Spowiedź
wyborcy Pawła Kukiza, który pisze o tym, że platformerskiej władzy nie trawi i
chce zmiany. Ale nie takiej, jaką oferuje Andrzej Duda.
Kuba
Wojewódzki
Jesteście
nabrani, tak bardzo nabrani, dzikie dzieciaki... - tak przed laty wykrzykiwał
Muniek Staszczyk, podobnie jak Paweł Kukiz, Kazik Staszewski czy piszący te
słowa, rocznik 1963. Jesteśmy ludźmi pogranicza. Pół życia mieszkaliśmy w
nienormalnej Polsce i pół życia w tej w miarę normalnej. I znowu stajemy przed
wyborem, którą drogę wybrać? Nikt z nas nie jest politykiem, nawet Kukiz, o
czym niżej, ale każdy jest chorobliwie polityczny i ma serce uwikłane w trudną
miłość do ojczyzny. To nie będzie zatem, drogi czytelniku, tekst publicysty. To
będzie tekst obywatela, emocjonalnego uczestnika rzeczywistości, którego
przerosła historia. Tekst prześmiewcy, który nagle, przez chwilę, postanowił
być poważny.
Nie będę ukrywał. Jestem
człowiekiem w miarę zamożnym. Stać mnie na emigrację za świętym spokojem, a
nie za pracą. Stać mnie i moją dziewczynę na ewentualne in vitro za granicą, stać mnie na zegarki Sławka Nowaka, ale nie
stać mnie na jego cynizm. Stać mnie na płacenie podatków wymyślanych przez
ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że gotowi by byli opodatkować nawet biedę. Ale
nie stać mnie na obojętność.
Nie stać mnie na mieszkanie w
Miasteczku Wilanów, bo przypomina mi Alcatraz, ale nie
stać mnie tym bardziej na widzenie Polski jako pola walki dwóch gangów:
smoleńskiego i lemingradzkiego. Stać mnie na to, żeby być antysystemowym, nawet
dla medialnej zadymy, ale już na serio - nie stać mnie na akceptację
ekonomicznego wykluczania ludzi młodych. Mam bratanków w wieku typowego wyborcy
Pawła Kukiza i nie chcę słyszeć rozmów w stylu: Co jest fajnego w Warszawie?
Samolot lecący do Londynu.
Tak,
daliśmy się nabrać. Liberalnym przebierańcom. Daliśmy się nabrać człowiekowi,
który w swoim sercu, a nie w konstytucji, powinien szukać granic aktywności.
Bo społeczna wrażliwość, obywatelska intuicja czy zwykła ludzka przyzwoitość to
nie przywilej, tylko codzienny obowiązek prezydenta. W kampanii wyborczej
Bronisław Komorowski sprawiał wrażenie faceta, który przyszedł za wcześnie, bo
właściwie czeka tylko na finał. Nie wiadomo tylko dokładnie, czy chce być
doceniony czy popularny. Czy chce dawać nadzieję wykluczonym czy ordery
wybranym? Czy jest arbitrem rzeczywistości czy panem od kotylionów.
Co tu ukrywać: pan Bronisław nie
jest wielkim uwodzicielem. Sprawia wrażenie staropolskiego łowczego, co to na
chwilę wpadł do stolicy, aby porządzić. Trochę dopalaczami, trochę kapturami, a
trochę, choć najczęściej, internetowymi rubrykami satyrycznymi. Wypracował model
prezydentury piastującej swój urząd niczym królowa brytyjska. Parada plus
koszty. Człowiek, który jeszcze w styczniu miał 60 proc. poparcia, nie zyskiwał
tak naprawdę akceptacji społecznej. Po prostu ludzie zapomnieli, gdzie i jaki
on jest. Przypomnieli im o tym na szczęście
inni kandydaci. Dziś nikt nie ma prawa powiedzieć, że tego typu zarzuty to
nieprawda, uproszczenie czy demagogia. Bo ta nieprawda, uproszczenie i demagogia kipi i aktualnie nazywa się 20 proc. poparcia dla
Pawła Kukiza. I jest tam też mój głos.
Uważam, że daliśmy aktualnej
władzy srogą nauczkę. Znowu coś się w Polsce skleiło. Znowu ktoś coś zrobił
razem i to za śmiesznie małe pieniądze. Wystraszyliśmy ich, a przynajmniej
jednego. I to tego ciągle ważniejszego. Ruch społeczny Pawła ma impet czołgu i
nie wiadomo, gdzie się zatrzyma. Wiemy natomiast, kiedy zatrzymał się
prezydent. Dawno.
Panowie
ze sztabu, kancelarii i Platformy: dosyć straszenia nas strachem. To
polityczne ślepaki. Wypisujecie się z gabinetów władzy na własną prośbę. Nie
zadbaliście ani o wielkomiejską klasę średnią, ani o aspirującą do bycia
Europejczykami młodzież, ani o artystów. Czujecie swoją samotność? Ona ma na
imię Kukiz. On jest autentyczny, chaotyczny i niespójny. Ale jest szczery i
żarliwy. Przywrócił na rynku politycznym słowu wiarygodność należyty blask. Na
dziś wystarczy. Kocham go jak brata. Jest patriotycznym raptusem, którego nie należy
uziemiać biurkiem, biurem czy egzekutywą. Kiedy byłem dyrektorem festiwalu w Jarocinie,
w 1993 r., na scenie wystąpi! ze swoim zespołem przebrany za Batmana. Za
paskiem miał papierosy Sport, a na nogach walonki. I pokazał widzom, co to
znaczy dać szoł. Powtórzył to samo w 2015 r.
Czasem martwi mnie ten jego
narodowy ton wieszcza rodem ze skinowskiej kapeli. Ale nie od dziś wiemy, że jesteśmy
mistrzami we własnej interpretacji takich słów jak ojczyzna, siła czy honor.
Interpretacji własnej, która nam się podoba, oraz nie własnej, która podoba nam
się mniej. Kukiz wiedział, że nie zasiądzie w Belwederze, ale wiedział, że
powoli zaczyna trafiać do naszych serc. A to jest miejsce nie dla polityka,
tylko trybuna ludowego. Nie chciałbym go widzieć dogadującego się z tymi
wszystkimi zgranymi postaciami, miotającymi się po Sejmie jak Hofman po
Madrycie. Nie chcę go widzieć negocjującego w spirytusowej enklawie czerwonych
gęb postkomuny, jaką jest restauracja Lotos. Polityka brudzi ludzi, dlatego
nie chcę nazwać Pawła politykiem. To, co się stało 10 maja, to demokracja w
najczystszej postaci. Czy w najlepszej, tego nie wiem.
70 proc. wyborców swój głos w tych
wyborach podejmuje na podstawie charakteru kandydata, sympatii do niego.
Empatii. Programy wyborcze, idee, gospodarka są jak rodzina z prowincji. Nie
zwraca się na nie specjalnej uwagi. Oto zarysował się nam nowy podział na my i
oni, ale już nie na poziomie happeningowej zadymy czy internetowych memów,
tylko realnej siły. Oto dzieci młodych gniewnych, czyli jeszcze młodsi i
jeszcze bardziej wkur...eni. Może ich jedynym programem jest wkurzenie, a
grupowym spoiwem solidarny szacunek dla punkowego świra, ale to nie przeszkodzi
mu być zawiadowcą nowego pokolenia. Tak, tak, panowie politycy
- Kukiz i jego poparcie to wasze
wyrzuty sumienia. Jeśli je jeszcze macie. To dzięki nim prezydent zszedł na
ziemię i zaczął polować. Tym razem na wyborców.
Proponuję
trudny deal na trudne czasy. Z lekkim kacem, ale za to sporym poczuciem
jakże obcej mi na co dzień odpowiedzialności. Zagłosujmy w drugiej turze na
Bronisława Komorowskiego, kandydata, którego, co tu ukrywać, największym
atutem jest to, że nie jest Andrzejem Dudą. Postawiliśmy mocny wykrzyknik
naszego wkur... eniaprzy wizycie w lokalu wyborczym 10 maja. I to miało siłę
społecznego tsunami. Ale nie popełniajmy w swej niezgodzie na obecne rozdanie
grzechu rewolucjonistów, którzy w imię negacji wszystkiego nie cieniują
zagrożeń.
Owszem, czuję, że daję d..., ale
daję jej sprawiedliwie. W imię przyszłości. Nie chcę, żeby moim krajem zawiadował
facet zachowujący się, jakby miał wstrząśnienie mózgu od przytakiwania
Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie chcę człowieka, którego kampania to polityczna
opera mydlana, w której każdy widz ma być zadowolony. Nie oszukujmy się. Numer
telefonu prezydenta Dudy od razu w stolicach europejskich możemy zastąpić
numerem Jarosława Kaczyńskiego, bo taka jest jego prezydencko-rodzinna
tradycja. Nie dam się nabrać na polityczny muppet show szukający zgody tylko po
to, aby w dniu inauguracji prezydentury tę zgodę w imieniu swego pryncypała
wypowiedzieć.
Boję się państwa paranoi, szukania
codziennie nowych winnych Smoleńska i boję się ewangelii tolerancji made in Toruń. Oraz nie mniej Antoniego Macierewicza z teką
ministra nieufności. Oni będą władzę traktować jak odwet. Jak wieczną
rozgrywkę. Zamiast ukręcić łeb społecznym problemom, będą się starali ukręcić
łeb konkurentom. Nie skleją słowa „demokracja” ze słowem „normalność”, choć
coraz trudniej mi uwierzyć, że to u nas ktokolwiek potrafi. Dudobus zmieni się
w rydwan ognia, zaiste, powiadam wam.
Duda twierdzi, że jest kandydatem
zmiany. Jeszcze nigdy tak bardzo nie bałem się tego słowa. Jego stosunek do
referendum obywatelskiego wyraźnie mówi nam, gdzie ta zmiana ma mieć granice.
Nie dla kwestii światopoglądowych. Tu władza wie lepiej, jak nastroić sumienia
elektoratu. Nie chcę prezydenta, którego program polityczny jest adjustowany w
Pałacu Prymasowskim.
Ktoś powie:
demagogia. Tak. Dziś trwa walka na klisze, stereotypy, lęki i obietnice. Bo to
polityka. Analizami i hermetyczną publicystyką nie osiągniemy celu. Potrzebny jest
alert emocji. Polityka może być narzędziem do kreowania świata, a nie do
okładania się po pyskach historią,
samolotem czy aborcją. Rozmieńmy
nazwisko Kaczyński na kilka terminów: nieufność, obsesja, inwigilacja,
ewakuacja z nowoczesnej Europy i okupacja tak zwanych wartości
chrześcijańskich. Co tu ukrywać. Panowie z PiS i zdrowia, liberalna demokracja
to przelotna znajomość. Ja nie straszę. Ja wspominam nie tak odległą
przeszłość.
Jeśli Bronisław Komorowski nie weźmie się do roboty - ale nie tylko na czas drugiej tury, bo tutaj akurat pobił
swój życiowy rekord aktywności-jeśli środowisko obecnego koalicjanta nie
przestanie widzieć w nas jedynie elektoratu i nie zacznie dostrzegać jako
zniecierpliwionych ludzi, to w październiku zróbmy im jesień średniowiecza w
wyborach parlamentarnych. Przypomnijmy, że jest takie trudne słowo w polityce
jak przeszłość. I odręcznie wypisany bilet do niej.
Nie jestem entuzjastą obecnego
lokatora Belwederu. Jak ktoś mi mówi, że Komorowski to bezpieczeństwo,
przewidywalność i kontynuacja, to ja chętnie zapytam: Bezpieczeństwo? Czyje?
Młodych-wykształconych-bezrobotnych? Zarabiających najniższe stawki w Europie? Kontynuacja? Czego? Z dwóch nie moich kandydatów wybieram jednak tego,
który mniej tu namiesza. Tylko tyle? Wystarczy.
Wyobraźmy sobie przedsiębiorcę,
którego firmowe akcje warte są 60 zł za sztukę. Bo takie poparcie miał prezydent
na początku roku. Po kampanii marketingowej wartość papierów spada do 30 proc.
Co robimy z takim biznesmenem i jego
zapleczem? Serdecznie im dziękujemy. Niestety, widmo wiecznie sztucznie
uśmiechniętego przedsiębiorcy, który może przyjść po nich, budzi we mnie
trwogę. Nie mam dobrego wyjścia. Tylko to mniej złe.
Ojczyzna, drodzy panowie z
Platformy, to nie jest bankomat, z którego przez osiem lat wyciągacie
pieniądze. Stawiacie nas przed straszną alternatywą: historyczno-histeryczne
oszołomy kontra leniuchy i kombinatorzy. Tak was widzą młodzi ludzie. I Kukiz
jest symbolem takiego widzenia, udowadniającym, że młoda Polska - w
przeciwieństwie do prezydenta - nie zapadła w społeczną śpiączkę.
Polska demokracja za to przeżywa
przedwczesny chyba kryzys wieku średniego. Lubi się puszyć statystykami,
osiągnięciami, długością autostrad, cytatami z fachowej prasy i ucieczką od
światowego kryzysu. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest jeszcze jedno, małe
istotne słowo. Obywatel. Państwo gnębi ekonomicznie tych, którzy sobie jakoś
radzą, ale nie chce sobie psuć nastroju tymi, którzy odstają od reszty. Im
mniej polityki, tym więcej wolności. Dziś młode pokolenie nadaje temu stwierdzeniu
swój sens. Panowanie jest miłe i niestresujące,
Panie Prezydencie. Może jednak czas porządzić?
Niech to będzie ostatnie
ostrzeżenie. Dla prezydenta i jego zaplecza politycznego. Czy on i oni to
potrafią? Nie wiem. Nie wypada tonącego pytać o kartę pływacką. Niech się
starają utrzymać na powierzchni historii. I ja, w imię tej samej historii,
zagłosuję 24 maja na Komorowskiego. Przepraszam.
Świetny Kuba:))
OdpowiedzUsuń