Choć kampania
Andrzeja Dudy idzie lepiej, niż się spodziewano, to w PiS boją się rozliczeń. W
partii wszyscy spekulują, czyje głowy mogą polecieć.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Lista
proskrypcyjna na razie jest wirtualna, ale jeśli wynik Dudy nie zadowoli prezesa,
to głowy winnych spadną naprawdę. Wśród kandydatów do degradacji lub ścięcia
są: numer dwa w PiS Joachim Brudziński, twórca SKOK-ów Grzegorz Bierecki,
rzecznik prasowy Marcin Mastalerek i oczywiście sam kandydat. Którego z nich
rozliczy Jarosław Kaczyński?
Piękna wizja dla Szczecina
Dom Pielgrzyma na warszawskim Żoliborzu,
dwa tygodnie temu. Kaczyński zwołuje zebranie szefów lokalnych struktur PiS i
posiedzenie klubu parlamentarnego. Mówi, że drugiej tury wyborów może nie być.
Straszy, że posłowie, którzy nie zaangażują się w kampanię Dudy, stracą
miejsca na listach do Sejmu.
Podczas spotkania z szefami
okręgów głos zabiera też Brudziński. – Musimy obudzić
partię, tak jak w 2005 r. zrobił to świętej pamięci Przemek Gosiewski. Kto się
nie włączy, zostanie rozliczony. Konsekwencje dotkną wszystkich, także mnie
- mówi.
Deklaracja o tyle zaskakująca, że
prezes trzy tygodnie wcześniej w Radiu Szczecin namaści! Brudzińskiego na
swojego następcę. Występu nie odnotowały media centralne, choć Kaczyński po
raz pierwszy wygłosił taką deklarację.
- Tygodniki pisały, że Joachim
Brudziński może być pana następcą. Co pan na to? - spytał go dziennikarz.
- To piękna wizja dla Szczecina.
- A dla pana?
- Wiem, że będę musiał mieć
następcę. Liczyć nie zapomniałem, wiem, ile mam lat. Ja bym się z tego bardzo
cieszył.
Szeregowi posłowie odbierają słowa
Kaczyńskiego dosłownie - jako zapowiedź przekazania partii jednemu z
najbliższych współpracowników. Ale ludzie z Nowogrodzkiej, którzy lepiej znają
lidera PiS, interpretują tę deklarację zgoła odwrotnie.
- Tak, tak, Brudziński będzie
prezesem - ironizuje jeden z nich. - A Gliński miał być prezydentem, dzięki
któremu Polska będzie szczęśliwa. I co? Nic. Joachim zostanie takim samym
prezesem, jakim profesor jest prezydentem.
Zdaniem mojego rozmówcy prezes
działa według metod znanych z historii. Najpierw usypia czujność, awansuje, a
potem zadaje cios.
Brudziński od kilku lat pełni
funkcję przewodniczącego komitetu wykonawczego PiS, jest kimś w rodzaju sekretarza
generalnego. Jako polityk odpowiedzialny za struktury terenowe, który
dodatkowo obsadził najważniejsze stanowiska w sztabie Dudy, zbudował sobie
pozycję, jakiej przed nim nie miał nikt w partii. Jego wpływy mogą niepokoić
prezesa, znanego z przewrażliwienia na punkcie własnego przywództwa. Jeśli
więc wynik Dudy będzie niezadowalający, to Kaczyński dostanie pretekst do
obarczenia winą Brudzińskiego.
Telefon do kandydata
Obawa o wynik wyborów pojawiła się
trzy tygodnie temu. Kampania wyhamowała, sondaże stanęły w miejscu i do
prezesa nagle dotarło, że druga tura to nic pewnego. Do tego jeszcze doszły
wewnętrzne badania, z których wynika, że kandydat PiS budzi sympatię
respondentów, ale brakuje mu powagi, a jego wizerunek nie licuje z urzędem
głowy państwa. Jak to ujmuje mój rozmówca z Nowogrodzkiej, Duda jest „za mało
prezydencki”.
Przyznaje poi i tyk znający kulisy
sztabu:
- Wnioski płynące z sondaży
martwią, ale jest za późno, żeby coś zmienić. Budżet na kampanię przed pierwszą
turą wynosił ponad 10 min zł i został już rozdysponowany. Nasza kampania
została pomyślana jako starcie wizerunków Dudy i Komorowskiego, nie jesteśmy
już w stanie niczego zmienić.
Za wyborczą strategię odpowiada
Marcin Mastalerek. Obarczenie go winą za kampanię może być dla Kaczyńskiego o
tyle wygodne, że rzecznik PiS w ostatnich dniach skonfliktował się z kilkoma
wpływowymi postaciami w partii. Z j ego pomysłów niezadowoleni są nadworni
uczeni prezesa: Piotr Gliński i Waldemar Parach, a także związany z nimi poseł
Maciej Łopiński. Cała trójka wyłączyła się z prac, którymi kieruje Mastalerek,
i stworzyła alternatywny sztab zwany profesorskim. Panowie spotykają się z Kaczyńskim
na oddzielnych naradach i zgłaszają konkurencyjne pomysły.
Konflikt Mastalerka z uczonymi rozpoczął
się od spotkania Dudy z ludźmi kultury, które zorganizował Gliński. Zakończyło
się klapą. Mało znani artyści mówili m.in. o Polsce rządzonej przez ubeków i enkawudzistów
oraz o zamachu smoleńskim. Ich wystąpieniom przysłuchiwał się zakłopotany
kandydat. Mastalerek na jednej z narad zwołanych przez Kaczyńskiego nie
zostawił na tym spotkaniu suchej nitki.
Drugi spór dotyczył kolorowych
plakatów opracowanych przez współpracownika Glińskiego (podobno miały nawiązywać
do Andy’ego Warhola, ale powszechnie je skrytykowano, a sam Mastalerek
je wyśmiał), a trzeci - niedoszłego kongresu z udziałem przedstawicieli
organizacji młodzieżowych, któremu miał patronować profesor. Spotkanie
ostatecznie się nie odbyło, bo zablokowała je młodzieżówka PiS kontrolowana
przez rzecznika partii.
- Gliński jest dziś bez szans w
tym starciu. Mastalerek nie ma sobie równych w partyjnych intrygach, a
profesor uważa, że donoszenie prezesowi jest poniżej jego godności. Jeśli
jednak wybory zakończą się porażką, to Kaczyński może sam poprosić profesora o
zrecenzowanie pracy Mastalerka. I wtedy Gliński będzie miał okazję do rewanżu
- twierdzi mój rozmówca.
W PiS od kilku tygodni funkcjonuje
jeszcze trzeci sztab, jednoosobowy. Jest nim były europoseł Jacek Kurski,
który zabiega o miejsce na listach wyborczych
do Sejmu i konsekwentnie zgłasza pomysły prezesowi.
Są jednak dość przewidywalne - to kampania negatywna, otwarte atakowanie Bronisława
Komorowskiego i PO. Mastalerkowi na razie udaje się sabotować te koncepcje, ale
znów: jeśli wynik Dudy będzie zły, to Kurski zażąda jego głowy.
- A jak Kaczyński ocenia
Mastalerka?
- Póki go potrzebuje, będzie z
niego korzystać, ale za plecami już teraz podśmiewa się z jego drobnych
błędów językowych czy braków wiedzy - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej.
Mastalerek byłby najłatwiejszym
celem. Odpowiada za kampanię, nie ma zaplecza w partii i są chętni, by go
zastąpić: Kurski, Adam Bielan. Znacznie trudniej byłoby zaatakować po wyborach
Dudę. Kaczyński zapewne ma świadomość jego ograniczeń, chociażby tych
wynikających z sondażu zamówionego przez PiS, ale na razie na zamkniętych
spotkaniach go chwali. Ukaranie go za zły wynik byłoby niezrozumiałe dla
partii, w której kandydat nie ma wrogów i jest odbierany raczej pozytywnie.
Poza tym Duda jest wobec prezesa lojalny.
W wywiadzie dla Radia Szczecin Kaczyński
przyznał to otwarcie. Stwierdził, że ich relacje są takie, że może w każdej
chwili do Dudy zadzwonić i wydać mu polecenie. Kandydat, krygował się prezes,
mógłby go oczywiście nie posłuchać, ale na pewno odebrałby telefon. W rozmowie
pojawił się też temat scenariusza, według którego kandydat PiS po ewentualnej
porażce w drugiej turze miałby zostać kandydatem na premiera. Ten plan krąży
wśród polityków prawicy, kilka tygodni temu pisał o nim „Newsweek”. Kaczyński
zapowiedział, że rozważy tę koncepcję. - Jeśli wygramy w sposób bezwzględny i
będziemy mieć, dajmy na to, 240 głosów w parlamencie, to będziemy się
zastanawiać.
Bracia Karnowscy idą do prezesa
W PiS typuje się, że jednym z
kandydatów na winnego mógłby być senator Grzegorz Bierecki. Sprawa kłopotów
finansowych SKOK-ów była jednym z głównych tematów kampanii, więc zrzucić
odpowiedzialność na ich twórcę byłoby łatwo. Pytanie tylko, czy Kaczyńskiemu
będzie to na rękę.
Mówi człowiek z Nowogrodzkiej:
- Bierecki ma gigantyczne zasoby. Zaplecze
finansowe, tygodniki, portale, wsparcie prawicowych dziennikarzy. Poza tym po
wybuchu afery zachowywał się tak, jak prezes tego oczekiwał. Wystawał pod gabinetem,
czapkował, zgłaszał gotowość do składania wyjaśnień.
I dziś wszystko wskazuje na to, że
Kaczyński te wyjaśnienia uznał. Nie tylko przyjmował Biereckiego w gabinecie,
ale też wystrzegał się krytykowania go podczas
zamkniętych spotkań. Dla
przypomnienia - podczas narad w tym samym
gronie mówił, że Adam Hofman, który pożegnał się z PiS kilka miesięcy
wcześniej, nie ma już szans na powrót do partii.
Jeden z polityków PiS, chcąc
opisać stan dzisiejszych relacji między Kaczyńskim a Biereckim, przedstawia
następującą chronologię: 20 kwietnia.
Jarosław Kaczyński gości w TVP Lublin. Dziennikarka pyta go o prezydenta
Białej Podlaskiej Dariusza Stefaniuka, protegowanego twórcy SKOK-ów. Stefaniuk
zaraz po objęciu stanowiska zlecił obsługę prawną urzędu gdyńskiej kancelarii
prawnej bliskich współpracowników Biereckiego. Prezes PiS odpowiada zaskakująca
ostro: - My takich rzeczy nie będziemy tolerowali. Protekcje nie będą tu miały
żadnego znaczenia. Chcemy takie praktyki ze swojej partii i z polskiego życia
publicznego bardzo zdecydowanie wyeliminować.
Mówi też, że Dariuszowi
Stefaniukowi grozi usunięcie z partii. 21 kwietnia.
Na Nowogrodzką przyjeżdża Grzegorz Bierecki w towarzystwie braci Michała i
Jacka Karnowskich, szefów tygodnika „wSieci”. Cała trójka wchodzi na spotkanie
z prezesem.
Tego samego dnia na kontrolowanym
przez SKOK-i i Karnowskich portalu wPolityce.pl ukazuje
się wywiad, w którym Kaczyński całkowicie zmienia front w sprawie Stefaniuka.
Mówi, że prezydent Białej Podlaskiej zgłosił się do niego po wywiadzie i
złożył zadowalające wyjaśnienia. - Popieram prezydenta Stefaniuka i jego
działania. Marzę, że taki sam porządek będzie wkrótce robiony w całej Polsce -
mówi. Wychwala wynajętych prawników („to kancelaria z wysokiej półki” „pracuje
niemal społecznie”) i wdaje się w rozważania o meandrach gospodarowania
lokalami komunalnymi w Białej Podlaskiej.
Widać, że szczegółowo wprowadzono go w temat. 22 kwietnia. Do kiosków trafia pierwsze wydanie „ABC”, nowego
tygodnika kontrolowanego przez Karnowskich i SKOK-i.
- Po co senator z braćmi byli na
Nowogrodzkiej ?
- Prezes był ciekawy nowej gazety
- twierdzi mój rozmówca.
- Grzegorz Bierecki ma się czego
obawiać po wyborach ?
- Wciąż ma mocną pozycję, ale
jeśli wynik Dudy będzie zły i pojawią się żądania rozliczeń, to prezes na
pewno rozważy zwalenie winy na SKOK-i.
Po dotychczasowych porażkach wyborczych
prezes PiS obawiał się nie tylko pretensji płynących z samej partii, ale także
z prawicowych mediów. Tym razem wydaje się jednak mało prawdopodobne, by
dziennikarze - przynajmniej ci związani z Biereckim - mogli domagać się
rozliczeń. Bo gdyby to zrobili, konsekwencje mogłyby spotkać ich protektora.
Cienka linia
Dudy
Co musi się stać, by wynik Dudy
został uznany na Nowogrodzkiej za sukces?
Moi rozmówcy są w tej sprawie zgodni:
prezes będzie szukać winnych nie tylko w przypadku porażki w pierwszej turze,
ale także, jeśli kandydat PiS wejdzie do drugiej randy i uzyska w niej wynik w
okolicy 40 procent. Tiki rezultat byłby dla wyborców PiS demobilizujący -
Kaczyńskiemu trudno byłoby ich przekonać, że do zwycięstwa w jesiennych
wyborach parlamentarnych został już tylko krok. Przecież w 2010 r. prezes
uzyskał w drugiej turze wyborów prezydenckich 47 proc. głosów, a rok później
PiS i tak przegrało z Platformą.
Żeby choć zbliżyć się do wyniku Kaczyńskiego,
Duda musiałby przed drugą turą przejąć zwolenników Janusza Korwin-Mikkego i
Pawła Kukiza, który wyrasta na czarnego konia tych wyborów. W to, że któryś z
nich poprze kandydata PiS, na Nowogrodzkiej jednak nikt nie wierzy. Obaj
zamierzają przecież wystartować w jesiennych wyborach parlamentarnych i stawianie
się w roli przystawek byłoby dla nich samobójcze. Oznacza to, że lista, która
dziś krąży po partii, za trzy tygodnie może stać się rzeczywistością. A wtedy
głowy polecą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz