Kampania Andrzeja
Dudy jest oparta na kilku prostych, czytelnych chwytach, jak z elementarza
politycznego marketingu. To jednak wystarczyło, aby zagrozić urzędującemu i
łubianemu wcześniej prezydentowi.
Jeszcze
w październiku zeszłego roku mało kto o nim słyszał, a za parę dni może zostać
prezydentem. Co zbudowało Dudę?
- Czy z każdego nieznanego
polityka bez większego dorobku można w parę miesięcy zrobić prezydenta lub
prawie prezydenta Polski? Nie. Ale jak się ma fajnego kandydata, niezłe
pomysły i kilkanaście milionów złotych, to jak najbardziej - ocenia działania konkurencji polityk ze sztabu Komorowskiego.
Być może zatem była to pierwsza kampania tak wyraźnie potraktowana jak casting
na prezydenta, robiona według podręcznika: konfetti, balony, uściski, żona,
dzieci,
„empatia wobec prostych ludzi”,
obietnice wobec wszystkich grup społecznych.
W pierwszej turze Duda zrobił
swoje. Miał dostać ok. 35 proc. głosów i doprowadzić do drugiej tury - i tak
się stało. Ale to katastrofalnej kampanii Komorowskiego, który stracił 2 min
wyborców z 2010 r., oraz wystrzałowi Pawła Kukiza kandydat PiS zawdzięcza
przewagę w pierwszym głosowaniu, a nie swojej kapitalnej formie. Przecież od
początku kampanii wiadomo było, że wynik Dudy będzie zbliżony do poparcia PiS.
Poprzedziła go poprawna kampania: efektowna konwencja, spoty, wywiady, trochę
opowieści o rodzinie.
10 maja dostał milion głosów mniej
niż Jarosław Kaczyński w 2010 r. Politycy PiS tłumaczą, że to przez niższą
frekwencję; niby tak, ale to oznacza, że nie potrafił tak jak prezes PiS
zmobilizować wyborców, zresztą również wynik procentowy Dudy (34,76 proc.) był
słabszy niż Kaczyńskiego pięć lat temu (36,46 proc.).
W pierwszej rundzie Duda nie
rozbił szklanego sufitu nad PiS. Dostał mniej głosów niż partia w przegranych
wyborach do Sejmu w 2007 r. Dlatego fanfary towarzyszące kampanii Dudy w dużej
mierze wynikają z niespodziewanych kłopotów Komorowskiego niż z jakichś
fajerwerków Dudy, który w pierwszej debacie
z prezydentem ujawnił mielizny
swojej retoryki, brak konkretów, unikanie odpowiedzi, niejasności swoich
poglądów.
- Sukces Dudy oceniam jako
umiarkowany. To najgorszy rezultat zwycięzcy pierwszej rundy w historii wyborów
prezydenckich - przypomina polityk z
okolic sztabu wyborczego kandydata PiS.
Jednak w pierwszym
tygodniu kampanii przed drugą turą to Duda był na fali; niosły go gęstniejące
tłumy na spotkaniach z wyborcami, przychylne głosy komentatorów i anonimowych
internautów. Znalazło to potwierdzenie w pierwszych dwóch sondażach przed drugą
turą, w których zdobył kilkupunktową przewagę nad urzędującym prezydentem.
lak do tego doszło? Kaczyński
wskazał Dudę jako przyszłego kandydata 11 listopada i nie miał on wówczas
praktycznie żadnego kapitału politycznego. Powolny marsz w górę sondaży zaczął
w styczniu - miał wówczas średnio 21 proc. poparcia. Miesiąc później - 23
proc. W marcu słupki podskoczyły do 29 proc. i w zasadzie się ustabilizowały.
Duda stopniowo poprawiał też swój
wynik w sondażu zaufania do polityków CBOS – w kwietniu był już drugi za
Komorowskim. Ufało mu 44 proc. Polaków, nie ufało - 24 proc. W grudniu, gdy
znalazł się w tym zestawieniu po raz pierwszy, ufało mu 18proc. badanych, a nie
ufało -14 proc. Dwie trzecie Polaków wówczas albo go nie znało, albo był im
obojętny, nie można też wykluczyć, że część badanych mogła go mylić z szefem
Solidarności Piotrem Dudą.
W ostatnich dniach przed pierwszą
turą wszystko co ciekawe w sondażach poparcia działo się na linii
Komorowski-Kukiz. Prezydent gwałtownie spadał, Kukiz ostro szedł w górę, a Duda
był trochę obok tego procesu. Wynik wyborów sugeruje co najwyżej, że kandydat
PiS był lekko niedoszacowany w sondażach, a niska frekwencja raczej mu
sprzyjała, niż przeszkadzała, bo dotyczyła bardzie regionów, gdzie tradycyjnie
mocniejsza jest Platforma.
Także z wyników badania exit poll firmy
Ipsos wyłania się obraz mało zaskakujący, bo społeczne zaplecze Dudy jest
dokładnie takie, jakiego się wszyscy spodziewali. Najlepsze wyniki osiągnął na
wsi i wśród starszych wyborców. Popierali go częściej ludzie z wykształceniem
podstawowym niż wyższym; raczej rolnicy, robotnicy i bezrobotni niż członkowie
kadry kierowniczej czy przedsiębiorcy. Wśród uczniów i studentów pokonał
wprawdzie Komorowskiego, ale obaj bardzo wyraźnie przegrali z Kukizem.
Natrętnie powraca więc myśl, że to
nie Duda dokonał w pierwszej turze czegoś wielkiego, lecz raczej wyżyny kampanijnej
nieudolności osiągnął prezydent Komorowski. Ale to byłaby jedynie półprawda.
Duda okazał się dobrym wyborem Kaczyńskiego, który wykazał się intuicją, choć
po prawdzie dużego wyboru nie miał.
To była pierwsza kampania -
pomijając samorządową, która rządzi się jednak nieco inną logiką - w której
rozbrojony został strach przed PiS. Nie udało się sztabowcom Komorowskiego wystarczająco
skleić Dudy z Kaczyńskim, wypuszczony w ostatniej chwili spot z kandydatem
przeistaczającym się w prezesa nie przestraszył i nie przyciągnął do urn
wyborców Komorowskiego.
Prezydent w oczywisty sposób
stracił na niskiej frekwencji, a Duda potrafił o tę niską frekwencję zadbać. Bo
jak tu się bać uśmiechniętego, sympatycznego człowieka, który emanuje
grzecznością i przez większość kampanii mówi rzeczy miłe? Na wysokości zadania
stanęła jego partia z prezesem na czele. Nie było wspólnych występów
Kaczyńskiego i Dudy, prezes wspierał go dyskretnie, a wiceprezes partii Antoni
Macierewicz wychynął na krótko tylko przy piątej rocznicy katastrofy
smoleńskiej. Na pierwszy plan wysunęła się natomiast Beata Szydło, która ma
raczej - jeśli już szukać wad - pewien deficyt charyzmy niż wizerunek
pisowskiego jastrzębia. Dudzie nie przeszkodził nawet rzecznik partii Marcin
Mastalerek, który na dzień przed wywiadem w TVP z kandydatem
wyszedł ze studia „Wiadomości”, zarzucając telewizji niesprawiedliwe
traktowanie rywali.
Ale to wszystko było przed drugą
turą. Teraz Duda musi do siebie przekonać kilka milionów nowych wyborców, z
dystansem lub wręcz niechęcią podchodzących do PiS. I pierwsze
sondaże mówią, że to mu się udaje. Wciąż działa mechanizm z pierwszej tury-Dudy
trudno się bać. Rozbroił poza tym bomby, które mogły mu zaszkodzić - złagodził
swój przekaz o metodzie in vitro, jakoś wybronił się przed
powiązaniem ze SKOK. By przekonać nowych wyborców, otworzył kampanijne biuro
darmowej pomocy prawnej, wzmocnił socjalny ton kampanii, kokietuje związki
zawodowe, także OPZZ, stale wraca do sprawy obniżenia wieku emerytalnego;
zapewne sztabowcy PiS wyczuli, że jego podniesienie zaszkodziło Platformie jak
nic innego.
Duda dużo obiecuje, nie patrząc na
skutki finansowe dla budżetu, bo wie, że chodzi o emocje, a nie rachunki. I
dużo krytykuje rząd, ale czy powiedział w tej kampanii coś godnego uwagi?
Dobrze się go zwykle słucha, mówcą jest lepszym niż Komorowski, ale te
przemówienia przelane na papier trącą banałem. Cóż bowiem ma nam do
powiedzenia kandydat?
Na przykład, że „prezydent ma
obowiązek bronienia społeczeństwa i pamiętania o ważnych dla Polaków
kwestiach” albo „powinniśmy szanować innych i nam też należy się
szacunek"? Duda, co tu kryć, jest strasznym gadułą, jakby potokiem słów
chciał zakryć brak treści: „Zbyt wielu ludzi dzisiaj żyje w biedzie; zbyt wielu
ludzi, zwłaszcza młodych, mówi, że w Polsce nie ma dla siebie żadnych szans
rozwojowych, że nie ma płacy godnej, jeżeli w ogóle jest praca, bo najczęściej
nie ma pracy poza wielkimi miastami". I w tym stylu bez końca, jakby miał
przygotowane kilkaset zdań, które obsłużą praktycznie każdą sytuację.
Już po pierwszej turze mówił na
jednym z wieców o urzędzie prezydenta: „Dla mnie to nie tylko nazwa, to nie
tylko symbol. Dla mnie to przede wszystkim kompetencje zapisane w konstytucji.
To istota tego urzędu, szczególny mandat, który prezydent ma, który jest dla
niego wielkim zaszczytem, zobowiązaniem, a zarazem wielką legitymacją. Jest od
tego, żeby współdziałać z rządem, bo tak mówi konstytucja, z drugiej strony
musi o swoim mandacie pamiętać i o ważnych sprawach społecznych powinien
twardo mówić, a zwłaszcza nie pozwalać okłamywać społeczeństwa, a już broń Boże
samemu społeczeństwa okłamywać”.
Tego da się od biedy słuchać, ale
tego się nie da czytać. Nie da się też z tym zbiorem słów polemizować, bo nie
niosą one żadnej treści, podobnie jak deklaracja „umiłowanie do naszej flagi,
naszego orła wynieśliśmy z naszej tradycji i naszych wartości”.
Kandydat ucieka w taki język także
wtedy, gdy jest przyciskany przez dziennikarzy. Panuje nad sobą, trudne pytania
przyjmuje z uśmiechem, ale odpowiedzi unika. Pytany o politykę imigracyjną Unii
i czy Polska powinna przyjąć imigrantów, odpowiadał o akcji sprowadzenia
Polaków z Donbasu. Gdy zaś nie chce zdradzić się ze swoimi poglądami, zawsze
może wybrać drogę ewakuacyjną: „Potrzebna jest w tej sprawie debata, ja jestem
zawsze gotów do debaty, należy wysłuchać głosu społeczeństwa”.
W rezultacie sztabowcom
Komorowskiego trudno Dudzie przypisać jakieś wyraziste wady. „Plastikowość”,
„przezroczystość”, „budyniowatość”, „brak autentyczności”-to w zasadzie
wszystko.
Duda - dzięki swojemu charakterowi,
ale także sprytnej taktyce sztabu - zbudował również dobre relacje z wieloma
dziennikarzami mediów, które na co dzień PiS atakują. Kandydat potrafił w
środku kampanii zadzwonić do dziennikarki na półgodzinną sympatyczną pogawędkę.
Budowaniu relacji służył też pierwszy tweetup, czyli spotkanie Dudy z użytkownikami
Twittera. - Wiedzieliśmy, że nie przekonamy do Dudy i jego poglądów wielu
liderów opinii, ale chodziło o to, by osobiście poznali kandydata i zobaczyli,
że nie jest strasznym pisowcem, tylko sympatycznym człowiekiem, z którym można
przegadać cały wieczór, a jeśli się spierać, to kulturalnie-mówi POLITYCE
sztabowiec Dudy. Ta taktyka w stosunku do wielu dziennikarzy, w ten sposób
dowartościowanych, okazała się skuteczna. Jeździli za Dudą wszędzie i
relacjonowali każdy jego krok, najczęściej w sympatycznym tonie. Wobec
Komorowskiego natomiast zapanowała moda na bezlitosny, permanentny hejt,
zwłaszcza w internecie.
- Duda bywa porównywany z
Kwaśniewskim, aleja widzę w nim raczej Tuska z 2005 r. Kim był wtedy Tusk?
Niezbyt udanym wicemarszałkiem Sejmu z wizerunkiem piłkarza w krótkich
spodenkach - wspomina polityk Platformy.
Rzeczywiście, jeszcze w lipcu 2005
r. Tusk miał 9 proc. poparcia w sondażu prezydenckim CBOS. Wyprzedzali go Włodzimierz
Cimoszewicz, Lech Kaczyński, Zbigniew Religa i Andrzej Lepper. Po miesiącu Tusk
był już pierwszy. - Billboardy, spot biograficzny i duże pieniądze wpakowane
w kampanię w parę tygodni zmieniły wszystko. Tusk wygrał w pierwszej turze i
gdyby nie sprawa dziadka z Wehrmachtu, zostałby prezydentem - dodaje
rozmówca POLITYKI. Jego zdaniem z Dudą jest podobnie. - Nie każdego polityka
da się wypromować, niektórym nie pomogą żadne pieniądze. Ale Duda ma tę bardzo
pożądaną przez piarowców i trudno definiowalną cechę„fajności”. Kwaśniewski był
fajny, Tusk był fajny i on też jest fajny - uważa polityk Platformy.
Pojawiają się też opinie, że Duda, jeśli teraz przegra, powinien wystartować za
pięć lat. Jeśli przez ten czas, już jako znany polityk, wykaże się jakimś
dorobkiem, będzie miał znacznie lepsze papiery na ubieganie się o najwyższy
urząd niż teraz, jako wyciągnięty z tylnych partyjnych rzędów kandydat.
A o wyniku wyborów zdecyduje
zapewne to, czy Komorowskiemu uda się obudzić swoich wyborców. Prezydent wciąż
ma bowiem rezerwy, tyle że kandydat PiS okazał się niezłym usypiaczem.
Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz