Jeszcze niedawno Jacek Kurski przyrównywał PiS do Korei
Północnej i kolonii karnej. Dziś wraca do Jarosława Kaczyńskiego.
Aleksandra Pawlicka
Reset.
Zniknąć. Bardzo dziękuję” - taki SMS przychodzi od Jacka Kurskiego, gdy proszę
o rozmowę o najnowszej wolcie politycznej. Miesiąc
temu zapewnia! „Newsweek”: „Żaden worek pokutny, żadnego przeciskania przez
wyżymaczkę jak w dawnych pralkach Frania”. A jednak. Na ostatnim kongresie PiS
mówi! do Jarosława Kaczyńskiego i dawnych partyjnych kolegów: „Stoję przed
wami w postawie wyprostowanej i z pokorą, z której mnie nie znacie”.
Właściwie to mógł od razu
powiedzieć: stoję na baczność i czekam na rozkazy.
W PiS mówią o nim: pajac. W
Solidarnej Polsce - zdrajca.
Wściekłość
W nieoficjalnych rozmowach działacze
Solidarnej Polski nie zostawiają na Jacku Kurskim suchej nitki: „Wbił nam nóż w
plecy”; „To on namówił ludzi do odejścia z PiS, a teraz pierwszy stchórzył”;
„Zachował się jak szczur, który ucieka z tonącego okrętu. Sam skoczył do
szalupy i jeszcze inne poodcinał, aby nikt nie
mógł się uratować”.
Rozżalenie w partii jest tym większe,
że do końca właściwie nikt nie wierzył w zdradę Kurskiego. Dopiero w
przeddzień jego przejścia do PiS Beata Kempa, wiceszefowa SP, napisała SMS:
„Słyszałam, że szykujesz przemówienie”. Nie odpowiedział.
To było potwierdzenie, że jego
powrót do PiS nie jest plotką, lecz faktem.
- Smutna sprawa. Nie poradził
sobie z porażką w życiu politycznym i prywatnym - kwituje Kempa.
Kurski przegrał wybory europejskie
koncertowo. Dostał zaledwie 9 tys. głosów. To mniej niż kandydat Ruchu Narodowego
Krzysztof Bosak - zwracają uwagę koledzy z SP. I dodają: - Wynik wyborczy
Kurskiego to jeden billboard - jeden głos, bo kampanię prowadził z rozmachem.
To prawda, podobizną polityka oklejone były autobusy i ogromne tablice reklamowe w całej
Warszawie. Wydał na to wszystkie oszczędności eurodeputowanego. W tym samym
czasie rozpadło się jego małżeństwo. To - zdaniem Beaty Kempy - doprowadziło
go do „aktu totalnej desperacji, jaką był w jego wykonaniu powrót do PiS”.
Działacze Solidarnej Polski nie
mogą Kurskiemu wybaczyć, że negocjował swój transfer pokątnie, za pośrednictwem
polityków PiS, w tym dokładnie czasie, gdy Zbigniew Ziobro prowadził z
Jarosławem Kaczyńskim oficjalne rozmowy o zjednoczeniu prawicy.
- Kura dogadywał się po cichu. Nic
dziwnego, że Ziobro dostał od prezesa czarną polewkę, skoro Kaczyński był już
po słowie z Kurskim - mówi działacz Solidarnej Polski. - Osłabił siłę
przetargową całego środowiska - dodaje z goryczą.
- Szkoda, że nie powiedział: „Idę
tam, bo uważam, że to lepsze rozwiązanie. Nasze drogi się rozchodzą”. Tego
wymaga nie tylko życiowa przyzwoitość, ale przede wszystkim uczciwość w
stosunku do kolegów oraz wyborców - mówi Beata Kempa.
Z samym Jarosławem Kaczyńskim rozmawiał
Kurski raz. Przez telefon. Posłowie PiS żartują, że prezes zaprosił go na
kongres dopiero wtedy, gdy miał już pewność, że „Kura wróci w worze pokutnym.
We włosiennicy, choć pod krawatem”.
Odszczekanie
Kurski wygłosił mowę pokutną w
świetle kamer. Kongres miał być fetą zjednoczeniową PiS, Ziobry i Gowina, a
stał się lekcją pokory i świadectwem przeczołgiwania Kurskiego. Ubrana w
żartobliwe słowa samokrytyka Kurskiego skłoniła do śmiechu partyjną
wierchuszkę, ale kotłujący się w tylnych rzędach szeregowi działacze i
młodzieżówka krzyczeli: „Na kolana!”. - Jacek pokazał zacięcie dobrego aktora
komediowego, lecz wielu długo będzie mu pamiętać, że wygadywał o nas banialuki
- mówi Ryszard Czarnecki, czołowy eurodeputowany PiS.
Jesienią 2011 roku, gdy Kaczyński
wyrzucał Kurskiego z partii, ten mówił: „Jeżeli demokracja ma wyglądać tak,
że prezes nie udziela nikomu głosu i przetrzymuje mikrofon, to znaczy, że
zmierzamy w kierunku Korei Północnej”. Przyznawał też, że w PiS czuł się „jak w
kolonii karnej połączonej z przedszkolem” bo w tej partii „nie ma refleksji,
tłumi się krytykę i nie wyciąga wniosków”. Po czym zarzekał się, że „o żadnym
powrocie nie ma mowy, bo widać, że PiS potrafi rozmawiać tylko z pozycji siły”.
Teraz musiał to wszystko
odszczekać. Po przeprosinach usiadł na wolnym miejscu za Czarneckim.
- Poczułem się, jakbym miał
osobistego bodyguarda - żartuje europoseł.
- A nie bulteriera prezesa? -
pytam.
- Jacek szybko nie wróci do
partyjnej elity. Jego droga przez mękę będzie znacznie dłuższa, niż mu się
wydaje - przewiduje Czarnecki. Bo Kurski w rolę marnotrawnego syna wciela się
już po raz kolejny i jego wiarygodność u prezesa jest mocno nadszarpnięta.
Cynizm
Kurski poznał Jarosława
Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej w 1988 roku. „Trafiłem na niego jako student
w strajku majowym. Podczas jego wielogodzinnych pogadanek politycznych w
stołówce doznałem iluminacji politycznej. Wtedy ułożył mi się pewien obraz
świata, a że zgadza się on z rzeczywistością, to pozostałem mu wierny” -
opowiadał w jednym z wywiadów. Sympatyzował z pierwszą partią Kaczyńskich -
Porozumieniem Centrum. Został nawet szefem kampanii ugrupowania w wyborach
parlamentarnych 1993 roku, ale że zakończyły się porażką PC, panowie się
rozstali.
Potem trafił do Ruchu Odrodzenia
Polski Jana Olszewskiego, a następnie zasilił Zjednoczenie
Chrześcijańsko-Narodowe. Dochrapał się tam funkcji wiceprezesa i wywalczył mandat radnego w wyborach samorządowych na
Pomorzu. W wyborach 2001 roku dopuścił się jednak fałszowania listy wyborczej
i został z ZChN wyrzucony. Wrócił do Kaczyńskiego, któiy tworzył właśnie Prawo
i Sprawiedliwość. Prezes nie dał mu jednak miejsca na listach w wyborach
samorządowych w roku 2002 i Kurski po niespełna roku porzucił Kaczyńskiego dla
Romana Giertycha.
W Lidze Polskich Rodzin dostał odpowiedzialne
zadanie - przygotować kampanię wyborczą w pierwszych polskich eurowyborach w
2004 roku. Eurosceptyczna LPR miała drugi wynik w kraju i zdobyła 10 z 54
przewidzianych dla Polski mandatów (PiS tylko 7).
Pozycja Kurskiego była w LPR
mocna, ale wszedł w spór z Robertem Strąkiem, partyjnym kolegą z Pomorza, „To
zawiść małych ludzi wobec mojej popularności” - mówił i postanowił powtórnie
zapukać do PiS. Tym razem Kaczyński znalazł dla niego miejsce na listach
wyborczych. W 2005 roku Jacek Kurski zdobył wymarzony fotel posła. I znów
zajął się kampanią wyborczą. Tym razem prezydencką. Wbrew zastrzeżeniom Lecha
Kaczyńskiego, że „nie grzebiemy w życiorysach”, wyciągnął Donaldowi 'łuskowi
dziadka z Wehrmachtu. W ten sposób Tusk - główny rywal - w przededniu wyborów
został rozłożony na łopatki. Sam Kurski nieoficjalnie przyznawał: „Z tym
Wehrmachtem to lipa, ale ciemny lud to kupi”, co potwierdził później uczestnik
tej rozmowy, publicysta Wiesław Władyka, dodając, że wszyscy jej uczestnicy
„byli wstrząśnięci jawnym cynizmem” Kurskiego.
Próba
Od dziadka w Wehrmachcie pozycja
Kurskiego w PiS wydawała się ugruntowana. W wywiadach mówił: „Prezes tak
bardzo mnie ceni, że nie wyobraża sobie kraju i Sejmu beze mnie. To mi bardzo
pochlebia”. A jednocześnie deklarował: „Jeśli ktoś chce podnieść rękę na
Jarosława Kaczyńskiego, musi wiedzieć, że Jacek Kurski mu tę rękę obetnie”. Wtedy zyskał miano bulteriera prezesa.
Ale apetyt rośnie w miarę
jedzenia. Zaczął w partii wprowadzać własne porządki. Po przegranej PiS w
wyborach prezydenckich 2010 r. przekonał Jarosława Kaczyńskiego, że kampania
łagodności w obliczu katastrofy smoleńskiej była pomyłką. Jej autorki -
Elżbieta Jakubiak i Joanna Kłuzik-Rostkowska - wyleciały z partii. Za nimi
poszli główni spin doktorzy - Michał Kamiński
i Adam Bielan. W ten sposób Kurski pozbył się partyjnej konkurencji i
postanowił wylansować własnego następcę prezesa PiS - Zbigniewa Ziobrę.
Tego Jarosławowi Kaczyńskiemu było
już za dużo. Wyrzucił i Ziobrę, i Kurskiego. Aby utrzymać się w polityce, ci
założyli nową partię. Ziobro chciał, aby nazywała się Sprawiedliwa Polska.
Miało to nawiązywać do sprawowanej przez niego w rządzie Kaczyńskiego funkcji
ministra sprawiedliwości. Jednak Kurski postawił na swoim - powstała Solidarna
Polska. - Dziś dla prezesa Jacek Kurski to zużyty towar. I niewygodny wizerankowo,
bo w polityce zachowuje się tak samo, jak na szosie: ciągle lamie przepisy i
jedzie po bandzie. Może ludzie zapomną mu zmianę partyjnych barw, ale nie
zapomną tego, że zasłaniając się immunitetem, jeździ na czerwonym i tyle co
fabryka dała - mówi polityk PiS. I dodaje: - Jedyny nasz zysk z powrotu Jacka
to rozbicie jedności tych, którzy w przeszłości z PiS odeszli. I fakt, że nikt
tak dobrze jak Kurski nie zna słabości Ziobry, a to może nam pomóc go rozegrać.
Pisk
- Nie „zysk”, ale „pisk” - kwituje
wydarzenia Zbigniew Ziobro i widząc, że nie rozumiem, tłumaczy, że chodzi o
„PiS z K jak Kurski”. Nie chce jednak komentować decyzji kolegi ze względu na
osobisty konflikt, jaki w ostatnich miesiącach ich podzielił.
- To człowiek, który potrafi wzbudzić
fascynację i nienawiść jednocześnie. Ziobrę najpierw oczarował, a potem rozczarował
- tłumaczy były europoseł SP Tadeusz Cymański.
Gdy Kurski z Ziobrą odchodzili z
PiS, obiecywali dream
team, który miał się stać przeciwwagą dla
Jarosława Kaczyńskiego. - Dość szybko się jednak pożarli - mówi jeden z działaczy SP o swojej kanapowej partii,
której nigdy nie udało się przekroczyć wyborczego progu. Kurski zaczął kwestionować przywództwo Ziobry. Mówił, że jest „jedyną
lokomotywą na świecie, którą trzeba pchać” i że ma do czynienia nie z liderem,
ale „facetem, któremu codziennie trzeba zmieniać pampersa”. W
wewnątrzpartyjnych rozmowach zarzucał Ziobrze, że to jego słabość stała się
przyczyną klęski Solidarnej Polski.
- W ostatecznym rozrachunku to jednak
Zbyszek pokazał klasę. Udowodnił, że nie osobiste ambicje, ale dane ludziom słowo jest dla niego
ważniejsze. U Ziobry zawsze obowiązywała zasada: jeden za wszystkich, wszyscy
za jednego - mówi Beata Kempa.
- Jacek zawsze chodził własnymi
ścieżkami - broni Kurskiego Cymański, jedyny polityk SP, któremu Kurski
proponował wspólny powrót do PiS. - Rozmawiał ze mną, ale nie traktowałem tego
w kategorii namowy - przyznaje Cymański. Z propozycji nie skorzystał.
Dla działaczy Solidarnej Polski jest
oczywiste, że Jarosław Kaczyński wolałby w roli błagającego o litość zobaczyć
nie Kurskiego, lecz Ziobrę. - Większa satysfakcja i większa polityczna korzyść
- mówi rozmówca z Solidarnej Polski. Jednak Ryszard Czarnecki dodaje: - Ziobro
też przyjdzie. Tyle że im wcześniej to zrobi, tym większa będzie marchewka. Po
kolejnych przegranych wyborach pozostanie tylko kij.
Spływ
Jacek Kurski, przechodząc do PiS,
powiedział: „Zdecydowałem tak, jak podpowiadało mi serce. Posłuchałem rady
serca, nie Ziobry”. Ale uczciwiej byłoby powiedzieć, że posłuchał rozumu i
chłodnej kalkulacji. Do końca roku ma zapewnioną pensję z Parlamentu
Europejskiego, a potem nie pozostaje mu nic innego, jak liczyć na partyjną
fuchę, choćby przy kampaniach wyborczych. Roboty mu nie zabraknie, bo do
końca przyszłego roku trzy razy pójdziemy do urn. Jeśli się sprawdzi, może w
nagrodę dostać od prezesa Kaczyńskiego miejsce na liście wyborczej. A PiS w
odróżnieniu od SP na pewno przekroczy próg wyborczy.
Próbuję zapytać matkę Jacka
Kurskiego, Annę Kurską, byłą senator PiS, a potem działaczkę Solidarnej
Polski, co myśli o wolcie syna. Nie chce komentować, tłumaczy, że zbyt wielu
złych rzeczy ostatnio się o nim nasłuchała, a wie, że jemu naprawdę chodzi o
dobro kraju i prawicy.
Sam Jacek Kurski dawno już
stwierdził, że opiniami innych nie należy się przejmować: - Gdyby choć połowa
informacji w mediach na mój temat była prawdziwa, już dawno z obrzydzenia do
siebie dokonałbym uroczystej egzekucji, strzelając sobie w łeb na Rynku
Starego Miasta.
Po złożeniu Jarosławowi Kaczyńskiemu
hołdu wyłączył telefon i udał się na wakacje.
Nomen omen - na spływ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz