Śledczy coraz głębiej
wnikają w interesy SKOK Wołomin. I odkrywają cały wręcz przemysł wyprowadzania
cudzych pieniędzy na wielką skalę.
Violetta Krasowska
Rezydent
Szwajcarii, skromny, niepozorny 58-letni Jan L., to kolejny zatrzymany w
śledztwie gorzowskiej prokuratury, dotyczącym wyłudzeń w SKOK Wołomin. Kolejna
już persona powiązana z dawnymi służbami wojskowymi, która ma za sobą „imponujący
uzysk”, czyli wyprowadzenie i pranie pieniędzy idących w miliony dolarów.
Miliony z VAT
Policjanci z pionu przestępczości
gospodarczej nazywają go pionierem w branży oszustw finansowych. To on już na
początku lat 90. rozkręcił jedną z pierwszych, dziś tak powszechnych,
„karuzel”, służących wyłudzaniu zwrotu podatku VAT. Słowo
karuzela odnosi się do metody: faktury - w przypadku Jana L. za zakup i
sprzedaż elektroniki - przepuszczane są przez wiele firm, często istniejących
tylko na papierze, tak by wartość towaru rosła, zwrot VAT był większy, a skarbówka za nim nie trafiła.
W czasach gdy większość polskich
biznesmenów przechodziła z łóżek polowych na szczęki, Jan L. - z zawodu
ślusarz spawacz, a według naszych źródeł człowiek związany z WSI - miał już
ogromne możliwości i światowe kontakty. Był prokurentem spółek w takich
rajach podatkowych, jak Panama czy Zachodnie Samoa. Później okazało się, że te
prokury same były na swój sposób sprokurowane, a dokładniej sfałszowane. Jan
L. kupował na ich podstawie udziały w kolejnych spółkach joint venture, które wtedy jako spółki z udziałem kapitału zagranicznego
były zwolnione z podatku dochodowego. Spółki importowały elektronikę, na końcu
ją sprzedając. Jak ustaliło śledztwo, firm były dziesiątki, jedne padały, w ich
miejsce powstawały nowe. Wszystko działało jak jedno wielkie przedsiębiorstwo:
byli ludzie odpowiedzialni za rejestrowanie firm, produkcję fałszywych
dokumentów, byli księgowi, skarbnicy i wynajęci na stałe adwokaci.
Koniec końców pieniądze z tych
wszystkich spółek trafiały na konto Jana L. i
jego wspólnika Zbigniewa B. - technika melioranta z zawodu i biznesmena,
właściciela wielu firm. Obaj mieli zaświadczenia celne potwierdzające, że
pieniądze zostały legalnie wwiezione do Polski. Zaświadczenia okazały się
sfałszowane. Prokuratura znalazła u nich w sumie sfałszowane deklaracje celne
na 22 min doi. i prawie 3,5 min marek.
Zaliczani byli do tzw. rekinów'
świata przestępczego - wspomina emerytowany dziś policjant z wydziału do walki
z przestępczością zorganizowaną (sprzed CBS). Bo też wtedy, w latach 90., ten
duet uchodził za zaplecze biznesowo-inwestycyjne grup przestępczych: gangu
pruszkowskiego i konkurencyjnego wołomińskiego. Sam Jan L., zanim poszedł w
interesy, zaczynał od czystej gangsterki: przerzut narkotyków z Brazylii do
Wiednia, kradzieże samochodów i fałszerstwa.
Ściany z
cegiełek
Jak wyliczyła później skarbówka,
na działalności duetu Skarb Państwa wiatach 1993-97 stracił 24 min zł w niezapłaconych
podatkach. Do tego wyłudzenie podatku VAT - prawie 17
min zł.
Pieniądze z lewych interesów obaj
wydawali z rozmachem. Kwotą 18 tys. funtów zasponsorowali jedną z Wicemiss
Polonia, a także dołożyli do kampanii kandydatowi na prezydenta RP w wyborach
1995 r. Jeden z nich miał w domu, w piwnicy, gdzie znajdował się salonik z
drink-barem, ściany wyklejone cegiełkami kandydata - opowiadali później ludzie
związani z gangiem pruszkowskim, którzy gościli w tym saloniku.
W1997 r. za „karuzelę” i pranie
pieniędzy Jan L. i Zbigniew B. zostali aresztowani. Ale na krótko. Jan L.
wyszedł na wolność po wpłaceniu 600 tys. zł, jego wspólnik 700 tys. zł. Obrońcą
Jana L. został były zastępca prokuratora generalnego, nieżyjący już dziś
adwokat. Choć zapowiadano wysokie kary, nawet do 15 lat więzienia za tego
rodzaju przestępstwa, sprawa się rozmyła, część została umorzona, część
przekazana do innych sądów, żadne wyroki do dziś nie zapadły.
Werbowanie słupów
Za to interesy szły w najlepsze.
Jan L. poszedł w deweloperkę. Jego nazwisko pojawiało się w wielu firmach,
również z udziałem byłych generałów czy pułkowników. Ślad jego działalności
odbił się w warszawskiej prokuraturze okręgowej - w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości
w jednej ze spółdzielni mieszkaniowych, gdzie Jan L. był w latach 2011-14
członkiem rady nadzorczej. Zdaniem członków spółdzielni założył na bazie jej
majątku wiele spółek, doprowadzając do uszczuplenia majątku spółdzielni o 90
min zł. Spółdzielnia straciła nad spółkami kontrolę, zaczęły się bankowe długi,
które wykupił Jan L. i przejął poszczególne lokale. Być może to one właśnie
stanowiły część zabezpieczeń pod kredyty, które brał obrotny Jan L. poprzez
słupy w SKOK Wołomin.
Aresztowanie Jana L. to nowa odsłona
w śledztwie dotyczącym wyprowadzania pieniędzy ze SKOK Wołomin. Prokuratura w
Gorzowie policzyła do dziś, że z tej jednej kasy zniknęło pół miliarda złotych.
Wyszły przez lewe kredyty.
Śledztwo i kolejne zatrzymania ukazują
coraz wyraźniej, jak potężne przestępcze przedsiębiorstwo działało wokół tej
SKOK. Zarzuty na początku usłyszała wiceprezes i prezes - za pomoc w wyłudzeniach
kredytów. Potem aresztowano Piotra P., byłego oficera Wojskowych Służb
Informacyjnych, który jako członek Rady Nadzorczej był łącznikiem między
grupami przestępczymi a zarządem SKOK; pomagał w braniu lewych kredytów. A
teraz dołącza Jan L., który, wynika z zarzutów, był niższym szczeblem w tej
strukturze, ale równie ważnym, bo wykonawczym. Był łącznikiem między SKOK a słupami.
To on, wynika z ustaleń prokuratury,
założył zorganizowaną grupę przestępczą (i kierował nią), której zadaniem było
nic innego, jak tylko wyłudzenie kredytu. Jego rola polegała na przygotowaniu
i dostarczaniu odpowiednich dokumentów, podkładek, by dostać pożyczkę, jak np.
fałszywe zaświadczenia o zarobkach czy zawyżone operaty nieruchomości, mające
być zabezpieczeniem pożyczki. No i werbowanie słupów, czyli osób, na które
można było wziąć pożyczkę, a bez których cała operacja nie mogłaby zostać
zrealizowana. Proceder taki Jan L. prowadził od 2011 do 2014 r. Obecnie
prokuratura zarzuca mu wzięcie sześciu lewych pożyczek ze SKOK Wołomin -
łącznie na ponad 13 min zł. Co znamienne, wyprowadzanie pieniędzy trwało do
ostatniej chwili, mimo toczącego się już w Warszawie śledztwa, w którym wzięto
pod lupę duże, ponadmilionowe pożyczki. Grupa nie przestała ich brać, tyle że przerzuciła
się na mniejsze 300, 400-tysięczne.
Wyssany SKOK
Prokuratura odmawia bardziej szczegółowych
informacji, zasłaniając się dobrem śledztwa, ciągle zapowiadając je jako
rozwojowe, ale według osób, które były blisko SKOK Wołomin, Jan L. pełnił
również rolę kuriera: zajmował się gotówką - prał pieniądze z wyłudzeń i lokował
je w bankach za granicą. Był kimś w rodzaju skarbnika.
Widywano go na imprezach SKOK
Wołomin, m.in. w Ząbkach przy okazji promocji filmu sponsorowanego przez SKOK.
Prawdopodobnie to właśnie działalność sponsoringowa patriotycznych produkcji
filmowych miała zwrócić uwagę na SKOK Wołomin poszukiwaczy dużych pieniędzy.
Na filmy szły ogromne środki, a zysków one nie przynosiły. - Czy właśnie
wtedy, czy też przy okazji innej dużej operacji, o której jeszcze nie wiemy,
przestępcy zobaczyli, jak łatwo te pieniądze można wyjąć, jak ich jest tam
dużo? - zastanawia się jedna z osób obserwująca od dawna, co się w tej
SKOK działo.
Sam system SKOK funkcjonował jak
dobrze naoliwiony mechanizm. Minimalne koszty funkcjonowania, spore koszty
obsługi, duży obrót, kredyty niewielkie, spłacane. - Po prostu złoty interes,
który postanowiono przejąć. A ludzie z dawnych służb wojskowych mają duże
umiejętności wywierania wpływu, także szantażem. Trudno dziś powiedzieć, jak to
zrobili, ale SKOK Wołomin przejęli. Wygląda na to, że wyssali do szpiku -
mówi nasz informator.
Jakkolwiek było, do tej pory
prokuraturze nie udało się tych wyprowadzonych pieniędzy nigdzie odnaleźć.
no ładnie...
OdpowiedzUsuń