wtorek, 12 maja 2015

Wejście wyjściem



Można by go wziąć za ochroniarza prezesa Kaczyńskiego. Wyższy o głowę, zawsze stoi pół kroku za szefem. Marcin Mastalerek, lat 31, to nie tylko rzecznik PiS, ale jedna z najważniejszych osób w partii.

WOJCIECH STASZEWSKI

Typowy „młot na czarownice” - tak określa Mastalerka Jan Wróbel, dziennikarz Tok FM:
- Jak nastroszy oblicze, wygląda napraw­dę przerażająco. Ma fizjonomię antypa­tycznego buca, jakiej się wymaga dziś od polityków. W rozmowę krzywi się z takim obrzydzeniem na Tuska, Komorowskiego i ferajnę, że budzi mnóstwo emocji po obu stronach. U tych, którzy nie lubią ferajny, wzmacnia obrzydzenie, a u drugiej strony budzi oburzenie.
Do powszechnej świadomości Masta­lerek wdarł się dopiero tydzień temu, de­monstracyjnie wychodząc ze studia TVP Info ze słowami: - To jest farsa, nie będzie­my brali w tym udziału.
Uważniejsi widzowie kojarzą go od pół roku, kiedy zastąpił na stanowisku rzecz­nika partii wyrzuconego po aferze ma­dryckiej Adama Hofmana. Ale skąd się tam wziął?

W piłce słabe ma wyniki idzie więc do polityki
W liceum trenuje piłkę nożną w szcze­cińskich klubach - Arkonii i Pogoni.
- Zabrakło mi talentu - komentuje po­tem w prasie (na rozmowę z nami nie znajduje czasu przez cały tydzień). Idzie na Uniwersytet Szczeciński, na stosunki międzynarodowe i w 2003 r. zapisuje się do młodzieżówki PiS.
Wtedy szefem szczecińskiego PiS jest Jacek Sauk, inteligent starej daty, przed polityką pracownik muzeów i bibliotek. U niego Mastalerek nie miałby szans. Jednak Sauk przeprowadza się do Lodzi i w Szczecinie zwalnia miejsce dla Joachi­ma Brudzińskiego.
Brudziński (też nie znalazł czasu na rozmowę) zauważa Mastalerka jeszcze na studiach i proponuje mu pracę w Warsza­wie. - W centrali na Nowogrodzkiej nie mógł mu dać etatu, bo tam ludzie uczą się tych sztuczek, które umożliwiają sukces w polityce. A potem sami idą do polityki. Ale załatwił mu posadę asystenta u mini­ster Grażyny Gęsickiej - opowiada polityk PiS z Łodzi.
Mastalerek przechodzi na indywidu­alny tok studiów i dojeżdża na zajęcia do Szczecina nocnym pociągiem z Warszawy. Studia dokończy.

W polityce mu wychodzi W mig zostaje radnym w Łodzi
- W polityce można względnie szybko dojść do względnie wysokich stanowisk w' hierarchii. Trzeba tylko umieć czepiać się odpowiednich wagonów - zauważa Jan Wróbel.
Mastalerek trafia na stację przesiadkową Łódź. Brudziński po śmierci minister Gę­sickiej w katastrofie smoleńskiej załatwia mu stanowisko asystenta łódzkiego posła Witolda Waszczykowskiego. A w wybo­rach samorządowych - dobre miejsce na liście do sejmiku wojewódzkiego. Masta­lerek zostaje w nim szefem klubu PiS.
W październiku 2010 r. szaleniec do­staje się do biura łódzkich posłów PiS i zabija działacza partii Marka Rosia­ka. Mastalerek siedzi wtedy z kimś w po­koju na końcu korytarza. Jak opowiada potem znajomym, kiedy usłyszeli strza­ły, zamknęli się, próbowali wyrwać kra­tę i wyskoczyć przez okno. Mastalerek na przemian modlił się i starał się opanować skurcz w żołądku. - Ma poczucie dystan­su, skoro potrafi o tym mówić - komentu­je mój rozmówca.
Kipi energią. Znajomi mówią, że cza­sem podczas rozmowy wstaje i zaczyna chodzić. W Łodzi przed każdym wystąpie­niem wypija dwa-trzy red bulle. Kiedy na tamtejszą politechnikę przyjeżdża Donald Tusk, Mastalerek stoi pod salą i wznosi okrzyki. A kiedy kilka lat później prezes spotka się ze studentami w warszawskiej Arenie Ursynów i powie, że chce tam mieć tysiąc osób, to Mastalerek odpowie, że będą dwa tysiące. I będą.

Jeździ chyłkiem do dziewczyny Bo się boi Goss Janiny
Ludzie różnie mówią: jedni, że kiedy wy­ciągnął do niej rękę na powitanie, to mu splunęła pod nogi, a drudzy, że tylko się odwróciła na pięcie. Chodzi o wywodzą­cego się ze Zgierza prezesa NIK Krzyszto­fa Kwiatkowskiego i Janinę Goss.
Albo kiedy jeden z radnych wręcza jej przy wszystkich imieninowy bukiet - a już wcześniej sobie nagrabił, bo w czasie kam­panii wyborczej poszedł na zwolnienie le­karskie, więc Goss uznała, że się obija - to ciska kwiaty do kosza na śmieci.
Janiny Goss Mastalerek czepia się skutecznie. Prawniczka starej daty, która mogłaby w bajkach grać złe wiedźmy bez charakteryzacji, to szara eminencja PiS. Kiedy rozpadało się Porozumienie Centrum, z własnej pensji radcy prawnego opłacała rachunki za lokal wyborczy. Mieszka skromnie w bloku, chodzi w sta­rym futrze z norek. Prezes Kaczyński ufa jej bezgranicznie.
- W Łodzi Kaczyński ustala jedynki na listach wyborczych. Ale dwójki i trójki na­leżą do niej - opowiada mój rozmówca.
- Potrafi też się złościć i tupać, żeby kogoś nie było na liście, i prezes go wykreśla.
Janinie Goss podpada właśnie wtedy poseł i szef łódzkiego PiS Jarosław Jagieł­ło. - Na ciastka mnie zapraszał, obiecywał, że dom mi kupi, skurwiel - klnie podobno na niego Goss. - A poobstawiał się swoimi kolesiami i nie chce mnie słuchać.
Prezes skreśla Jagiełłę, a na szefa lokal­nych struktur wyznacza Mastalerka. Jani­na Goss wyznacza Czesława Telatyckiego ze starej PiS-owskiej gwardii, żeby wpro­wadził Mastalerka w łódzkie realia. - Spot­kaliśmy się w restauracji na Piotrkowskiej i mówiłem mu, kto kim jest, z kim rozma­wiać, a z kim nie, kto gra na dwie strony, a kto gra tylko na siebie. On słuchał, a po­tem bardzo sprawnie poodsuwał starych na bocznicę. Ale mnie krzywdy nie zrobił.
Jedynki na liście w wyborach parlamen­tarnych 2011 r. w Lodzi Mastalerek nie może dostać, ale jest szansa na okręg sie­radzki. 'Fani pewniakiem był Marek Ma­tuszewski, poseł, szef lokalnych struktur i biznesmen, który ma kilka stacji benzy­nowych. Aż ktoś rozpuścił plotkę, że na tych stacjach kantują, i Matuszewski traci poparcie Janiny Goss oraz pierwsze miej­sce na liście.
Dostaje je Mastalerek. Zostaje po­słem z okręgu sieradzkiego, zdobywa 8,5 tys. głosów. O kampanii są dwie opowie­ści. Jedna, że jeździł po bazarach, ściskał rękę ludziom. Druga, że się z miejsca nie ruszył, wysłał tylko 30 tvs. pocztówek, na których dłoń ściska mu prezes Kaczyński.
Janina Goss pilnuje Mastalerka, żeby całą energię wkładał w pracę na rzecz łódz­kiego PiS. Żeby nie musiał wracać w tygo­dniu do Warszawy (a ciągnęło go tam do dziewczyny), każe mu spać u Telatyckie- go. A potem odpytuje:
- Spał?
- Spał, spał.
Strzela gola bramkarzowi Lecz ze skwerem nic nie zrobi
- Cicho, bo idzie.
- Kto?
- Kapuś.
Jan Tomaszewski (wielki piłkarz, nie­dawno łódzki poseł PiS, dziś w PO) pa­mięta takie dialogi, gdy w sejmowych kuluarach przechodził Mastalerek. Do­daje, że nie ma urazy do nikogo w byłym klubie - poza Mastalerkiem. - Cała Łódź się śmiała, że jest figurantem, bo PiS rzą­dzi pani Janina. On ma własne zdanie, z którym się nie zgadza. Zanim coś powie, musi zadzwonić i się zapytać.
Przed zimową olimpiadą w Soczi TVN24 zaprasza Tomaszewskiego do roz­mowy o bojkocie igrzysk. Tomaszewski ma carte blanche na wypowiedzi spor­towe, ale pro forma prosi o zgodę biuro prasowe partii. Adama Hofmana, zawie­szonego po aferze z grubymi żartami na Podkarpaciu, na stanowisku rzecznika prasowego zastępuje wtedy Mastalerek. I zgody - ku zdumieniu Tomaszewskiego - nie daje. Tomaszewski jednak w telewi­zji występuje.
Kiedy w kwietniu zeszłego roku Masta­lerek forsuje na kandydatkę na prezyden­ta Joannę Kopcińską, wcześniej radną PO, Tomaszewski postanawia zawiesić człon­kostwo w klubie PiS i prosi prezesa Ka­czyńskiego o spotkanie. Czeka cztery miesiące, a kiedy się nie może doczekać, występuje z klubu.
- Mastalerek przez kilka godzin mil­czał. A potem powiedział: „No i co z tego, i tak byłby Wyrzucony, bo jest proputinowski”. Przecież to kłamstwo, boja już wcześniej zrezygnowałem - oburza się Tomaszewski.
Kopcińska jest pełna uznania dla po­sła Mastalerka. Zwłaszcza za determi­nację w uczczeniu Lecha Kaczyńskiego w Łodzi poprzez nazwanie placu jego imieniem: - Nie używał argumentów po­litycznych, tylko przekonywał odwołania­mi do historii.
- Wymyślił szatańską kombinację - mówi mój rozmówca z Łodzi - żeby na­zwać imieniem Lecha Kaczyńskiego nie jakiś plac czy ulicę, tylko menelski skwer, ale tuż pod urzędem miasta. W każdą mie­sięcznicę można by zrobić zadymę pod magistratem.
PiS brakuje większości w radzie. Telatycki pamięta targi: - Proponował mi miej­sce radnego w kolejnej kadencji „gdzieś w terenie”, bo w Łodzi prezes się nie zgo­dzi. Aleja nie chciałem. Za to w uzgod­nieniu z prezydent Hanną Zdanowską powiedziałem, że mogę wyjść z sali, żeby sobie to przegłosowali, jak się zgodzą na dofinansowanie obwodnicy.
- To wielki sukces posła - entuzjazmu­je się Kopcińska. Nie przejmuje się tym, że dwa miesiące później uchwała została uchylona i skweru nie ma: - Ale był!

Nawet jak mu schować kartę Zawsze umie iść w zaparte
Bystrość Mastalerka chwalą zarówno jego przyjaciele, jak i oponenci. Przed jesien­nymi wyborami samorządowymi Mastale­rek wspomaga kandydatów na prezydenta w dużych miastach. - Raz przed ważnym wystąpieniem, gdy w sali było z trzysta osób, zrobiliśmy mu żart i zamiast prze­mówienia włożyliśmy mu do podkładki białą kartkę. Wyszedł na mównicę i bez mrugnięcia okiem wygłosił wystąpienie - opowiada kolega z PiS.
Za chwilę wybucha afera madrycka, rzecznik PiS Adam Hofman zostaje wy­rzucony z partii, a Mastalerek zajmuje jego miejsce. I zaraz zaczynają się porównania. Prawie wszyscy moi rozmówcy wspomi­nają „wdzięk Hofmana” - i przeciwstawia­ją go mastalerkowej fizjonomii Andersa Breivika. Mastalerek walczył z tą ksywką do czasu, kiedy tak przedstawił go prezes Kaczyński na spotkaniu z wyborcami.
- Mastalerek jest człowiekiem ubranym w garnitur. Jak siada w studiu, to popra­wia marynarkę, bo jak każdemu człowie­kowi robi mu się taki garb na plecach. A jak Hofman siadał, to mu się garb nie ro­bił - mówi Wróbel. - Staram się nie zapra­szać Mastalerka, bo jestem przekonany, że nie uda mi się doprowadzić do sytuacji, że on powie coś od siebie.
- Ma rys twardego propagandysty, ni­gdy nie posypuje głowy popiołem - ocenia inny dziennikarz prowadzący rozmowy z politykami. - Przy trudnych pytaniach Hofman potrafił przykuć uwagę metaforą, np. że Polacy będą jak Indianie w rezer­watach. Brudziński potrafił zmienić te­mat, pytany o słabą kampanię Dudy za 10 sekund mówił o słabości kampanii Komo­rowskiego. A Mastalerek idzie w zaparte.
- Hucpiarstwo czystej wody charakte­rystyczne dla spin doktorów PiS. Potra­fi bez skrupułów wypowiedzieć każdą bzdurę. Uczeń Ziobry i Jacka Kurskiego. Kaczyński zawsze potrzebował młodych wilczków, którzy nie mają żadnego obciachu we wciskaniu kitu - mówi dzien­nikarka polityczna. - Widać u niego pewne analogie z Palikotem albo Niesio­łowskim, ale oni mają inny styl bycia - ra­dosnego oszołoma. A tu na antenie jest czyste chamstwo.
Za to kiedy kamery i mikrofony są już wyłączone, Marcin Mastalerek przesta­je być żołnierzem prezesa. Zmienia się w fajnego, wyluzowanego gościa, z któ­rym można porozmawiać i się pośmiać.

Śródtytuły podchodzą od autora tekstu, w całości tworzą tytułową balladę o Marcinie Mastalerku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz