Co roku Skarb Państwa
wypłaca ok. 5 min zł za niesłuszne aresztowania. Prokuratorzy za błędne decyzje
praktycznie nie ponoszą odpowiedzialności.
Krzysztof Wójcik
Brudna i zimna cela z soplem zwisają- cym
na wewnętrznej stronie okna pamięta jeszcze początek XX w. Na dworze
siarczysty mróz - ponad 20 stopni poniżej zera, a w środku śmierdzi mieszanka
potu, moczu i starych petów. Wzdłuż szarych ścian unoszą się chmury pary,
ulatujące z ust dwóch mężczyzn siedzących na brudnych pryczach. Z kranu kapie
zimna woda. Cela mieści się w narożniku i jest przygotowana dla szczególnie
niebezpiecznych bandytów - meble są na stale wbetonowane w podłogę.
Jak mówią klawisze, cela ma
tradycje - w stanie wojennym siedział w niej
Andrzej Milczanowski (późniejszy minister spraw wewnętrznych III RP). Na 14
więźniów w tym pionie połowa siedzi za zabójstwa.
Jest Wigilia 1995 r. w ciężkim
Zakładzie Karnym w Braniewie.
Cela
Piotr Zaleski - kilkanaście godzin
wcześniej król życia - jednego dnia zamienia skórzany fotel szefa świetnie
prosperującego gdańskiego kantoru Conti na 12 metrów kwadratowych kryminału.
Braniewo to ostatnie polskie miasteczko na trasie do Kaliningradu. Choć z
prokuratury, która decyduje o aresztowaniu Zaleskiego, do aresztu na Kurkowej
w centrum Gdańska jest spacerkiem 10 minut, śledczy umieszczają właściciela
kantoru pod granicą z Rosją (w 1995 r. to prokurator, a nie sąd decydował o
aresztowaniu). Z Gdańska to 104 kilometry.
Decyzję o skierowaniu do więzienia
w Braniewie podpisuje prokurator, który nie prowadzi jego sprawy. Potem powie,
że nie wie, dlaczego. Zaleski wie: - Tak
wygląda typowy areszt wydobywczy. Gdy tam siedziałem, miałem wrażenie, że
czas się tu zatrzymał 50 lat temu. To wyjątkowe miejsce. Na wolności nieźle mi
się żyło, a tu człowiek spada na samo dno. Jest traktowany gorzej niż pies.
Jak pies chce siku, to staje pod drzwiami i człowiek może z nim wyjść. W
Braniewie były zasady. Otwiera się klapa i ktoś krzyczy: „spacer”! Jest pan
gotowy, zdąży założyć buty czy kurtkę, to pan wychodzi. Jeśli nie zdąży - nie
wychodzi. Proste.
Zaleski nie ma kontaktu ze światem
- gazety dostaje po tygodniu, o radiu i telewizji może zapomnieć. Otrzymuje
status więźnia niebezpiecznego i początkowo nie może nawet wychodzić do świetlicy.
Wyjazd do szpitala w Elblągu to konwój pod bronią antyterrorystów.
- Prowadząc biznes żyłem w permanentnym
stresie - mówi Zaleski. - liczyły się coraz większe zyski i obroty. Złodziej
zakłada, że może wpaść, a ja
prowadziłem normalny interes i nagle znalazłem się w innej rzeczywistości. Po
kilku dniach odsiadki zjawili się funkcjonariusze z przestępczości
zorganizowanej. Rzucili kilka zdjęć, w tym „Nikosia” (domniemanego szefa
pomorskiej mafii). Tłumaczyli, że jak mam jakiś temat na tych gości, to zaraz
uwolnią mnie od zarzutów i wyjdę.
Zaleski milczy. Jego wspólnik w
interesach, Adrian Nowak, ma więcej szczęścia: podczas pokazowej akcji policji
jest akurat za granicą. Postanawia nie wracać i unika aresztu.
Kasjer
Antyterroryści rzucają Zaleskiego
na ziemię w centrum Wrzeszcza. Wchodzą do jego kantoru. Akcji towarzyszą
kamery. Potem przedsiębiorca słyszy zarzuty: nielegalne posiadanie broni (choć
ma pozwolenie, tylko przez nawał pracy jednego pistoletu nie wpisał do
rejestru) i pranie mafijnej gotówki.
W lokalnych gazetach, „Wieczorze
Wybrzeża” i „Glosie Wybrzeża”, pojawiają się artykuły z mocnymi tytułami:
„Pralnia Conti”, „Kasjer mafii”, „Księgowy mafii za kratkami”. Policja
wypuszcza przecieki na temat współpracy Zaleskiego z Nikodemem Skotarczakiem,
ps. „Nikol”.
W mediach bryluje ówczesny
zastępca prokuratora okręgowego Jacek Spyt, który nadzoruje wydział
przestępczości zorganizowanej i śledztwo w sprawie Conti. Kreuje się na
szeryfa, który złapał groźnego przestępcę. Może być dumny, bo to pierwsze w
Polsce śledztwo w sprawie prania pieniędzy, w którym antyterroryści tak
spektakularnie zatrzymują podejrzanego. Szef Conti nie może się bronić, bo po
zatrzymaniu prowadzący śledztwo Ryszard Paszkiewicz stawia zarzuty i decyduje
o tymczasowym aresztowaniu na trzy miesiące.
Zaleski nie wypiera się znajomości
z gangsterem: - Do mojego kantoru przychodził ówczesny szef policji,
sędziowie, prokuratorzy. Przychodził też Nikodem, którego znałem 20 lat. Ale
czy znajomość to zarzut? - pyta retorycznie. - Mój zły wizerunek był kreowany,
dopóki nie mogłem się bronić. Na konferencjach prokuratury pojawiały się tylko
insynuacje o milionach dolarów i marek. Prokuratorzy wskazywali na gigantyczne
obroty. Gdy już mogłem się bronić, mówiłem, że pranie gotówki to kłamstwo.
Wtedy prokuratura zamilkła.
Po decyzji o aresztowaniu Zaleski
przez 57 dni siedzi w więzieniu w Braniewie. W tym czasie poza dwoma wizytami
śledczych nic się nie dzieje. Wspomina: - Dzięki Bogu trafiło na mnie, a nie
na Adriana. Jego już na świecie by nie było. To człowiek o wrażliwej psychice.
W Braniewie by nie wytrzymał.
Po sześciu latach śledztwa
prokurator Paszkiewicz oskarża Zaleskiego i Nowaka - pranie pieniędzy mafii. Mieli zalegalizować gigantyczną
kwotę 61 min dolarów - 55 min marek
niemieckich. Dochodzą do tego zarzuty o nielegalne posiadanie broni i unikanie płacenia podatków. Na potrzeby śledztwa prokurator
zabezpiecza w kantorze waluty warte ponad 2 min zł.
Po kilku latach procesów
Zaleskiego i Nowaka uniewinniono. Sąd uznaje, że Conti nie było pralnią
mafijnej gotówki. Zarzuty dotyczące oszustw podatkowych umorzono, bo się
przedawniły.
W udowodnieniu rzekomej winy nie
pomogło nawet umieszczenie „kreta” w Conti - w ochronie kantoru przez kilka
miesięcy pracuje były komandos, a potem funkcjonariusz
wydziału przestępczości zorganizowanej Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku
o pseudonimie „Majami”. Ostatecznie sprawę zamyka wyrok Sądu Najwyższego, który
uznaje szefów Conti za niewinnych.
Kariera
Mimo kompromitacji przed sądem w
sprawie Conti, kariera Ryszarda Paszkiewicza nabiera tempa. Najpierw zostaje
zastępcą prokuratora okręgowego w Gdańsku. W 2007 r., pod koniec kadencji,
Zbigniew Ziobro awansuje go na prokuratora Prokuratury Apelacyjnej. To prezent
ministra sprawiedliwości dla 15 śledczych w Polsce tuż przed upadkiem rządu
PiS. Nominacja wiąże się z prestiżem i wyższą pensją.
Drugi rozgrywający w tamtej
sprawie, ówczesny zastępca prokuratora okręgowego Jacek Spyt odszedł z zawodu.
Zostaje radcą prawnym, a potem adwokatem. Dziś nie ma ochoty rozmawiać o
tamtej historii.
- Jestem po drugiej stronie
barykady - mówi mecenas Spyt. - Pranie gotówki to nowy przepis, który wtedy
pojawił się w kodyfikacji. Nie było orzecznictwa ani praktyki.
- Nie było dowodów na pranie
gotówki, a wsadziliście człowieka do więzienia - mówię.
- Nie jestem w stanie powiedzieć,
jakie decyzje bym dzisiaj podejmował - odpowiada Spyt. - Jednak nadal jestem
przekonany, że tak gigantyczna gotówka w normalny sposób nie mogła przechodzić
przez tak niewielki kantor. To były kwoty, jakimi obraca duży bank
W 1995 r. kantor Conti dziennie
przekazuje do Banku Gdańskiego około miliona jednostek walut - 500 tys.
dolarów i podobną kwotę w markach niemieckich. Obraca też funtami i guldenami
holenderskimi. Kwoty rozpalają wyobraźnię prokuratorów. Skąd taka gotówka w
kantorze na ulicy Grunwaldzkiej? Choć nie mają dowodów, twierdzą, że muszą to
być pieniądze mafii. Zaleski mówi, że dogadał się z innymi kantorami i
klientami. W ten sposób zamiast detalicznie handlować z bankiem, Conti stało
się hurtownią.
Zastępca prokuratora okręgowego w
Gdańsku Ryszard Paszkiewicz dziś nie chce rozmawiać na temat Conti. Ma powód -
jest nim jego wypowiedź w programie „Państwo w państwie”. Przed kamera mi
telewizji Polsat Paszkiewicz stwierdza: „Współczuję panu Zaleskiemu, że robił
za królika doświadczalnego. Uważam, że pan Zaleski dopuścił się przestępstwa
prania brudnych pieniędzy. Niestety, nie udało mu się tego udowodnić”. Mówi
tak, choć 13 lat wcześniej sąd uniewinnił szefa Conti.
Na jego głowę sypią się gromy: -
Co ten człowiek robi w prokuraturze? - pyta biorąca udział w audycji była
minister sprawiedliwości Barbara Piwnik.
Za komentarze w telewizji
Paszkiewicz zostaje ukarany upomnieniem. Teraz, kiedy chcę rozmawiać o Conti,
odsyła do rzecznika prasowego lokalnej prokuratury.
- Co ciekawe, Paszkiewicz został
ukarany nie za krzywdę, którą mi wyrządził, ale za to, że do tego publicznie
się przyznał. Powiedział, co myśli, i miał problem - komentuje Zaleski.
Zatrzymanie, aresztowanie,
zabezpieczenie - min zł w różnych walutach -
tale prokuratura niszczy spółkę Conti, która jest w stanie upadłości.
Po latach Zaleski otrzymuje tylko
jedno zadośćuczynienie - 75 tys. zł za 157 dni w ciężkim więzieniu w
Braniewie.
Mówi: - Wypłacono mi dosyć szybko
gotówkę za tymczasowe aresztowanie. Żadnych innych odszkodowań nie
otrzymałem, bo zbyt późno zgłosiliśmy sprawę do sądu, a przecież nikt, gdy
walczyliśmy o wolność, o tym nie myślał. Sąd oddalił pozew, bo sprawa się
przedawniła. Chcieliśmy 5 milionów za wieloletnie przetrzymywanie naszych
pieniędzy. To nie była wygórowana kwota, ale według sądu również się spóźniliśmy.
Już po otrzymaniu zadośćuczynienia
za niesłuszny areszt szef Conti domaga się odszkodowania od prokuratorów
odpowiedzialnych za zarzuty: Spyta i Paszkiewicza. Chce, by oddali podatnikom
75 tys. zł, które musiał mu zapłacić Skarb Państwa. Na niewiele to się zdaje.
Postępowanie regresowe nie odnosi skutku: Prokuratura Apelacyjna we Włocławku
uznaje, że nie ma możliwości regresu wobec śledczych.
- Obowiązująca ustawa o
odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie
prawa nie ma zastosowania do prokuratorów prowadzących śledztwa - mówi Grażyna
Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Prokurator nie jest
funkcjonariuszem publicznym w rozumieniu tej ustawy. Nie ma też podstaw do
działań wobec śledczego przez jego przełożonego dyscyplinarnego z uwagi na
przedawnienie, które nastąpiło w 2003 r., jeszcze przed prawomocnym wyrokiem w
sprawie Conti.
Temida
To nie koniec zamieszania wokół
Conti: z 2 min zł zabezpieczonych w sądowym depozycie ginie ponad 750 tys.
Pieniądze kradnie pracownik sądu (zostaje za to prawomocnie skazany). Po
trzynastu latach od zatrzymania, w latach 2005-2008, Piotr Zaleski otrzymuje
więc w ratach 1,25 min zł. A kompromitacja wymiaru sprawiedliwości trwa nadal:
sąd nie chce oddać depozytu skradzionego przez pracownika Temidy. Jego władze
z rozbrajającą szczerością przyznają, że gotówki po prostu nie mają. Podczas
procesu o zwrot depozytu sędziowie stosują kruczki prawne: już nie ma guldenów
i marek niemieckich, więc nie ma czego oddawać.
Zdesperowany Zaleski wynajmuje
nawet komornika z południa Polski, by ściągnął gotówkę z konta sądu. W końcu w
2013 r. (18 lat po zatrzymaniu), gdy egzekutor wkracza do akcji, sąd ustępuje i
realizuje zaległy przelew na kwotę zwiększoną o odsetki - 858 tys. zł.
Dlaczego ja?
Piotr Zaleski ma dziś 5 3 lata.
Wysportowana sylwetka, eleganckie spodnie i markowa koszula. Przyjmuje w
działającym znów kantorze Conti w Gdańsku Wrzeszczu.
-To, że tak dzisiaj siedzimy,
zawdzięczam rodzinie i znajomym - mówi. - Państwo, a raczej jego konkretni
przedstawiciele chcieli mnie zniszczyć. Teraz myślę, że takie było
zapotrzebowanie. Prokuratura chciała mieć spektakularny sukces w wydziale
przestępczości zorganizowanej - pierwsze w Polsce śledztwo z zarzutami o pranie
gotówki. Założyli absurdalny zarzut - kantor Conti ma wielokrotnie wyższe
obroty niż inne podobne placówki, a w związku z tym kasa musi pochodzić od
mafii. Jeśli już chcieli iść tą drogą, to powinni pokazać źródło. Skąd pochodzi
ta kasa? Nie potrafili tego udowodnić. Potem prokurator na potrzeby mediów wymyślił
historię, że w ciągu dziesięciu lat wielokrotnie zmieniało się prawo i dlatego
padły zarzuty. Każdy łapał się za głowę, ale firmę udało się zniszczyć.
Prokurator Ryszard Paszkiewicz,
poza upomnieniem za „królika doświadczalnego”, nie poniósł odpowiedzialności
za wieloletnie działania w sprawie Conti. Podobnie mecenas Jacek Spyt.
Kończy Zaleski: - Ktoś powinien
ponieść karę. Ważna jest odpowiedzialność Skarbu Państwa za urzędników. Na tym,
że osoby odpowiedzialne za zniszczenie mojej firmy są nadal na stanowiskach,
cierpi wizerunek prokuratury. Cieszę się, że dzięki rodzinie i znajomym udało
mi się wyjść z tej traumy, ale pamiętajmy, że w normalnym układzie nie udałoby
mi się stanąć na nogi.
KRZYSZTOF WÓJCIK
Jak areszt, to
„wydobywczy"
Kompromitacją
prokuratury zakończy! się w ubiegłym tygodniu proces w sprawie tzw. układu
warszawskiego - urzędników
dawnej gminy Centrum oskarżonych o korupcję.
To
jedno ze sztandarowych śledztw za rządów PiS zakończyło się uniewinnieniem b.
wiceprezydenta gminy Centrum Pawła Bujalskiego, sekretarza Ludwiki Wujec
(działaczki opozycji w PRL, na zdjęciu) oraz trojga byłych samorządowców.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślał,
że prokurator nie panował nad śledztwem, bezkrytycznie oskarżał, a areszty
kilku oskarżonych można nazwać „wydobywczymi”. Najdłużej, bo aż 14 miesięcy,
spędził w kryminale Paweł Bujalski, zastępca prezydenta gminy Centrum. Samorządowiec
opowiadał, jak przyjeżdżał do jego celi
ówczesny szef Centralnego Biura Śledczego Jarosław Marzec i namawiał do
obciążania innych urzędników. Zeznania miały być przepustką na wolność. Pozostali
samorządowcy, poza Ludwiką Wujec, również spędzili po kilka miesięcy za
kratkami.
Urzędników oskarżono o branie łapówek
na przełomie wieków, gdy Warszawą rządziła koalicja Unii Wolności i SLD
(prezydentem był Paweł Piskorski). Mieli m.in. ustawiać przetargi dla
prywatnych firm. Prokuratura oparła oskarżenie na zeznaniach b. urzędniczki,
karanej za oszustwa, która po kolejnym aresztowaniu zdecydowała się na współpracę
z prokuraturą.
Drugim filarem oskarżenia były
zeznania nieżyjącego już radnego Bogdana Tyszkiewicza. Samorządowiec chętnie
opowiadał agentom CBS o korupcji, bo sam był zagrożony więzieniem za łapówki.
Przez lata był uważany za łącznika lokalnej władzy z gangiem pruszkowskim.
Jeszcze przed oskarżeniem warszawskich urzędników został zamordowany. Jego
zeznania były czytane z protokołów i nie można było ich zweryfikować w sądzie.
Ile płacimy za
błędy Temidy
Co
roku Skarb Państwa wypłaca miliony za niesłuszne skazania, tymczasowe
aresztowania i zatrzymania. Wszystkie koszty pokrywają podatnicy. W 2013 r. za
bezpodstawne areszty tymczasowe zasądzono ponad 5,5 min zł odszkodowań
(164 osobom). Rok wcześniej - ok.
4,5 min zł (171 osobom). Za niesłuszne skazania sądy przyznały w ubiegłym roku
prawie 180 tys. zł (8 osobom).
Jeszcze więcej kosztowały podatników
zadośćuczynienia za błędy sądów i prokuratur. W 2013 r. Skarb Państwa musiał
wypłacić ponad 12 min zł zadośćuczynień (306 osobom) za aresztowania oraz ponad
700 tys. za niesłuszne skazania.
Rok wcześniej kwoty były niewiele
mniejsze - 9 min i 600 tys. zł.
W kodeksie postępowania karnego
jest przepis o tzw. regresie zwrotnym. Prokuratury mają obowiązek badać, czy po
wypłacie odszkodowania nie da się sięgnąć do kieszeni konkretnego prokuratora
czy sędziego, który jest winien niesłusznego aresztowania.
Według Prokuratury Generalnej
takich procesów' - o zasądzenie
zwrotu wypłaconych przez Skarb
Państwa kwot — praktycznie nie ma. Jest jedynie kilka spraw, dotyczących
kilkunastu tysięcy złotych.
Prokurator generalny Andrzej
Seremet w 2012 r. zwrócił się do ministra sprawiedliwości, by doprecyzować
kwestię regresu. Pracuje nad tym komisja kodyfikacyjna prawa karnego.
Jak dotąd, bez przełomu.
Nie
tylko Piotr Zaleski
300 tysięcy za 17 miesięcy
Kilka
tygodni temu Paweł Guz z Lublina wywalczył prawie 300 tys. zł odszkodowania za
1,5 roku w areszcie. Pomówiony przez prawdziwego zabójcę, był niesłusznie
podejrzany o morderstwo. Domagał się 5 min zł odszkodowania. - Ten wyrok to
kpina - mówi. - Do końca życia będę żył z piętnem mordercy. Być może moja
rodzina też będzie się z tym zmagać. Czy każdej nowo poznanej osobie muszę się
tłumaczyć, że nic złego nie zrobiłem? Straciłem firmę i dziewczynę. W więzieniu
współosadzeni złamali mi nogę. Tak naprawdę żadne pieniądze tego nie zrównoważą,
zwłaszcza że mimo błędów nie usłyszałem słowa „przepraszam”. Na pewno będę
apelować, bo kwota jest zbyt niska. Nawet jak będę musiał iść do Strasburga na
piechotę, to dalej będę walczył. Taka sytuacja może spotkać każdego człowieka w
Polsce, więc nie mogę tej sprawy odpuścić.
Prokurator
uwierzył bandycie
O tym, jak działa prokuratura na
podstawie zeznań świadka koronnego, przekonał się Krzysztof Stańko, właściciel
ośrodka Kormoran w Turawie. Na oczyszczenie z zarzutów czekał prawie 10 lat.
Katowicka prokuratura oskarżyła go
o to, że w 2002 r. wyprodukował nawet 200 kg amfetaminy w kuchni swojego ośrodka.
Zarzut postawiono mu na podstawie zeznań świadka koronnego z Częstochowy Macieja
B., ps. „Gruby”.
W końcu sądy uznały, że
prokuratura nie miała żadnych innych dowodów winy Stańki. „Gruby” pomówił
kilkadziesiąt osób, potem żądał gotówki za odwołanie zeznań. Obecnie
prawdopodobnie ukrywa się w Australii. Żaden z prokuratorów nie odpowiedział za
oskarżenie i areszt biznesmena. Stańko do dziś walczy o odszkodowanie za 27
miesięcy spędzonych w areszcie. Chce 3 min zł.
Kiedy policja przychodzi o świcie
MARCIN KOŁODZIEJCZYK,
RZECZNIK STOWARZYSZENIA NIEPOKONANI 2012: Areszty wydobywcze to metoda
przejmowania firm lub niszczenia konkurencji.
KRZYSZTOF WÓJCIK:
Jestem niewinny, ale o szóstej rano wpada do mnie policja. Słyszę zarzuty i
jestem aresztowany. Czy w starciu z państwem jestem na straconej pozycji?
MARCIN KOŁODZIEJCZYK:
Każda sprawa jest inna. Mimo wszystko wierzę w wymiar
sprawiedliwości, który powinien
wszystkie wątpliwości rozstrzygać na korzyść oskarżonego.
Najgorsze sytuacje są wtedy, kiedy
dochodzi do konfliktu interesów. Nie chciałbym nadużywać określenia „układ”, które
zostało wyświechtane przez polityków. Możemy mówić o jakichś lokalnych
układzikach, koteriach czy klikach.
Co, jeśli przykładowy
przedsiębiorca stanie na drodze takiej
lokalnej koterii?
Nie ma szans. Sytuacja, w której do niewinnego człowieka wpada o szóstej
rano policja, jest totalnym szokiem, a przy prowadzeniu biznesu wszystko
rozgrywa się błyskawicznie. Biznesmen ma pozaciągane kredyty, a tu słyszy
zarzuty... Kontrahenci i banki się wycofują, bo media nagłośniły, że to
przestępca; wchodzi syndyk i jest bankructwo. Ktoś, kto tego nie przeszedł,
nie jest w stanie wyobrazić sobie, co może się stać.
Co robić, gdy znajdziemy się w
takiej sytuacji?
Po pierwsze: wykonać przysłowiowy
telefon do przyjaciela. Powiadomić adwokata, media i znaleźć sprawnego
menedżera, który w czasie naszych problemów
poprowadzi biznes.
Duże korporacje mają firmy, które
pomagają w kryzysowych sytuacjach. Są sztaby ludzi, którzy zaczynają działać,
gdy mamy pożar na pokładzie.
Ale w Polsce większość
przedsiębiorców prowadzi małe i średnie biznesy. O takich kwestiach, jak
aresztowanie i zarzuty, w ogóle się nie myśli. Nie mówiąc o aresztach
wydobywczych jako sprawnej metodzie przejmowania firm lub niszczenia konkurencji.
Jak odbywa się takie przejęcie?
Wszystko dzieje się błyskawicznie.
Po zatrzymaniu pojawia się komunikat w lokalnych mediach. Zwykle jest lakoniczny, bo prokuratura po postawieniu
zarzutów podaje informacje, które są dla niej wygodne, zasłaniając się
tajemnicą śledztwa. Artykuły mówią, że zatrzymano pana K., który dokonał
malwersacji na 3 min zł. Jest news, a sąsiedzi takiego delikwenta
myślą: „No ładnie, taki porządny sąsiad był, a zrobił przewal na 3 miliony”.
Zatrzymany jest już stygmatyzowany. Później, jeśli przysłowiowy K. ma kredyty
i rodzinę, wszystko dzieje się ekspresowo. Ktoś przychodzi i proponuje przepisanie firmy za półroczną pensję. Mając
zobowiązania, delikwent nie ma wyjścia i się zgadza. Biznes zostaje przejęty
za grosze, bo właściciel miał nóż na gardle.
Nie chcecie wysadzić państwa
i systemu prawnego w powietrze?
jesteśmy za legalizmem i nie
chcemy paraliżować państwa.
Ale siła państwa powinna polegać
na tym, że możemy kogoś oskarżyć tylko wtedy, kiedy mamy dowody: nie może być
tak, że na podstawie jedynie zeznania świadka koronnego, najczęściej
przestępcy, aresztujemy pomówioną osobę. Siła państwa demonstrowana w ten
sposób to nieporozumienie.
RUCH SPOŁECZNY NIEPOKONANI 2012
tworzą ludzie pokrzywdzeni przez organy państwa, które w sposób
bezpodstawny doprowadziły do upadku ich firm. Niektórych, bez zebrania
wystarczającego materiału dowodowego, oskarżono o przestępstwa, a innych sądy w
sposób bezkrytyczny osądziły i skazały na podstawie niesprawdzonych dowodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz