piątek, 15 maja 2015

Miała być rzeź decydentów



Rządcy „przerwanej dekady” mieli odpowiadać przed Trybunałem Stanu za gigantyczne zadłużenie zagraniczne Polski. Skończyło się abolicją.

Helena Kowalik
O pociągnięcie do odpowiedzial­ności konstytucyjnej prezesa Rady Ministrów Piotra Jaro­szewicza, przewodniczącego Komisji Planowania Tadeusza Wrzaszczyka oraz wicepremierów Jana Szy­dlaka i Tadeusza Pyki zwróciło się 28 paź­dziernika 1982 r. do Prezydium Sejmu PRL 120 posłów Stronnictwa Demokratycznego. Szybko utworzono Komisję Odpowiedzial­ności Konstytucyjnej (KOK).
Piotr Jaroszewicz został obwiniony o: notoryczne dopuszczanie do zmian w na­rodowym planie gospodarczym (w 1977 r. takich korekt było 80, a w 1979 r. już 105); spowodowanie nadmiernego wzrostu wydatków na inwestycje, których realizacja była pod znakiem zapytania (o ile w 1971 r. wydano na nie 300 mld zł, to potem kwota ta była podwajana); akceptowanie ży­wiołowości w polityce inwestycyjnej, co wyrażało się w stosowaniu tzw. otwartego planu i wzroście kosztorysu (z 900 mld zł w 1971 r., 1745 mld zł w 1975 r. i 2880 mld zł w 1979 r.); doprowadzenie do nadmier­nego zadłużenia przekraczającego granice bezpieczeństwa kraju;  zablokowanie informacji na ten temat.
Winy Tadeusza Wrzaszczyka miały po­legać na tym, że: nie przedstawił Sejmowi i Radzie Ministrów obiektywnej analizy stanu gospodarki, blokował rzetelne pu­blikacje na ten temat;  wbrew rachunkowi ekonomicznemu pomnażał liczbę nowych inwestycji (w rezultacie w 1982 r. trzeba było zamknąć 1628 placów budów, wartość nakładów zamrożonych w przerwanych przedsięwzięciach wyniosła według GUS 739 mld zł, a wartość porzuconych na pla­cach budowy nowych maszyn pod koniec 1980 r. oceniono na 53,1 mld zł); nie zapla­nował równowagi w zakresie kredytowego importu (gdy w końcu 1975 r. obejmował stanowiska wicepremiera i przewodni­czącego Komisji Planowania, zadłużenie Polski wobec zagranicy wynosiło 8,388 mld doi., w 1979 r. - 23,738 mld doi., a w końcu 1980 r. - 24,1289 mld doi.).
W sprawie Pyki i Szydlaka komisja umorzyła postępowanie z uwagi na brak dowodów, że naruszyli Konstytucję PRL.

A GDZIE BYŁA PARTIA
Piotr Jaroszewicz odpowiedział na zarzuty listem z ośrodka internowania: nie może się bronić, gdyż nie ma tu dostępu do po­trzebnych mu opracowań. Z komisji dostał 1117 dokumentów, z których wiele liczy po kilkaset stron. Chciałby je przeanalizować, z udziałem adwokata i doradców, a ponadto dołączyć protokoły z posiedzeń rządu, Komisji Planowania i Biura Politycznego KC w ostatnich dziewięciu latach.
Jaroszewicz wkrótce wyszedł na wol­ność. Wysłał wtedy do Komisji Odpowie­dzialności Konstytucyjnej drugi list. Pełen irytacji: „Z oskarżenia wynika nieodparte wrażenie i przekonanie, że w latach 1971-79 w PRL nie działały żadne naczelne władze partyjne ani NIK, nie istniał system kon­troli politycznej. Był tylko premier, który jednoosobowo nie wykonał kilkunastu ze swych podstawowych zadań i gruntownie zdezorganizował całą gospodarkę. Co za absurd! Przecież wystarczy zapoznać się z komunikatami z posiedzeń Biura Poli­tycznego PZPR, by mieć obraz, jak szeroki był wachlarz spraw, o których decydowała partia. Moje inicjatywy, jako premiera, były torpedowane. To w KC pod naciskiem wypadków czerwcowych w 1976 r. zapadła asekurancka, godząca w stabilność gospo­darczą decyzja o zaniechaniu proponowanej przeze mnie podwyżki cen niektórych artykułów spożywczych. Istniały też obiektywne przyczyny: głęboki kryzys ekonomiczny na Zachodzie oraz klęska nieurodzaju w Polsce”.
Dostało się też Sejmowi: „Jeśli chodzi o przekroczenie planów inwestycyjnych, chciałbym przypomnieć, jak silna była presja posłów na powiększenie frontu bu­dowy fabryk i zwiększanie importu z krajów kapitalistycznych - zwłaszcza całych linii produkcyjnych, kompletu maszyn, a także surowców i zbóż w ilości większej niż pro­ponowane przez rząd. Co do zablokowania informacji o zadłużeniu kraju - faktycznie, utajniono dane, ale przecież pisały na ten temat zagraniczne gazety, które były do zdobycia w empikach”.
Oświadczenie Tadeusza Wrzaszczyka sprawiało wrażenie okolicznościowego referatu, jakie wygłaszano na centralnych uroczystościach. Czyli pod hasłem: „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się do­statniej”. Warte uwagi było jednak ostatnie zdanie: „Nie wiem” - wyznał - „na czym ma polegać moja wina. Czy na tym, że działania moje mieściły się w politycznych i rządowych dyrektywach władzy, czy też że te dyrektywy pomijały?”.
Gdy prominenci stanęli przed trybuna­łem, nic więcej nie mieli do powiedzenia.
Kilka lat później przewodniczący KOK prof. Zdzisław Czeszejko-Sochacki ujawnił mi kulisy tego postępowania dowodowego.
- Przebijaliśmy się przez gąszcz trudności pod stałym obstrzałem opinii publicznej. Objawiało się to nie tylko w licznych listach od obywateli zdegustowanych, że nie stanął przed trybunałem Edward Gierek, ale na­wet w pogróżkach pod adresem członków komisji - opowiadał.
Podkreślał, że jako prawnik chciał, by postępowanie procesowe przebiegało godnie, a obwinieni i świadkowie podawali argumenty poważne. Tak się nie stało.
- Często prowadzono spory o słowa, o poszczególne stwierdzenia, o drobiazgi, a nawet o to, czy komisja ma prawo prze­słuchiwać obwinionych. Spośród świadków dużą godność i rezerwę wykazał tylko były wicepremier Jan Szydlak. Natomiast zapewnienia prezesa NIK Mieczysława Moczara, że ma dostateczne dowody na postawienie wskazanych osób w stan oskarżenia, okazały się bez pokrycia. Nie było żadnych materiałów, które mogłyby stanowić podstawę rozstrzygnięć w Try­bunale Stanu - wspominał.

CZERWONE TECZKI
Wyniki dochodzenia komisja zamknęła w uchwale zalecającej doskonalenie syste­mu zarządzania państwem. Materiały z po­stępowania przygotowawczego opieczętowano jako tajne i zamknięto w archiwum Sejmu. Dotarłam do nich. Komisja zebrała dowody, że wprowadzanie do planów, lub poza nimi, poważnych inwestycji nastę­powało w rezultacie otrzymania kredytu zagranicznego. Przykładami „dopasowy­wania się” do uzyskanych pożyczek były m.in. budowy zakładów produkujących samochody ciężarowe dużej ładowności, fabryki nawozów w Policach i terminalu LOT. W pierwszym przypadku punktem wyjścia okazał się kredyt uzyskany w czasie wizyty Edwarda Gierka w Austrii. O „Po­licach” zadecydowały kredyty francuskie. Już w czasie załamania gospodarczego Piotr Jaroszewicz, goszcząc w Wielkiej Brytanii, doprowadził do kontraktu na terminal LOT.
Nadmierne inwestycje powodowały też trudności w zakresie zaopatrzenia i wy­konawstwa. Coraz większy wpływ resor­towych grup nacisku, zwłaszcza ministra przemysłu maszynowego, wykluczał jakiekolwiek rozmowy o potrzebie ekonomicznej analizy opłacalności przedsięwzięcia.
Z materiałów dotyczących kredytów zagranicznych wynikało, że zawiódł plan spłaty pożyczek eksportem polskich towa­rów. W ostatnim roku pięciolatki przewidy­wał on ujemnie saldo wpływów z eksportu w kwocie 320 min dolarów, podczas gdy faktycznie wynosiło ono 2673 min dolarów.
Mimo że zadłużenie kraju narastało, od 1972 r. wydatki na import artykułów przemysłowych zawsze były przekraczane. Zmuszało to do gorączkowego szukania nowych kredytów - z reguły krótkotermi­nowych, a więc najdroższych. W listopadzie 1979 r. kwota tzw. kredytu dziennego osią­gnęła 120 min doi. Ministerstwo Finansów alarmowało prezydium rządu. W latach 1975-79 takich sygnałów z czerwonym światłem resort wysłał do premiera 13. Notatka z sierpnia 1976 r.: „Bank Han­dlowy napotyka wzrastające trudności w uzyskiwaniu również kredytów krótko­terminowych, coraz częściej bowiem banki zagraniczne odmawiają ich udzielenia, po­wołując się na wysokie zadłużenie Polski”. Notatka z grudnia 1977 r.: „Doszło już do tego, że Bank Handlowy zmuszony jest do finansowania bieżącej płatności wyjątkowo niedogodnymi kredytami uzyskiwanymi zaledwie na 24 godziny. Wskazane byłoby rozważenie sprzedaży 15 ton złota, czyli jednej trzeciej z posiadanych obecnie za­pasów, co dałoby w przybliżeniu 260 mln zł dewizowych”.
Informacje te odbijały się od adresatów jak groch od ściany. W materiałach komisji znajduje się zeznanie świadka Jana Sołdaczuka, który w latach 1972-78 był doradcą ekonomicznym ambasady polskiej w Wa­szyngtonie. Informował przewodniczącego Komisji Planowania o lekceważeniu przez polski rząd alarmujących sygnałów z USA dotyczących bilansu płatniczego Polski, a zwłaszcza obsługi pożyczek wpływami z eksportu. Nie było żadnej reakcji.
Z kolei wiele wysiłku rząd włożył w uszczelnienie wieści o zbliżającej się katastrofie. Powołano specjalne gremium z przewodniczącym Maciejem Wirowskim z Komisji Planowania do ograniczenia kręgu odbiorców bieżących opracowań o sytu­acji w gospodarce. Zredukowano też ich objętość. W aktach procesowych Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej znajduje się wzmianka o „czerwonych teczkach”. Chodziło o druki ścisłego zarachowania, w których wtajemniczeni znajdowali prawdziwe dane o narastającym zadłużeniu. Było to jedyne wiarygodne źródło, bo GUS - podobnie jak inne instytucje rządowe - świadomie fałszował opracowania liczbo­we. Decyzjami prezesa RM zaliczano np. do efektów budownictwa mieszkalnego danego roku bloki z wielkiej płyty oddawane w roku następnym, a także w stanie surowym.

WĄŻ ZJADA SWÓJ OGON
13 lutego 1984 r. Zdzisław Czeszejko-Sochacki złożył posłom sprawozdanie z pracy komisji. W ponad 100 tomach zmieściła się zgromadzona wiedza o minionej dekadzie. Efekt mrówczej pracy o charakterze nie tyle śledczym, co archiwalnym. Przesłuchano zaledwie 46 świadków z różnych szczebli władzy, ale przeanalizowano 2300 doku­mentów. Argumentacja, która zdaniem komisji przemawiała za odpowiedzialnością konstytucyjną Jaroszewicza i Wrzaszczyka, została wyłożona na 107 stronach druku.
Do sądu przed Trybunałem Stanu jednak nie doszło. W przeddzień święta lipcowego 1984 r. Sejm na wniosek posłanki Eugenii Kempary uchwalił amnestię. Przed głoso­waniem nad projektem ustawy o abolicji padło sakramentalne pytanie marszałka, czy ktoś z obywateli posłów pragnie zabrać głos w tej sprawie. Nie było chętnego. Sprawozdanie komisji opatrzone pieczątką „tajne” trafiło do archiwum Sejmu.
Dwa lata później KOK obradujący już pod kierownictwem posła Romana Pasz­kowskiego zaprosił na swoje posiedzenie Zdzisława Czeszejkę-Sochackiego. Dzien­nikarzy na salę nie wpuszczono. Profesor pokazał mi stenogram z tego spotkania.
Zapytano go, jak członkowie komisji formułowali pojęcia odpowiedzialności konstytucyjnej. - To był nasz czuły punkt, wielokrotnie nad nim obradowaliśmy - wyznał mi Zdzisław Czeszejko-Sochacki.
Wyjaśnił, że instytucja Trybunału Stanu w takim kształcie jak w Polsce nigdzie nie istnieje. Nie było na czym się wzorować, bo trybunał powołany w okresie przedwo­jennym miał wprawdzie dobrą podstawę prawną, ale wyniki praktycznego działania mizerne. Miano przed nim rozpatrywać sprawy Władysława Kucharskiego [minister przemysłu w rządzie Witosa był obwiniony o podpisanie umowy na sprzedaż zakładów w Żyrardowie, czym naraził Skarb Państwa na stratę 500 mln zł - H.K.] i Gabriela Czechowicza [minister skarbu, któremu w 1929 r. zarzucono niewłaściwe wyko­rzystanie nadwyżek budżetu - H.K.], nie doszło do tego z uwagi na silną władzę Józefa Piłsudskiego. W rządzie londyńskim podjęto próbę oskarżenia przed trybunałem osób odpowiedzialnych za klęskę wrześniową. Na skutek zaangażowania się gen. Władysława Sikorskiego zamiar spalił na panewce.
W 1982 r. przyjęliśmy zasadę, że podmiotowa odpowiedzialność konstytu­cyjna nie jest tożsama z odpowiedzialnością polityczną. Trzeba było z góry założyć, że przy braku odpowiednich ustaw (nawet Komisja Planowania istniała na mocy roz­porządzeń) nie jesteśmy w stanie ocenić, w jakim stopniu kryzys był zawiniony przez osoby postawione przed Trybunałem Stanu.
Konstytucja nie określała obowiązków członków prezydium rządu - tłumaczył prof. Czeszejko-Sochacki.

IGRZYSKA ODWOŁANE
Osiem lat po zamknięciu materiałów KOK w archiwum Sejmu Edward Gierek wypowiedział się o nich w głośnej książce Janusza Rolickiego „Przerwana dekada”
Jaroszewicz przyjął złą linię obrony - twierdził.
- To nie partia decydowała o poszczególnych inwestycjach. Popularne w minionej dekadzie hasło: „Partia kieruje, rząd rządzi” wyjaśnia wszystko. „Byłbym złym pierwszym sekretarzem, gdybym we wszystko pchał swoje palce”.
Pierwsze symptomy przegrzania ko­niunktury Gierek dostrzegł już w 1974 r. Ale wynikało to nie z nabranych kredytów, lecz ze zbyt małej wydajności pracy. „Nie­potrzebnie zwlekaliśmy jeszcze pół roku z przykręceniem galopującego wzrostu płac” - stwierdził. Poza tym centralny planista nie wziął pod uwagę potrzeb społecznych, jakie wynikają z równoczesnego rozwoju tak wielu dziedzin gospodarki. Na przykład budowa naraz tylu osiedli spowodowała efekt matrioszki. Fabryka domów pociągała za sobą budowę fabryk z różnymi artykułami do wyposażenia mieszkań. A tego w budżecie nie uwzględniono.
- Diabli mnie biorą - wyznał Gierek - gdy nasza prasa powtarza za amerykań­skimi kongresmenami, że Zachód chcąc nam pomóc, utopił w Polsce w latach 70. duże pieniądze. Nie byliśmy nędzarzem Europy, o czym mogłem się wielokrotnie przekonać w czasie składania oficjalnych wizyt. W pierwszych latach poprzedniej dekady kredyty nie były kosztowne i banki chętnie ich udzielały. Chciałem wykorzystać tę szansę dla unowocześnienia gospodarki.
Gierek obliczył, że do momentu odwoła­nia go z funkcji we wrześniu 1980 r. Polska spłaciła bankom zachodnim 25 mld dolarów długu (to suma z odsetkami), który wynosił wtedy 19 mld dolarów. Pojawiająca się później wyższa kwota na tym rachunku to jego zdaniem wynik manipulowania liczbami. Jak twierdzi, w dniu jego wyjścia z KC Polska miała 1,3 mld rezerw walutowych, a w magazynach leżały kupione na Zachodzie części zamienne i półprodukty o wartości 4 mld dolarów. „Niestety, zo­staliśmy zatopieni bosakami tuż u końca przeprawy. I nie przez Solidarność, ale przez towarzyszy partyjnych. Gdybym pozostał u władzy, byłbym w stanie za­pewnić ciągłość kredytów niezbędną dla utrzymania tempa wzrostu produkcji. Ale ekipa Kani nie była do tego zdolna. Dług urósł do 40 mld dolarów i 6 mld rubli”.
Zdaniem bohatera „Przerwanej dekady” za ruinę polskiej gospodarki odpowiada przede wszystkim Wojciech Jaruzelski; to za jego premierostwa roztrwoniono miliardy zainwestowane w przemysł, jego nieudol­ność spowodowała zmarnowanie setek fabryk zatrzymanych w trakcie budowy - nigdy już niedokończonych.
Zapytany o szykowany Trybunał Stanu, Gierek twierdził, że wystraszyli się go sami animatorzy procesu. Uświadomili sobie, że nie będą w stanie uniknąć kompromitującej ich sytuacji. „Władza chciała tym trybu­nałem zabawić społeczeństwo, urządzić igrzyska, co wobec naszej postawy, że nie pójdziemy niczym stado baranów na rzeź, było zbyt ryzykowne”.

PIOTR JAROSZEWICZ
Syn nauczyciela, w czasie wojny deporto­wany w okolice Archangielska, a następnie do Kazachstanu. W1843 r. został przy­jęty do 1 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. W latach 1970-1980 był premierem PRL, w randze generała. Od 1949 do 1980 r. zasiadał w Biurze Politycznym KC PZPR. Poseł na Sejm wszystkich kadencji do 1985 r. Współautor tzw. manewru gospo­darczego z 1976 r., polegającego na pod­wyżce cen żywności połączonej z wpro­wadzeniem rekompensat, co doprowadziło do ostrego strajku robotników w Ursusie i Radomiu. W lutym 1980 r. został usunięty na VIII Zjeździe PZPR z funkcji premiera oraz z Biura Politycznego KC, rok później z partii. W stanie wojennym internowa­ny razem z Edwardem Gierkiem. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. został zamordowany wraz z żoną Alicją Sol­ską w niewyjaśnionych okolicznościach w swoim domu w Aninie.

W latach 1962-1965 główny inżynier Fabry­ki Samochodów Osobowych na Żeraniu. Od grudnia 1970 do 1975 r. minister przemysłu maszynowego, potem do sierpnia 1980 r. wiceprezes Rady Ministrów i przewod­niczący Komisji Planowania. W latach 1975-1980 w Biurze Politycznym KC PZPR.
W 1981 r. wykluczony z partii i w czasie stanu wojennego internowany z ekipą Gierka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz