sobota, 2 maja 2015

Kompozytor SKOK



Profesor prawa, przyjaciel Lecha Kaczyńskiego, jedna z najbardziej wpływowych postaci w Trójmieście. Niegdyś lojalny wobec PRL. Dziś milioner. Kim jest człowiek, który zaprojektował SKOK-i?

ANNA GIELEWSKA

Bardzo potężna postać, w cie­niu. W ten sposób większość moich rozmówców zaczyna I opowieść o Adamie Jedlińskim. Dziś zasiada on w kilkunastu spółkach, w większości związanych ze SKOK-ami, jest m.in. szefem rady nadzor­czej Kasy Krajowej SKOK, członkiem rady SKOK-u Stefczyka. Ma znaną kancelarię radcowską w Gdyni. Wykłada też w tamtejszej Wyższej Szkole Administracji i Biznesu.

PRZESZKOLENIE W WSW
Jedliński skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Gdańskim w 1977 r. Rok później, po obronie magisterium, trafia na pierwsze, dwunastomiesięczne szkolenie w szkole oficerów rezerwy Wojskowej Służby Wewnętrznej w Mińsku Mazo­wieckim. Z akt Instytutu Pamięci Naro­dowej, z którymi zapoznał się „Wprost”, wynika, że zbiera tam dobre opinie - jako członek Związku Socjalistycznej Mło­dzieży Polskiej, który „służbę wojskową traktuje jako wypełnianie obowiązku obywatelskiego”.
W czerwcu 1978 r. po szkoleniu na kie­runku dochodzeniowym zdaje egzamin na oficera. W ramach szkolenia Jedliński odbywa też praktykę w oddziale WSW – na stanowisku podoficera prewencji w delega­turze w Malborku. W opinii można prze­czytać, że „okazał się żołnierzem dobrze wyrobionym politycznie”. Nie przejawia jednak zdolności organizacyjnych ani kierowniczych, jak również zamiłowania do służby wojskowej. „Może być wyko­rzystany w pionie prewencji w organach WSW” - konkluduje szef oddziału tej służby w Gdańsku ppłk Rybarczyk.

W latach 80. Adam Jedliński odbywa jeszcze kilkudniowe szkolenia. W kwietniu 1983 r. na starszego oficera WSW, kolejne w czerwcu 1989 r. Z akt wynika, że do 1990 r. należy do ZSMP.
Pracownik naukowy jednego z wydzia­łów prawa podkreśla: po studiach prawni­czych naukowcy trafiali na takie rutynowe szkolenia. Po prawie w zasadzie z automatu dostawali stopień podporucznika rezerwy.
Akta analizuję z prof. Antonim Dudkiem z Rady IPN. - WSW było szczególną formacją. Odgrywało rolę łącznie kontrwywiadu i żandarmerii wojskowej, taka policja poli­tyczna dla wojska. Ośrodek Dzierżyńskiego w Mińsku był klasycznym ośrodkiem WSW - wyjaśnia historyk.
- Co z tego wynika?
- To są materiały niejednoznaczne. Wynika, że był lojalnym obywatelem PRL, przeszkolonym w tym ośrodku, dobrze ocenianym. Nie widać jednak żadnej aktywności, dalszej współpracy z WSW. W1986 r. odmówiono mu wyjazdu do krajów zachodnich, uzasadniając, że jest oficerem rezerwy kontrwywiadu. To świadczy o tym, że go przeszkolono jako oficera kontrwywiadu rezerwy.
- Dlaczego teczka jest anonimizowana?
- Musiała zawierać graniczne informa­cje, tzn. wykraczające poza lipiec 1990 r.
(zgodnie z ustawą IPN ma prawo posiadać i udostępniać dokumenty tylko do tej daty). Wszystkie późniejsze informacje muszą być anonimizowane.
- Co to znaczy? Czy mógł znaleźć się w zasobach nowych służb?
- Ktoś z takim przeszkoleniem na pewno mógłby być ciekawy dla WSI, gdyby chciał podjąć taką współpracę. Ale tego z tych materiałów dowiedzieć się nie sposób.
Trudno dowiedzieć się czegoś i od same­go prof. Jedlińskiego, z którym mimo prób nie udało nam się skontaktować.

„MIŁE TOWARZYSTWO”
Jedliński po odbyciu szkolenia przechodzi do rezerwy. Pracuje naukowo w katedrze prof. Alicji Kędzierskiej-Cieślak na Uni­wersytecie Gdańskim. Lech Kaczyński jest już wtedy na tej samej uczelni doktorem, pracuje w katedrze prawa pracy. Wtedy się zaprzyjaźniają, na długie lata.
Pod koniec lat 80. Lech Kaczyński zosta­je sekretarzem Krajowej Komisji Wykonaw­czej NSZZ „Solidarność". Wtedy właśnie pojawia się pierwszy raz pomysł stworzenia spółdzielczych kas na bazie terenowych struktur „S” w zakładach pracy.
W 1990 r. Lech Kaczyński zostaje pierwszym wiceprzewodniczącym KK  - odchodzi rok później, po przegranej z Marianem Krzaklewskim. Pomysł na SKOK-i się jednak rozwija, zaczyna go realizować Grzegorz Bierecki, który wrócił ze Stanów zafascynowany systemem kas pożyczkowych. Mózgiem formalno-praw­nym przedsięwzięcia jest Adam Jedliński. Pozostaje on też - w zgodnej opinii moich rozmówców - w dużo bliższych relacjach z Kaczyńskim niż Bierecki.
Latem 1990 r. powstaje Fundacja na rzecz Polskich Związków Kredytowych, na jej czele staje Kaczyński. Kolejne lata to ekspansja SKOK-ów - idea się rozwija, Jedliński uchodzi zaś za autora kolejnych przepisów, korzystnych dla rozwoju kas, ale i pozycji samej Kasy Krajowej (jej większościowym udziałowcem jest zaś fundacja). Sukcesywnie powstają też kolejne spółki otaczające SKOK- -i w ramach outsourcingu usług.
Rośnie także pozycja kancelarii prawnej, której wspólnikiem jest Jedliński. Kiedy Lech Kaczyński przestaje być prezesem NIK i nie działa publicznie, w latach 90. współpracuje z kancelarią, pisze ekspertyzy. Potem aplikację robi w tym miejscu jego córka Marta. Już w czasie prezydentury Kaczyńskiego kancelaria zyska przydomek „prezydenckiej”.
- Znałem ich obu równolegle. Lech Ka­czyński wiele razy opowiadał o Jedlińskim, że to świetny prawnik, to było wspólne grono znajomych - opowiada Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych.
Grono spotykało się czasem w domu Jedlińskiego. - Tam się odbywały spotkania towarzyskie, na przykład na Boże Naro­dzenie wspólne śpiewanie kolęd - dodaje Kaczmarek.
Sam Kaczmarek poznał w domu Jedliń­skiego potężnego trójmiejskiego biznesme­na Ryszarda Krauzego. „Bezpośrednio przed wyborami prezydenckimi zadzwonił do mnie pan Adam Jedliński i zaproponował, żebym wpadł do niego do domu, na roz­mowę w miłym towarzystwie. Kiedy tam dotarłem, był już pan Ryszard Krauze, był Lech Kaczyński, było wino” - opowiadał w książce „Cena władzy”.
Jedliński grywał na gitarze, kompono­wał piosenki, chętnie pokazywał swoim gościom pokaźną kolekcję zegarów. Te spo­tkania z sentymentem wspomina także były prezes PZU Jaromir Netzel. Sam poznał Jedlińskiego na studiach prawniczych na UG, gdy chodził na jego ćwiczenia z prawa cywilnego. - Staliśmy się kolegami. Potem przez lata nasze drogi raz się schodziły, raz rozchodziły - opowiada Netzel.
W ciągu kilkudziesięciominutowej roz­mowy wielokrotnie zaznacza, że Jedliński to postać wybitna. - To jest jedna z pięciu najinteligentniejszych osób, jakie spotka­łem w życiu - wyznaje. - Jego przyjaźń z Lechem Kaczyńskim z czasów Uniwersy­tetu Gdańskiego była powszechnie znana.
W czasie rządów PiS prezydent miał nawet proponować Jedlińskiemu różne stanowiska, ale profesor, jak przekonują moi rozmówcy, nigdy nie miał ambicji politycz­nych. - Pamiętam taką rozmowę, w czasie której Lech Kaczyński był niepocieszony, że Adam Jedliński nie chce się bardziej za­angażować publicznie - wspomina Netzel.
W czasach prezydentury Kaczyńskiego wszyscy nadal spotykali się u Jedlińskie­go. - Wino, normalne męskie rozmowy, o polityce też. Ale najbardziej zażarta, którą pamiętam, dotyczyła tego, jak się skończył ostatni odcinek „Pogody dla bogaczy”, ten z Falconettim. Albo jak wyglądała w 1964 r. tabela w piłce nożnej. Prezydent w tych spotkaniach mógł odreagować to, co działo się w Warszawie - wspomina Netzel.
Tymi towarzyskimi relacjami zatrzęsła jednak afera gruntowa. Wtedy, latem 2007 r., gazety piszą o „układzie gdańskim” (Kacz­marek i Netzel otrzymują zarzuty; później sprawy kończą się uniewinnieniem). Relacje zostają jednak ochłodzone, prezydent mówi zaś o Kaczmarku jako swoim największym rozczarowaniu. W żadnym wypadku nie do­tyczy to Jedlińskiego. Dawne środowisko się dzieli, profesor pozostaje w bliskich relacjach z prezydentem. Pracuje wtedy w Wyższej Szkole Prawa i Dyplomacji. Kiedy uczelnia, finansowana w dużej mierze przez Ryszarda Krauzego, pada, przechodzi do Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu.

WIZYTY W KANCELARII
Były współpracownik Lecha Kaczyńskie­go z kancelarii: - Jedliński się przewijał w rozmowach, czasem pojawiał w kancelarii. Wiedzieliśmy, że to postać ważna dla prezydenta, ale to były ich osobne relacje.
Lech Kaczyński jako prezydent też korzystał z fachowej wiedzy przyjaciela.
Adam Jedliński wszedł np. w skład zespołu ekspertów, który w listopadzie 2006 r. powołał Aleksander Szczygło. Zespół, pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Pietrzykowskiego (sędziego Sądu Najwyższego), zajmował się przy­gotowaniem ustawy o prawie spółdziel­czym. Znaleźli się w nim także: dr hab. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, prof, dr hab. Henryk Cioch, dr Piotr Zakrzewski. Do zespołu dołączyła Joanna Mędrzecka (reprezentująca też SKOK-i). Eksperci spotykali się w Biurze Prawa i Ustroju w Kancelarii Prezydenta.
Jedliński składał tam już wcześniej kilka wizyt (od kwietnia 2007 r. do li­stopada 2009 r. zarejestrowano ich sześć, z czego ostatnią u ministra Andrzeja Du­dy. Jedliński odwiedził także Kancelarię Prezydenta Bronisława Komorowskiego, w marcu 2012 r. - miał się wtedy spotkać z ministrem Olgierdem Dziekońskim).
Zespół od prawa spółdzielczego przy­gotował ustawę, która w 2008 r. trafiła do Sejmu. Obejmowała „miękkim” nadzorem kasy, ale była dla nich dużo korzystniejsza niż projekt Platformy Obywatelskiej. Ten ostatni, po uchwaleniu, prezydent zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego.
- Jeśli Lech Kaczyński miał wątpliwości prawne, nie ma takiej możliwości, żeby nie konsultował projektów z Adamem Jedlińskim, gdyż to najwybitniejszy prawnik w tym zakresie. To byłoby raczej uchybienie - jest przekonany Netzel.
Jedlińskiego miało bardzo irytować, gdy prasa źle pisała o SKOK-ach. Dlatego - jak twierdzi jeden z moich rozmówców - to właśnie profesor miał wymyślić, żeby spółka Fratria (jej udziałowcem jest Apella związana z Biereckim) przejęła „Gazetę Bankową”. Sam Jedliński bardzo rzadko udziela się w mediach.
Przez te wszystkie lata Jedliński po­mnażał majątek. W trakcie przekształceń Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych (po tym, jak prezydent Kaczyński skierował ustawę o SKOK-ach do TK) w Spółdzielczy Instytut Naukowy jako wspólnik uczestniczył w podziale kilkunastomilionowej dywidendy. Firma ma majątek wart ponad 70 min zł. A to raptem jedna z firm, w których ma udziały.

* * *
PROKURATURA SPRAWDZA SKOK-I
Kilka tygodni temu „Wprost” ujawnił treść pisma przewodni­czącego Komisji Nadzoru Finanso­wego Andrzeja Jakubiaka do szefów służb, premier Ewy Kopacz i mar­szałka Senatu. Analiza dotyczyła przekształceń fundacji kontrolującej Kasę Krajową SKOK w prywatną firmę. W ich wyniku - jak twierdzi KNF - majątek wart ok. 70 min zł zamiast do Kasy Krajowej tra­fił w prywatne ręce wspólników (Adama Jedlińskiego, Grzegorza Biereckiego i Jarosława Biereckiego). Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrz­nego przekazała materiały szefa KNF gdańskiej prokuraturze. Ta powiado­miła niedawno o wszczęciu śledztwa w sprawie Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych. „Ze wstęp­nych ustaleń postępowania wynika, że po przeprowadzeniu w okresie od 4 grudnia 2010 r. do 31 października 2012 r. procesu likwidacji Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredyto­wych z siedzibą w Sopocie, majątek zlikwidowanej fundacji, szacowany na ponad 77 min zł, w wyniku różne­go rodzaju transferów i przekształ­ceń podmiotowych, zamiast zasilić fundusz stabilizacyjny Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościo­wo-Kredytowej, finalnie znalazł się we władaniu prywatnego podmiotu gospodarczego SIN G. Bierecki” - poinformował rzecznik prasowy gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej prok. Mariusz Marciniak. Prokuratorzy mają teraz sprawdzić, czy nie doszło przy tym do „naduży­cia uprawnień w zakresie zarzą­dzania majątkiem Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych i wyrządzenia tej Fundacji szkody majątkowej w wielkich rozmiarach”. Senator Grzegorz Bierecki kate­gorycznie odpiera takie zarzuty.
W liście, który wysłał do premier Ewy Kopacz, twierdzi, że majątkiem dysponował zgodnie z prawem i wolą fundatora, a KNF nie miała podstaw, żeby badać podmioty, które nie pod­legały jej nadzorowi. „Rzeczywistym celem brutalnego ataku są Prawo i Sprawiedliwość oraz kandydat tej partii na prezydenta - pan Andrzej Duda” - napisał zawieszony przez PiS senator w oświadczeniu przesła­nym do mediów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz