz Kamiński po latach trzymania straży w partii wraca do pierwszego szeregu


ANNA GILEWSKA

Ze spuszczoną głową Mariusz Kamiński czekał w ostatni wtorek na wynik głosowania. - Siedział zbity i w pierwszej chwili w ogóle do niego nie dotarło, że ocalał - opisuje jeden z posłów. Kiedy wynik po­jawił się na tablicy, na sali plenarnej Sejmu zapadła cisza. Dopiero po chwili poderwali się Antoni Macierewicz z wypiekami na twarzy i Joachim Brudziński. Zaczęli podska­kiwać i potrząsać Kamińskim: - Wygrałeś, wygrałeś!
Pogratulował mu też prezes Jarosław Ka­czyński. Były szef CBA nie dowierzał. Takiego wyniku głosowania w sprawie odebrania poselskiego immunitetu Kamińskiemu nie spodziewał się zresztą nikt. Sprawa wyda­wała się przesądzona, a praska prokuratura szykowała się do postawienia mu zarzutów.
Decydujące znaczenie miało wystąpienie Kamińskiego w czasie tajnych obrad. Po­nownie oskarżył w nim Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich o zakup willi w Kazimierzu Dolnym w niejasnych okolicznościach i ze źródeł niewiadomego pochodzenia. Po rewelacjach byłego szefa CBA niektórzy posłowie PO, PSL, a nawet SLD wstrzymali się od głosu. - To było chłodne, rzeczowe wystąpienie, bez politycznej retoryki. Ka­miński odczytał je zresztą z kartki. Zrobiło wrażenie - przyznaje nam jeden z polityków Sojuszu. Tym bardziej że posłowie nie znali nawet stanowiska prokuratury, która chciała postawić zarzuty Kamińskiemu; wniosek o uchylenie mu immunitetu i uzasadnienie przeczytało raptem kilkoro z 460 parlamen­tarzystów.
Polityk PiS: - To był dzień zwrotny dla Mariusza. Dostał nagle nowego paliwa. PiS idzie teraz za ciosem i składa wniosek o powołanie komisji śledczej mającej zbadać majątek Kwaśniewskich. Od razu ruszyły też spekulacje, jak Kamiński może wykorzystać ten potencjał. Czy wystartuje w jesiennych wyborach na prezydenta Warszawy? Nie­którzy zobaczyli w nim wręcz kolejnego potencjalnego delfina. - Którego brakuje po odejściu Zbigniewa Ziobry - uważa jeden z naszych rozmówców.

POD DRZWIAMI PREZYDENTA
Raczej przemyka, niż chodzi. Słucha uważ­nie, świdruje wzrokiem. Odzywa się rzadko.
- Kamiński to typ introwertyka. Skryty, milczący. Człowiek z cienia - mówi się o nim.
Chociaż jest wiceprezesem PiS, w par­tii funkcjonuje poza głównym nurtem. Przychodzi mu to tym łatwiej, że o pozycję w rankingu prezesa nie musi się już szcze­gólnie starać.
- Kaczyński go ceni i mu ufa, mają bardzo dobre relacje - przyznaje polityk z kręgu prezesa.
W PRL działał w opozycji anty­komunistycznej, należał do władz NZS na Uniwersytecie Warszawskim. Później współtworzył Ligę Republikańską. - Jako szef NZS poszedłem kiedyś na oficjalne spotkanie z Mieczysławem Wachowskim, chodziło o jakąś uroczystość prezydencką. Dwa dni później przyleciał do mnie Kamiński: „Ty zdrajco! Zdradziłeś ideały NZS. Jak możesz spotykać się z kimś takim” - opowiada Krzysztof Lisek, były europoseł PO.
Z Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi swoją karierę Kamiński związał wiele lat temu, ale nie należał do środowiska zako­nu PC. Do PiS wstąpił razem z Przymierzem Prawicy. W 2004 r. został prezesem regionu warszawskiego partii. - Okazał się twardym, ale rzeczowym negocjatorem. Przekonałem się o tym, jak był prezesem, a ja wiceprezesem w Warszawie. Był to czas ustaleń między Przymierzem Prawicy a PiS, negocjacje dotyczące list. Ale zasady współpracy były jasne, Mariusz Kamiński trzymał się ustaleń - podkreśla Maks Kracżkowski, poseł PiS.
Już wtedy miał bliskie relacje z Lechem Kaczyńskim. „Całe dnie spędzał w sekre­tariacie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To był dworak doskonały, cała jego dzia­łalność sprowadzała się do warowania pod drzwiami, aby w chwili, gdy Lech Kaczyński będzie wychodził do samochodu, podbiec do niego na schodach i naszeptać mu cze­goś do ucha, najczęściej przeciwko komuś innemu” - opisywał Kamińskiego Ludwik Dorn w wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Roberta Krasowskiego.
Kiedy w 2005 r. PiS wygrał wybory, było oczywiste, że Mariusz Kamiński stanie na czele nowej antykorupcyjnej instytucji - Centralnego Biura Antykorupcyjnego. To był zresztą jego pomysł. Do służby przyjmował dawnych znajomych, m.in. z Ligi Republikańskiej, ludzi z „właściwą” z jego punktu widzenia kartą, za to zwykle kompletnie bez doświadczenia. Sam zresztą z wykształcenia nie jest prawnikiem, ale hi­storykiem. - Podchodził lekceważąco do formalności, procedur prawnych. Brakowało mu cierpliwości, górę brała chęć szybkich efektów. To była misja jego życia - to częsta opinia urzędników, którzy współpracowali z byłym szefem CBA.
Zapowiadane bomby okazywały się kapiszonami. Jego funkcjonariusze mieli za to wolną rękę i często dawali upust ułańskiej wręcz fantazji. Najbardziej spektakularnym przykładem były wielokrotnie opisywane akcje z udziałem agenta Tomka, potem po­sła PiS (dziś niezrzeszony, po publikacjach „Wprost” na jego temat). Media opisywały też zdumiewające zakupy biura: luksusowe samochody, ubrania dla agentów, gadżety, wizyty w spa, broń.
Po wybuchu afery gruntowej upadł rząd PiS, w kampanii CBA ujawniło „taśmy Sa­wickiej ” a Kamiński na konferencji prasowej zachęcał do zastanowienia, na kogo głoso­wać. Donald Tusk, gdy objął fotel premiera, pozostawił go jednak na stanowisku. Aż do afery hazardowej. Premier odwołał Kamińskiego jesienią 2009 r.

DAWNI AGENCI NA GARNUSZKU PIS
Wtedy wrócił do PiS. Do kolejnych wyborów żył na garnuszku partyjnym, co miesiąc pobierając pensję z Nowogrodzkiej. Zadbał też o swoich współpracowników, zwłaszcza Ernesta Bejdę i Macieja Wąsika. Ten ostatni zyskał przydomek „gumowe ucho”, po tym jak „Gazeta Wyborcza” opisała, że jako wiceszef CBA podsłuchiwał ponad 6 tys. razy, a w swoim gabinecie miał specjalne stanowisko do podsłuchiwania online. Po odejściu z biura zaangażował się w organizację marszów smoleńskich. „Super Express’’ pokazał też, jak Wąsik zatankował paliwo na stacji benzynowej i odjechał, nie płacąc.
Ludzie Kamińskiego przenieśli się na odcinek warszawski. On sam został szefem terenowych struktur, a jesienią 2011 r. po­słem. Bejdę zatrudnił jako współpracownika, podobnie jak Piotra Pogonowskiego. Jego asystentem jest też Martin Bożek (wszyscy to dawni funkcjonariusze biura, sami zresztą kandydowali w 2011 r. do Sejmu). Bliskim współpracownikiem Kamińskiego w CBA był też Andrzej Bittel, który trafił najpierw na Ursynów, a potem został wiceburmistrzem Targówka. Wąsik jest z kolei szefem klubu radnych PiS w Warszawie. Radnym PiS w Otwocku jest też syn Kamińskiego Kacper, który w związanej z PiS spółce Srebrna był jednym z najbliższych współpracowników Janiny Goss, zaufanej osoby prezesa.

WYWIAD PARTYJNY
Inaczej niż w regionie, w krajowych władzach partii były szef CBA nie ma tak rozległych wpływów. Nie buduje sojuszy, za to nikt nie chce być jego wrogiem. Politycy PiS po cichu przyznają, że Kamińskiego się po prostu boją. „To specyficzny człowiek. On nie ma żadnych ograniczeń w walce o własną pozycję przy Jarosławie Kaczyńskim, choćby kosztem kolegów, ale zawsze musi za tym stać misja. A tą misją jest walka z korupcją. Czyli to nie jest taki intrygant dla intrygi, ale intrygant z misją” - opowiadał Dorn w wywiadzie rzece „Anatomia słabości”
To właśnie na niego Kaczyński stawia w sprawach drażliwych, zwłaszcza związa­nych z pieniędzmi wyciekającymi z partii. Niedawno opisywaliśmy łańcuch pokarmowy na zapleczu PiS. Jednym z jego ogniw była działalność Bartłomieja Rajcherta, byłego dy­rektora na Nowogrodzkiej. Kiedy okazało się, że w kolejnych kampaniach PiS płaci miliony złotych zaprzyjaźnionym spółkom, władze partii zarządziły audyt, który przeprowadzał właśnie Kamiński. W badaniu finansowych przepływów wokół spółki Srebrna miał mu też pomagać syn. Z raportem opisującym nieprawidłowości były szef CBA udał się wprost do prezesa, a ten polecił Rajcherta zwolnić. Opór stawiał jednak skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski. Od tego czasu między nim a Kamińskim ma trwać próba sił.
Sprawa Rajcherta była jednym z pierw­szych zadań tajnej komórki w PiS. - To takie wewnętrzne mini-CBA - przyznają po cichu posłowie. Oparte właśnie na dawnych funkcjonariuszach. Komórka odpowiada za bezpieczeństwo prezesa - to za namową Kamińskiego partia miała wynająć drogą firmę ochroniarską. Po PiS krążą opowieści, że grupa byłego szefa CBA sprawdza też wszystkie „poważniejsze donosy” z którymi przychodzą do prezesa posłowie. Do kulis działalności tej wewnętrznej służby dostęp ma niewielu.

RADIA MARYJA NIE SŁUCHAM
Podobnie jak do prywatnego życia Kamiń­skiego. - Nie byłem w stanie pić tyle gorzały co to towarzystwo - ucina dalszy znajomy byłego szefa CBA.
Według naszych rozmówców z PiS Kamiński bywa agresywny, a temperament z antykomunistycznych akcji wciąż daje - sobie znać. - On jest mentalnie wciąż w poprzedniej epoce, dzieli świat na zdrajców - naszych - uważa jeden z rozmówców z PiS.
„Zdrajcy” bywają zaś przekonani, że celowo ich tępi. - W czasach Przymierza Prawicy kumplował się z Wiesławem Walendziakiem, ale kiedy ten związał się z Ryszardem Krauzem, Kamiński uznał to za zdradę ideałów. Walendziak był przeko­nany, że Kamiński jako szef CBA celowo go zwalczał - opowiada jeden z ich dawnych wspólnych znajomych. Podobnie było z Pawłem Piskorskim (kiedyś w NZS), który uważa Kamińskiego za „jakobina”.
Na niektórych dawnych wrogów, kiedy partia tego wymaga, przymyka oko. Z Ka­rolem Karskim studiowali na tej samej uczelni, ale Karski działał w oficjalnym ZSP, a Kamiński w podziemnym NZS. Kiedy Karski zgłosił się do PiS, Kamiński miał się w rozmowach z kolegami odgrażać: „Nie ma mowy, ja do tego nie dopuszczę!” Ale wolę prezesa musiał przyjąć do wiadomości. Dziś Karski jest europosłem PiS.
Notowania Kamińskiego u Kaczyńskiego podnosi fakt, że wiceprezes nie przywiązuje uwagi do spraw materialnych. - Chodzi w kiepskich garniturach, a mógłby i w worku - dodaje polityk PiS.
Czy Kaczyński widziałby w nim ewentualnego następcę? Jesienią 2011 r. prezes PiS w jednym z wywiadów tak charakteryzował potencjalnego delfina: „Musi mieć siłę - przekonanie, by linię PiS utrzymać, a jed­nocześnie być człowiekiem, na którego żadnego kija nie można znaleźć. Jeśli przyjdzie nieodporny, choćby najzdolniejszy, ale ze słabościami, zostanie zniszczony w polityce” Jeden z ówczesnych bliskich wspólpracowników prezesa: - Jak przeczytałem ten wywiad, to pomyślałem właśnie o Kamińskim.
W rozmowach w wąskim gronie prezesowi PiS zdarza się żartować: „Nawet jakbym mu powiedział, żeby ukrył aferę gruntową, byłoby to niemożliwe”
Inną sprawą jest to, czy Kamiński ma w ogóle większe ambicje polityczne. Od lat uchodzi bowiem za człowieka jednego te­matu. - Jarosław ma słabość do Mariusza, bo on nigdy nie będzie z nim rywalizować, zna swoje miejsce w szeregu. Jest dyżurnym wojującym - podsumowuje inny ze współ­pracowników prezesa.
Były szef CBA jest też ateistą. Michał Kamiński opowiadał w książce „Koniec PiS -u” historię, jak był razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim na odsłonięciu pomnika Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce: „Był tam Mariusz Kamiński. Uroczystości zaczęły się od mszy. I ja nagle zauważyłem, że nie ma Mariusza, a wcześniej był. Gdy zapytałem prezydenta, co się z nim stało, odpowiedział, że Mariusz, jak nie musi, to unika chodzenia do kościoła, bo jest ateistą”.
Tak zresztą w latach 80. trafił do poli­cyjnej suki. - Zdarzało mu się chadzać do kościoła św. Stanisława Kostki, a że nie był znany z religijności, to robił co chwilę obchód. I tak trafił prosto pod policyjną pałkę - wspomina znajomy Kamińskiego ze studiów, publicysta i historyk Jan Wróbel. Zaznacza przy tym, że kiedy zdarzało im się stać razem na kościelnych wartach przy 20 stopniach mrozu, Kamiński był fajnym kompanem.
Choć właśnie wiceprezes PiS był głów­nym architektem ostatniego powrotu do partii Marka Jurka, dla elektoratu kościelnego jako delfin byłby trudny do przełknięcia. Zwłaszcza że w 2005 r. w trakcie kampanii wyborczej w studiu Tok FM na pytanie, czy podoba mu się o. Rydzyk, odparł: „Ja nie słucham Radia Maryja”. Co innego kandy­dowanie na prezydenta Warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz