Podobno - tak
twierdzą posłowie PiS - Lasy Państwowe mają zostać sprywatyzowane. Podobno rząd
chce je ograbić z majątku i doprowadzić do bankructwa. Tyle że to bajki z mchu
i paproci wymyślone na czas kampanii.
RADOSŁAW OMACHEL
Koniec
wypadów na grzyby. Żegnajcie jagody, bieganie po lesie i rowerowe wypady do
puszczy. Jak wieszczy Jan Szyszko, poseł PiS, habilitowany leśnik i minister
środowiska w rządach Buzka, Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, amatorów leśnej głuszy
witać będą wkrótce tabliczki „Wstęp wzbroniony”. Według Szyszki rząd realizuje
konsekwentny plan ograbienia Lasów Państwowych z majątku i doprowadzenia ich
do rychłego bankructwa. Ukrytym celem tego zamachu na lasy ma być prywatyzacja.
limy poseł PiS Krzysztof Szczerski
ujawnił kilka dni temu, że pod młotek pójdą nie tylko las}', lecz także rzeki.
Nieoczekiwanie dobra przyrodnicze stały się jednym z motywów przewodnich
kampanii prezydenckiej, na równi z in vitro i wprowadzeniem euro. Tyle że
to bajki z mchu i paproci.
W kolejce do kolejki
Na początku ubiegłego roku na
biurku dyrektora generalnego Lasów Państwowych Adama Wasiaka wylądował list z
Ministerstwa Środowiska. Wynikało z niego, że Lasy Państwowe zgromadziły ogromny
majątek i w związku z tym powinny się nim podzielić z budżetem państwa. Rzeczywiście,
na kontach bankowych Lasów Państwowych znajdowało się wtedy około 3 miliardy
złotych zaskórniaków i co roku przybywało kilkaset milionów. Skąd ta fortuna?
Lasy Państwowe nie są ani spółką,
ani przedsiębiorstwem państwowym, ani urzędem centralnym. To twór działający na
podstawie specjalnej ustawy, składający się z kilku tysięcy rozsianych po
całej Polsce leśnictw, podlegających 400 nadleśnictwom, które z kolei
zrzeszone są w' 17 regionalnych dyrekcjach. Nad całym tym leśnym królestwem
czuwa administracyjna czapa: dyrekcja generalna.
Lasy żyją ze sprzedaży drewna, a
podstawowym zadaniem leśniczych jest ewidencja drzew i takie koordynowanie
zasadzeń i wyrębu, żeby tych drzew przybywało. W Polsce wycina się zaledwie
50-60 proc. masy drewna, która przyrasta w' ciągu roku, dzięki czemu drewna
przybywa szybko. Przez lata Lasy Państwowa kiepsko przędły, ale ostatnio koniunktura
na rynku drewna się poprawiła: firmy meblarskie mają zbyt i biją się o to- war,
ceny poszły w górę. W 2011 r. planiści oczekiwali
200 min zł zysku, tymczasem lasy zarobiły aż 800 min zł. W następnych latach
wyniki też były lepsze, niż oczekiwano, i tak, ziarnko do ziarnka, leśnicy
uzbierali miliardowe oszczędności, od których mogło zakręcić się w głowie.
W 2013 r. cierpiące na nadpłynność
Lasy Państwowa próbowały kupić za kilkaset milionów spółkę Polskie Koleje Linowe,
właściciela kolei na Kasprowy Wierch i pięciu innych ośrodków narciarskich. Do
transakcji nie doszło, leśnicy zaczęli za to intensywną rozbudowę leśnych dróg.
Nie zawsze z sensem, co przyznają dziś nawet w centrali Lasów Państwowych.
Dywidenda
Niektórzy pracownicy Lasów Państwowych
twierdzą, że to z powodu zainteresowania kolejką na Kasprowy minister finansów
zajął się stanem kont leśnego kombinatu. I to właśnie na jego prośbę resort
środowiska zażyczył sobie wypłaty „dywidendy”. Cóż, ministrem środowiska jest
Maciej Grabowski, ekonomista, był wiceminister finansów. Owszem, rząd miał
prawo sięgnąć po pieniądze lasów, ale zrobił to w sposób fatalny.
Resort środowiska w ekspresowym
tempie przygotował ustawę zakładającą, że w 2014 i 2015 r. Lasy Państwowe
zasilą budżet centralny kwotą 1,6 mld zł, a od roku 2016 będą odprowadzać
do niego 3 równowartość 2 proc. przychodów (przy obecnych przychodach LP
wychodzi § około 160 min zł rocznie).
Głosowanie nad ustawą odbyło się w
środku nocy, przy protestach opozycji i związków zawodowych. Większość z kwoty
1,6 mld zł miały bowiem wyłożyć nadleśnictwa. - Obawialiśmy się, że niektóre
nadleśnictwa pozbawione oszczędności będą miały problemy z finansowaniem
inwestycji, na przykład zalesiania. Była obawa, że słabsze finansowo
nadleśnictwa będą musiały zaciągać kredyty - mówi Bronisław Sasin, szef Związku
Leśników Polskich w RP.
Poza tym autorom ustawy wtykano
ordynarny fiskalizm: pieniądze z lasów mogły przecież pójść na ochronę przyrody,
a zamiast tego rząd deklarował, że sfinansują budowę dróg lokalnych. Ostatecznie
trafiły do ogólnego budżetowego worka. Opozycja zaczęła straszyć, że wysoka
dywidenda to celowy sabotaż, przygrywka do upadłości Lasów Państwowych i w
konsekwencji ich wyprzedaży. Czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy?
400 miliardów w lesie
Lasy Państwowe mają niemały majątek:
biurowce, leśniczówki, samochody. Mają wszystko, co potrzebne, żeby zarządzać
lasami, ale... nie mają lasów. Te z Beskidu Niskiego, Borów Tucholskich czy
Puszczy Mariańskiej należą do skarbu państwa, czyli każdy obywatel RP jest ich
współwłaścicielem. Publiczne lasy, do których chodzimy na grzyby, to
gigantyczny majątek. Zajmują 25 proc. powierzchni kraju (lasy prywatne to kolejne
5 proc.), a grunty, zwierzyna i drewno warte są - z grubsza licząc - 400 mld
zł. To jakieś 15 razy więcej niż KGHM czy PKN Orlen. Tyle że Lasy Państwowe nie
są właścicielem tego majątku, a jedynie nim zarządzają.
Przepisy specustawy regulującej
działalność Lasów Państwowych nie przewidują ich upadłości. Ale nawet gdyby,
wbrew logice, tak się stało, to upadłość czy likwidacja LP nie miałaby
większego znaczenia dla samych lasów należących do państwa. To dwa odrębne byty
prawne.
Skarb państwa w zasadzie nie może
sprzedawać swoich lasów, choć prawo zostawia Lasom Państwowym - jako zarządcy
- pewne furtki. Mogą wyłączać niektóre działki z produkcji leśnej, co otwiera
drogę do sprzedaży. Zdarzały się wypadki, że Lasy Państwowe oddawały cenne
grunty, na przykład przy autostradach, i dostawały w zamian mniej wartościowe
tereny, np. na bagnach.
Ogólnie jednak w ostatnich
dziesięcioleciach obszar zarządzany przez Lasy Państwowe rósł, i tak ma być
nadal. W roku 2050 lasy (publiczne i prywatne) mają zajmować jedną trzecią
powierzchni kraju. Awanturę o prywatyzację miała zakończyć zmiana konstytucji,
w której miał się pojawić zapis o zakazie sprzedaży państwowych lasów', z
wyjątkiem inwestycji celu publicznego (inaczej nie można byłoby zbudować
niektórych dróg czy linii energetycznych). Pomysł nie zyskał jednak
odpowiedniej większości w parlamencie. Według posłów PiS nowe zapisy nadal
były zbyt liberalne (nawiasem mówiąc, Jan Szyszko, najgłośniejszy przeciwnik
konstytucyjnej nowelizacji, sam w latach 90. kupił od skarbu państwa 170 ha łąk i lasów' w
Tucznie kolo Piły, gdzie wcześniej był leśnikiem).
W Sejmie w' sprawie lasów' panuje
wyjątkowa zgoda: wszystkie liczące się partie są przeciwne zmianom
własnościowym i jakiejkolwiek prywatyzacji. Wśród kandydatów na prezydenta
tylko Janusz Korwin-Mikke nawołuje do ich sprzedaży.
- Prywatyzacja lasów? Nie widzę
takiego zagrożenia - mówi Bronisław Sasin.
Zwolenników teorii spiskowych to
jednak nie przekonuje. W sieci krąży bowiem ujawniona przez portal WikiLeaks notatka byłego ambasadora USA w Polsce, który w 2009 roku
rzekomo donosił do Waszyngtonu, że ówczesne władze Polski, w tym marszałek
Sejmu Bronisław Komorowski, deklarują gotowość sprzedaży państwowych lasów i
przeznaczenie uzyskanych tą drogą środków na spłatę roszczeń za mienie
pozostawione w II RP przez Żydów.
- To niedorzeczność - mówi Tomasz
Nałęcz, minister w Kancelarii Prezydenta.
- Prywatyzować lasy dla spłaty
roszczeń sprzed kilkudziesięciu lat? Równie dobrze ktoś mógłby wymyślić, że
polski rząd planuje sprzedaż kościołów.
Zarobić na lesie
Obawy o załamanie finansowe Lasów
Państwowych po wpłacie 1,6 mld zł do budżetu też okazały się nieuzasadnione. W
ubiegłym roku lasy zarobiły na czysto ponad 400 min zł. W tym roku zysk ma
wynieść 130 min zł. - Stan naszych finansów to około 2 mld zł - mówi Adam Wasiak.
Niemało jak na rzekomego bankruta.
Na zdrowy rozum przepisy wprowadzające
podatek od biznesowej działalności w państwowych lasach powinny zostać
wprowadzone już dawno. Kiedy 24 lata temu powstała ustawa o Lasach Państwowych,
założono w niej samofinansowanie się: lasy mogą zarabiać na wycince drzew, w
zamian nie będą wyciągać ręki po dotacje. Skoro jednak obywatele powierzają
Lasom Państwowym jedną czwartą kraju i majątek wart setki miliardów złotych, to
chyba powinni mieć z tego coś więcej niż prawo do pójścia na grzyby?
Bawarskie Lasy Państwowe (BaySF)
to przedsiębiorstwo samorządowa powołane przez land Bawaria równo dekadę temu.
Zajmuje się dokładnie tym samym, co nasze LP, z tą tylko różnicą, że bardziej
efektywnie. Produkcja drewna w przeliczeniu na jednego pracownika polskich
Lasów Państwowych wynosi 1,4 tysiąca metrów sześciennych rocznie. W BaySF
- prawie 2 tys. m sześć. W roku podatkowym 2013/2014
zatrudniające 2,7 tys. osób niemieckie przedsiębiorstwo przy niosło, w przeliczeniu, 310 min zł zysku. Na 400 min zl zysku
Lasów Państwowych pracowało aż 25 tys. ludzi.
Co najważniejsze: BaysFS prawie
cały zysk, czyli równowartość 300 min zł, (dały do krajowego budżetu.
Zbliżone kwoty płacą państwu w formie podatku państwowe przedsiębiorstwa leśne
w innych krajach Zachodu - w Szwecji, Austrii czy Czechach. A u nas?
Lasy Państwowe przez lata płaciły
tyle co nic. W latach 90. zostały zwolnione z podatku dochodowego od sprzedaży
drewna. Zamiast tego płacą podatek leśny (ostatnio 41 zł za hektar), który
trafia bezpośrednio do gmin. To zadośćuczynienie dla mocno zalesionych gmin,
którym trudniej jest ściągać inwestorów'. Podatek dochodowy Lasy Państwowe
płacą tylko od działalności dodatkowej, np. wynajmu nieruchomości. W skali
działalności to grosze.
I nawet gdyby LP rok w rok miały
płacić państwu daninę taką jak w 2014 czy 2015 roku (po 800 min zł, czyli 106
zł za hektar), to i tak miałyby lżej niż firmy leśne z innych krajów UE. W tej
sytuacji daninę w wysokości 2 proc. od obrotów, która zacznie obowiązywać w
przyszłym roku, można uznać za symboliczną. Właściciele polskich lasów', czyi
i obywatele, nadal będą mieli z nich niewielkie korzyści finansowe. Co innego
sami leśnicy.
Przyrosty i przerosty
Jeden pracownik leśny w Niemczech
wypracowuje rocznie 154 tys. euro przychodu. W Austrii czy Finlandii - 200
tys. euro. W Polsce, choć ceny drewna są podobne, przychód na zatrudnionego w
Lasach Państwowych to tylko 80 tys. euro. Z jednej strony to skutek nieco
bardziej zachowawczej strategii - polscy leśnicy wycinają średnio nieco ponad
połowę masy drzew, która przyrasta w ciągu roku, a ich koledzy ze Szwecji czy
Niemiec 80-90 proc. Z drugiej, to wynik niemałych przerostów zatrudnienia w
Lasach Państwowych.
Armia 26 tysięcy ludzi jest przy
tym całkiem nieźle opłacana jak na polskie warunki: nadleśniczy zarabia około
15 tysięcy złotych miesięcznie, a przeciętne wynagrodzenie w Lasach Państwowych
przekracza 8 tys. zł. leśnikom przysługuje też prawo wykupu mieszkań służbowych
za ułamek ich wartości. Od 1997 roku Lasy Państwowe sprzedały po atrakcyjnych
cenach 40 tys. lokali (wartych na rynku 4 mld zł), a część z nich kupili
najemcy dość luźno związani z Lasami Państwowymi, na przykład Włodzimierz Cimoszewicz
czy Jacek Kurski. W puli zostało jeszcze 10 tys. lokali.
- Do 2020 roku zamierzamy sprzedać
6 tysięcy - mówi Adam Wasiak.
To też rodzaj prywatyzacji, ale
taki, który polityków w oczy nie kole.
Autor to Omachel Radosław
OdpowiedzUsuń