Ci,
którzy chcą „wielkiej zmiany" - w tych wyborach mogą dostać Andrzeja Dudę
z PiS, a w następnych całe PiS. Czy o to im chodzi?
Ile
razy można, dajcie spokój, nie straszcie, zajmijcie się Komorowskim i Platformą
- to częste reakcje na przypominanie o zagrożeniach płynących z ewentualnych
zwycięstw wyborczych PiS i jego prezydenckiego kandydata. „Straszenie PiS-em
już nie działa” - powtarzają różni specjaliści od marketingu politycznego.
Spróbujmy zatem wyjaśnić,
co chodzi w tym straszeniu.
Bo może jest tak, że PiS było
kiedyś okropne, ale zmieniło się na lepsze i to już jest całkiem inna partia
niż przed 10 laty? Zastanówmy się jednak,
czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego prezes Kaczyński miałby zrezygnować
ze swojej doktryny politycznej, którą wyznaje od lat i która wciąż daje mu
władzę na prawicy? Przeciwnie, jego determinacja po ośmiu latach staczania się
kraju w przepaść - bo tak w istocie określa PiS rządy Platformy - mogła tylko
wzrosnąć. Wystarczy zresztą zajrzeć do programu na partyjnej stronie
internetowej, słuchać zapowiedzi, odczytywać sens i groźby w nich zawarte. A
czego nie mówi Kaczyński, dopowiadają jego medialni zwolennicy. O rozmiarach
„zmiany”, jaka jest już szykowana, można poczytać na prawicowych portalach.
Poza tym, mimo różnych przesunięć
personalnych, Jarosław Kaczyński od lat używa w swojej polityce tych samych
ludzi, którzy są mu posłuszni i wierni i podzielają w pełni jego wizję świata.
Czasami, jak teraz, chowa ich w cieniu, gdy nie widać choćby Macierewicza czy prof. Pawłowicz, bo na plakatach jest twarz Andrzeja Dudy. Ale
oni pojawią się natychmiast, gdy ten flirt się skończy. Już w samym chowaniu
najważniejszych działaczy, w zaklęciach „niepokornych” publicystów, aby prezes
wytrzymał, nie dał się sprowokować, nie chlapnął czegoś za bardzo szczerego,
zawiera się cały fałsz tej kampanii, wyborcza mimikra, która ma zwieść
odbiorców polityki. Oznacza: teraz poudawajmy, a sobą będziemy po zwycięstwie.
Przypomnijmy w skrócie, na czym
polega - wciąż podtrzymywana - koncepcja państwa Jarosława Kaczyńskiego. To
państwo, gdzie partia zdobywająca większość w parlamencie przyznaje sobie prawo
do przejęcia wszystkich instytucji, narzucania ideologii i moralnego
przywództwa. Nie jest to już demokracja liberalna, zakładająca równoważenie
władz i wpływów oraz ochronę mniejszości, także politycznych, ale coś, co się w
Rosji nazywa demokracją suwerenną, gdzie zwycięzca bierze wszystko, po czym
dokonuj e sanacji, tropi układy, mianuje wrogów.
W tym systemie liczy się
zrealizowanie partyjnych postulatów za pomocą wszelkich dostępnych metod:
prowokacji, kłamliwych obietnic, insynuacji, oszczerstw, niewydarzonych
koalicji, S napuszczania jednych grup społecznych i zawodowych na inne, i fobii
wobec sąsiednich krajów, historycznych resentymentów, antyunijnych obsesji.
Pamiętamy, że jeśli czegoś nie udawało się zrobić po myśli PiS, mówiło się z
pogardą o tzw. Imposybilizmie prawnym. Jeśli
na coś nie zgadzał się Trybunał Konstytucyjny, szukano haków w życiorysach
sędziów, jeśli media nie były posłuszne, to w kilkadziesiąt godzin PiS
znowelizowało ustawę, zmieniło skład KRRiT i wprowadziło swoich ludzi na
Woronicza i do innych stacji. Znany był
niechętny stosunek PiS do organizacji pozarządowych.
Kaczyński, podobnie jak teraz
Orban na Węgrzech, rozwijał system osobistej władzy. Chciał państwa
autorytarnego i centralistycznego, gdzie „uczciwi obywatele nie mają się czego
bać”, ale kryteria tej uczciwości ustala omnipotentna partia. Gdzie państwo
jest traktowane nie jako sługa obywateli, ale jako wartość nadrzędna, gdzie
obywatele powinni służyć władzy, która uosabia jego majestat. Państwo PiS to
kwintesencja systemu, który rozdaje, nagradza posłuszeństwo i napiętnuje tych,
którzy - jak to się czasami ujmuje na Węgrzech Orbana - „nie chcą się włączyć w
pozytywną pracę dla narodu”.
Takie podejście widać iw uładzonym
Andrzeju Dudzie, który np. ogólnie dopuszcza referenda, ale wyklucza je w
kwestiach światopoglądowych, niepodlegających, jak należy rozumieć, dyskusji.
To jest esencja takiego myślenia. Jego istotą jest brak zaufania do procedur,
ustaleń, standardów płynących z innych źródeł niż własny komitet polityczny.
Oraz przekonanie, że aby pożądany projekt państwa mógł się powieść, trzeba
wszystkie stanowiska obsadzić właściwymi, uświadomionymi ideologicznie ludźmi,
czyli własnymi kadrami.
PiS ma
ambicje wypowiadać się o wszelkich dziedzinach, sprawdzać proces wychowawczy
młodzieży, zawartość podręczników, treść teatralnych spektakli i programów telewizyjnych. A także
ludzkich biografii, rodzinnych i
towarzyskich powiązań, sieci interesów - w przekonaniu, że świat widzialny nie
jest prawdziwy, że za nim kryje się prawdziwa rzeczywistość, którą należy
zdemaskować. To politycy PiS - jako jedyni w polskim życiu publicznym - mówili
o „genetycznym patriotyzmie" i wrodzonym „zaprzaństwie", o tym, że
jedni są z pokolenia AK, a inni wręcz przeciwnie. Ta głęboka nieufność wobec
ludzi, szukanie ukrytych, niskich motywów, spisków, zależności, jakie stoją za
faktami i osobami, to może najbardziej charakterystyczna cecha państwa PiS,
którego uosobieniem stał się zależny od rządu prokurator.
Idea IV RP, nawet jeśli dziś nie jest wprost przyzywana, jest
jeszcze bardziej obowiązująca niż wiatach 2005-07, jako że została wyposażona
w wielki mit - smoleński, ofiary poniesionej w służbie wielkiej idei. Zresztą
to ideologiczne wyposażenie jest bez przerwy wzbogacane, samo się rozwija i
napędza. Czy to w postaci polityki historycznej, czy w rozkręcaniu swoiście
praktykowanej lustracji kolejnych pokoleń „resortowych dzieci", w
kompromitowaniu wybranych do odstrzału autorytetów. I wreszcie, we wzmacnianiu
politycznej symbiozy z Kościołem i jego najbardziej konserwatywnymi hierarchami,
a już zwłaszcza z ojcem Rydzykiem.
Ale racjonalizacja, jaka
towarzyszy kampanii Andrzeja Dudy, idzie dalej: słychać, że PiS w istocie nigdy
nie było takie straszne, jak głosiła propaganda Platformy że jego wady i
grzechy wyolbrzymiano. Fakt, im bardziej oddalamy się od 2007 r., im bardziej
pamięć się zaciera (a wielu obywateli dorosło do praw wyborczych w latach
następnych), tym łatwiej twierdzić, że PiS było i jest normalną partią, nie
lepszą i nie gorszą od innych. I czymś naturalnym jest zastąpienie - wolą
wyborców -do tej pory rządzących, jakże zmęczonych i wypalonych, ekipą
Jarosława Kaczyńskiego, za którym stoją przecież miliony Polaków. Piszemy o tym
często (nie tylko zresztą my, ostatnio prof. Marcin Król
mówił o wyjątkowej, „toksycznej”, roli PiS w polskiej współczesnej demokracji),
że nie powinno się popełniać błędu i sprowadzać dzisiejszego konfliktu
politycznego do poziomu normalnej jakoby gry parlamentarnej. Dobrze wiemy, jak
można system demokratyczny używać i nadużywać.
Jest też kolejna interpretacja
pozwalająca uspokajać i usypiać myśli i sumienia. Według takiej zasady: może
PiS było okropne i nie do zniesienia, ale Platforma też jest taka. Grzechy się
zatem równoważą, więc gra zaczyna się od początku, pamięć jest amputowana,
scena polityczna zresetowana. Bomba znowu idzie w górę: niech wygra lepszy.
Przy czym Andrzej Duda w jakiś cudowny (kampanijny) sposób został w oczach
wielu wyborców odspawany od PiS, nie reprezentuje już w ogóle Kaczyńskiego,
Macierewicza i reszty, a Komorowski przeciwnie - za nim ma stać cała arogancja
Platformy, wszystkie jej nieudolności i przewiny.
A może w tym „nie straszcie
PiS-em" chodzi o to, że nawet jeśli PiS wróci do władzy, to nie będzie miało
dawnej siły, wejdzie w trudne koalicje, uwikła się w wewnętrzne walki i znowu
źle skończy. A Platformie przyda się przerwa we władzy i nauczka.
Już pojawiają się sugestie, że
może lepiej, żeby prezydent był z PiS, a rząd Platformy. A jeśli Duda w
przyszłości wygryzie Kaczyńskiego, to jeszcze lepiej. Jednak w pierwszym
przypadku grozi piekło konfrontacyjnej kohabitacji i dwuwładza, a druga
możliwość nie istnieje, gdyż Duda jako głowa państwa nie może zostać prezesem
PiS, już szybciej zostanie nim Joachim Brudziński. Natomiast objęcie przez PiS
rządów, zwłaszcza w podwójnej postaci (prezydent i premier), zapewnia powrót stanu
podwyższonej gorączki, politykę faktów dokonanych, agresję „niepokornych”
mediów, na wszystkich wrogów Partii, Prezesa i Państwa. Gwarantuje rozliczenia,
zapewne procesy sądowe i przed Trybunałem Stanu, które są już zapowiadane,
awanturnictwo w polityce zagranicznej, a także usankcjonowanie „patriotycznej”
propagandy historycznej.
Gdyby Andrzej Duda teraz wygrał,
będziemy mieli od razu pokazową lekcję tego typu polityki. Można być pewnym, że
nowy prezydent natychmiast rozpocząłby kampanię wyborczą PiS, wykorzystując
wszystkie możliwości, jakie daje urząd prezydencki w destrukcji i oporze wobec
rządu. Wyobraźmy sobie, jak w dzień po zaprzysiężeniu Andrzej Duda wnosi do
Sejmu projekt ustawy obniżającej wiek przechodzenia na emeryturę. Ustawa przed
wyborami oczywiście by nie przeszła, ale ustawiłaby całą kampanię i zepchnęła
Platformę do głębokiej defensywy. PiS nie zawracałoby sobie głowy rachunkiem
ekonomicznym, zwłaszcza odsuniętym w przyszłość, kiedy ma do załatwienia
polityczną misję.
Zresztą PiS nigdy nie udowodniło,
że ma ludzi kompetentnych w sprawach ekonomicznych i finansowych, że - poza
rozdawaniem publicznych pieniędzy-ma jakąkolwiek koncepcję rozwiązywania
problemów społecznych i gospodarczych. Jego rządy przypadły na końcówkę
świetnej koniunktury ekonomicznej, a specjalnych efektów nie było widać. Tak
jak dzisiaj Polacy emigrowali, szukali pracy, zaciągali ryzykowne kredyty,
służba zdrowia kulała, a autostrady powstawały powoli. Bo PiS całe serce
wkładało w inne sfery - dorzucało gratis zimną wojnę domową.
A jednak najbardziej
prawdopodobnym powodem tego, że „straszenie PiS-em już nie działa" (lub
działa słabiej), wydaje się przemożna chęć ukarania PO.
Nawet jeśli jedyną możliwością
pognębienia PO jest powrót PiS do władzy, to trzeba to zrobić - to rozumowanie
w najbardziej może kuriozalny sposób wyrazili przedstawiciele środowisk gejowskich,
mówiący o możliwości poparcia Andrzeja Dudy za to, że PO nie doprowadziła do
zalegalizowania związków partnerskich. I za to geje poprą kandydata partii,
która zmierza w kierunku katolickiego fundamentalizmu.
Psychologicznie można to nawet
zrozumieć, frustracja sięgnęła zenitu. Jeden z blogerów, znany scenarzysta,
pytał niedawno, jak długo można popierać partię, która regularnie daje kopa w
d...
Platforma, pewna poparcia ze
strony tych, którzy z powodów kulturowych i estetycznych nigdy na PiS nie zagłosują,
nie robiła wiele, aby swój żelazny elektorat docenić. I chociaż rzeczywiście
nie pójdzie on zagłosować na Dudę i PiS, coraz liczniej odmawia swojego głosu
na PO, czasami szukając kogoś takiego jak Paweł Kukiz. Kukiz nie jest przyczyną
kłopotów Komorowskiego, ale skutkiem zaniedbań całej jego formacji.
Rockman polityk stał się
katalizatorem, wokół którego skupiło się całe niezadowolenie. Świadczy o tym
fakt, że w tym samym momencie, kiedy Komorowskiemu notowania zaczęły
dramatycznie spadać, Kukizowi zaczęły gwałtownie rosnąć, przy płaskiej linii
poparcia dla Andrzeja Dudy. Błędem Komorowskiego i Platformy było tak silne
akcentowanie „obrony dorobku”, bo rodziło to przekonanie, zwłaszcza wśród
młodych, że - może z drobnymi korektami - tak już będzie, że kraj osiągnął
stan docelowy. A ten stan, który należy zachować i pielęgnować, zastał ich w
miejscach i sytuacjach, które im głęboko nie odpowiadają. Po zbudowaniu
instytucjonalnej demokracji młodsze pokolenia oczekują jakiegoś drugiego etapu,
tym razem ekonomicznego przyspieszenia, perspektyw życiowego awansu. Takiej
perspektywy Komorowski nie pokazał. Ale nie zrobił też tego przekonująco
Duda. PiS za to zagraża regresem demokratycznego systemu, który udało się przez
ćwierćwiecze stworzyć.
Niemniej Platforma w końcu
upadnie, jeśli nie ułatwi życia swoim wyborcom. Nie może ich wciąż zmuszać
tylko do negatywnych decyzji wyborczych, do głosowania na siebie głownie w
obawie przed PiS, do zostanie do reszty
znienawidzona, jeśli chce przetrwać, powinna się zmienić, pokazać energię,
pozbyć się balastu karierowiczów, cwaniaków, ludzi bez moralnego kręgosłupa,
zwalczać bylejakość i lenistwo. Ale nie tylko o zmianę samej siebie chodzi.
Także o przyjrzenie się państwu jako systemowi, biurokratycznym absurdom,
nepotyzmowi, kolesiostwu. Trzeba porządnie przejrzeć kodeksy, system
podatkowy, biurokratyczne absurdy, marną pracę wielu instytucji, w tym wymiaru
sprawiedliwości. PO musi się wyrwać z marazmu i na nowo siebie opowiedzieć:
jaki ma system wartości poza coraz bardziej enigmatyczną „europejskością”.
Platformę, po odejściu Tuska,
czeka odtworzenie politycznego i ideowego języka, który będzie w stanie
zetrzeć się z ekspansywną prawicową narracją. Trzeba jasno powiedzieć, że
gdyby na miejscu PiS, w roli opozycji, była jakaś normalna, umiarkowana
chadecja albo socjaldemokracja, która chciałaby naprawiać i poprawiać państwo,
a nie wywracać, mścić się i szukać winnych, Platforma nie utrzymałaby się u
władzy pięć minut.
A jednak właśnie teraz, i mimo
wszystko, nadchodzi czas piekielnie trudnych wyborczych rozstrzygnięć.
Decydując się na amputację z pamięci ostatnich 10 lat, wyrzucenie ze świadomości
sporu PO z PiS i jego przyczyn, wkracza się na pole polityki szczerej,
oburzonej, jakoś w tym prawdziwej, ale jednak i naiwnej. Bo oznacza to, że ma
zwyciężyć sama lepsza kampania i lepszy kampanijny produkt. Problem w tym, że
przedmiotem wyboru nie jest kampania czy zwycięzca debaty, ale prezydent
kraju. Może jednak warto uwzględnić to, co wiemy o ludziach, partiach,
przypomnieć sobie, kto kim był i jak się zachowywał pięć czy dziesięć lat temu.
Można ogłosić amnestię czy amnezję, ale ze świadomością, że zainteresowany
nigdy nie wyraził skruchy, przeciwnie, ze wszystkiego, co robił, jest dumny i
zamierza na nowo podjąć swoje dzieło.
Tym razem PiS, nauczone doświadczeniami,
jeśli odzyska realną władzę, zacumuje w niej znacznie skuteczniej i na dłużej.
Kaczyński i jego ekipa długo się do tego przygotowywali, naoglądali Orbana. A
jeśli ich obóz zdobędzie jeszcze większość konstytucyjną, obudzimy się w
całkiem innym kraju. Nagle znowu okaże się, że ta poniewierana, grzeszna i niezgułowata
Platforma oraz hejtowany bez umiaru Komorowski jednak przed czymś nas chronili.
Ale reklamacji już nie będzie miał kto przyjmować.
To jeszcze przećwiczmy
scenariusze. Platforma po porażce, zwłaszcza dotkliwej, Komorowskiego - i
własnej w październiku, raczej tego nie przetrzyma, rozpadnie się,
przeszereguje; powstaną nowe, nieduże polityczne byty. Pozostanie mocarne PiS i
stadko skłóconych, bezradnych ugrupowań, z których Kaczyński będzie sobie
dobierał koalicjantów i mianował opozycję. Niewykluczone, że już od razu po
zwycięstwie Dudy rozpocznie się rekonstrukcja politycznej sceny, może paść
hasło przyspieszonych wyborów, żądanie dymisji rządu, przeciąganie PSL. Jeśli
teraz wygra Duda, to głosowanie na PiS w wyborach parlamentarnych będzie przedstawiane
przez Kaczyńskiego jako oczywista konsekwencja: bez PiS u władzy obietnice Dudy
z kampanii nie będą mogły być zrealizowane. A kiedy w trzecim etapie Operacji
Zmiana PiS władzę dostanie i przejrzy już rządowe biurka, nagle okaże się, do
jakiej „ruiny” doprowadziła kraj Platforma, że jest znacznie gorzej, niż Duda i
Kaczyński przypuszczali. Nie da się więc na razie dotrzymać obietnic z
kampanii, ale można za to szukać winnych, w czym PiS zawsze się specjalizowało.
I zacznie się polowanie.
Jakkolwiek by zatem ładnie i
płomiennie mówić o potrzebie zmiany, wpuszczaniu świeżego powietrza do życia
publicznego, o potrzebie nowych twarzy (Andrzej Duda), nowego stylu i idei, na
dzisiaj realna zmiana oznacza jedno - zmianę na PiS. Żadna alternatywa nie wchodzi w grę. Całe oburzenie
młodych na system, ich zrozumiała często frustracja, obudzony polityczny
instynkt, nagłe poczucie podmiotowości i duma z tym związana, powodują,
jakkolwiek przykro to zabrzmi - że na końcu może wyskoczyć stare dobre PiS.
Jeśli ktoś nie chce Komorowskiego, a zarazem godzi się, że w konsekwencji
nastanie Duda i wróci partia Kaczyńskiego, to jest to przynajmniej myślenie
spójne. Jeśli jednak ktoś odrzuca PO, ale nie chce też PiS, narodowo-katolicko-wodzowskiego
państwa, to takiej oferty w politycznym sklepiku na razie nie ma. Ani w tych
wyborach, ani przypuszczalnie w następnych, parlamentarnych. PiS wyskoczy
zawsze. To nie straszenie, tylko bardzo przykra logika.
Mariusz Janicki,
Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz