niedziela, 10 maja 2015

Złoty gang Marszandów



Spowodowane przez nich straty porównywano z grabieżą dokonaną przez hitlerowców. W Brazylii powołano w ich sprawie komisję śledczą. Przez 20 lat szajka ogałacała Polskę z najcenniejszych dziel sztuki.

HELENA KOWALIK

Jeden z oskarżonych kupił w Pol­sce dzieła sztuki za 1,5 min zł. Po przemyceniu na Zachód, głównie do Wiednia, sprzedał je za prawie 5 min. Kiedy prokurator Kazimierz Radomski odczytywał akt oskarżenia, aż podniósł głos. Nim przeszedł do szczegółów, podał liczby, które swoją wielkością poraziły publiczność sądową.
Głównemu oskarżonemu Witoldowi Mętlewiczowi zarzucał nielegalny wywóz z Polski dzieł sztuki o orientacyjnej wartości 8 min 600 tys. zł. Księdzu Leonowi Dygasowi (potem suspendowanemu) przeszmuglowanie na Zachód unikalnych dóbr kultury wartych co najmniej 10 min zł. Padł też zarzut prze­mytu z Polski dolarów. Pieniądze wymieniono na złote dwudziestodolarówki, carskie ruble i austro-węgierskie dukaty. Z czasem złote monety zostały zastąpione sztabkami złota. Interes kręcił się w kółko: tańsze na Zachodzie złoto było wymieniane w Polsce na dolary, za które znów kupowano sztabki. Sam Mętlewicz rozprowadził w ten sposób poza kontrolą celną ponad 31 złota.
Dla publiczności te liczby by­ły abstrakcyjne. Polacy w 1975 r. stali już w nocnych kolejkach za wszystkim, więc opowieści o operacjach finansowych na Zachodzie niespecjalnie do nich przemawiały. Bulwersowały za to prokuratorskie opisy bogac­twa oskarżonych: pierścionki za milion złotych na rękach żon (też oskarżonych), futra z szynszyli, zagraniczne luksusowe samo­chody dla nieletnich pociech jako nagroda, że udało im się przejść z klasy do klasy. Wreszcie hazardowe noce ojców spędzone
przy zielonym stoliku w utajnionych klubach, gdzie, jeśli akurat miało się pecha, można było stracić za jednym posiedzeniem pół miliona złotych!
Siermiężna Warszawa ziała nienawiścią do oskarżonych, co znajdowało wyraz w listach do redakcji gazet. Dziennikarze nazwali oskarżonych złotogłowymi - w analogii do modnego wówczas określenia amerykańskich intelektualistów jako jajogłowych.

JEST DO PRZECZYTANIA KSIĄŻKA
Na ławie oskarżonych usiadło 10 osób. Najważniejsi z nich: Witold Mętlewicz, syn przedwojennego właściciela hotelu, od 1945 r. prowadzącego antykwariat. Zaopatrywał się w nim amba­sador USA, ale też minister bezpieczeństwa publicznego, gdy chciał zawieźć Stalinowi do Moskwy srebrną paterę.
Oskarżony miał chwalebną kartę oku­pacyjną - podporucznik Armii Krajowej, uczestnik powstania warszawskiego. Po wojnie najpierw pomagał ojcu wprowadzeniu antykwariatu, potem otworzył wytwórnię bielizny i krawatów. Ale głównym źródłem jego dochodów był od 20 lat przemyt dolarów i wysyłka na Zachód ocalałych po wojnie cennych dzieł sztuki.
Ksiądz Leon Dygas po skończeniu semina­rium duchownego studiował historię sztuki, dzięki czemu został dyrektorem tworzonego w Łodzi muzeum diecezjalnego. Ksiądz szukał eksponatów w całej Polsce - interesowała go nie tylko sztuka sakralna, ale i obrazy, rzeźby, meble, srebra, numizmaty oraz starodruki. Cenne dzieła kupował za grosze lub wyłudzał od wiernych, nieświadomych wartości po­siadanych przedmiotów. Teoretycznie miały one wzbogacić zbiory muzeum diecezjalnego, w rzeczywistości trafiały na przemyt, głównie do Wiednia.
O tym, gdzie można coś „ustrzelić” infor­mował go najczęściej Włodzimierz Chryniewicki, urzędnik Ministerstwa Komunikacji, w rozmowach telefonicznych kryjący się pod ksywą „szwagier z Warszawy”. Jeśli kroił się interes, ministerialny urzędnik rzucał hasło: „Jest do przeczytania książka”
Ksiądz Leon handlował także falsyfi­katami. W czasie śledztwa przyznał się do sprzedania za duże pieniądze niemieckiemu kolekcjonerowi rzekomego obrazu Edgara Degasa. W czasie rewizji u księdza znaleziono ponad 250 obrazów (dużo ze szkoły fla­mandzkiej), 617 wyrobów ze srebra, 73 rzeźby i wyroby z porcelany, 124 starodruki. Biegli wycenili kolekcję na 11 min zł.
Chryniewicki zaczynał od drobnego handlu dziełami sztuki z zachodnimi ko­lekcjonerami - w chwili aresztowania miał już tak świetne układy, że przemycał niczym hurtownik. Gdy kupił wazę „Augustus Rex” (za milion złotych) i zaczął pertraktacje co do ceny z czyhającym na takie rzeczy antykwariuszem w Wiedniu, pokrywkę cennego naczynia przewiózł mu przez granicę dyrektor Polresu, państwowej firmy zajmującej się sprzedażą zagranicznych biletów kolejowych. W śledztwie ujawnił mechanizm penetrowania Polski pod kątem cennych dzieł sztuki, wskazał drogę ich przemytu i orientacyjnie podał, ile można na tym zarobić. Z księdzem rozliczał się złotem w sztabkach. Musiał być czujny, bo wspólnik go oszukiwał. Na przykład chciał go nabrać na rzekome płótno Rembrandta za 2 min zł.
Mieczysław Młynarczyk - tłu­macz w ambasadzie Brazylii. Gdy w paździer­niku 1973 r. znalazł się w areszcie przy ulicy Rakowieckiej, wysłał list do ministra spraw wewnętrznych. Opisał w nim swoje trudne dzieciństwo syna chłopów spod Kraśnika, którzy przed wojną wyemigrowali za Chle­bem do Brazylii. Rodzice wrócili do Polski, gdy miał 20 lat. Znajomość portugalskiego otworzyła mu drogę do pracy w ambasadzie w Brazylii. Dzięki temu mógł robić dolarowe interesy z pracownikami korpusu dyploma­tycznego.
Dyplomata Roberto Pacheco (pierwszy sekretarz przedstawicielstwa Brazylii) nie tylko sprzedawał zaufanym klientom obcą walutę, ale też podejmował się przemycania przez granicę dzieł sztuki. Jako dyplomata mógł ominąć kontrolę celną. Zdarzało się, że w prywatnym bagażniku samochodu przerzucał 150 kg złota.
Kilka lat temu Bogdan Wróblewski z „Ga­zety Wyborczej” znalazł w IPN-owskiej tecz­ce Mieczysława Młynarczyka list, w którym informował on MSW, że przemytu dokonywał na polecenie funkcjonariuszy resortu.
Wanda Dębińska - prowadziła restaurację, ale to był tylko parawan do legalizowania innych interesów. Od co najmniej 20 lat trudniła się handlem złotem i obcą walutą. Aresztowana, ujawniła w swoim mieszkaniu kilka skrytek na liczone w kilogramach złote bransolety (10 kg) i sztabki z tego kruszcu. To nie były jedyne schowki. Złoto poutykała też na mieście, m.in. w punkcie Totolotka. Przyznała się, że od Witolda Mętlewicza kupiła w sumie 1285 kg złota.
Roman Matela - przystojny 40-letni siostrzeniec Wandy Dębińskiej. Aktywnie pomagał cioci w przestępczym procede­rze. Wspierała go w tym kochanka Bożena Listkiewicz, również oskarżona. Starsza, ale doświadczona w miłosnych grach, z tego powodu miała ksywę Boa. W latach 50. jej ojciec został skazany w tzw. aferze skórzanej. Mąż za handel dewizami poszedł do więzienia na 15 lat. Już w czasie śledztwa kochanek zrzucał na nią winę, nieczuły na jej listy z aresztu zaczynające się od słów: „Słońce mojego życia”.
Danuta, druga żona Witolda Mętlewicza, który o swej miłości zapewniał ją nawet w ławie oskarżonych. Opływała w luksusy. Barbara Seidler, reporterka „Życia Literac­kiego” w relacji z procesu złotogłowych charakteryzowała oskarżoną: czerwone bmw, brylanty, siódme futro Europy i wiele drogocennych pierścionków na rękach. Gdy kiedyś na przyjęciu zobaczyła u innej pani ładniejszą biżuterię, swój pierścionek z bry­lantem rzuciła w twarz mężowi z wyrzutem, że takie coś to się daje służbie.
Kilku osób, choć odegrały istotną rolę w ograbieniu Polski z jej dóbr narodowych, nie można było doprowadzić na ławę oskarżonych. Jednakże w czasie procesu ich nazwiska, zwłaszcza Czesława Bednar­czyka, padały bardzo często. Dyplomatów brazylijskich, dostarczycieli zagranicznego złota do Warszawy, chroniły immunitety dyplomatyczne.

PUSTE MIEJSCA
Główni odbiorcy polskich dzieł sztuki na Zachodzie: Czesław Bednarczyk i Tomasz Mętlewicz wyjechali przed laty z Polski na stałe do Wiednia i mieli tam antykwariaty. W1969 r. tygodnik „Polityka” w artykule „Sztuka bez granic” reprodukował numer „Weltkunst” czasopisma antykwarycznego, w którym Bednarczyk zamieścił ogłoszenie o wyprzedaży w jego wiedeńskim anty­kwariacie 90 obrazów polskich mistrzów z XIX i początku XX w. Były to płótna: Leona Wyczółkowskiego, Alfreda Wierusza-Ko- walskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Aleksandra Gierymskiego, Jana Matejki, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego, Józefa Mehoffera. W nawiązaniu do tej pu­blikacji Stanisław Lorentz, ówczesny dyrektor Muzeum Narodowego, mający wielkie zasługi w ratowaniu przed wywozem dóbr kultury polskiej, napisał do redakcji: „Prawdą jest, że Bednarczyk, wykorzystując swoje stanowisko w antykwariacie Veritasu, zgromadził cenne zbiory i wywiózł je nielegalnie do Wiednia. Prawdą też jest, że kontaktów z krajem nie zerwał i nie są to kontakty bynajmniej towarzyskie”
Czesław Bednarczyk, uratowany z Holo­caustu Żyd, nazwisko zmienił w czasie oku­pacji. Po wojnie zostaje zastępcą kierownika wydziału kwaterunkowego w Warszawie i trudno o bardziej intratne w tamtych czasach stanowisko. Uważany za jednego z najbogatszych ludzi w Warszawie, zbudował willę koło skoczni narciarskiej na Mokotowie.
Po stracie posady w kwaterunku dostał jeszcze lepszą posadę jako rzeczoznawca dzieł sztuki w państwowym komisie z antykami przy ulicy Marszałkowskiej, podlegał mu też antykwariat na rogu Brackiej i placu Trzech Krzyży, gdzie pracował brat Witolda. Zaprzy­jaźnili się. W1960 r. Bednarczyk wyjechał legalnie z Polski do Wiednia i otworzył tam duży antykwariat. - Jego żona, podążając za mężem, wywiozła dwa wagony dzieł sztuki i antycznych mebli. Na granicy celnej poka­zała zezwolenie Urzędu Konserwatorskiego. Czesław mi się zwierzał, że załatwienie tego papieru kosztowało go wiele pieniędzy. Resztę dowiózł mu Brazylijczyk - mówił Witold Mętlewicz na rozprawie.
Inni oskarżeni twierdzili, że Bednarczyk wywiózł co najmniej 100 cennych obrazów, a także część sławnego serwisu łabędziego, wykonanego w 1737 r. w jednym egzemplarzu w manufakturze miśnieńskiej dla królewskie­go ministra Bruhla. Po opuszczeniu Polski również przez brata Tomasza zorganizowa­niem dopływu wartościowych rzeczy dla Bednarczyka zajmował się Witold Mętlewicz.
Czesław Bednarczyk na wiele lat przed opuszczeniem Polski utrzymywał kontakt z cudzoziemcami, którzy ze szwajcarskiego banku sprowadzali do Polski złote monety. Kupione za to dewizy (przy bardzo korzyst­nym przeliczniku) przerzucał za granicę na ponowny zakup złota. Gdy osiadł w Wiedniu, w Polsce głównym motorniczym tej karuzeli stał się Witold. Zwiększyła się liczba cudzo - ziemskich kurierów (doszli brazylijscy dyplo­maci). I wydłużył się łańcuszek rodzimych pośredników, ciągnących zyski z odsprzedaży
złota nabywanego jako lokata. Co ostatecznie zdecydowało o wpadce w 1973 r.
Gdy w 1976 r. rola Bednarczyka wypłynęła na światło dzienne, zapewniał on dziennika­rzy tygodnika „Der Spiegel”, że jest to szyta grubymi nićmi prowokacja komunistyczna.
Nawet 1 proc. moich zbiorów nie pochodzi z Polski. Zbiór malarstwa polskiego kupiłem w Nowym Jorku za 30 tys. dolarów, uprzedzając Ministerstwo Kultury PRL.
Bogdan Wróblewski doszukał się w teczce Czesława Bednarczyka, że jego majątek wy­wiad szacował na 4 - 5 min dolarów. Zdaniem SB antykwariusz dorobił się, odsprzedając z zyskiem biżuterię i złoto kupione od emi­grantów żydowskich, którzy po 1956 r. jechali przez Polskę do Izraela.
Przed sądem nie stanął też Roberto Pachę - co, sekretarz w ambasadzie Brazylii. W War­szawie był zadomowiony, miał tu konkubinę. Polskie arcydzieła do Wiednia, a stamtąd złoto, szmuglował od 1965 r. Witoldowi Mętlewiczowi przerzucił przez granicę 1,11 cennego kruszcu. Mieczysławowi jedną tonę. Za transport swoim dodge’em, w którym potrafił ukryć 150 kg złota, brał 10-15 proc. prowizji. Gdy w Polsce wybuchła afera, prezydent Brazylii powołał w sprawie Roberto Pacheco komisję śledczą. Tuż po wydaniu wyroku na złotogłowych sekretarza wyrzucono z korpusu dyplomatycznego.

CIOCIA WRABIA KUZYNA
Działania „złotego gangu” wyszły na jaw przy okazji sprawy braci Iwanickich, właścicieli składu pasz w Warszawie, oskarżonych o przestępstwo dewizowe. To był rok 1971, w MSW zmieniła się właśnie ekipa, nowy minister Franciszek Szlachcic dobrał się do waluciarzy. Szykowały się procesy.
W sprawie właścicieli składu pasz milicja przesłuchiwała Dębińską, ponieważ ją, jako handlarkę złotem, wymieniali oskarżeni. Już w charakterze podejrzanej wyjaśniła, że złoto dostarczał jej kuzyn, który właśnie wyjechał do Australii. Myślała, że na zawsze. Stało się inaczej. Gdy tylko wylądował na Okęciu, przewieziono go do aresztu. Doszło do konfrontacji i wtedy ciocia przyznała się do pomówienia krewnego. Tak naprawdę złoto dostarczał jej Witold.
Mętlewicz, właściciel wytwórni krawatów, był już na celowniku prokuratury jako wplą­tany w sprawę pracowników warszawskiej Desy, którzy w porozumieniu z kierowniczką szachrowali cennymi numizmatami.
Oficer śledczy przeczytał odmawiają­cemu wyjaśnień Witoldowi Mętlewiczowi zeznania Wandy Dębińskiej. Podejrzany milczał. Ale zaczął mówić, gdy się dowiedział
o aresztowaniu swej pierwszej żony. Ujawniła ona skrytki ze schowanymi obrazami oraz dolarami trzymanymi m.in. w specjalnie spreparowanej książce - pamiętnikach ge­nerała Montgomery’ego. W końcu Witold mówił dużo: protokół z przesłuchania miał 600 stron maszynopisu. Podejrzany przyznał się do przeszmuglowania na Zachód 103 obrazów polskich, holenderskich i niemieckich malarzy, 22 wyrobów z XVIII-wiecznej porcelany oraz sreber Faberge.
Do przestępstwa przyznał się też Wło­dzimierz Chryniewicki, gdy podczas rewizji mieszkania jego krewnych w Bydgoszczy znaleziono w szafie przygotowaną do wywozu za granicę paczkę. Zawierała część serwisu króla Augusta II oraz stare srebra.
Wszyscy aresztowani zdecydowali się na współpracę z organami ścigania. Kodeks kamy z 1969 r. przewidywał za „wielką aferę dewi­zową” (obrót o wartości ponad 200 tys. zł) więzienie od 8 do 25 lat i astronomiczne grzywny. Taka perspektywa zwalniała z ma­fijnej solidarności - bez oporów sypali więc w śledztwie innych członków gangu. W czasie konfrontacji dochodziło do ostrych spięć, wyzwisk, bo podejrzani się dowiadywali, że wcześniej byli oszukiwani przez wspólników.
Gang często oszukiwał zagranicznych klientów, sprzedając im falsyfikaty. T. spe­cjalizował się w produkcji antycznych sreber. Miał do tego świetne narzędzia - zostawione mu w spadku przez wytrawnego fałszerza o ksywie Senator imitacje XVIII-wiecznych puncy do znakowania sreber.
Fałszywego Rembrandta przyciemniano syropem od kaszlu. Ksiądz Leon opowiadał w śledztwie, jak podrabiali obraz „Kąpiące się kobiety” szwedzkiego malarza portrecisty Andersa Zorna. - Potem naszą robotę wi­działem u pewnego ginekologa w Warszawie. Traktował to płótno jako lokatę kapitału.
Grabież narodowego dziedzictwa kultury przez oskarżonych była większa niż dokonana przez III Rzeszę! - powie­dział prokurator Radomski, odczytując akt oskarżenia.

1 komentarz: