wtorek, 17 marca 2015

Duda gracz



Koledzy twierdzą, że Andrzej Duda wyparł się prawie wszystkiego, w co kiedyś wierzył. Kiedyś wierzył Unii Wolności. A nawet się do niej zapisał.

ANNA SZULC, MICHAŁ KRZYMOWSKI

Uczciwy człowiek, dobry prezy­dent - P., kolega ze studiów kan­dydata na prezydenta RP, czyta na swoim laptopie nagłówek z pierwsze­go numeru gazetki wyborczej PiS w całości poświęconej Andrzej owi Dudzie. P. to jeden z niewielu dawnych kolegów, który na sam dźwięk nazwiska Duda nie rzuca słuchawką.
- Uczciwy? Hmm... strasznie jesteśmy na niego źli - tłumaczy. - Myślę, że kiedyś wierzył w wolność, demokrację i świat bez spisków. Bez tych wszystkich mgieł smo­leńskich i innych wrogich sił czyhających na Polaka katolika i patriotę.
- To był kiedyś naprawdę fajny facet, a nie człowiek, który idzie na pasku swoich sztabowców, raz jest prawie za, a raz bar­dzo przeciw. Jak ostatnio z in vitro - wzdy­cha K., inny kolega ze studiów.

Niczym się nie wyróżniał
Z gazetki PiS przygotowanej specjalnie na kampanię wyborczą wynika, że Andrzej Duda konserwatystą był od urodzenia. Urodził się w 1972 r. jako syn automatyka Jana Dudy i chemiczki Janiny (z domu Mi­lewskiej). Rodzice są naukowcami, profe­sorami na krakowskiej AGH.
Ich dom był religijny. Andrzej Duda jako dziecko był ministrantem, a gdy miał sie­dem lat, rodzice zabrali go na krakowskie Błonia, na których podczas pierwszej piel­grzymki do Polski przemawiał papież Po­lak. „Polski patriotyzm? Nie musiał się go uczyć - czytamy w wyborczym biuletynie: (...) Jego dziadek - kawalerzysta - walczył o wolną Polskę w roku 1920 przeciwko bol­szewickiej Rosji, a w roku 1939 przeciwko . hitlerowskim Niemcom”.
Z oficjalnej biografii wynika, że wszyst­ko w życiu kandydata Dudy ma albo reli­gijny, albo patriotyczny sens. Nawet imię nadał córce, dziś studentce prawa, nie­przypadkowe: Kinga to jego babcia, ale też fundatorka XIII-wiecznego klasztoru w Starym Sączu.
Poza tym Duda to harcerz, już od pod­stawówki kochał góry, zloty, biwaki. Har­cerzem był także w liceum, renomowanym IILO im. króla Jana III Sobieskiego w Kra­kowie. - Pilny, aktywny, widoczny. Podo­bał się dziewczynom, lubił się nimi otaczać - wylicza jedna z jego nauczycielek.
Inaczej zapamiętał go dr Bartłomiej Raj­wa, biolog z Purdue University w USA, ko­lega z liceum. Jego zdaniem Duda niczym się w szkole nie wyróżniał.
Po maturze w 1991 r. Andrzej Duda wy­brał studia na Wydziale Prawa i Admi­nistracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. - Jak go z tamtych czasów zapamiętałem? Fajny, towarzyski chłopak o centrowych poglądach - mówi Grzegorz Lipiec, kolega ze studiów, a teraz szef ma­łopolskiej Platformy.
Gazeta PiS twierdzi, że po studiach „przyszły kandydat na prezydenta został na uczelni, najpierw jako wykładowca, a po­tem także doktor nauk prawnych”.
Prof Jan Zimmermann, kierownik Kate­dry Prawa Administracyjnego na Wydziale Prawa i Administracji UJ: - Andrzej Duda nie był wykładowcą. Jako asystent prowa­dził ćwiczenia ze studentami.
Prof. Zimmermann był jednym z tych, którzy dostrzegli w początkującym praw­niku materiał na naukowca. - Nie wróży­łem mu wybitnej kariery, ale był bystry, pracowity i sympatyczny - wspomina na­ukowiec. Na początku ubiegłej dekady to właśnie on pomagał Dudzie wpisaniu dok­toratu. Pracę pod tytułem „Interes praw­ny w polskim prawie administracyjnym” Duda obronił w styczniu 2005 roku.
Zaraz potem kolega ze studiów polecił go Arkadiuszowi Mularczykowi, młode­mu posłowi PiS. To za sprawą Mularczyka Duda zaangażował się w 2006 r. w przy­gotowanie sztandarowego projektu Pis - ustawy lustracyjnej. W tym samym roku, w sierpniu, świeżo upieczony doktor pra­wa został wiceministrem sprawiedliwości w rządzie PiS, zastępcą ministra Zbignie­wa Ziobry.
- Doskonale pamiętam tamto lato, An­drzej Duda zadzwonił do mnie, by grobo­wym tonem oznajmić, że bierze urlop na uczelni, bo angażuje się w politykę. Byłem zdziwiony, bo wydawało mi się, że do tego typu działalności jest mu daleko. Prawda jest jednak taka, że nigdy nie rozmawia­łem z nim na tematy polityczne - wspomi­na prof. Zimmermann.
Na tym urlopie jest do dziś. - Od dekady zajmuje etat. To kłopot dla mnie, dla uczel­ni, dla studentów. Nie mogę przyjąć na stałe nowego pracownika dydaktycznego, nie mogę rozwijać katedry - tłumaczy prof. Zimmermann. Kilka razy prosił Dudę, by zrezygnował z posady. - Odpowiadał mi, że uniwersytet to jego matecznik.
Tymczasem - zdaniem prof. Zimmermanna - szanse na dalszą karierę akade­micką Dudy są znikome, bo od dawna nie publikuje prac naukowych, a to przecież warunek awansu.

Unita
Z oficjalnej biografii kandydata w zaskaku­jący sposób wypadło kilka lat. Gazetka wy­borcza PiS: „Rok 2005, w którym Polacy, wybierając nowy Sejm i prezydenta, opo­wiedzieli się za głęboką naprawą Polski, był także rokiem nowego początku dla An­drzeja Dudy. Do polityki trafił jako uzna­ny już prawnik”. A wcześniej informacja, że podczas pierwszych wolnych wyborów w 1989 roku 17-letni wówczas Andrzej po­magał starszym osobom w głosowaniu na kandydatów Komitetu Obywatelskiego. I jednoznaczny komunikat: na wielką po­litykę w jego życiu przyszedł czas kilkana­ście lat później.
Gdy jednak zaczynamy zbieranie mate­riałów do portretu Andrzeja Dudy, docie­ra do nas zaskakujący sygnał. - Wiecie, że Duda był członkiem Unii Wolności? - rzu­ca jeden z naszych rozmówców.
Sprawdzamy, ale w żadnej biografii kandydata na prezydenta takiej wzmianki nie ma. Czyżby chciał zataić członko­stwo w partii prof. Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego, z którymi Ja­rosław Kaczyński wojował przez całe lata 90.? Partii, która nazywała dekomunizację polowaniem na czarownice i sprzeciwiała się PiS-owskiej wersji lustracji? A przecież - przypomnijmy - Duda był jednym z auto­rów ustawy lustracyjnej z 2006 r.
Jedziemy do Archiwum Narodowego, do ekspozytury w Spytkowicach. To tu znaj­duje się dokumentacja małopolskiej Unii Wolności, kilogramy makulatury, sterty pożółkłych uchwał i programów. A wśród nich teczka z numerami 29/2487/193- Na obwolucie informacja: kontakty, adre­sy, wykaz jednostek i członków UW, lata 1998-2002. W środku kilka kartek z wy­kazem struktur terenowych i osób w nich działających. Koło Podgórze Zachód to dwa nazwiska: Elżbieta Starowicz i An­drzej Duda.
W kolejnej teczce: lista obecności na III Zjeździe Regionalnym Małopolskiej UW. 15 grudnia 2001 r. Miejsce 38: An­drzej Duda, obok podpis potwierdzają­cy obecność na zjeździe. Ten sam, który kandydat PiS niedawno złożył pod swoimi wyborczymi obietnicami. I jeszcze jeden dokument: potwierdzenie, że Duda opłacił składki członkowskie w 2002 r.
Historia jest niezwykła, bo z dokumen­tów wynika, że Duda wstąpił do Unii Wol­ności i działał wtedy, gdy partia był już na równi pochyłej. W 2001 r. powstała Plat­forma Obywatelska i działacze zaczę­li z UW uciekać. Duda nie odpowiedział na nasze pytania o działalność w Unii. Ale można się domyślać, jeśli był aktyw­ny w partii, którą masowo opuszcza­no, to musiał być gorliwym wyznawcą jej programu.

Agenci i kandydaci
Dlaczego akurat Unia Wolności? Czyż­by wpływ na ówczesne polityczne wybory Andrzeja Dudy miał jego teść, znany poe­ta i krytyk literacki prof. Julian Kornhauser? W1994 r. Duda ożenił się z jego córką Agatą. Julian Kornhauser, z pochodzenia Żyd, w jednym ze swoich wierszy rozliczał się z Polakami biorącymi udział w pogro­mie kieleckim, za co przez prawicowców został okrzyknięty polakożercą.
Swoje poglądy na lustrację Kornhau­ser wyraził w wierszu, wydanym nie­spełna dekadę temu w tomiku „Origami”.
Wiersz ma tytuł „Teczki”: „Półtora milio­na nazwisk. Dwieście czterdzieści tysię­cy skatalogowanych. / Funkcjonariusze i pokrzywdzeni. / Agenci i kandydaci na agentów. / A wśród teczek tylko jeden / żywy mól bez sygnatury”.
Pewne jest, że prof. Komhauserowi (od lat obłożnie choremu) nie było i nie jest po drodze z poglądami typowej polskiej kon­serwy. - Podobnie jak jego córce - zauważa krakowski znajomy rodziny. W Krakowie mówi się wręcz, że Agata Duda, nauczy­cielka niemieckiego w II LO, od począt­ku była przeciwna zaangażowaniu męża w politykę.
Również politycy PiS przyznają, że z żoną Dudy sztabowcom nie było łatwo, zawsze unikała partyjnych spędów. Już kil­ka lat temu krakowska prasa doniosła, że apolityczność Agaty Komhauser-Dudy wy­nikać może z jej traumy po internowaniu ojca, opozycjonisty, w 1981 r. Symbolem sprzeciwu miałby być worek ze śmieciami - po każdym powrocie Dudy z partyjnych posiadówek żona demonstracyjnie wysta­wiała mu przed drzwi odpadki. Działacz PiS: - Wersja, którą nam oficjalnie przed­stawiano, była taka, że Agata zajmuje się domem.
Z wielkim trudem namówiono ją, by razem z córką pokazała się publicznie na lutowej konwencji wyborczej męża. Ale jeszcze kilka dni przed konwencją jej wy­stęp wcale nie był pewny. A córki?
Działacz: - Koledzy z młodzieżówki twierdzą, że, gdyby nie zaangażowanie polityczne Andrzeja, to jego córka gloso­wałaby zupełnie inaczej. Znają ją ze stu­diów i mówią, że dziewczyna ma lewicowe poglądy.

Kwestia elektoratu
Podobnie zresztą jak młodszy brat Agaty, dr Jakub Komhauser, romanista z UJ, poe­ta, tłumacz, krytyk i ekolog. - Nie jest mi blisko do poglądów szwagra. Nie stano­wi to jednak dla żadnej ze stron problemu, bo rzadko się z nim widuję, a jeśli już, to nie rozmawiamy o polityce - przyznaje dr Komhauser. Siostra, jego zdaniem, podob­nie jak rodzice, zawsze miała zapatrywania umiarkowane.
- Zresztą Andrzej też zawsze wydawał mi się umiarkowany w poglądach. Może to kwestia elektoratu? - zastanawia się szwa­gier Dudy, dodając jednak, że nie może wy­dawać stuprocentowo pewnych osądów.
A poza wszystkim, jego zdaniem, po­dejście do wielu spraw mogła u Andrzeja Dudy zmienić katastrofa smoleńska. - Bar­dzo ją przeżył, zginęli przecież bliscy mu ludzie - tłumaczy.
W 2008 r. Andrzej Duda dostał posadę prawnika, podsekretarza stanu w Kance­larii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. W późniejszych biografiach Dudy prze­wija się anegdota, jak to Lech Kaczyński już na pierwszym spotkaniu zażartował, że mógłby być ojcem Dudy. Duda od­płacił się prezydentowi godną syna lo­jalnością, np. przygotowując wniosek o ułaskawienie Adama S., skazanego za przekręty przedsiębiorcy z Kwidzy­na, wspólnika Marcina Dubienieckiego, męża Marty Kaczyńskiej.
Katastrofa smoleńska to początek nowe­go rozdziału w biografii politycznej Dudy. Już 10 kwietnia 2010 r. jest o nim głoś­no, bo nie chce uznać przejęcia przez ów­czesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego oficjalnej władzy w pań­stwie. Domaga się dowodu na śmierć Le­cha Kaczyńskiego. Zaraz potem, podczas narodowej dyskusji na temat pochówku Kaczyńskich na Wawelu, ogłasza publicz­nie, że ci, którzy się temu przeciwstawiają, nie są patriotami.
- Uznał się za sumienie narodu, nie py­tając narodu o zdanie - zauważa K., dawny kolega ze studiów.
Co ciekawe, sprawa z Wawelem wcale nie sprawia, że Duda zyskuje w Krakowie dobre notowania. Chociaż po powrocie z Warszawy zostaje miejskim radnym (wcześniej bez powodzenia kandyduje na prezydenta miasta), krakowianie szybko uznają, że jest w pierwszej trójce rajców. Najgorszych, tak przynajmniej wynika­ło z przygotowanego wówczas rankingu.
- Dużo mówił, uwielbiał być tam, gdzie była jakaś aferka, blokada, protest. Za to mało robił - wspomina jeden z lokal­nych polityków. Przysypia na obradach (co uwieczniono nawet na zdjęciu). Za to bierze udział w filmie „Mgła”. Zbliża się do Marty Kaczyńskiej, której zawsze towarzyszy podczas wizyt w Krakowie. Córka prezydenta Kaczyńskiego wyrabia mu protekcję u mija Jarosława,
11 listopada zeszłego roku Andrzej Duda już jako europoseł staje się oficjal­nym kandydatem partii, a bardziej Jaro­sława Kaczyńskiego na prezydenta RP. Wielu polityków PiS odebrało to jako namaszczenie Dudy na następcę pre­zesa. Chwilami lepszą jego wersję, bo Duda przecież zna języki i dobrze, w każ­dym razie lepiej od szefa PiS, wygląda w garniturach.

Człowiek bez właściwości?
A co z poglądami? Były działacz PiS: - On nie ma żadnych swoich poglądów, on ma uśmiechy i spryt. Balansuje między oczeki­waniami partii, sondażami i tym, co trzeba i należy powiedzieć, by przyciągnąć więk­szy elektorat, szczególnie od ojca Rydzy­ka. Ale na tym właśnie polega gra Dudy. Uśmiechać się, lawirować, dostosowywać do oczekiwań otoczenia, czasem ryzyko­wać, czasem robić krok w tył. I wyciągać z tego wnioski.
- Duda to gracz - zapewnia P., dawny znajomy kandydata na prezydenta ze stu­diów. I precyzuje: - Weźmy in vitro. Zało­żę się, że jeśli sondaże mu spadną po tym, jak obraził bezdzietnych rodziców, a zro­bił to, żeby pozyskać rydzykowy elekto­rat, wycofa się z pozycji, złagodzi zdanie. Ale gdy okaże się, że jego poglądy na te­mat sztucznego zapłodnienia nie odbiera­ją mu punktów, będzie w in vitro walił jak w bęben.
Dr Bartłomiej Rajwa, znajomy z liceum: - Gdybym miał zgadywać, to powiedział­bym, że Andrzej nie wierzy w wygłaszane przez siebie opowieści o in vitro - mówi. Jego zdaniem dawny kolega jest człowie­kiem bez właściwości: - Wyraża tylko takie sądy, które po krótkiej analizie okazują się tautologiami. Uśmiecha się jak dobrotli­wy cesarsko-królewski urzędnik średniego szczebla z szyją wciśniętą w kauczukowy kołnierzyk.

1 komentarz: