poniedziałek, 18 maja 2015

To wszystko z miłości



Znany aktor kradł i włamywał się, bo ulegał swojemu partnerowi seksualnemu.

HELENA KOWALIK

Mieczysław Sojda w toku śledztwa oderwał się jak drobny meteoryt od czarnej gwiazdy swego życia aktora Jerzego Nasierowskiego i poszybował niezależnym procesowym torem” - tak zaczęła w 1972 r. Marta Miklaszewska, dziennikarka „Literatury”, relację z procesu znanego aktora. Opisała wygląd 40-letniego oskarżonego: „Baczki, mała grzywka nad czołem, dżinsy i bluza kowbojska... Kostium nastolatka z cieniami twarzy dojrzałego wieku”.

TEN PŁASZCZ BĘDZIE MÓJ
Przed sądem stanęli Mieczysław Sojda i Danuta Bielik, celniczka na Okęciu. Prokurator odczytał zarzuty: włamanie wspólnie z aktorem Jerzym Nasierowskim do samochodu ich znajomego, Duńczyka Henryka B. Obcokrajowiec, przebywając jesienią 1971 r. w Polsce, zatrzymał się w mieszkaniu Nasierowskiego. Uraczony kolacją z alkoholem, w towarzystwie kobiety, nie zorientował się, że gospodarz wyszedł na chwilę z mieszkania razem z Sojdą. Obaj aktorzy włamali się do samochodu Duńczyka i zabrali stamtąd magnetofon Philipsa, płaszcz męski, la­tarkę i przeciwsłoneczne okulary o łącznej wartości 400 dolarów. Sojda przechowywał łupy w swoim mieszkaniu; płaszcz nosił jako swój.
Drugi zarzut dotyczył utrudniania postępowania w sprawie napadu rabun­kowego na szkodę aktorki Miry G. i jej pomocy domowej Anny K. Sprawcami tego przestępstwa byli Jerzy Nasierowski i jego młodociany partner seksualny Andrzej R., ale Sojda ukrywał i przechowywał zegarek damski Miry G., wiedząc, że pochodzi z rabunku.

Prokurator oskarżył też Mieczysława Sojdę o to, że w latach 1969-1972, prze­bywając z N. na wakacjach we Francji, Włoszech i w Hiszpanii kradł w hotelach i sklepach co popadnie: spodnie, koszule, popielniczki, serki.
W zarzucie czwartym chodziło o to, że przez ponad siedem lat Sojda pomagał N. w sprowadzaniu z zagranicy licznych paczek z poszukiwanymi na polskim rynku towarami, jak żyletki do golenia, paski do zegarków, końcówki długopisów. Za deficytowe artykuły płacono zagra­nicznym dostarczycielom wyłudzonymi lub ukradzionymi dziełami sztuki. Żeby nie budzić podejrzeń skarbówki, paczki przychodziły na różne adresy pośredników, które dostarczał Mieczysław Sojda, mający szeroki krąg znajomych.
Zarzut ostatni był żenujący: dwukrot­na sprzedaż bez zezwolenia znajomemu 100 dolarów.
Danuta Bielik trafiła na ławę oskarżo­nych za to, że jako celniczka na Okęciu przyjęła od Nasierowskiego kupon sztucznego futra oraz kosmetyki wartości 15 tys. zł w zamian za ułatwienie obu ak­torom przemycenia różnych towarów bez kontroli celnej.

CZWOROKĄT SERC
Dziennikarze po wysłuchaniu prokuratora uderzyli w moralizatorski ton: „Sojda wpadł w bagienko czynów niskich i szmatławych. W jaki sposób chce się on oczyścić z moral­nej nędzy i miałkości kilku lat swego życia ? ”
(„Prawo i Życie”). Sugerowali też, że Sojda jest ofiarą swego partnera Jerzego Nasierowskiego. „Kierunki”: „Proces odsłonił osobisty dramat tego człowieka”.
Jaki dramat? Andrzej R., świadek w sprawie Sojdy, broniąc się przed skaza­niem w swoim procesie (o sprawie Jerzego Nasierowskiego i Andrzeja R. pisaliśmy w poprzednim numerze „Wprost”), tak pisał do sejmowej Komisji Wymiaru Sprawiedli­wości: „Pomówienie mnie przez Kubę [tak się zwracano do Jerzego Nasierowskiego - red.] jest zemstą erotyczną. Bo Kuba zerwał dla mnie z Sojdą, znosząc potem jego wariactwa, a ja Kubę porzuciłem. Powstał czworokąt porzuconych serc. Jak do tego doszło? Otóż Mieczysław kochał Kubę i chciał z nim być, Jakub kochał mnie i chciał być ze mną, ale także z Mietkiem. Ja kochałem Bertę i chciałem być z nią i też z Jakubem. Moje uczucie do Berty było strasznie silne, Sojda kochał Jakuba też szalonym uczuciem. Ja byłem niezdecydo­wany. Gdy pokłóciłem się z Kubą, szedłem do Berty. Ona była na mnie zła, ale w końcu przebaczała i widzieliśmy naszą przyszłość wspaniałą. W tym czasie porzucony Kuba dzwonił do Mieczysława, który wciąż czekał na jego powrót i zapewniał go, że teraz już nic ich nie rozłączy. Sojda przeprowadzał się wówczas do Kuby i było im wspaniale. Ale niezbyt długo. Bo wkrótce N. dzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że z Sojdą nic go już nie łączy. Ja często czekałem na ten telefon, bo cierpiałem przez Bertę, która podrywała w Europejskim cudzoziemców za dewizy, a mnie mówiła, że to dla nauki języków obcych. Był to więc kwadrat czterech uczuć, jakże zależnych od siebie. Kwadrat, w któ­rym żaden bok nie mógł być szczęśliwy bez jednoczesnego unieszczęśliwienia drugiego. Ale na dnie tej męczarni leżała rozkosz”.
Sojda o swoim intymnym związku z Jerzym-Kubą mówił na procesie przy publiczności, choć sędzia uprzedzała, by nie ujawniał zbyt wielu szczegółów życia osobistego, gdyż nie to jest przedmiotem rozprawy.
Ale oskarżony musiał z siebie wszystko wyrzucić, gdy do niego dotarło, co napisał do sądu wezwany na świadka Nasierowski, już wówczas aresztowany: „Z przykrością zawiadamiam, że nie będę mógł się sta­wić na procesie mego byłego znajomego Mieczysława Sojdy, ponieważ jestem pilnie zajęty opracowywaniem skomplikowa­nych zagadnień filozoficzno-literackich”. Gdy mimo to został doprowadzony na salę rozpraw, oświadczył, że nie ma nic do powiedzenia i chce wrócić do celi.

KUPOWAŁEM SOBIE MIŁOŚĆ
- Jerzego poznałem w szkole teatralnej - zaczął swoje wyznanie oskarżony Sojda.
- Broniłem się przed nim. Próbowałem walczyć ze swoim uczuciem. Potem ska­pitulowałem. Kochałem go, chciałem mu poświęcić życie. Byłem szczęśliwy, że mogę mu dać z siebie wszystko.
Po rozstaniu z żoną przez blisko 14 lat prowadził z Nasierowskim wspólne go­spodarstwo. - Ja byłem tym, który dawał uczucie i pieniądze - zeznał w sądzie.
- Kuba od dawna już nie grał, więc pra­wie nie zarabiał. A musiał mieć wszystko wspaniałe: mieszkanie, samochód, wakacje. Chciał, żeby w aktorskim świecie mówiono o jego wystawnych przyjęciach. Ja bardzo dużo na to pracowałem. W teatrze, w ra­diu, telewizji, kabarecie. Teraz wiem, że kupowałem sobie tę miłość.
W wyjaśnieniach Sojdy pojawia się Andrzej R., jego 17-letni zwycięski rywal.
- Kiedyś ci dwaj zamknęli się w pokoju. Stałem pod drzwiami całą noc, przeżywając tortury - opowiadał oskarżony.
Koledzy ze sceny potwierdzali na sali sądowej, że od pewnego czasu przechodził on załamania, wpadał w depresję. Przyczy­nę frustracji łubianego aktora upatrywali w tym, że rozstał się z Nasierowskim, który zamieszkał z nastolatkiem. Tymczasem był jeszcze inny powód udręki „wujcia Mięcia”: Jerzy zwierzył mu się, że chodzi na włamania. Od dawna. Już na studiach okradł z koleżanką mieszkanie znanego scenografa. Zrabowane zabytkowe zegary wywieźli do Londynu i sprzedali na aukcji.
Sojda był rozdarty. Z jednej strony obu­rzony, z drugiej - gotów ochraniać swojego wieloletniego partnera przed odpowie­dzialnością karną. Te uczucia nie opuściły go nawet wtedy, gdy sam, już oskarżony o włamanie do samochodu obcokrajowca, siedział w ławie sądowej.
Zapewne dlatego kilkakrotnie zmie­niał wersje swoich wyjaśnień, popadał w sprzeczności. Przyznawał się do zarzu­canych mu czynów, a następnie odwoływał, kwestionując sposób określenia jego winy. Twierdził na przykład, że nie okradł samochodu Duńczyka zaparkowanego pod Barbakanem. - Ja tylko byłem przy tym obecny. To N. wyjął rzeczy naszego gościa. Jedynie zgodziłem się przewieźć je do mojego mieszkania - wyjaśniał.
Wiedział, że jego partner ma na sumie­niu kilka kradzieży, sam był świadkiem, jak w czasie ich pobytu w Paryżu ukradł w kafejce aparat telefoniczny i uciekał ze zdobyczą na widok policjanta.
- Dlaczego oskarżony - zapytała sędzia - gdy zorientował się w niecnych zamia­rach swego partnera, nie zostawił go przy samochodzie samego?
- Byłem niemoralny, wprost świnią. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie prócz tego, że chciałem N. chronić.
- Chodził pan w płaszczu ukradzionym z samochodu...
- To straszne, co powiem, ale ten płaszcz mi się podobał. Coś się stało we mnie ta­kiego, że nie miałem skrupułów, a przecież mogłem rzucić tym płaszczem za Jakubem. Rano pojechaliśmy z panem B. na komi­sariat złożyć zameldowanie o kradzieży. Duńczyk podał, że skradziono mu rzeczy bardzo wartościowe. Wyraźnie przesadził, np. twierdził, że płaszcz był długi, skórzany, a to była raczej kurtka z wełny. No, ale myśmy rzekomo tego okrycia nie widzieli, bo zostało w samochodzie.
Usatysfakcjonowany uzyskanym od­szkodowaniem Duńczyk wyjechał z Polski, a Sojda uzyskał od Nasierowskiego obiet­nicę, że więcej włamań nie będzie.

Z ZEGARKIEM NA KOMENDĘ
Wkrótce jednak spotkało go rozczarowa­nie. W mieszkaniu przyjaciela dostrzegł przedmioty, które widział u ich wspólnej znajomej Miry G., m.in. jej mały złoty zegarek. Wiedział, że została okradziona, o to dwukrotnie. Przyciśnięty Nasierowski wyznał, że obrabował aktorkę wspólnie ze swoim kochankiem Andrzejem R. Wtedy Sojda wymyślił szantażowanie Jerzego dla jego dobra. Zabrał zegarek i zagroził, że jeśli jeszcze raz usłyszy, że ci dwaj obrabowali kogoś, zawiadomi milicję, kto się włamał do mieszkania Miry. Na dowód pokaże zegarek.
Następnie poszli z Jerzym do pani G., aby ją pocieszać. Gosposia aktorki z pła­czem wspominała, co przeżyła podczas włamania do wilii. - Weszłam do pokoju, usłyszałam głos: „Nie patrz w tył, bo cię zabiję”. Poczułam uderzenie w tył głowy, upadłam, ocknęłam się dopiero rano. Mia­łam związane ręce, leżałam na podłodze.
Sojda, żarliwie współczując obu ko­bietom, zadbał o zapewnienie Jerzemu N. alibi. Mimochodem wspomniał, że w czasie gdy złodzieje plądrowali dom aktorki, jego przyjaciel był w Sali Kongresowej. Telefo­nował stamtąd do niego.
Na początku 1972 r. Mieczysław Sojda gościł u amerykańskiej Polonii. Tam dotarła do niego plotka o obrabowaniu ciotecznej siostry Nasierowskiego, która ze sporym dobytkiem wróciła z Włoch. Usłyszał, że złodzieje pod nieobecność właścicielki otworzyli jej mieszkanie podrobionymi kluczami; na oryginalnych milicja znala­zła drobinki plasteliny. Sojda wiedział, że taką metodę kradzieży stosuje Jerzy. Miał złe przeczucia, że jego niewierny partner nie dotrzymał obietnicy o zaprzestaniu rabunku.
Kolejna bulwersująca wiadomość z Pol­ski była taka, że dzień przed włamaniem Nasierowski podejmował kolacją syna owej kuzynki. Sporo wypili. Gdy prowadzący dochodzenie zapytał znanego aktora, kogo podejrzewa, ten wskazał na syna poszkodowanej. Młody człowiek niewiele pamiętał z tego wieczoru, plątał się w zeznaniach, trafił więc do aresztu. Później zostali też zatrzymani Nasierowski i jego młodociany partner, ale szybko ich wypuszczono.
Sojda był załamany. Na procesie ze­znawał świadek, który zaraz po powrocie aktorskiej ekipy z zagranicznych występów nagrywał z nim audycję w radiu: - Wchodzę do studia, a Sojda leży na dywanie. Pytam, co jest. „Najgorsza rzecz to zawieść się na przyjacielu” - słyszę. I widzę twarz wy­krzywioną grymasem płaczu.
Sojda zdecydował się iść z zegarkiem na milicję. Dostarczony dowód pozwolił na wszczęcie umorzonego już śledztwa.
Andrzej R. dopatrywał się mniej szla­chetnych przyczyn takiego zachowania.
- Miecio doniósł na nas milicji, bo nie mógł znieść, że gdy wrócił z Ameryki, myśmy się wyrwali z Kubą do Zakopanego. Gdyby wiedział, że ja tam skończyłem z Jakubem, zapewne by milczał - zeznał jako świadek na procesie Sojdy.
Co do zarzutu nielegalnego handlu z cudzoziemcami Sojda tłumaczył, że nigdy „nie miał głowy handlowej”, całą akcją kierował Jerzy. On tylko dostarczał adresy znajomych, którzy za niewielką opłatą zgadzali się na rolę pośredników w odbiorze zagranicznych przesyłek, aby właściwy adresat uniknął płacenia podatku od zwiększonych dochodów. Nie wiedział, że jest to interes na tak dużą skalę. Żadnych korzyści materialnych z tego nie miał.

TO MORALNA DEGRENGOLADA
Sąd uniewinnił Sojdę z zarzutu utrudniania śledztwa w sprawie napadu na willę Miry G. (przez ukrywanie dowodu rzeczowego), bo uwierzono oskarżonemu, że zabrany z mieszkania Nasierowskiego zegarek służył do ostrzeżenia notorycznych włamywaczy, aby powstrzymali się przed następnymi kradzieżami. W toku przewodu sądowego nie ostał się też w pełni prokuratorski zarzut kradzieży różnych przedmiotów w hote­lach i sklepach zagranicznych kurortów. Oskarżonemu udowodniono zabór tylko kilku gadżetów, np. popielniczki z plaży w Cannes czy wystawionych w hotelowej recepcji widokówek.
S ąd wziął pod uwagę 40 lat nienaganne - go życia Sojdy i wbrew żądaniu prokuratora, który żądał dla oskarżonego pięciu lat więzienia, skazał go na dwa lata pozbawienia wolności oraz grzywnę.
Również w sprawie celniczki z Okęcia sędziowie doszukali się okoliczności łago­dzących. Oskarżona sama się przyznała, że pomagała obu aktorom uniknąć podczas odprawy na lotnisku otwarcia walizek; sędziowie uwierzyli, że nie robiła tego ze złej woli. Wierzyła słownym deklaracjom, bo nie podejrzewała znanych artystów, że oszu­kują. Gdy zorientowała się w rozmiarach przemytu, poprosiła swojego zwierzchnika o przeniesienie na inne stanowisko.
Sąd skazał byłą celniczkę na półtora roku więzienia i grzywnę. Postanowił też warunkowo uchylić areszt wobec obojga oskarżonych. Tę ostatnią decyzję publicz­ność na sali przyjęła oklaskami. Wśród ucieszonych byli również sprawozdawcy prasowi. Solidarnie nie atakowali Sojdy, a nad Danutą Bielik pochylali się ze współ­czuciem, bo „dawało się zauważyć, jak ner­wy tej naiwnej, przypadkowej przestępczyni napinają się ponad jej wytrzymałość”.
Sprawozdania z sal sądowych zazwyczaj były opatrzone odautorskimi komentarza­mi. Barbara Seidler z „Życia Literackiego” pytała: „Jak to się mogło stać, że Sojda, utalentowany aktor, cieszący się nienaganną opinią, [...] godzi się na to, że najbliższy przyjaciel na jego oczach okrada samochód swego gościa?” Bo miotały nim namiętno­ści, odpowiadała reporterka. Te najgłębsze, najskrytsze. I przestrzegała przed wyrokami ulicy: „Wychodziłam z sali rozpraw z głę­bokim przekonaniem, że rozumny wyrok, jaki zapadł w tej sprawie, był lekcją nie tylko dla Sojdy, ale i dla tych, którzy trudną sprawę chcieli pochopnie osądzić sami, nie bacząc na to, że wyrządzą komuś dodatkową krzywdę. A przecież oskarżony miał już dostatecznie wielki garb do dźwigania”.
Reporter „Prawa i Życia” Edmund Żurek nie mógł też się zgodzić na pojawiające się w kuluarach sadowych i poza nimi próby „wekslowania wydarzeń z toru właściwego na pozorny, świadomie bałamutny”. Bo nie był to proces ludzi, których całą winą jest ich seksualna odmienność. Ich wina mieści się w kategoriach aż nazbyt pospolitych. „Nikt się nie gorszy - zapewniał Żurek z pewną dozą ekstrawagancji w zachowaniu tego czy innego aktora. Wielu jest z tym bardzo do twarzy. Ale przecież oskarżony w tym procesie uprawiał nie tylko samo aktorstwo: występował w roli moralizatora, środkami aktorskiego wyrazu potęgował oddziaływanie wychowawcze w stosunku do dzieci i młodzieży. Musiał być albo bardzo cyniczny, jeśli nie czuł obawy przed zdemaskowaniem, albo bardzo pewny poparcia swego środowiska”.
Obserwatorów z ławy prasowej zasko­czyła też reakcja siedzących w ławach dla publiczności aktorów. Demonstrowali swoją obecność głośnymi uwagami w obronie godności ich zawodu, protestowali, mimo zgody sądu, przeciwko robieniu zdjęć prasowych. „Trudno o bardziej oczywiste nieporozumienie” - komentował ich zachowanie dziennikarz „Prawa i Życia”.
Mieczysław Sojda po odzyskaniu wol­ności wrócił do aktorskiego dubbingu. Dzisiejsi przedszkolacy znają jego głos z telewizyjnego okienka.

KORZYSTAŁAM Z PUBLIKACJI SPRAWOZDAWCÓW SĄDOWYCH WYMIENIONYCH W ARTYKULE. NAZWISKA OSKARŻONYCH ZOSTAŁY ZMIENIONE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz