czwartek, 3 lipca 2014

Kac prezydencki



Złoty chłopak lewicy, za wcześnie wygrał całą pulę. Gdy upłynęło i o lat w Pałacu, nie potrafił się pozbierać, tracił popularność i wpływy. Dziś politycy wolą udawać, że słabo znają Aleksandra Kwaśniewskiego.

PAWEŁ RESZKA

WAŻNY POLITYK LEWICY: - No więc panu powiem. Przemówienie Ma­riusza Kamińskiego przed Sejmem było świetne. Kapitalnie napisane, bardzo do­brze wygłoszone. Na sali grobowa cisza. Posłowie wstrząśnięci tym, co usłyszeli o interesach rodziny Kwaśniewskich.
Minister w rządzie Jarosława Kaczyńskie­go: - Kamiński dokonał ciekawej rzeczy. Przekonał posłów, że w głosowaniu nie cho­dzi o uchylenie jego immunitetu. Nie o to, czy Kamiński stanie przed sądem za swoją działalność w CBA, czy nie. Uwierzyli, że chodzi o majątek Kwaśniewskiego. Efekt wzmocniła jeszcze tajność posiedzenia Sej­mu. Wszyscy dziennikarze interesowali się głównie tą sprawą. Zaś Mariusz Kamiński mógł bez przeszkód zdradzać tajemnicę pro­wokacji CBA przeciwko Kwaśniewskim.
Uzasadnienia prokuratorów domagają­cych się uchylenia immunitetu Mariuszowi Kamińskiemu na posiedzeniu nie odczyta­no. Leżało spokojnie w tajnej kancelarii Sej­mu. Zapoznało się z nim dziewięciu parla­mentarzystów.
PiS domaga się komisji śledczej. Tak samo jak ujawnienia przemówienia Kamiń­skiego. A jest co ujawniać, bo były szef CBA cytował soczyste kawałki z podsłuchanych rozmów. Mają one świadczyć, że państwo Kwaśniewscy kupili drogi dom w Kazimie­rzu na „słupa”, czyli niebogatą, znajomą emerytkę. Trzymali w tym domu swoje rze­czy, podejmowali gości. Jolanta Kwaśniew­ska instruowała „właścicielkę”, że w pakie­cie kablówki mają być kanały sportowe „dla Olka”.
Gdy zaś na nieruchomość pojawił się ku­piec (był nim podstawiony przez CBA agent Tomek) i zaoferował 3,1 min zł, panie roz­mawiały przez telefon: „Klient mówi, że 350 złotych za te buty to za drogo. Trzeba obni­żyć cenę”.


Jak najdalej
Kto uważnie czyta prasę, zna szczegóły pro­wokacji CBA. Ale słowa wypowiedziane z trybuny sejmowej nadały jej nowy wy­miar i nową siłę rażenia.
Prawica liczy, że będzie to nowa afera Ry­wina, która tym razem zmiecie z powierzch­ni ziemi Platformę Obywatelską. W końcu to za jej rządów prokuratorzy zamietli spra­wę pod dywan.
PO czuje zaciskającą się pętlę. No bo sko­ro Kamiński przekonał nawet część człon­ków jej klubu, to wyborcy mogą uznać, że coś musi być na rzeczy.
Posłowie Twojego Ruchu są rozsierdzeni: - Olek schrzanił nam wybory do Parlamen­tu Europejskiego. Jego ludzie, Marek Siwiec i Ryszard Kalisz, niczego nie wnieśli. Teraz na koniec częstuje nas aferą.
Obecni na sali sejmowej parlamentarzy­ści mówili mi, że lider lewicy Leszek Mil­ler słuchał wystąpienia niszczącego byłego prezydenta z uśmiechem satysfakcji. Pytam o to Millera.
- Proszę pana - odpowiada. - W kampanii wyborczej sporo jeździłem po kraju. Wielu ludzi jest przekonanych, że nadal jesteśmy razem z Aleksandrem Kwaśniewskim.
To ciekawe zjawisko, bo Kwaśniewski przez lata był synonimem politycznego suk­cesu. Teraz okazuje się, że aby odnieść suk­ces, trzeba się trzymać od niego jak najdalej.
Jednym słowem, w Sejmie panowała at­mosfera podzwonnego dla Aleksandra Kwa­śniewskiego.

Działacz
Tyle że jego życiorys naszpikowany jest już wieloma kompromitującymi wpadka­mi i skandalami: inny żegnałby się z karie­rą sto razy, Kwaśniewski zaś otrzepywał się i szedł dalej.
W polityce od samego początku dobrze wyczuwał koniunkturę. Na przełomie lat 70. i 80. działał w SZSP, pnąc się po kolej­nych szczebelkach kariery. Inni studenci uczący się w Gdańsku wybierali w owym czasie zupełnie inaczej.
Drogę do dużej polityki otworzyła mu funkcja redaktora naczelnego studenckiego tygodnika „ITD”, którym był także w stanie wojennym. Potem, w połowie lat 80., dostał jeszcze bardziej odpowiedzialne zadanie: młodzieżowy dziennik „Sztandar Młodych”. Była to trampolina do funkcji rządowych. Zasiadał w dwóch komunistycznych gabi­netach: Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego (gdzie był ministrem sportu, członkiem prezydium rządu, a przy okazji szefem PKOL).
Młody działacz dogadywał się z partyj­ną wierchuszką, ale i z opozycją. W czasie Okrągłego Stołu współprzewodniczył ze­społowi ds. pluralizmu związkowego razem z późniejszym premierem Tadeuszem Ma­zowieckim. Co ważniejsze: brał także udział w poufnych rozmowach w Magdalence, na co potrzebna była „pieczęć” Wojciecha Jaru­zelskiego. Osobiście przełamał impas w ro­kowaniach, proponując, by wybory do Se­natu były całkowicie wolne. PZPR zapłaciła za to klęską, podobnie jak sam Kwaśniew­ski, który, mimo najlepszego wyniku wśród kandydatów obozu władzy, przepadł.

Izolacja
Klęski wyborczej zresztą nie przewidział. W marcu 1989 r. założył się z kolegami z rządu Rakowskiego o wynik czerwco­wych wyborów. Napisał (do kartki zacho­wanej w archiwach dotarł Antoni Dudek), że opozycja zbierze najwyżej 78 mandatów do Sejmu. W rzeczywistości drużyna Wałę­sy wzięła wszystko, co mogła: 161 foteli sej­mowych.
Z drugiej strony czuł, że koniec PZPR się zbliża. Gdy Rakowski zaproponował mu wejście do KC, zdecydowanie odmówił. Zo­stał za to namaszczony wraz z Leszkiem Millerem na liderów nowej partii - SdRP. Gdy wyprowadzono sztandar PZPR, bez problemu wygrał wybory na szefa Rady Na­czelnej - na czele komitetu wykonawczego stanął Miller.
Trzymali się razem, bojąc się dekomuni­zacji, odebrania majątku i rozliczania prze­szłości. Postanowili nie odcinać się także od PRL-owskich korzeni, wiedząc, że tam jest wiemy elektorat, którego nie ma sensu od­puszczać.
Strategia zadziałała. W 1991 r., w pierw­szych wolnych wyborach, udało mu się wprowadzić lewicę do Sejmu, i to z drugim, po Unii Demokratycznej, wynikiem. Sojusz zdobył wówczas 60 mandatów (dziś ma ich ledwie 26).
Mogli być z siebie zadowoleni, ale nie byli. „Mieliśmy diety, biura poselskie, ale nie uczestniczyliśmy w żadnych grach par­lamentarnych” - wspominał Miller w książ­ce „Anatomia siły”.
Kwaśniewski robił wszystko, by przełamać izolację. Udawało mu się na poziomie towarzyskim, ale na salony polityczne post­komuniści nie byli dopuszczani. Jeśli chcia­no się z nimi dogadywać, to na zasadzie „nic w zamian” (np. gdy lewicę namawiano do poparcia rządu Suchockiej). Tymczasem oni zaczynali mieć coraz większy apetyt. I zro­zumieli, że sposób na powrót do pierwszej ligi jest jeden - wygrać wybory. Ciągłe wojny wśród solidarnościowców ułatwiły sprawę.
W 1993 r. SLD dostał 171 mandatów. Na wieczorze wyborczym pojawił się wówczas Jerzy Urban - pozował do zdjęć z wielką butelką szampana, pokazując wszystkim język. SLD stworzył koalicję z PSL, do pełni władzy było jednak daleko, tym bardziej że Lech Wałęsa (zgodnie z Małą Konstytucją) zachował prawo do wskazywania szefów MSZ, MON i MSW.

Lepiej ty, Waldku
Właśnie po tym zwycięstwie rozegrały się wydarzenia, które zaważyły na jego po­litycznym życiu. Kwaśniewski był natural­nym kandydatem na premiera. Lewica wa­hała się, czy to nie za wcześnie. Prezydent Wałęsa dawał sygnały, że Kwaśniewski nie jest dla niego dobrym kandydatem.
Zdecydowało to, że sam zainteresowany się zawahał i w fotelu szefa rządu zasiadł Waldemar Pawlak. Jak wspominał Józef Oleksy w rozmowie, którą z nim przepro­wadzałem wraz z Michałem Majewskim dla „Dziennika”: „Zamknąłem się z nimi w ja­kimś pokoju, gdzie obaj mieli uzgodnić sta­nowisko. Dyskusja wyglądała mniej więcej tak. Pawlak: »To ty, Olek, masz być szefem rządu, bo to lewica wygrała wybory«. Kwa­śniewski: »Lepiej ty bądź, Waldku, bo zaraz podniesie się krzyk, że czerwoni wracają do władzy«. I tak przez godzinę. Nagle po ko­lejnej wypowiedzi Kwaśniewskiego Pawlak mówi: »No dobra, zgadzam się!«. Kwaśniew­ski zesztywniał. Zrozumiał, że krygował się za długo”.
Nigdy więcej Kwaśniewski nie miał tak dobrej okazji, by stanąć na czele rządu.
W parlamencie objął ważną funkcję prze­wodniczącego Komisji Konstytucyjnej Zgro­madzenia Narodowego. I trochę wpadł we własne sidła: w obawie przed autorytarny­mi zapędami Wałęsy tak kroił konstytucję, by ograniczyć uprawnienia głowy państwa.
Posłem był łubianym, znanym z zamiło­wania do życia towarzyskiego i ekscentrycz­nych zachowań, jak uciekanie przed dzien­nikarzami z Sejmu przy użyciu drabiny.

Prezydent
W końcu Kwaśniewski zaczął myśleć o wy­borach prezydenckich. Podszedł do nich na luzie, bo nic nie musiał. Miał zaledwie 41 lat. Występował, odchudzony i opalo­ny, przeciwko spiętemu Lechowi Wałęsie, który nie wyobrażał sobie, że może przegrać z chłopaczkiem z SZSP.
Jednak Kwaśniewski wygrał w drugiej turze z niewielką przewagą. Sąd Najwyższy odrzucił liczne protesty. A miały one solid­ne podstawy.
Lider lewicy nie powiedział prawdy na te­mat swojego wykształcenia. Kłamstwo, że skończył studia, było ewidentne, a sam za­interesowany długo nie chciał się do niego przyznać.
Ale i ten skandal nie zrobił większego wrażenia. Tak samo jak sprawa „Olina”: niedługo po wyborach szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył Józefa Oleksego o współpracę z rosyjskim szpiegiem Wła­dimirem Ałganowem. Problem w tym, że Ałganowa znała cała lewica, zaś - jak pisało „Życie” - Kwaśniewski miał z nim spędzać wakacje.
Liga Republikańska jeździła za nim z jaj­kami, media krytykowały - a Kwaśniewski nic sobie z tego nie robił. Jego autorski po­mysł na sprawowanie urzędu sprawdził się znakomicie. W odróżnieniu od Lecha Wa­łęsy unikał bezpośredniego zaangażowania w konflikty polityczne. Starał się być prezy­dentem ponad podziałami. Jeśli ingerował w bieżącą politykę, to subtelnie, z tylnego siedzenia. Nie zaniedbywał za to, jak na pre­zydenta przystało, rzeczy najważniejszych - kursu do NATO i UE.

Rehabilitacja
Jako głowa państwa szybko zaczął łapać dy­stans do SLD. Posłowie lewicy byli oburze­ni, gdy w mowie inauguracyjnej nie wspo­mniał o swojej formacji ani słowem. Z dru­giej strony nie miał zamiaru partii odpusz­czać. Lewicowy premier Włodzimierz Ci­moszewicz każdy tydzień pracy zaczynał od wizyty w Pałacu Prezydenckim.
Wkrótce Kwaśniewski stanął przed ko­lejnym trudnym zadaniem. Stany Zjedno­czone domagały się rehabilitacji pułkowni­ka Ryszarda Kuklińskiego. Polskiemu pre­zydentowi powiedział to sam Bill Clinton. Sugestia była jasna - bez tego wstąpienie do NATO będzie utrudnione.
Lewica załatwia sprawę w swoim stylu. Procedura zostaje uruchomiona w tajemni­cy przed wszystkimi, by nie popsuć wyniku SLD w zbliżających się w 1997 r. wyborach.
Sojusz przegrywa je zresztą z AWS - czyli prawicą zjednoczoną pod egidą Solidarno­ści. Zajmuje drugie miejsce (164 mandaty) i znów działacze mają pretensję do prezy­denta, że się nie zaangażował po ich stronie.

Kwaśniewski rozgrywa swoją wielką partię. Zmienia całkowicie zdanie w sprawie kon­kordatu, by polepszyć stosunki z Watyka­nem. A w 1999 r. przezywa chwilę tryumfu: ratyfikuje akcesję Polski do NATO wspólnie z legendarnym dysydentem, prezydentem Czech Vaclavem Havlem. Lepszego odcię­cia się od komunistycznych korzeni nie po­trzebował.
No, ale jak to w życiu Kwaśniewskiego bywało, po chwili tryumfu nastąpił skandal.
W Charkowie, na cmentarzu pomordo­wanych polskich oficerów, prezydent wy­stąpił pijany. Do zatuszowania skandalu użyto wszystkich możliwych środków. Za­blokowano materiały w telewizji publicz­nej, której szefem był Robert Kwiatkowski. Odbyły się rozmowy z szefami telewizji ko­mercyjnych. Media, poza nielicznymi wyjąt­kami, nie poinformowały o sprawie.
Kancelaria Prezydenta tłumaczyła, że Kwaśniewski cierpi na „pourazowy zespół przeciążeniowy goleni prawej”, dlatego się chwiał. Sam Kwaśniewski przyznał się do „bycia pod wpływem” dopiero w końcówce drugiej kadencji.
To, jak załatwiono sprawę „goleni”, poka­zuje skalę ówczesnych wpływów obozu pre­zydenckiego.
Zresztą nie był to pierwszy i ostatni al­koholowy wyskok Kwaśniewskiego, któ­ry zamieciono pod dywan. Udawało się za sprawą Kancelarii - która była jak zaciśnię­ta pięść.
Mówi jeden z byłych współpracowników Kwaśniewskiego: - Nic nie wyciekało, wszy­scy wiedzieli, że pracują na lidera. Od tłu­mienia konfliktów był Marek Ungier, gdy było trzeba, włączał się sam Kwaśniewski. Jego słowo było ostateczne.

Kolejną kadencję Kwaśniewski wywalczył bez wielkiego trudu, już w pierwszej tu­rze. Nie przeszkodził mu skandal z filmem z lotniska w Kaliszu, gdzie jego minister, szef BBN Marek Siwiec parodiował papie­ża. Prezydent ochoczo włączył się w zabawę i spytał: „czy minister Siwiec całował już zie­mię kaliską?”. Siwiec ukląkł i ziemię ucało­wał.
Wyborcy mieli to w nosie. Zaś Kwaśniew­ski był coraz silniejszy. Lider AWS Marian Krzaklewski po porażce był w defensywie, słaby rząd Jerzego Buzka tracił poparcie. Pre­zydent, którego nowe hasło brzmiało „Dom wszystkich - Polska”, był najpopularniej­szym i najsilniejszym politykiem.
Z SLD w ogóle przestał się liczyć, nie przy­szedł nawet na kongres, gdy Sojusz przekształcał się w partię. Do tego poszedł na rękę AWS-owi, podpisując korzystny dla prawicy termin wyborów samorządowych.
Nie zauważył jednego - że jego dawny przyjaciel Leszek Miller przekształca lewi­cę w silną, hierarchiczną formację. SLD-owcom marzył się duopol. Namawiali AWS na to, by iść w stronę systemu dwupartyjnego: „Raz wygrywamy my, raz wy”.
AWS przegrała z kretesem, a SLD od­niósł największy sukces w historii. Zdo­był 216 mandatów. Premierem został Le­szek Miller, który nie miał ochoty ustępo­wać Kwaśniewskiemu. „Szorstka przyjaźń” szybko zamieniła się w ledwie skrywaną wrogość. Widać to było podczas uroczysto­ści podpisywania umów akcesyjnych do UE. I prezydent, i premier chcieli przewod­niczyć delegacji.
W jednej sprawie działali jednak ręka w rękę: obaj poparli wysłanie polskiego kon­tyngentu do Iraku. Czyli postawili na so­jusz z USA i ochłodzenie stosunków z Fran­cją i Niemcami. Obaj zgodzili się także na to, by Amerykanie utworzyli tajny ośrodek CIA w Starych Kiejkutach, gdzie dochodziło do torturowania jeńców z Al-Kaidy. Sprawa do tej pory ciągnie się za oboma politykami.
Rząd Millera odszedł w niesławie po afe­rze Rywina i kilku innych skandalach ko­rupcyjnych. Kwaśniewski nie chciał zezna­wać przed komisją śledczą. Uważał za to, że ma szansę, by na gruzach lewicy odbudo­wać nową, szeroką formację. Na czele SLD umieścił Wojciecha Olejniczaka, ale wybory w 2005 r. przyniosły jednak czwarte miejsce i rozczarowanie.

Ukraina
Zanim to się stało, Aleksander Kwaśniew­ski rozegrał być może najważniejszą bata­lię w życiu.
W listopadzie na Ukrainie wybucha Po­marańczowa Rewolucja. Opozycyjne ugru­powania nie chcą uznać wyników sfałszo­wanych przez obóz Wiktora Janukowycza wyborów prezydenckich. Na Majdan wy­chodzą tłumy.
Kwaśniewski wyczuwa sytuację. Wysy­ła do Kijowa swojego bliskiego współpra­cownika Jacka Kuczkowskiego, który do­skonale orientuje się w meandrach tamtej­szej polityki. W nocy dzwoni roztrzęsiony Leonid Kuczma, z którym polski prezydent się przyjaźni. Mówi, że otoczenie namawia go do użycia siły, prosi o pomoc. Kwaśniew­ski rusza na Ukrainę. Jego mediacja dopro­wadza do kompromisu i powtórzenia wy­borów. Polski polityk wie, że zapłaci za to ogromną cenę. Rosyjski ambasador w Ki­jowie, były premier Wiktor Czernomyrdin mówi niemal wprost, że Kreml będzie blo­kował jego kandydaturę na wszystkie pre­stiżowe funkcje na arenie międzynarodo­wej.

Emerytura
Jest koniec 2005 r. Siedzę z Aleksandrem Kwaśniewskim w Pałacu Prezydenckim. Kończy się jego druga kadencja.
Pytam o Ukrainę. Kwaśniewski wie, że Rosja nigdy nie zapomni mu jego zaanga­żowania.
Zauważam, że w Pałacu jest pusto. Nie wi­dać współpracowników, bieganiny, planów, strategii. Rozmawiamy przez kilka godzin, prezydent robi sobie tylko krótką przerwę na spotkanie z Rafałem Blechaczem, laure­atem Konkursu Chopinowskiego. Poza tym kalendarz ma pusty. Za chwilę czeka go po­lityczna emerytura.
Ma wówczas 51 lat - doskonały wiek, by ubiegać się o najwyższe stanowiska. Zły, by odchodzić na boczny tor.
W 2007 r. Kwaśniewski staje na czele koalicji Lewica i Demokraci. Taka forma­cja była kiedyś jego marzeniem. Mówi się o tym, że gdyby udało się wygrać, były pre­zydent może w końcu zostać premierem.
Ale on nie ma już serca do polskiej polity­ki. Telewizje pokazują, jak pijany prowadzi wykład dla studentów na Ukrainie. To samo powtarza się na konwencji LiD w Szczeci­nie. Nawet nieszczególnie to ukrywa: „Mam prawo robić, co chcę, jestem wolnym czło­wiekiem”.
LiD dostaje 53 mandaty. Kwaśniewski mówi: „Koniec z polityką”, i zaczyna dzia­łać dokładnie według maksymy: „robię, co chcę”. Udziela zagranicznych wykładów, zasiada w radzie doradców firmy Kulczyk Investments. Jest szefem zarządu stowarzy­szenia Jałtańska Strategia Europejska oligar­chy Wiktora Pińczuka, doradza prezydento­wi Kazachstanu Nursultanowi Nazarbaje- wowi. Ostatnio wyszło na jaw, że był człon­kiem rady nadzorczej Burisma Holdings, firmy prowadzonej przez Mykolę Złoczewskiego, ukraińskiego ministra w rządzie wiernym Janukowyczowi.
Ile tam zarabia? Kwaśniewski nie musi odpowiadać 11a to pytanie. Nie pełni funk­cji publicznych, nie składa oświadczeń.

Klęska
Takie zachowanie trudno pogodzić z po­wrotem do polityki. Być może dlatego Kwa­śniewski wraca, ale tylko na pól gwizdka. Tak było z poparciem Ruchu Palikota i Eu­ropy Plus. Były prezydent niby popierał te formacje, ale było to poparcie śladowe. Obie poniosły klęskę.
Jeśli o czymś marzy, to o tym, że uda mu się zawalczyć o coś na arenie międzynarodo­wej. Dlatego całym sercem włącza się w prze­konywanie Wiktora Janukowycza i jego oto­czenia do podpisania umowy stowarzysze­niowej z UE. Wraz z Patem Coxem siedzi na Ukrainie tygodniami, bez wytchnienia jeździ do uwięzionej Julii Tymoszenko. Wierzy, że mu się uda mimo wszystko.
Ale Ukraina nie podpisuje umowy. Na Majdanie zaczyna się krwawa rewolucja. Wysiłek idzie na marne. Nie ma sukcesu, nie ma nadziei na polityczne apanaże.
W Sejmie rozmawiam z młodym działa­czem lewicy.
- Przepraszam, ale kto to jest Kwaśniew­ski? - pyta. - Facet, który rozkłada kolejne wybory? Nie potrafi się zebrać, nie wie, o co mu chodzi. Widziałem go niedawno na ofi­cjalnej kolacji z gośćmi z Zachodu. Wie pan, co zamówił do picia? Wódkę i piwo.

PAWEŁ RESZKA


ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz