Złoty chłopak lewicy,
za wcześnie wygrał całą pulę. Gdy upłynęło i o lat w Pałacu, nie potrafił się
pozbierać, tracił popularność i wpływy. Dziś politycy wolą udawać, że słabo
znają Aleksandra Kwaśniewskiego.
PAWEŁ RESZKA
WAŻNY POLITYK LEWICY: - No więc
panu powiem. Przemówienie Mariusza Kamińskiego przed
Sejmem było świetne. Kapitalnie napisane, bardzo dobrze wygłoszone. Na sali
grobowa cisza. Posłowie wstrząśnięci tym, co usłyszeli o interesach rodziny Kwaśniewskich.
Minister w rządzie Jarosława
Kaczyńskiego: - Kamiński dokonał ciekawej rzeczy. Przekonał posłów, że w
głosowaniu nie chodzi o uchylenie jego immunitetu. Nie o to, czy Kamiński
stanie przed sądem za swoją działalność w CBA, czy nie. Uwierzyli, że chodzi o
majątek Kwaśniewskiego. Efekt wzmocniła jeszcze tajność posiedzenia Sejmu.
Wszyscy dziennikarze interesowali się głównie tą sprawą. Zaś Mariusz Kamiński
mógł bez przeszkód zdradzać tajemnicę prowokacji CBA przeciwko Kwaśniewskim.
Uzasadnienia prokuratorów domagających
się uchylenia immunitetu Mariuszowi Kamińskiemu na posiedzeniu nie odczytano.
Leżało spokojnie w tajnej kancelarii Sejmu. Zapoznało się z nim dziewięciu
parlamentarzystów.
PiS domaga się komisji śledczej.
Tak samo jak ujawnienia przemówienia Kamińskiego. A jest co ujawniać, bo były
szef CBA cytował soczyste kawałki z podsłuchanych rozmów. Mają one świadczyć,
że państwo Kwaśniewscy kupili drogi dom w Kazimierzu na „słupa”, czyli niebogatą,
znajomą emerytkę. Trzymali w tym domu swoje rzeczy, podejmowali gości. Jolanta
Kwaśniewska instruowała „właścicielkę”, że w pakiecie kablówki mają być
kanały sportowe „dla Olka”.
Gdy zaś na nieruchomość pojawił
się kupiec (był nim podstawiony przez CBA agent Tomek) i zaoferował 3,1 min zł,
panie rozmawiały przez telefon: „Klient mówi, że 350 złotych za te buty to za
drogo. Trzeba obniżyć cenę”.
Jak najdalej
Kto uważnie czyta prasę, zna
szczegóły prowokacji CBA. Ale słowa wypowiedziane z trybuny sejmowej nadały
jej nowy wymiar i nową siłę rażenia.
Prawica liczy, że będzie to nowa
afera Rywina, która tym razem zmiecie z powierzchni ziemi Platformę
Obywatelską. W końcu to za jej rządów prokuratorzy zamietli sprawę pod dywan.
PO czuje zaciskającą się pętlę. No
bo skoro Kamiński przekonał nawet część członków jej klubu, to wyborcy mogą
uznać, że coś musi być na rzeczy.
Posłowie Twojego Ruchu są
rozsierdzeni: - Olek schrzanił nam wybory do Parlamentu Europejskiego. Jego
ludzie, Marek Siwiec i Ryszard Kalisz, niczego
nie wnieśli. Teraz na koniec częstuje nas aferą.
Obecni na sali sejmowej
parlamentarzyści mówili mi, że lider lewicy Leszek Miller słuchał wystąpienia
niszczącego byłego prezydenta z uśmiechem satysfakcji. Pytam o to Millera.
- Proszę pana - odpowiada. - W
kampanii wyborczej sporo jeździłem po kraju. Wielu ludzi jest przekonanych, że
nadal jesteśmy razem z Aleksandrem Kwaśniewskim.
To ciekawe zjawisko, bo
Kwaśniewski przez lata był synonimem politycznego sukcesu. Teraz okazuje się,
że aby odnieść sukces, trzeba się trzymać od niego jak najdalej.
Jednym słowem, w Sejmie panowała
atmosfera podzwonnego dla Aleksandra Kwaśniewskiego.
Działacz
Tyle że jego życiorys naszpikowany
jest już wieloma kompromitującymi wpadkami i skandalami: inny żegnałby się z
karierą sto razy, Kwaśniewski zaś otrzepywał się i szedł dalej.
W polityce od samego początku
dobrze wyczuwał koniunkturę. Na przełomie lat 70. i 80. działał w SZSP, pnąc
się po kolejnych szczebelkach kariery. Inni studenci uczący się w Gdańsku
wybierali w owym czasie zupełnie inaczej.
Drogę do dużej polityki otworzyła
mu funkcja redaktora naczelnego studenckiego tygodnika „ITD”, którym był także
w stanie wojennym. Potem, w połowie lat 80., dostał jeszcze bardziej
odpowiedzialne zadanie: młodzieżowy dziennik „Sztandar Młodych”. Była to
trampolina do funkcji rządowych. Zasiadał w dwóch komunistycznych gabinetach:
Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego (gdzie był ministrem sportu,
członkiem prezydium rządu, a przy okazji szefem PKOL).
Młody działacz dogadywał się z
partyjną wierchuszką, ale i z opozycją. W czasie Okrągłego Stołu
współprzewodniczył zespołowi ds. pluralizmu związkowego razem z późniejszym
premierem Tadeuszem Mazowieckim. Co ważniejsze: brał także udział w poufnych
rozmowach w Magdalence, na co potrzebna była „pieczęć” Wojciecha Jaruzelskiego.
Osobiście przełamał impas w rokowaniach, proponując, by wybory do Senatu były
całkowicie wolne. PZPR zapłaciła za to klęską, podobnie jak sam Kwaśniewski,
który, mimo najlepszego wyniku wśród kandydatów obozu władzy, przepadł.
Izolacja
Klęski wyborczej zresztą nie
przewidział. W marcu 1989 r. założył się z kolegami z rządu Rakowskiego o wynik
czerwcowych wyborów. Napisał (do kartki zachowanej w archiwach dotarł Antoni
Dudek), że opozycja zbierze najwyżej 78 mandatów do Sejmu. W rzeczywistości
drużyna Wałęsy wzięła wszystko, co mogła: 161 foteli sejmowych.
Z drugiej strony czuł, że koniec
PZPR się zbliża. Gdy Rakowski zaproponował mu wejście do KC, zdecydowanie
odmówił. Został za to namaszczony wraz z Leszkiem Millerem na liderów nowej partii
- SdRP. Gdy wyprowadzono sztandar PZPR, bez problemu wygrał wybory na szefa
Rady Naczelnej - na czele komitetu wykonawczego stanął Miller.
Trzymali się razem, bojąc się
dekomunizacji, odebrania majątku i rozliczania przeszłości. Postanowili nie
odcinać się także od PRL-owskich korzeni, wiedząc, że tam jest wiemy elektorat,
którego nie ma sensu odpuszczać.
Strategia zadziałała. W 1991 r., w
pierwszych wolnych wyborach, udało mu się wprowadzić lewicę do Sejmu, i to z
drugim, po Unii Demokratycznej, wynikiem. Sojusz zdobył wówczas 60 mandatów
(dziś ma ich ledwie 26).
Mogli być z siebie zadowoleni, ale
nie byli. „Mieliśmy diety, biura poselskie, ale nie uczestniczyliśmy w żadnych
grach parlamentarnych” - wspominał Miller w książce „Anatomia siły”.
Kwaśniewski robił wszystko, by
przełamać izolację. Udawało mu się na poziomie towarzyskim, ale na salony
polityczne postkomuniści nie byli dopuszczani. Jeśli chciano się z nimi
dogadywać, to na zasadzie „nic w zamian” (np. gdy lewicę namawiano do poparcia
rządu Suchockiej). Tymczasem oni zaczynali mieć coraz większy apetyt. I zrozumieli,
że sposób na powrót do pierwszej ligi jest jeden - wygrać wybory. Ciągłe wojny
wśród solidarnościowców ułatwiły sprawę.
W 1993 r. SLD dostał 171 mandatów.
Na wieczorze wyborczym pojawił się wówczas Jerzy Urban - pozował do zdjęć z
wielką butelką szampana, pokazując wszystkim język. SLD stworzył koalicję z
PSL, do pełni władzy było jednak daleko, tym bardziej że Lech Wałęsa (zgodnie z
Małą Konstytucją) zachował prawo do wskazywania szefów MSZ, MON i MSW.
Lepiej ty, Waldku
Właśnie po tym zwycięstwie
rozegrały się wydarzenia, które zaważyły na jego politycznym życiu.
Kwaśniewski był naturalnym kandydatem na premiera. Lewica wahała się, czy to
nie za wcześnie. Prezydent Wałęsa dawał sygnały, że Kwaśniewski nie jest dla
niego dobrym kandydatem.
Zdecydowało to, że sam
zainteresowany się zawahał i w fotelu szefa rządu zasiadł Waldemar Pawlak. Jak
wspominał Józef Oleksy w rozmowie, którą z nim przeprowadzałem wraz z Michałem
Majewskim dla „Dziennika”: „Zamknąłem się z nimi w jakimś pokoju, gdzie obaj
mieli uzgodnić stanowisko. Dyskusja wyglądała mniej więcej tak. Pawlak: »To
ty, Olek, masz być szefem rządu, bo to lewica wygrała wybory«. Kwaśniewski:
»Lepiej ty bądź, Waldku, bo zaraz podniesie się krzyk, że czerwoni wracają do
władzy«. I tak przez godzinę. Nagle po kolejnej wypowiedzi Kwaśniewskiego
Pawlak mówi: »No dobra, zgadzam się!«. Kwaśniewski zesztywniał. Zrozumiał, że
krygował się za długo”.
Nigdy więcej Kwaśniewski nie miał
tak dobrej okazji, by stanąć na czele rządu.
W parlamencie objął ważną funkcję
przewodniczącego Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego. I trochę
wpadł we własne sidła: w obawie przed autorytarnymi zapędami Wałęsy tak kroił
konstytucję, by ograniczyć uprawnienia głowy państwa.
Posłem był łubianym, znanym z
zamiłowania do życia towarzyskiego i ekscentrycznych zachowań, jak uciekanie
przed dziennikarzami z Sejmu przy użyciu drabiny.
Prezydent
W końcu Kwaśniewski zaczął myśleć
o wyborach prezydenckich. Podszedł do nich na luzie, bo nic nie musiał. Miał
zaledwie 41 lat. Występował, odchudzony i opalony, przeciwko spiętemu Lechowi
Wałęsie, który nie wyobrażał sobie, że może przegrać z chłopaczkiem z SZSP.
Jednak Kwaśniewski wygrał w drugiej
turze z niewielką przewagą. Sąd Najwyższy odrzucił liczne protesty. A miały one
solidne podstawy.
Lider lewicy nie powiedział prawdy
na temat swojego wykształcenia. Kłamstwo, że skończył studia, było ewidentne,
a sam zainteresowany długo nie chciał się do niego przyznać.
Ale i ten skandal nie zrobił
większego wrażenia. Tak samo jak sprawa „Olina”: niedługo po wyborach szef MSW
Andrzej Milczanowski oskarżył Józefa Oleksego o współpracę
z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem. Problem w tym, że Ałganowa znała
cała lewica, zaś - jak pisało „Życie” - Kwaśniewski miał z nim spędzać wakacje.
Liga Republikańska jeździła za nim
z jajkami, media krytykowały - a Kwaśniewski nic sobie z tego nie robił. Jego
autorski pomysł na sprawowanie urzędu sprawdził się znakomicie. W odróżnieniu
od Lecha Wałęsy unikał bezpośredniego zaangażowania w konflikty polityczne.
Starał się być prezydentem ponad podziałami. Jeśli ingerował w bieżącą
politykę, to subtelnie, z tylnego siedzenia. Nie zaniedbywał za to, jak na prezydenta
przystało, rzeczy najważniejszych - kursu do NATO i UE.
Rehabilitacja
Jako głowa państwa szybko zaczął łapać
dystans do SLD. Posłowie lewicy byli oburzeni, gdy w mowie inauguracyjnej nie
wspomniał o swojej formacji ani słowem. Z drugiej strony nie miał zamiaru
partii odpuszczać. Lewicowy premier Włodzimierz Cimoszewicz każdy tydzień
pracy zaczynał od wizyty w Pałacu Prezydenckim.
Wkrótce Kwaśniewski stanął przed
kolejnym trudnym zadaniem. Stany Zjednoczone domagały się rehabilitacji
pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Polskiemu prezydentowi powiedział to sam
Bill Clinton. Sugestia była jasna - bez tego wstąpienie do NATO będzie
utrudnione.
Lewica załatwia sprawę w swoim
stylu. Procedura zostaje uruchomiona w tajemnicy przed wszystkimi, by nie
popsuć wyniku SLD w zbliżających się w 1997 r. wyborach.
Sojusz przegrywa je zresztą z AWS
- czyli prawicą zjednoczoną pod egidą Solidarności. Zajmuje drugie miejsce
(164 mandaty) i znów działacze mają pretensję
do prezydenta, że się nie zaangażował po ich stronie.
Kwaśniewski rozgrywa swoją wielką
partię. Zmienia całkowicie zdanie w sprawie konkordatu, by polepszyć stosunki
z Watykanem. A w 1999 r. przezywa chwilę tryumfu: ratyfikuje akcesję Polski do
NATO wspólnie z legendarnym dysydentem, prezydentem Czech Vaclavem Havlem. Lepszego odcięcia się od komunistycznych korzeni nie potrzebował.
No, ale jak to w życiu
Kwaśniewskiego bywało, po chwili tryumfu nastąpił skandal.
W Charkowie, na cmentarzu pomordowanych
polskich oficerów, prezydent wystąpił pijany. Do zatuszowania skandalu użyto
wszystkich możliwych środków. Zablokowano materiały w telewizji publicznej, której szefem był Robert
Kwiatkowski. Odbyły się rozmowy z szefami telewizji komercyjnych. Media, poza
nielicznymi wyjątkami, nie poinformowały o sprawie.
Kancelaria Prezydenta tłumaczyła,
że Kwaśniewski cierpi na „pourazowy zespół przeciążeniowy goleni prawej”,
dlatego się chwiał. Sam Kwaśniewski przyznał się do „bycia pod wpływem” dopiero
w końcówce drugiej kadencji.
To, jak załatwiono sprawę
„goleni”, pokazuje skalę ówczesnych wpływów obozu prezydenckiego.
Zresztą nie był to pierwszy i
ostatni alkoholowy wyskok Kwaśniewskiego, który zamieciono pod dywan. Udawało
się za sprawą Kancelarii - która była jak zaciśnięta pięść.
Mówi jeden z byłych
współpracowników Kwaśniewskiego: - Nic nie wyciekało, wszyscy wiedzieli, że
pracują na lidera. Od tłumienia konfliktów był Marek Ungier, gdy było trzeba,
włączał się sam Kwaśniewski. Jego słowo było ostateczne.
Kolejną kadencję Kwaśniewski
wywalczył bez wielkiego trudu, już w pierwszej turze. Nie przeszkodził mu
skandal z filmem z lotniska w Kaliszu, gdzie jego minister, szef BBN Marek
Siwiec parodiował papieża. Prezydent ochoczo włączył się w zabawę i spytał: „czy minister Siwiec całował już ziemię kaliską?”.
Siwiec ukląkł i ziemię ucałował.
Wyborcy mieli to w nosie. Zaś
Kwaśniewski był coraz silniejszy. Lider AWS Marian Krzaklewski po porażce był
w defensywie, słaby rząd Jerzego Buzka tracił poparcie. Prezydent, którego
nowe hasło brzmiało „Dom wszystkich - Polska”, był najpopularniejszym i
najsilniejszym politykiem.
Z SLD w ogóle przestał się liczyć,
nie przyszedł nawet na kongres, gdy Sojusz przekształcał się w partię. Do tego
poszedł na rękę AWS-owi, podpisując korzystny dla prawicy termin wyborów
samorządowych.
Nie zauważył jednego - że jego
dawny przyjaciel Leszek Miller przekształca lewicę w silną, hierarchiczną
formację. SLD-owcom marzył się duopol. Namawiali AWS na to, by iść w stronę
systemu dwupartyjnego: „Raz wygrywamy my, raz wy”.
AWS przegrała z kretesem, a SLD odniósł
największy sukces w historii. Zdobył 216 mandatów. Premierem został Leszek
Miller, który nie miał ochoty ustępować Kwaśniewskiemu. „Szorstka przyjaźń”
szybko zamieniła się w ledwie skrywaną wrogość. Widać to było podczas uroczystości
podpisywania umów akcesyjnych do UE. I prezydent, i premier chcieli przewodniczyć
delegacji.
W jednej sprawie działali jednak
ręka w rękę: obaj poparli wysłanie polskiego kontyngentu do Iraku. Czyli
postawili na sojusz z USA i ochłodzenie stosunków z Francją i Niemcami. Obaj
zgodzili się także na to, by Amerykanie utworzyli tajny ośrodek CIA w Starych
Kiejkutach, gdzie dochodziło do torturowania jeńców z Al-Kaidy. Sprawa do tej
pory ciągnie się za oboma politykami.
Rząd Millera odszedł w niesławie
po aferze Rywina i kilku innych skandalach korupcyjnych. Kwaśniewski nie
chciał zeznawać przed komisją śledczą. Uważał za to, że ma szansę, by na
gruzach lewicy odbudować nową, szeroką formację. Na czele SLD umieścił
Wojciecha Olejniczaka, ale wybory w 2005 r. przyniosły jednak czwarte miejsce i
rozczarowanie.
Ukraina
Zanim to się stało, Aleksander
Kwaśniewski rozegrał być może najważniejszą batalię w życiu.
W listopadzie na Ukrainie wybucha
Pomarańczowa Rewolucja. Opozycyjne ugrupowania nie chcą uznać wyników sfałszowanych
przez obóz Wiktora Janukowycza wyborów prezydenckich. Na Majdan wychodzą
tłumy.
Kwaśniewski wyczuwa sytuację. Wysyła
do Kijowa swojego bliskiego współpracownika Jacka Kuczkowskiego, który doskonale
orientuje się w meandrach tamtejszej polityki. W nocy dzwoni roztrzęsiony
Leonid Kuczma, z którym polski prezydent się przyjaźni. Mówi, że otoczenie
namawia go do użycia siły, prosi o pomoc. Kwaśniewski rusza na Ukrainę. Jego
mediacja doprowadza do kompromisu i powtórzenia wyborów. Polski
polityk wie, że zapłaci za to ogromną cenę. Rosyjski ambasador w Kijowie, były
premier Wiktor Czernomyrdin mówi niemal wprost, że Kreml będzie blokował jego
kandydaturę na wszystkie prestiżowe funkcje na arenie międzynarodowej.
Emerytura
Jest koniec 2005 r. Siedzę z
Aleksandrem Kwaśniewskim w Pałacu Prezydenckim. Kończy się jego druga kadencja.
Pytam o Ukrainę. Kwaśniewski wie,
że Rosja nigdy nie zapomni mu jego zaangażowania.
Zauważam, że w Pałacu jest pusto.
Nie widać współpracowników, bieganiny, planów, strategii. Rozmawiamy przez
kilka godzin, prezydent robi sobie tylko krótką przerwę na spotkanie z Rafałem
Blechaczem, laureatem Konkursu Chopinowskiego. Poza tym kalendarz ma pusty. Za
chwilę czeka go polityczna emerytura.
Ma wówczas 51 lat - doskonały
wiek, by ubiegać się o najwyższe stanowiska. Zły, by odchodzić na boczny tor.
W 2007 r. Kwaśniewski staje na
czele koalicji Lewica i Demokraci. Taka formacja była kiedyś jego marzeniem.
Mówi się o tym, że gdyby udało się wygrać, były prezydent może w końcu zostać
premierem.
Ale on nie ma już serca do
polskiej polityki. Telewizje pokazują, jak pijany prowadzi wykład dla
studentów na Ukrainie. To samo powtarza się na konwencji LiD w Szczecinie.
Nawet nieszczególnie to ukrywa: „Mam prawo robić, co chcę, jestem wolnym człowiekiem”.
LiD dostaje 53 mandaty.
Kwaśniewski mówi: „Koniec z polityką”, i zaczyna działać dokładnie według
maksymy: „robię, co chcę”. Udziela zagranicznych wykładów, zasiada w radzie
doradców firmy Kulczyk Investments. Jest szefem zarządu
stowarzyszenia Jałtańska Strategia Europejska oligarchy Wiktora Pińczuka,
doradza prezydentowi Kazachstanu Nursultanowi Nazarbaje- wowi. Ostatnio wyszło
na jaw, że był członkiem rady nadzorczej Burisma Holdings, firmy prowadzonej
przez Mykolę Złoczewskiego, ukraińskiego ministra w rządzie wiernym
Janukowyczowi.
Ile tam zarabia? Kwaśniewski nie
musi odpowiadać 11a
to pytanie. Nie pełni funkcji publicznych,
nie składa oświadczeń.
Klęska
Takie zachowanie trudno pogodzić z
powrotem do polityki. Być może dlatego Kwaśniewski wraca, ale tylko na pól
gwizdka. Tak było z poparciem Ruchu Palikota i Europy Plus. Były prezydent
niby popierał te formacje, ale było to poparcie śladowe. Obie poniosły klęskę.
Jeśli o czymś marzy, to o tym, że
uda mu się zawalczyć o coś na arenie międzynarodowej. Dlatego całym sercem
włącza się w przekonywanie Wiktora Janukowycza i jego otoczenia do podpisania
umowy stowarzyszeniowej z UE. Wraz z Patem Coxem siedzi na
Ukrainie tygodniami, bez wytchnienia jeździ do uwięzionej Julii Tymoszenko.
Wierzy, że mu się uda mimo wszystko.
Ale Ukraina nie podpisuje umowy.
Na Majdanie zaczyna się krwawa rewolucja. Wysiłek idzie na marne. Nie ma
sukcesu, nie ma nadziei na polityczne apanaże.
W Sejmie rozmawiam z młodym działaczem
lewicy.
- Przepraszam, ale kto to jest
Kwaśniewski? - pyta. - Facet, który rozkłada kolejne wybory? Nie potrafi się
zebrać, nie wie, o co mu chodzi. Widziałem go niedawno na oficjalnej kolacji z
gośćmi z Zachodu. Wie pan, co zamówił do picia? Wódkę i piwo.
PAWEŁ RESZKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz