Znany
aktor kradł i włamywał się, bo ulegał swojemu partnerowi seksualnemu.
HELENA KOWALIK
Mieczysław
Sojda w toku śledztwa oderwał się jak drobny meteoryt od czarnej gwiazdy swego
życia aktora Jerzego Nasierowskiego i poszybował niezależnym procesowym torem”
- tak zaczęła w 1972 r. Marta Miklaszewska, dziennikarka „Literatury”, relację
z procesu znanego aktora. Opisała wygląd 40-letniego oskarżonego: „Baczki, mała
grzywka nad czołem, dżinsy i bluza kowbojska... Kostium nastolatka z cieniami
twarzy dojrzałego wieku”.
TEN PŁASZCZ BĘDZIE MÓJ
Przed sądem stanęli Mieczysław
Sojda i Danuta Bielik, celniczka na Okęciu. Prokurator odczytał zarzuty:
włamanie wspólnie z aktorem Jerzym Nasierowskim do samochodu ich znajomego,
Duńczyka Henryka B. Obcokrajowiec, przebywając jesienią 1971 r. w Polsce,
zatrzymał się w mieszkaniu Nasierowskiego. Uraczony kolacją z alkoholem, w
towarzystwie kobiety, nie zorientował się, że gospodarz wyszedł na chwilę z
mieszkania razem z Sojdą. Obaj aktorzy włamali się do samochodu Duńczyka i
zabrali stamtąd magnetofon Philipsa, płaszcz męski, latarkę i przeciwsłoneczne
okulary o łącznej wartości 400 dolarów. Sojda przechowywał łupy w swoim
mieszkaniu; płaszcz nosił jako swój.
Drugi zarzut dotyczył utrudniania
postępowania w sprawie napadu rabunkowego na szkodę aktorki Miry G. i jej
pomocy domowej Anny K. Sprawcami tego przestępstwa byli Jerzy Nasierowski i
jego młodociany partner seksualny Andrzej R., ale Sojda ukrywał i przechowywał
zegarek damski Miry G., wiedząc, że pochodzi z rabunku.
Prokurator oskarżył też
Mieczysława Sojdę o to, że w latach 1969-1972, przebywając z N. na wakacjach
we Francji, Włoszech i w Hiszpanii kradł w
hotelach i sklepach co popadnie: spodnie, koszule, popielniczki, serki.
W zarzucie czwartym chodziło o to,
że przez ponad siedem lat Sojda pomagał N. w sprowadzaniu z zagranicy licznych
paczek z poszukiwanymi na polskim rynku towarami, jak żyletki do golenia, paski
do zegarków, końcówki długopisów. Za deficytowe artykuły płacono zagranicznym
dostarczycielom wyłudzonymi lub ukradzionymi dziełami sztuki. Żeby nie budzić
podejrzeń skarbówki, paczki przychodziły na różne adresy pośredników, które
dostarczał Mieczysław Sojda, mający szeroki krąg znajomych.
Zarzut ostatni był żenujący:
dwukrotna sprzedaż bez zezwolenia znajomemu 100 dolarów.
Danuta Bielik trafiła na ławę
oskarżonych za to, że jako celniczka na Okęciu przyjęła od Nasierowskiego
kupon sztucznego futra oraz kosmetyki wartości 15 tys. zł w zamian za
ułatwienie obu aktorom przemycenia różnych towarów bez kontroli celnej.
CZWOROKĄT SERC
Dziennikarze po wysłuchaniu
prokuratora uderzyli w moralizatorski ton: „Sojda wpadł w bagienko czynów
niskich i szmatławych. W jaki sposób chce się on oczyścić z moralnej nędzy i
miałkości kilku lat swego życia ? ”
(„Prawo i Życie”). Sugerowali też,
że Sojda jest ofiarą swego partnera Jerzego Nasierowskiego. „Kierunki”:
„Proces odsłonił osobisty dramat tego człowieka”.
Jaki dramat? Andrzej R., świadek w
sprawie Sojdy, broniąc się przed skazaniem w swoim procesie (o sprawie Jerzego
Nasierowskiego i Andrzeja R. pisaliśmy w poprzednim numerze „Wprost”), tak
pisał do sejmowej Komisji Wymiaru Sprawiedliwości: „Pomówienie mnie przez Kubę
[tak się zwracano do Jerzego Nasierowskiego - red.]
jest zemstą erotyczną. Bo Kuba zerwał dla mnie z Sojdą, znosząc potem jego
wariactwa, a ja Kubę porzuciłem. Powstał czworokąt porzuconych serc. Jak do
tego doszło? Otóż Mieczysław kochał Kubę i chciał z nim być, Jakub kochał mnie
i chciał być ze mną, ale także z Mietkiem. Ja kochałem Bertę i chciałem być z
nią i też z Jakubem. Moje uczucie do Berty było strasznie silne, Sojda kochał
Jakuba też szalonym uczuciem. Ja byłem niezdecydowany. Gdy pokłóciłem się z
Kubą, szedłem do Berty. Ona była na mnie zła, ale w końcu przebaczała i
widzieliśmy naszą przyszłość wspaniałą. W tym czasie porzucony Kuba dzwonił do
Mieczysława, który wciąż czekał na jego powrót i zapewniał go, że teraz już nic
ich nie rozłączy. Sojda przeprowadzał się wówczas do Kuby i było im wspaniale.
Ale niezbyt długo. Bo wkrótce N. dzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że z Sojdą
nic go już nie łączy. Ja często czekałem na ten telefon, bo cierpiałem przez
Bertę, która podrywała w Europejskim cudzoziemców za dewizy, a mnie mówiła, że
to dla nauki języków obcych. Był to więc kwadrat czterech uczuć, jakże
zależnych od siebie. Kwadrat, w którym żaden bok nie mógł być szczęśliwy bez
jednoczesnego unieszczęśliwienia drugiego. Ale na dnie tej męczarni leżała
rozkosz”.
Sojda o swoim intymnym związku z
Jerzym-Kubą mówił na procesie przy publiczności, choć sędzia uprzedzała, by nie
ujawniał zbyt wielu szczegółów życia osobistego, gdyż nie to jest przedmiotem
rozprawy.
Ale oskarżony musiał z siebie
wszystko wyrzucić, gdy do niego dotarło, co napisał do sądu wezwany na świadka Nasierowski,
już wówczas aresztowany: „Z przykrością zawiadamiam, że nie będę mógł się stawić
na procesie mego byłego znajomego Mieczysława Sojdy, ponieważ jestem pilnie
zajęty opracowywaniem skomplikowanych zagadnień filozoficzno-literackich”. Gdy
mimo to został doprowadzony na salę rozpraw, oświadczył, że nie ma nic do
powiedzenia i chce wrócić do celi.
KUPOWAŁEM SOBIE MIŁOŚĆ
- Jerzego poznałem w szkole
teatralnej - zaczął swoje wyznanie oskarżony Sojda.
- Broniłem się przed nim.
Próbowałem walczyć ze swoim uczuciem. Potem skapitulowałem. Kochałem go,
chciałem mu poświęcić życie. Byłem szczęśliwy, że mogę mu dać z siebie
wszystko.
Po rozstaniu z żoną przez blisko
14 lat prowadził z Nasierowskim wspólne gospodarstwo. - Ja byłem tym, który
dawał uczucie i pieniądze - zeznał w sądzie.
- Kuba od dawna już nie grał, więc
prawie nie zarabiał. A musiał mieć wszystko wspaniałe: mieszkanie, samochód,
wakacje. Chciał, żeby w aktorskim świecie mówiono o jego wystawnych
przyjęciach. Ja bardzo dużo na to pracowałem. W teatrze, w radiu, telewizji,
kabarecie. Teraz wiem, że kupowałem sobie tę miłość.
W wyjaśnieniach Sojdy pojawia się
Andrzej R., jego 17-letni zwycięski rywal.
- Kiedyś ci dwaj zamknęli się w
pokoju. Stałem pod drzwiami całą noc, przeżywając tortury - opowiadał
oskarżony.
Koledzy ze sceny potwierdzali na
sali sądowej, że od pewnego czasu przechodził on załamania, wpadał w depresję.
Przyczynę frustracji łubianego aktora upatrywali w tym, że rozstał się z
Nasierowskim, który zamieszkał z nastolatkiem. Tymczasem był jeszcze inny powód
udręki „wujcia Mięcia”: Jerzy zwierzył mu się, że chodzi na włamania. Od dawna.
Już na studiach okradł z koleżanką mieszkanie znanego scenografa. Zrabowane
zabytkowe zegary wywieźli do Londynu i sprzedali na aukcji.
Sojda był rozdarty. Z jednej
strony oburzony, z drugiej - gotów ochraniać swojego wieloletniego partnera
przed odpowiedzialnością karną. Te uczucia nie opuściły go nawet wtedy, gdy
sam, już oskarżony o włamanie do samochodu
obcokrajowca, siedział w ławie sądowej.
Zapewne dlatego kilkakrotnie zmieniał
wersje swoich wyjaśnień, popadał w sprzeczności. Przyznawał się do zarzucanych
mu czynów, a następnie odwoływał, kwestionując sposób określenia jego winy.
Twierdził na przykład, że nie okradł samochodu Duńczyka zaparkowanego pod
Barbakanem. - Ja tylko byłem przy tym obecny. To N. wyjął rzeczy naszego
gościa. Jedynie zgodziłem się przewieźć je do mojego mieszkania - wyjaśniał.
Wiedział, że jego partner ma na
sumieniu kilka kradzieży, sam był świadkiem, jak w czasie ich pobytu w Paryżu
ukradł w kafejce aparat telefoniczny i uciekał ze zdobyczą na widok policjanta.
- Dlaczego oskarżony - zapytała
sędzia - gdy zorientował się w niecnych zamiarach swego partnera, nie zostawił
go przy samochodzie samego?
- Byłem niemoralny, wprost świnią.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie prócz tego, że chciałem N. chronić.
- Chodził pan w płaszczu
ukradzionym z samochodu...
- To straszne, co powiem, ale ten
płaszcz mi się podobał. Coś się stało we mnie takiego, że nie miałem
skrupułów, a przecież mogłem rzucić tym płaszczem za Jakubem. Rano pojechaliśmy
z panem B. na komisariat złożyć zameldowanie o kradzieży. Duńczyk podał, że
skradziono mu rzeczy bardzo wartościowe. Wyraźnie przesadził, np. twierdził, że
płaszcz był długi, skórzany, a to była raczej kurtka z wełny. No, ale myśmy
rzekomo tego okrycia nie widzieli, bo zostało w samochodzie.
Usatysfakcjonowany uzyskanym odszkodowaniem
Duńczyk wyjechał z Polski, a Sojda uzyskał od Nasierowskiego obietnicę, że
więcej włamań nie będzie.
Z ZEGARKIEM NA KOMENDĘ
Wkrótce jednak spotkało go
rozczarowanie. W mieszkaniu przyjaciela dostrzegł przedmioty, które widział u
ich wspólnej znajomej Miry G., m.in. jej mały złoty zegarek. Wiedział, że
została okradziona, o to dwukrotnie.
Przyciśnięty Nasierowski wyznał, że obrabował aktorkę wspólnie ze swoim
kochankiem Andrzejem R. Wtedy Sojda wymyślił szantażowanie Jerzego dla jego
dobra. Zabrał zegarek i zagroził, że jeśli jeszcze raz usłyszy, że ci dwaj
obrabowali kogoś, zawiadomi milicję, kto się włamał do mieszkania Miry. Na
dowód pokaże zegarek.
Następnie poszli z Jerzym do pani
G., aby ją pocieszać. Gosposia aktorki z płaczem wspominała, co przeżyła
podczas włamania do wilii. - Weszłam do pokoju, usłyszałam głos: „Nie patrz w
tył, bo cię zabiję”. Poczułam uderzenie w tył głowy, upadłam, ocknęłam się
dopiero rano. Miałam związane ręce, leżałam na podłodze.
Sojda, żarliwie współczując obu kobietom,
zadbał o zapewnienie Jerzemu N. alibi. Mimochodem wspomniał, że w czasie gdy
złodzieje plądrowali dom aktorki, jego przyjaciel był w Sali Kongresowej.
Telefonował stamtąd do niego.
Na początku 1972 r. Mieczysław
Sojda gościł u amerykańskiej Polonii. Tam dotarła do niego plotka o obrabowaniu
ciotecznej siostry Nasierowskiego, która ze sporym dobytkiem wróciła z Włoch.
Usłyszał, że złodzieje pod nieobecność właścicielki otworzyli jej mieszkanie
podrobionymi kluczami; na oryginalnych milicja znalazła drobinki plasteliny.
Sojda wiedział, że taką metodę kradzieży stosuje Jerzy. Miał złe przeczucia, że
jego niewierny partner nie dotrzymał obietnicy o zaprzestaniu rabunku.
Kolejna bulwersująca wiadomość z
Polski była taka, że dzień przed włamaniem Nasierowski podejmował kolacją syna
owej kuzynki. Sporo wypili. Gdy prowadzący dochodzenie zapytał znanego aktora,
kogo podejrzewa, ten wskazał na syna poszkodowanej. Młody człowiek niewiele
pamiętał z tego wieczoru, plątał się w zeznaniach, trafił więc do aresztu.
Później zostali też zatrzymani Nasierowski i jego młodociany partner, ale
szybko ich wypuszczono.
Sojda był załamany. Na procesie zeznawał
świadek, który zaraz po powrocie aktorskiej ekipy z zagranicznych występów
nagrywał z nim audycję w radiu: - Wchodzę do studia, a Sojda leży na dywanie.
Pytam, co jest. „Najgorsza rzecz to zawieść się na przyjacielu” - słyszę. I
widzę twarz wykrzywioną grymasem płaczu.
Sojda zdecydował się iść z
zegarkiem na milicję. Dostarczony dowód pozwolił na wszczęcie umorzonego już
śledztwa.
Andrzej R. dopatrywał się mniej
szlachetnych przyczyn takiego zachowania.
- Miecio doniósł na nas milicji,
bo nie mógł znieść, że gdy wrócił z Ameryki, myśmy się wyrwali z Kubą do
Zakopanego. Gdyby wiedział, że ja tam skończyłem z Jakubem, zapewne by milczał
- zeznał jako świadek na procesie Sojdy.
Co do zarzutu nielegalnego handlu
z cudzoziemcami Sojda tłumaczył, że nigdy „nie miał głowy handlowej”, całą
akcją kierował Jerzy. On tylko dostarczał adresy znajomych, którzy za niewielką
opłatą zgadzali się na rolę pośredników w odbiorze
zagranicznych przesyłek, aby właściwy adresat uniknął płacenia podatku od
zwiększonych dochodów. Nie wiedział, że jest to interes na tak dużą skalę.
Żadnych korzyści materialnych z tego nie miał.
TO MORALNA DEGRENGOLADA
Sąd uniewinnił Sojdę z zarzutu
utrudniania śledztwa w sprawie napadu na willę Miry G. (przez ukrywanie dowodu
rzeczowego), bo uwierzono oskarżonemu, że zabrany z mieszkania Nasierowskiego
zegarek służył do ostrzeżenia notorycznych włamywaczy, aby powstrzymali się
przed następnymi kradzieżami. W toku przewodu sądowego nie ostał się też w
pełni prokuratorski zarzut kradzieży różnych przedmiotów w hotelach i sklepach
zagranicznych kurortów. Oskarżonemu udowodniono zabór tylko kilku gadżetów, np.
popielniczki z plaży w Cannes czy wystawionych w hotelowej recepcji widokówek.
S ąd wziął pod uwagę 40 lat
nienaganne - go życia Sojdy i wbrew żądaniu prokuratora, który żądał dla
oskarżonego pięciu lat więzienia, skazał go na dwa lata pozbawienia wolności
oraz grzywnę.
Również w sprawie celniczki z
Okęcia sędziowie doszukali się okoliczności łagodzących. Oskarżona sama się
przyznała, że pomagała obu aktorom uniknąć podczas odprawy na lotnisku otwarcia
walizek; sędziowie uwierzyli, że nie robiła tego ze złej woli. Wierzyła słownym
deklaracjom, bo nie podejrzewała znanych artystów, że oszukują. Gdy
zorientowała się w rozmiarach przemytu, poprosiła swojego zwierzchnika o
przeniesienie na inne stanowisko.
Sąd skazał byłą celniczkę na
półtora roku więzienia i grzywnę. Postanowił też warunkowo uchylić areszt wobec
obojga oskarżonych. Tę ostatnią decyzję publiczność na sali przyjęła
oklaskami. Wśród ucieszonych byli również sprawozdawcy prasowi. Solidarnie nie
atakowali Sojdy, a nad Danutą Bielik pochylali się ze współczuciem, bo „dawało
się zauważyć, jak nerwy tej naiwnej, przypadkowej przestępczyni napinają się
ponad jej wytrzymałość”.
Sprawozdania z sal sądowych
zazwyczaj były opatrzone odautorskimi komentarzami. Barbara Seidler z „Życia
Literackiego” pytała: „Jak to się mogło stać, że Sojda, utalentowany aktor, cieszący się
nienaganną opinią, [...] godzi się na to, że najbliższy przyjaciel na jego
oczach okrada samochód swego gościa?” Bo miotały nim namiętności, odpowiadała
reporterka. Te najgłębsze, najskrytsze. I przestrzegała przed wyrokami ulicy:
„Wychodziłam z sali rozpraw z głębokim przekonaniem, że rozumny wyrok, jaki
zapadł w tej sprawie, był lekcją nie tylko dla Sojdy, ale i dla tych, którzy
trudną sprawę chcieli pochopnie osądzić sami, nie bacząc na to, że wyrządzą
komuś dodatkową krzywdę. A przecież oskarżony miał już dostatecznie wielki garb
do dźwigania”.
Reporter „Prawa i Życia” Edmund
Żurek nie mógł też się zgodzić na pojawiające się w kuluarach sadowych i poza
nimi próby „wekslowania wydarzeń z toru właściwego na pozorny, świadomie
bałamutny”. Bo nie był to proces ludzi, których całą winą jest ich seksualna
odmienność. Ich wina mieści się w kategoriach aż nazbyt pospolitych. „Nikt się
nie gorszy - zapewniał Żurek z pewną dozą
ekstrawagancji w zachowaniu tego czy innego aktora. Wielu jest z tym bardzo do
twarzy. Ale przecież oskarżony w tym procesie uprawiał nie tylko samo
aktorstwo: występował w roli moralizatora, środkami aktorskiego wyrazu
potęgował oddziaływanie wychowawcze w stosunku do dzieci i młodzieży. Musiał
być albo bardzo cyniczny, jeśli nie czuł obawy przed zdemaskowaniem, albo
bardzo pewny poparcia swego środowiska”.
Obserwatorów z ławy prasowej zaskoczyła
też reakcja siedzących w ławach dla publiczności aktorów. Demonstrowali swoją
obecność głośnymi uwagami w obronie godności ich zawodu, protestowali, mimo
zgody sądu, przeciwko robieniu zdjęć prasowych. „Trudno o bardziej oczywiste
nieporozumienie” - komentował ich zachowanie dziennikarz „Prawa i Życia”.
Mieczysław Sojda po odzyskaniu wolności
wrócił do aktorskiego dubbingu. Dzisiejsi przedszkolacy znają jego głos z
telewizyjnego okienka.
KORZYSTAŁAM Z PUBLIKACJI SPRAWOZDAWCÓW
SĄDOWYCH WYMIENIONYCH W ARTYKULE. NAZWISKA OSKARŻONYCH ZOSTAŁY ZMIENIONE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz