środa, 13 maja 2015

Pieniądze rosną na drzewach



Podobno - tak twierdzą posłowie PiS - Lasy Państwowe mają zostać sprywatyzowane. Podobno rząd chce je ograbić z majątku i doprowadzić do bankructwa. Tyle że to bajki z mchu i paproci wymyślone na czas kampanii.

RADOSŁAW OMACHEL

Koniec wypadów na grzyby. Żeg­najcie jagody, bieganie po lesie i rowerowe wypady do pusz­czy. Jak wieszczy Jan Szyszko, poseł PiS, habilitowany leśnik i minister środowi­ska w rządach Buzka, Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, amatorów leśnej głu­szy witać będą wkrótce tabliczki „Wstęp wzbroniony”. Według Szyszki rząd re­alizuje konsekwentny plan ograbienia Lasów Państwowych z majątku i dopro­wadzenia ich do rychłego bankructwa. Ukrytym celem tego zamachu na lasy ma być prywatyzacja.
limy poseł PiS Krzysztof Szczerski ujaw­nił kilka dni temu, że pod młotek pójdą nie tylko las}', lecz także rzeki. Nieoczekiwanie dobra przyrodnicze stały się jednym z mo­tywów przewodnich kampanii prezyden­ckiej, na równi z in vitro i wprowadzeniem euro. Tyle że to bajki z mchu i paproci.

W kolejce do kolejki
Na początku ubiegłego roku na biurku dy­rektora generalnego Lasów Państwowych Adama Wasiaka wylądował list z Mini­sterstwa Środowiska. Wynikało z niego, że Lasy Państwowe zgromadziły ogrom­ny majątek i w związku z tym powinny się nim podzielić z budżetem państwa. Rze­czywiście, na kontach bankowych Lasów Państwowych znajdowało się wtedy około 3 miliardy złotych zaskórniaków i co roku przybywało kilkaset milionów. Skąd ta fortuna?

Lasy Państwowe nie są ani spółką, ani przedsiębiorstwem państwowym, ani urzędem centralnym. To twór działający na podstawie specjalnej ustawy, składa­jący się z kilku tysięcy rozsianych po całej Polsce leśnictw, podlegających 400 nad­leśnictwom, które z kolei zrzeszone są w' 17 regionalnych dyrekcjach. Nad całym tym leśnym królestwem czuwa admini­stracyjna czapa: dyrekcja generalna.
Lasy żyją ze sprzedaży drewna, a pod­stawowym zadaniem leśniczych jest ewi­dencja drzew i takie koordynowanie zasadzeń i wyrębu, żeby tych drzew przy­bywało. W Polsce wycina się zaledwie 50-60 proc. masy drewna, która przyra­sta w' ciągu roku, dzięki czemu drewna przybywa szybko. Przez lata Lasy Pań­stwowa kiepsko przędły, ale ostatnio ko­niunktura na rynku drewna się poprawiła: firmy meblarskie mają zbyt i biją się o to- war, ceny poszły w górę. W 2011 r. planiści oczekiwali 200 min zł zysku, tymczasem lasy zarobiły aż 800 min zł. W następnych latach wyniki też były lepsze, niż ocze­kiwano, i tak, ziarnko do ziarnka, leśni­cy uzbierali miliardowe oszczędności, od których mogło zakręcić się w głowie.
W 2013 r. cierpiące na nadpłynność Lasy Państwowa próbowały kupić za kilka­set milionów spółkę Polskie Koleje Lino­we, właściciela kolei na Kasprowy Wierch i pięciu innych ośrodków narciarskich. Do transakcji nie doszło, leśnicy zaczęli za to intensywną rozbudowę leśnych dróg. Nie zawsze z sensem, co przyznają dziś nawet w centrali Lasów Państwowych.

Dywidenda
Niektórzy pracownicy Lasów Państwo­wych twierdzą, że to z powodu zaintere­sowania kolejką na Kasprowy minister finansów zajął się stanem kont leśnego kombinatu. I to właśnie na jego prośbę resort środowiska zażyczył sobie wypłaty „dywidendy”. Cóż, ministrem środowiska jest Maciej Grabowski, ekonomista, był wiceminister finansów. Owszem, rząd miał prawo sięgnąć po pieniądze lasów, ale zrobił to w sposób fatalny.
Resort środowiska w ekspresowym tem­pie przygotował ustawę zakładającą, że w 2014 i 2015 r. Lasy Państwowe zasilą budżet centralny kwotą 1,6 mld zł, a od roku 2016 będą odprowadzać do niego 3 równowartość 2 proc. przychodów (przy obecnych przychodach LP wychodzi § około 160 min zł rocznie).
Głosowanie nad ustawą odbyło się w środku nocy, przy protestach opozy­cji i związków zawodowych. Większość z kwoty 1,6 mld zł miały bowiem wy­łożyć nadleśnictwa. - Obawialiśmy się, że niektóre nadleśnictwa pozbawione oszczędności będą miały problemy z fi­nansowaniem inwestycji, na przykład za­lesiania. Była obawa, że słabsze finansowo nadleśnictwa będą musiały zaciągać kre­dyty - mówi Bronisław Sasin, szef Związ­ku Leśników Polskich w RP.
Poza tym autorom ustawy wtykano ordynarny fiskalizm: pieniądze z lasów mogły przecież pójść na ochronę przy­rody, a zamiast tego rząd deklarował, że sfinansują budowę dróg lokalnych. Osta­tecznie trafiły do ogólnego budżetowego worka. Opozycja zaczęła straszyć, że wy­soka dywidenda to celowy sabotaż, przy­grywka do upadłości Lasów Państwowych i w konsekwencji ich wyprzedaży. Czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy?

400 miliardów w lesie
Lasy Państwowe mają niemały mają­tek: biurowce, leśniczówki, samocho­dy. Mają wszystko, co potrzebne, żeby zarządzać lasami, ale... nie mają lasów. Te z Beskidu Niskiego, Borów Tuchol­skich czy Puszczy Mariańskiej należą do skarbu państwa, czyli każdy obywatel RP jest ich współwłaścicielem. Publicz­ne lasy, do których chodzimy na grzyby, to gigantyczny majątek. Zajmują 25 proc. powierzchni kraju (lasy prywatne to ko­lejne 5 proc.), a grunty, zwierzyna i drew­no warte są - z grubsza licząc - 400 mld zł. To jakieś 15 razy więcej niż KGHM czy PKN Orlen. Tyle że Lasy Państwowe nie są właścicielem tego majątku, a jedynie nim zarządzają.
Przepisy specustawy regulującej działal­ność Lasów Państwowych nie przewidują ich upadłości. Ale nawet gdyby, wbrew lo­gice, tak się stało, to upadłość czy likwida­cja LP nie miałaby większego znaczenia dla samych lasów należących do państwa. To dwa odrębne byty prawne.
Skarb państwa w zasadzie nie może sprzedawać swoich lasów, choć prawo zo­stawia Lasom Państwowym - jako zarząd­cy - pewne furtki. Mogą wyłączać niektóre działki z produkcji leśnej, co otwiera dro­gę do sprzedaży. Zdarzały się wypadki, że Lasy Państwowe oddawały cenne grunty, na przykład przy autostradach, i dostawały w zamian mniej wartościowe tereny, np. na bagnach.
Ogólnie jednak w ostatnich dziesięcio­leciach obszar zarządzany przez Lasy Pań­stwowe rósł, i tak ma być nadal. W roku 2050 lasy (publiczne i prywatne) mają zajmować jedną trzecią powierzchni kra­ju. Awanturę o prywatyzację miała zakoń­czyć zmiana konstytucji, w której miał się pojawić zapis o zakazie sprzedaży pań­stwowych lasów', z wyjątkiem inwestycji celu publicznego (inaczej nie można by­łoby zbudować niektórych dróg czy linii energetycznych). Pomysł nie zyskał jed­nak odpowiedniej większości w parlamen­cie. Według posłów PiS nowe zapisy nadal były zbyt liberalne (nawiasem mówiąc, Jan Szyszko, najgłośniejszy przeciwnik kon­stytucyjnej nowelizacji, sam w latach 90. kupił od skarbu państwa 170 ha łąk i la­sów' w Tucznie kolo Piły, gdzie wcześniej był leśnikiem).
W Sejmie w' sprawie lasów' panuje wy­jątkowa zgoda: wszystkie liczące się par­tie są przeciwne zmianom własnościowym i jakiejkolwiek prywatyzacji. Wśród kan­dydatów na prezydenta tylko Janusz Korwin-Mikke nawołuje do ich sprzedaży.
- Prywatyzacja lasów? Nie widzę takiego zagrożenia - mówi Bronisław Sasin.
Zwolenników teorii spiskowych to jed­nak nie przekonuje. W sieci krąży bo­wiem ujawniona przez portal WikiLeaks notatka byłego ambasadora USA w Pol­sce, który w 2009 roku rzekomo dono­sił do Waszyngtonu, że ówczesne władze Polski, w tym marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, deklarują gotowość sprze­daży państwowych lasów i przeznaczenie uzyskanych tą drogą środków na spłatę roszczeń za mienie pozostawione w II RP przez Żydów.
- To niedorzeczność - mówi Tomasz Nałęcz, minister w Kancelarii Prezydenta.
- Prywatyzować lasy dla spłaty roszczeń sprzed kilkudziesięciu lat? Równie do­brze ktoś mógłby wymyślić, że polski rząd planuje sprzedaż kościołów.

Zarobić na lesie
Obawy o załamanie finansowe Lasów Państwowych po wpłacie 1,6 mld zł do budżetu też okazały się nieuzasadnione. W ubiegłym roku lasy zarobiły na czysto ponad 400 min zł. W tym roku zysk ma wynieść 130 min zł. - Stan naszych finan­sów to około 2 mld zł - mówi Adam Wasiak. Niemało jak na rzekomego bankruta.
Na zdrowy rozum przepisy wprowa­dzające podatek od biznesowej działalno­ści w państwowych lasach powinny zostać wprowadzone już dawno. Kiedy 24 lata temu powstała ustawa o Lasach Państwo­wych, założono w niej samofinansowanie się: lasy mogą zarabiać na wycince drzew, w zamian nie będą wyciągać ręki po do­tacje. Skoro jednak obywatele powierzają Lasom Państwowym jedną czwartą kraju i majątek wart setki miliardów złotych, to chyba powinni mieć z tego coś więcej niż prawo do pójścia na grzyby?
Bawarskie Lasy Państwowe (BaySF) to przedsiębiorstwo samorządowa powo­łane przez land Bawaria równo dekadę temu. Zajmuje się dokładnie tym samym, co nasze LP, z tą tylko różnicą, że bardziej efektywnie. Produkcja drewna w przeli­czeniu na jednego pracownika polskich Lasów Państwowych wynosi 1,4 tysiąca metrów sześciennych rocznie. W BaySF - prawie 2 tys. m sześć. W roku podat­kowym 2013/2014 zatrudniające 2,7 tys. osób niemieckie przedsiębiorstwo przy­ niosło, w przeliczeniu, 310 min zł zysku. Na 400 min zl zysku Lasów Państwowych pracowało aż 25 tys. ludzi.
Co najważniejsze: BaysFS prawie cały zysk, czyli równowartość 300 min zł, (dały do krajowego budżetu. Zbliżone kwoty płacą państwu w formie podatku państwowe przedsiębiorstwa leśne w in­nych krajach Zachodu - w Szwecji, Austrii czy Czechach. A u nas?
Lasy Państwowe przez lata płaciły tyle co nic. W latach 90. zostały zwolnio­ne z podatku dochodowego od sprzedaży drewna. Zamiast tego płacą podatek leś­ny (ostatnio 41 zł za hektar), który trafia bezpośrednio do gmin. To zadośćuczynie­nie dla mocno zalesionych gmin, którym trudniej jest ściągać inwestorów'. Podatek dochodowy Lasy Państwowe płacą tylko od działalności dodatkowej, np. wynaj­mu nieruchomości. W skali działalności to grosze.
I nawet gdyby LP rok w rok miały pła­cić państwu daninę taką jak w 2014 czy 2015 roku (po 800 min zł, czyli 106 zł za hektar), to i tak miałyby lżej niż firmy leś­ne z innych krajów UE. W tej sytuacji da­ninę w wysokości 2 proc. od obrotów, która zacznie obowiązywać w przyszłym roku, można uznać za symboliczną. Właś­ciciele polskich lasów', czyi i obywatele, na­dal będą mieli z nich niewielkie korzyści finansowe. Co innego sami leśnicy.

Przyrosty i przerosty
Jeden pracownik leśny w Niemczech wy­pracowuje rocznie 154 tys. euro przycho­du. W Austrii czy Finlandii - 200 tys. euro. W Polsce, choć ceny drewna są po­dobne, przychód na zatrudnionego w La­sach Państwowych to tylko 80 tys. euro. Z jednej strony to skutek nieco bardziej zachowawczej strategii - polscy leśni­cy wycinają średnio nieco ponad połowę masy drzew, która przyrasta w ciągu roku, a ich koledzy ze Szwecji czy Niemiec 80-90 proc. Z drugiej, to wynik niema­łych przerostów zatrudnienia w Lasach Państwowych.
Armia 26 tysięcy ludzi jest przy tym całkiem nieźle opłacana jak na polskie warunki: nadleśniczy zarabia około 15 ty­sięcy złotych miesięcznie, a przeciętne wynagrodzenie w Lasach Państwowych przekracza 8 tys. zł. leśnikom przysługuje też prawo wykupu mieszkań służbowych za ułamek ich wartości. Od 1997 roku Lasy Państwowe sprzedały po atrakcyj­nych cenach 40 tys. lokali (wartych na ryn­ku 4 mld zł), a część z nich kupili najemcy dość luźno związani z Lasami Państwo­wymi, na przykład Włodzimierz Cimo­szewicz czy Jacek Kurski. W puli zostało jeszcze 10 tys. lokali.
- Do 2020 roku zamierzamy sprzedać 6 tysięcy - mówi Adam Wasiak.
To też rodzaj prywatyzacji, ale taki, który polityków w oczy nie kole.

1 komentarz: