W 1971 r. podrobił
poselską legitymację i siał postrach wśród prowincjonalnych partyjnych kacyków.
Wzbudzał powszechne
uznanie, choć formalnie był oszustem. W III RP doradza ministrom i posłom.
Helena Kowalik odkrywa niezwykłą historię Janusza Prędkiego.
HELENA KOWALIK
Płacze.
Wsunął podstrzyżoną głowę między chude ramiona, widać tylko trzęsącą się brodę.
- Chciałem pomóc posłom - mówi
dziecinnym, rozełkanym głosem. - Legitymację podrobiłem, bo na dowód nikt by
mnie do zajezdni nie wpuścił. Ja odpokutuję; mogę układać kamienie na drodze,
tylko niech mnie stąd wypuszczą.
Jest rok 1971, a ja jestem młodą reporterką
sądową „Życia Warszawy”. Mój rozmówca ogląda się na strażnika więziennego. Łzy
obsychają... - Czy w Ministerstwie Komunikacji prenumerują „Życie”? - 21-letni
Janusz Prędki obraca w dłoni moją dziennikarską legitymację.
- Jeśli tak, proszę o usilne
podkreślenie w artykule, że obecny stan pojazdów PKS w Radomsku pozostawia
wiele do życzenia. Przedstawię problem w punktach, tylko sięgnę po notatki.
Z kieszeni więziennej bluzy
wyciąga kilkanaście kartek spiętych gumką recepturką. (Czujny strażnik
spogląda na nie przez ramię aresztanta, ale nie interweniuje). - Będę dyktował,
proszę pisać - zapowiada aresztant.
Jesteśmy przy punkcie trzecim...
(„Należy usilnie podkreślić, że”), gdy przy stoliku widzeń staje funkcjonariusz
z pękiem kluczy - pora na obiad. Aresztant wróci za pół godziny. Po chwili
widzę go prowadzonego przez wybetonowany plac między zakratowanymi pawilonami.
Więzień z tatuażem na całym torsie, który szlauchem podlewa rachityczny klomb,
na widok Prędkiego wyszczerza w ironicznym uśmiechu zęby:
- Te, rewizor!
DWA MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
Zdenerwowany kierownik ruchu
osobowego PKS w Radomsku telefonuje do dyrektora bazy Mariana Łopacińskiego. -
Na placu dworcowym pojawił się Janusz Prędki. Jest przedstawicielem komisji
sejmowej oraz Najwyższej Izby Kontroli. Właśnie
kontroluje autobusy.
- Wylegitymowany?
- Oczywiście.
- Zaraz tam będę.
- Ale on kazał, aby pan nigdzie
nie wychodził. Sam przyjdzie, tylko najpierw chce rozmawiać z prokuratorem.
Po godzinie kontroler z Warszawy
staje w drzwiach dyrektorskiego gabinetu. Z aktówki wyjmuje dwa czarne notesy
i teczkę z tytułowym nadrukiem czerwonymi lite - rami: Najwyższa Izba Kontroli.
- Chorąży magister Janusz Prędki.
Oto moja poselska legitymacja, polecenie wyjazdu służbowego.
- Nie trzeba - odpowiada Marian
Łopaciński. - Kawy?
- Dziękuję, mam ze sobą termos.
- A, to przepraszam. Od czego chce
pan poseł zacząć? Służę swoim samochodem.
- Dziękuję, ale nie skorzystam.
Będę kontrolować stosunki międzyludzkie w bazie PKS, wykorzystanie taboru
samochodowego i, na szczególne zlecenie NIK, stan dróg w powiecie.
- Tak jest.
- I jeszcze jedno. Moja wizytacja
jest dla kierowców anonimowa.
- Czy były jakiś skargi? - pyta
dyrektor z niepewnym uśmiechem.
- Coś tam słyszeliśmy - odpowiada
Janusz Prędki, uparcie wpatrując się w swój czarny notes. Zapada ciężkie
milczenie.
- A jak u was, dyrektorze, ze
sprawami socjalno - bytowymi ?
- Mamy sprawozdania inspektora
bhp, zawołać?
- Nie trzeba, sam obejrzę miejsca
noclegowe kierowców.
- A hotelu panu posłowi nie
załatwiać? - pytanie jest ciche, jakby temu, który je zadaje, brakowało sił.
Znów odmowa: - Podczas inspekcji nie przywykłem spać w luksusach.
Wychodzi. Naczelny natychmiast
sięga po słuchawkę. Gdy rewizor ponownie pojawia się w zajezdni, plac dworcowy
jest świeżo zamieciony, autobusy kursują jak w zegarku...
Mija trzeci tydzień kontroli.
Kierowcy na skraju wyczerpania nerwowego skarżą się dyspozytorowi. Rewizor
zabiera się na wszystkie kursy, wysiada w połowie drogi, ogląda przystanki.
Podczas jazdy siedzi na tylnym siedzeniu i coś notuje. Kiedy to się skończy?
Jeszcze kilka dni. Protokół
adresowany do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach jest gotowy.
Choć zalecenia zajmują kilka stron, dyr. Łopaciński podpisuje je bez dyskusji,
godząc się z „uwypuklonymi mankamentami”.
W ARESZCIE
- Siadajcie, Prędki - strażnik
doprowadza aresztanta do stolika w izbie widzeń.
- Dlaczego po raz drugi pojawił
się pan w Radomsku? - pytam.
- Chciałem zobaczyć, czy poprawa w
regularności kursów jest stała. Poza tym szykowały się obrady konferencji
samorządu robotniczego, przygotowałem wystąpienie.
Znam je z akt prokuratorskich. Oto
fragment: „Proszę towarzyszy, wysokie prezydium, dostojni przedstawiciele PKS.
Z zaszczytem pragnę zakomunikować, że zabieram głos jako przedstawiciel departamentu
komunikacji drogowej Ministerstwa Komunikacji oraz komisji sejmowej do spraw
komunikacji. Za ofiarną pracę oraz udostępnienie mi dokumentacji jako
przedstawicielowi resortu mam zaszczyt podziękować dyrekcji tutejszego oddziału
PKS w osobach (tu nazwiska). Z powodu ścisłej tajemnicy państwowej nie
przedstawię obecnie prezydium ani członkom KSR wyników kontroli, lecz pragnę
powiadomić, że po wizytacji oddziału wpłynął mój wniosek do komisji sejmowej o
znowelizowanie przez Sejm PRL uchwał i rozporządzeń w sprawach komunikacji PKS.
Kończąc, życzę owocnej pracy tegoż oddziału z korzyścią dla naszej partii oraz
całego społeczeństwa”
Jeden z delegatów, kierowca
autobusu, nie bije brawa. Prosto z zebrania idzie do komendy MO, - To nie jest
prawdziwy poseł - upiera się. - Spał z nami w
noclegowni, kanapki robił sobie z salcesonem i w ogóle nie ma wyglądu.
Przesłuchany na komendzie Prędki
od razu przyznaje się do oszustwa. Opowiada, jak sfabrykował legitymację: - W
jednym z monitorów rządowych były wzory różnych dokumentów. Na matczynej
legitymacji Ligi Kobiet przykleiłem druk z monitora odnośnie danych personalnych. Słowa „Sejm
PRL” wziąłem z kalendarza robotniczego. Pozostałe napisy wyciąłem ze szkolnego
podręcznika „Wychowanie obywatelskie” Stopień chorążego wpisałem sobie dla
ozdoby. Potem roztłukłem młotkiem kawałek ołowiu i włożyłem tam drut, który
przyczepiłem do ramki, bo myślałem, że legitymacje sejmowe są plombowane.
W jednym z czarnych notesów
Prędkiego prokuratura znajduje „Rozkład inspekcji obywatela inspektora posła
PRL Janusza Prędkiego w roku 1971”.
Kontroli miały być poddane: PKP w województwie katowickim, PKS w Białymstoku,
Państwowe Biuro Notarialne w Warszawie, Nowa Huta w Krakowie, oddział ZUS w
Olsztynie, Białostocka Fabryka Materiałów Ściernych w Kole, stacja
przeładunkowa Żurawica-Medyka. Były już zgromadzone adresy, telefony
dyrektorów, ich nazwiska. Z powodu aresztowania rewizora do kontroli nie
doszło.
Ośmieszony dyrektor PKS w Radomsku
tłumaczy wszystkim wokół: stanowisko kierownicze piastuje od 15 lat. Wie, że ryzykowne
jest zaglądanie kontrolerom w dokumenty, bo się obrażą. Trudno, śmiech na całą
Polskę. Teraz jedyne, co można zrobić, to nie wprowadzać wniosków tego
przebierańca w życie.
- Dlaczego, mając taki rozrzut
specyfiki typowanych do kontroli przedsiębiorstw, zaczął pan od kontroli PKS? -
dociekam w radomszczańskim areszcie.
- Od dzieciństwa interesowałem się
komunikacją. W domu mam 9 tys. różnych biletów i kilkaset rozkładów jazdy.
Ostre dzwonki za naszymi plecami i
szczęk kluczy przypominają, że koniec widzenia. - Czy ja wyjdę stąd przed zimą?
- chudzielec pyta błagalnie, jakby to ode mnie zależało.
Jeszcze jedna sprawa mu leży na sercu. - Będzie pani redaktor w Radomsku?
Proszę sprawdzić, czy dyrekcja wykonała moje wnioski pokontrolne.
DAROWANIE WINY
Pociąg do Radomska wlecze się jak
żółw, konduktor zagadnięty o przyczynę wzrusza ramionami. Jaka szkoda, myślę,
że zdemaskowali Prędkiego. W harmonogramie pracy na przyszły rok miał kontrolę
kolei w tym okręgu. W Radomsku spóźnieni pasażerowie biegną na pobliski dworzec
autobusowy. Brud, bałagan. Dziecko się pośliznęło o rozrzucone pestki czereśni.
Dyrektor PKS w Radomsku
szczegółowo porównuje mój dowód osobisty z legitymacją służbową. Podnosi oczy
- pewnie ma wątpliwości co do fotografii sprzed 10 lat.
Wreszcie decyduje się wyciągnąć
protokół z pamiętnej narady KSR. Ale cienki, nie ma w nim już wystąpienia
rewizora ani śladu burzliwej dyskusji. Wnioski pokontrolne też zginęły. Patrzę
na daty ostatnich kontroli wewnętrznych. Wszystkie urywają się w końcu
kwietnia, po aresztowaniu fałszywego posła.
Już pięć tygodni siedzi Janusz
Prędki w areszcie. Prokurator kończy pisanie aktu oskarżenia. My, dziennikarze
sądowi, solidarnie bronimy samozwańczego rewizora. Nie jesteśmy w tym odruchu
odosobnieni. Aresztant dostał prawie 600 listów od nadawców z całej Polski z
poparciem i wyrazami żalu, że nie było tak solidnej kontroli w ich miejscu
zamieszkania. Za osadzonym ujęli się marszałek Sejmu Halina Skibniewska i prof. Janusz Groszkowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu
Frontu Jedności Narodu.
„Prawo i Życie” piórem Adama Wysokińskiego
postuluje, aby Januszem Prędkim, gdy odbędzie w więzieniu karę dydaktyczną i
znajdzie się na wolności, zajęły się organizacje społeczne.
Nie ma potrzeby. Prokuratura po
interwencji marszałek Skibniewskiej umarza sprawę z uwagi na nikłą
szkodliwość społeczną.
44 LATA PÓŹNIEJ
Po 44 latach próbuję odnaleźć
Prędkiego. Zastanawia mnie, jak potoczyły się losy człowieka, który - choć
niewątpliwie był oszustem - wtedy, na początku epoki Gierka, budził sympatię, a
nawet pewien podziw nas, dziennikarzy. Ale i czytelników, którzy z zapartym
tchem śledzili jego sprawę.
Znajduję go. Nie został prawdziwym
posłem (choć kandydował), ale dziś prowadzi biuro poselskie parlamentariuszy
PSL: Krystyny Ozgi, Mirosława Pawlaka i Zbigniewa Sosnowskiego. Trudno je znaleźć,
bo mały szyldzik z godłem państwa wisi tylko przy wejściu na klatkę od strony
podwórka. Na front ponoć nie zgadzają się mieszkańcy.
Dawny rewizor wita mnie w swym
mieszkaniu, w którym jeden pokoik jest właśnie biurem poselskim. Trzy ściany w
kolorze ciemnoniebieskim przykrywa kilkadziesiąt ryngrafów policyjnych i
wojskowych. Obok biało - czerwona flaga. Naprzeciw w oszklonej szafie błyszczą
liczne pamiątkowe odznaki i medale
okolicznościowe wręczone Prędkiemu z okazji różnych uroczystości resortowych.
Na rewersie Odznaki Pamiątkowej 2009 Wojskowego Centrum Geograficznego czytam,
że Janusz Prędki jest uprawniony do jej noszenia.
- Jak zawodowy żołnierz - mocno
akcentuje gospodarz. Z dumą pokazuje mi zdjęcia z uroczystości centralnych
policji, na których stoi w pierwszym szeregu, choć nie nosi munduru. - Wszędzie
mnie zapraszają, zawsze na czoło reprezentacji - mówi. Gdy na przykład składałem
biało - czerwony wieniec na Majdanku, specjalnie w poniedziałek otwarto muzeum,
abym mógł się wpisać do księgi pamiątkowej.
Rozmowa z 65-letnim Prędkim nie
jest tak łatwa jak w 1971 r. Wtedy był to wystraszony aresztem chłopak
chucherko. Pamiętam, że wtedy na otarcie łez podsunęłam mu „wyrób
czekoladopodobny”, bo prawdziwej czekolady w sklepach wtedy nie było. Dojrzały
mężczyzna, którego pytam, co się zdarzyło w jego życiu od naszego ostatniego
spotkania, jest ugrzeczniony, ale apodyktyczny. To on wybiera temat rozmowy.
Zagłusza mnie podniesionym głosem. Gdy się upieram przy swoim pytaniu, zbywa je
uwagą, że „to nieważne”.
W końcu trochę opowiada. Po
wyjściu z aresztu nie poszedł na studia, musiał zarabiać na chleb. Głównie w
administracji terenowej. Przenosił się z miasta do miasta, przez kilka miesięcy
miał posadę urzędniczą w jeleniogórskim urzędzie wojewódzkim. Ale nie warto się
nad tym rozwodzić. Szczęśliwy czas, o którym Janusz Prędki chce mówić, zaczyna
się od pracy w katowickiej Państwowej Inspekcji Handlowej. - Jego głos się
wznosi, gdy zaznacza, że był tam oskarżycielem publicznym. Następnie, choć nie
jest wojskowym, został ulokowany w dowództwie warszawskiej Nadwiślańskiej
Jednostki Wojskowej. Po jej rozwiązaniu otrzymał etat radcy wydziału prawnego w
dowództwie Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej.
Tam miał okazję wykazać się tym,
co najbardziej lubi - walką z nadużyciami. Oto przykład: przyszedł rano do
pracy i na biurka nieobecnego kolegi zobaczył kopię pewnej opinii prawnej.
Przeczytał. - Zrobiło mi się słabo - wspomina. - Włożyłem pismo do teczki i
natychmiast zameldowałem się w sekretariacie dowódcy. Akurat trwała odprawa.
Wchodzę, generał pyta, czy nie widzę, że jest zajęty. A ja na to, czy
przeglądał wczorajszą korespondencję. Jeszcze dodałem: - Pan chce iść do
więzienia, to niech się pan lepiej sam zgłosi, po co mają taką osobę
wyprowadzać. Wszyscy w szoku. Generał zaniemówił, ale ogłosił przerwę. Nie mogę
zdradzić szczegółów, najogólniej mówiąc, opinia tego kolegi prawnika dotyczyła
przekazania majątku pewnej jednostki wojskowej na Pomorzu. Następnego dnia
polecieliśmy tam z generałem samolotem. Sytuacja została opanowana, ale autor opinii
musiał się pożegnać z pracą. Ten wazon z rysunkiem samolotu dostałem od szefa w
dowód wdzięczności.
- Czym skorupka za młodu... -
próbuję nawiązać do kontroli w Radomsku.
- Dokładnie! - zgadza się mój
rozmówca. I na dowód opowiada o innej swojej kontroli. Otóż od pewnego czasu do
dowództwa WLOP przychodziły skargi na szefa jednostki na Pomorzu. Generał
wysłał już dwie kontrole, ale oficerowie wracali z informacją, że nic złego
się nie dzieje. Ich raporty miały po pół stroniczki. A skargi żołnierzy przychodziły
nadal. Wtedy postanowiono wysłać superrewizora - cywilnego doradcę Janusza
Prędkiego.
- Dotarłem tam wieczorem -
wspomina Prędki. - Dowódca jednostki wyszedł po mnie na dworzec i od razu
prowadzi do hotelu, gdzie wynajął apartamentowiec. Na widok luksusowego
małżeńskiego łoża mówię: chcę zwykłą żołnierską pryczę w koszarach.
Zamieszanie, ale postawiłem na swoim. Następnie proszą mnie na kolację do
restauracji. Odmawiam: mam jeszcze z drogi kanapki. Dowódca w lament, bo już
wszystko zapłacone. - Zatem poniesie pan koszty z własnej kieszeni – odpowiadam
- i ja to sprawdzę.
Rano kazałem zgromadzić wszystkich
żołnierzy. Powiedziałem, że chcę poznać całą prawdę o jednostce, mam wszelkie
pełnomocnictwa generała. Wtedy podszedł do mnie zapłakany rekrut. Matka mu
umiera, a on nie dostał przepustki. Wzywam dowódcę, przy nim dzwonię do
prokuratora wojskowego. Gdy wyjeżdżałem, tam było jak po trzęsieniu ziemi, po
prostu kipisz.
Z WLOP Janusz Prędki awansował na
doradcę podsekretarza stanu MSWiA, którym w 2010 r. był Zbigniew Sosnowski
(dziś poseł PSL). Jego zdjęcie z tego okresu można
znaleźć w internecie na stronie Komendy Głównej Policji.
- Co robiłem w ministerstwie?
Przygotowywałem dla wiceministra projekty różnych aktów prawnych. Komórka, w
której pracowałem, to było coś na kształt Rządowego Centrum Legislacji. Po
odejściu Sosnowskiego z rządu z prawdziwą satysfakcją zdecydowałem się na
prowadzenie jego biura poselskiego. Ten człowiek na Wiejskiej jest jak perła w
koronie. Natomiast posłowi Pawlakowi, wiceprzewodniczącemu komisji spraw
wewnętrznych, służę również jako doradca.
Wszystkim swoim trzem posłom
przygotowuje wystąpienia. - Od A do Z, łącznie z inwokacją - zapewnia,
pokazując segregatory z ręcznie napisanymi tekstami. Na jakie tematy? Na
wszystkie. Oto pierwsze z brzegu: o zmianie ustawy o wyrobach budowlanych, o
narodowych zasobach archiwalnych, o ochronie przeciwpożarowej. Prawniczą wiedzę
ma od zaprzyjaźnionych osób z Prokuratury Generalnej i Sądu Najwyższego.
Wymienia nazwiska.
- Jako przedstawiciel posłów mam
wszędzie drzwi otwarte. A tu zagadka dla pani... - starszy pan uśmiecha się
filuternie - gdy potrzebuję konsultacji, np. w sprawie zmiany ustawy o
prokuraturze, to czy ja pukam do tych gabinetów, czy oni przychodzą do mnie?
Śmiało, niech pani zgaduje. - To drugie? - waham się. - Ależ tak! (Dostaję
oklaski). Coś pani wyznam: kiedyś chciałem naprawiać ten kraj, podrabiając
legitymację posła. Dziś nie muszę tego już robić, czuję się spełniony.
W domu wpisuję w Google „Janusz Prędki”. Przy nazwisku wyskakuje mi „poseł”.
Sprawdzam tekst. To relacja z obchodów święta policji w Piasecznie w 2010 r.
Obok nazwiska Prędkiego jest poseł Janusz Piechociński (obecnie wicepremier). W
internecie źle postawiono przecinek, Google potraktowało
więc Prędkiego jak posła i tak już zostało.
KORZYSTAŁAM Z PUBLIKACJI O FAŁSZYWYM
REWIZORZE ZAMIESZCZONYCH W1971R. W „POLITYCE” „PRAWIE I ŻYCIU”, „KULTURZE” I
„ŻYCIU WARSZAWY”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz