wtorek, 5 maja 2015

Gilotyna prezesa



Choć kampania Andrzeja Dudy idzie lepiej, niż się spodziewano, to w PiS boją się rozliczeń. W partii wszyscy spekulują, czyje głowy mogą polecieć.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Lista proskrypcyjna na razie jest wirtualna, ale jeśli wy­nik Dudy nie zadowoli preze­sa, to głowy winnych spadną naprawdę. Wśród kandydatów do degradacji lub ścięcia są: numer dwa w PiS Joachim Brudziński, twórca SKOK-ów Grze­gorz Bierecki, rzecznik prasowy Marcin Mastalerek i oczywiście sam kandy­dat. Którego z nich rozliczy Jarosław Kaczyński?

Piękna wizja dla Szczecina
Dom Pielgrzyma na warszawskim Żo­liborzu, dwa tygodnie temu. Kaczyński zwołuje zebranie szefów lokalnych struk­tur PiS i posiedzenie klubu parlamen­tarnego. Mówi, że drugiej tury wyborów może nie być. Straszy, że posłowie, któ­rzy nie zaangażują się w kampanię Dudy, stracą miejsca na listach do Sejmu.
Podczas spotkania z szefami okręgów głos zabiera też Brudziński. – Musimy obudzić partię, tak jak w 2005 r. zrobił to świętej pamięci Przemek Gosiewski. Kto się nie włączy, zostanie rozliczony. Kon­sekwencje dotkną wszystkich, także mnie - mówi.
Deklaracja o tyle zaskakująca, że prezes trzy tygodnie wcześniej w Radiu Szczecin namaści! Brudzińskiego na swojego na­stępcę. Występu nie odnotowały media centralne, choć Kaczyński po raz pierwszy wygłosił taką deklarację.
- Tygodniki pisały, że Joachim Brudziń­ski może być pana następcą. Co pan na to? - spytał go dziennikarz.
- To piękna wizja dla Szczecina.
- A dla pana?
- Wiem, że będę musiał mieć następcę. Liczyć nie zapomniałem, wiem, ile mam lat. Ja bym się z tego bardzo cieszył.

Szeregowi posłowie odbierają słowa Ka­czyńskiego dosłownie - jako zapowiedź przekazania partii jednemu z najbliższych współpracowników. Ale ludzie z Nowo­grodzkiej, którzy lepiej znają lidera PiS, in­terpretują tę deklarację zgoła odwrotnie.
- Tak, tak, Brudziński będzie prezesem - ironizuje jeden z nich. - A Gliński miał być prezydentem, dzięki któremu Polska będzie szczęśliwa. I co? Nic. Joachim zo­stanie takim samym prezesem, jakim pro­fesor jest prezydentem.
Zdaniem mojego rozmówcy prezes dzia­ła według metod znanych z historii. Naj­pierw usypia czujność, awansuje, a potem zadaje cios.
Brudziński od kilku lat pełni funkcję przewodniczącego komitetu wykonawcze­go PiS, jest kimś w rodzaju sekretarza ge­neralnego. Jako polityk odpowiedzialny za struktury terenowe, który dodatkowo ob­sadził najważniejsze stanowiska w sztabie Dudy, zbudował sobie pozycję, jakiej przed nim nie miał nikt w partii. Jego wpływy mogą niepokoić prezesa, znanego z prze­wrażliwienia na punkcie własnego przy­wództwa. Jeśli więc wynik Dudy będzie niezadowalający, to Kaczyński dostanie pretekst do obarczenia winą Brudzińskiego.

Telefon do kandydata
Obawa o wynik wyborów pojawiła się trzy tygodnie temu. Kampania wyhamowa­ła, sondaże stanęły w miejscu i do prezesa nagle dotarło, że druga tura to nic pewne­go. Do tego jeszcze doszły wewnętrzne ba­dania, z których wynika, że kandydat PiS budzi sympatię respondentów, ale braku­je mu powagi, a jego wizerunek nie licu­je z urzędem głowy państwa. Jak to ujmuje mój rozmówca z Nowogrodzkiej, Duda jest „za mało prezydencki”.
Przyznaje poi i tyk znający kulisy sztabu:
- Wnioski płynące z sondaży martwią, ale jest za późno, żeby coś zmienić. Budżet na kampanię przed pierwszą turą wynosił po­nad 10 min zł i został już rozdysponowa­ny. Nasza kampania została pomyślana jako starcie wizerunków Dudy i Komo­rowskiego, nie jesteśmy już w stanie ni­czego zmienić.
Za wyborczą strategię odpowiada Marcin Mastalerek. Obarczenie go winą za kampa­nię może być dla Kaczyńskiego o tyle wy­godne, że rzecznik PiS w ostatnich dniach skonfliktował się z kilkoma wpływowymi postaciami w partii. Z j ego pomysłów nieza­dowoleni są nadworni uczeni prezesa: Piotr Gliński i Waldemar Parach, a także związa­ny z nimi poseł Maciej Łopiński. Cała trójka wyłączyła się z prac, którymi kieruje Masta­lerek, i stworzyła alternatywny sztab zwany profesorskim. Panowie spotykają się z Ka­czyńskim na oddzielnych naradach i zgła­szają konkurencyjne pomysły.
Konflikt Mastalerka z uczonymi roz­począł się od spotkania Dudy z ludźmi kultury, które zorganizował Gliński. Zakoń­czyło się klapą. Mało znani artyści mówili m.in. o Polsce rządzonej przez ubeków i en­kawudzistów oraz o zamachu smoleńskim. Ich wystąpieniom przysłuchiwał się za­kłopotany kandydat. Mastalerek na jednej z narad zwołanych przez Kaczyńskiego nie zostawił na tym spotkaniu suchej nitki.
Drugi spór dotyczył kolorowych plaka­tów opracowanych przez współpracownika Glińskiego (podobno miały nawiązy­wać do Andy’ego Warhola, ale powszech­nie je skrytykowano, a sam Mastalerek je wyśmiał), a trzeci - niedoszłego kongre­su z udziałem przedstawicieli organizacji młodzieżowych, któremu miał patronować profesor. Spotkanie ostatecznie się nie od­było, bo zablokowała je młodzieżówka PiS kontrolowana przez rzecznika partii.
- Gliński jest dziś bez szans w tym star­ciu. Mastalerek nie ma sobie równych w partyjnych intrygach, a profesor uważa, że donoszenie prezesowi jest poniżej jego godności. Jeśli jednak wybory zakończą się porażką, to Kaczyński może sam poprosić profesora o zrecenzowanie pracy Mastaler­ka. I wtedy Gliński będzie miał okazję do rewanżu - twierdzi mój rozmówca.
W PiS od kilku tygodni funkcjonuje jesz­cze trzeci sztab, jednoosobowy. Jest nim były europoseł Jacek Kurski, który zabiega o miejsce na listach wyborczych do Sejmu i konsekwentnie zgłasza pomysły preze­sowi. Są jednak dość przewidywalne - to kampania negatywna, otwarte atakowa­nie Bronisława Komorowskiego i PO. Mastalerkowi na razie udaje się sabotować te koncepcje, ale znów: jeśli wynik Dudy bę­dzie zły, to Kurski zażąda jego głowy.
- A jak Kaczyński ocenia Mastalerka?
- Póki go potrzebuje, będzie z niego ko­rzystać, ale za plecami już teraz podśmie­wa się z jego drobnych błędów językowych czy braków wiedzy - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej.
Mastalerek byłby najłatwiejszym celem. Odpowiada za kampanię, nie ma zaplecza w partii i są chętni, by go zastąpić: Kurski, Adam Bielan. Znacznie trudniej byłoby za­atakować po wyborach Dudę. Kaczyński zapewne ma świadomość jego ograniczeń, chociażby tych wynikających z sondażu zamówionego przez PiS, ale na razie na zamkniętych spotkaniach go chwali. Uka­ranie go za zły wynik byłoby niezrozumiałe dla partii, w której kandydat nie ma wro­gów i jest odbierany raczej pozytywnie. Poza tym Duda jest wobec prezesa lojalny.
W wywiadzie dla Radia Szczecin Ka­czyński przyznał to otwarcie. Stwierdził, że ich relacje są takie, że może w każdej chwi­li do Dudy zadzwonić i wydać mu polece­nie. Kandydat, krygował się prezes, mógłby go oczywiście nie posłuchać, ale na pewno odebrałby telefon. W rozmowie pojawił się też temat scenariusza, według którego kan­dydat PiS po ewentualnej porażce w dru­giej turze miałby zostać kandydatem na premiera. Ten plan krąży wśród polityków prawicy, kilka tygodni temu pisał o nim „Newsweek”. Kaczyński zapowiedział, że rozważy tę koncepcję. - Jeśli wygramy w sposób bezwzględny i będziemy mieć, dajmy na to, 240 głosów w parlamencie, to będziemy się zastanawiać.

Bracia Karnowscy idą do prezesa
W PiS typuje się, że jednym z kandydatów na winnego mógłby być senator Grzegorz Bierecki. Sprawa kłopotów finansowych SKOK-ów była jednym z głównych tema­tów kampanii, więc zrzucić odpowiedzial­ność na ich twórcę byłoby łatwo. Pytanie tylko, czy Kaczyńskiemu będzie to na rękę.
Mówi człowiek z Nowogrodzkiej: - Bierecki ma gigantyczne zasoby. Zaple­cze finansowe, tygodniki, portale, wspar­cie prawicowych dziennikarzy. Poza tym po wybuchu afery zachowywał się tak, jak prezes tego oczekiwał. Wystawał pod ga­binetem, czapkował, zgłaszał gotowość do składania wyjaśnień.
I dziś wszystko wskazuje na to, że Ka­czyński te wyjaśnienia uznał. Nie tylko przyjmował Biereckiego w gabinecie, ale też wystrzegał się krytykowania go podczas
zamkniętych spotkań. Dla przypomnienia - podczas narad w tym samym gronie mó­wił, że Adam Hofman, który pożegnał się z PiS kilka miesięcy wcześniej, nie ma już szans na powrót do partii.
Jeden z polityków PiS, chcąc opisać stan dzisiejszych relacji między Kaczyń­skim a Biereckim, przedstawia następują­cą chronologię: 20 kwietnia. Jarosław Kaczyński gości w TVP Lublin. Dziennikarka pyta go o pre­zydenta Białej Podlaskiej Dariusza Stefa­niuka, protegowanego twórcy SKOK-ów. Stefaniuk zaraz po objęciu stanowiska zlecił obsługę prawną urzędu gdyńskiej kan­celarii prawnej bliskich współpracowników Biereckiego. Prezes PiS odpowiada zaska­kująca ostro: - My takich rzeczy nie będzie­my tolerowali. Protekcje nie będą tu miały żadnego znaczenia. Chcemy takie praktyki ze swojej partii i z polskiego życia publicz­nego bardzo zdecydowanie wyeliminować.
Mówi też, że Dariuszowi Stefaniukowi grozi usunięcie z partii. 21 kwietnia. Na Nowogrodzką przyjeż­dża Grzegorz Bierecki w towarzystwie bra­ci Michała i Jacka Karnowskich, szefów tygodnika „wSieci”. Cała trójka wchodzi na spotkanie z prezesem.
Tego samego dnia na kontrolowanym przez SKOK-i i Karnowskich portalu wPolityce.pl ukazuje się wywiad, w którym Ka­czyński całkowicie zmienia front w sprawie Stefaniuka. Mówi, że prezydent Białej Pod­laskiej zgłosił się do niego po wywiadzie i złożył zadowalające wyjaśnienia. - Popie­ram prezydenta Stefaniuka i jego działania. Marzę, że taki sam porządek będzie wkrót­ce robiony w całej Polsce - mówi. Wychwa­la wynajętych prawników („to kancelaria z wysokiej półki” „pracuje niemal społecz­nie”) i wdaje się w rozważania o meandrach gospodarowania lokalami komunalnymi w Białej Podlaskiej. Widać, że szczegółowo wprowadzono go w temat. 22 kwietnia. Do kiosków trafia pierwsze wydanie „ABC”, nowego tygodnika kontro­lowanego przez Karnowskich i SKOK-i.
- Po co senator z braćmi byli na Nowo­grodzkiej ?
- Prezes był ciekawy nowej gazety - twierdzi mój rozmówca.
- Grzegorz Bierecki ma się czego oba­wiać po wyborach ?
- Wciąż ma mocną pozycję, ale jeśli wy­nik Dudy będzie zły i pojawią się żąda­nia rozliczeń, to prezes na pewno rozważy zwalenie winy na SKOK-i.
Po dotychczasowych porażkach wybor­czych prezes PiS obawiał się nie tylko pre­tensji płynących z samej partii, ale także z prawicowych mediów. Tym razem wy­daje się jednak mało prawdopodobne, by dziennikarze - przynajmniej ci związani z Biereckim - mogli domagać się rozliczeń. Bo gdyby to zrobili, konsekwencje mogłyby spotkać ich protektora.

Cienka linia Dudy
Co musi się stać, by wynik Dudy został uznany na Nowogrodzkiej za sukces?
Moi rozmówcy są w tej sprawie zgod­ni: prezes będzie szukać winnych nie tyl­ko w przypadku porażki w pierwszej turze, ale także, jeśli kandydat PiS wejdzie do dru­giej randy i uzyska w niej wynik w okolicy 40 procent. Tiki rezultat byłby dla wybor­ców PiS demobilizujący - Kaczyńskiemu trudno byłoby ich przekonać, że do zwycię­stwa w jesiennych wyborach parlamentar­nych został już tylko krok. Przecież w 2010 r. prezes uzyskał w drugiej turze wyborów prezydenckich 47 proc. głosów, a rok póź­niej PiS i tak przegrało z Platformą.
Żeby choć zbliżyć się do wyniku Ka­czyńskiego, Duda musiałby przed drugą turą przejąć zwolenników Janusza Korwin-Mikkego i Pawła Kukiza, który wyrasta na czarnego konia tych wyborów. W to, że któ­ryś z nich poprze kandydata PiS, na No­wogrodzkiej jednak nikt nie wierzy. Obaj zamierzają przecież wystartować w jesien­nych wyborach parlamentarnych i stawia­nie się w roli przystawek byłoby dla nich samobójcze. Oznacza to, że lista, która dziś krąży po partii, za trzy tygodnie może stać się rzeczywistością. A wtedy głowy polecą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz