Spowodowane przez
nich straty porównywano z grabieżą dokonaną przez hitlerowców. W Brazylii
powołano w ich sprawie komisję śledczą. Przez 20 lat szajka ogałacała Polskę z
najcenniejszych dziel sztuki.
HELENA KOWALIK
Jeden
z oskarżonych kupił w Polsce dzieła sztuki za 1,5 min zł. Po przemyceniu na
Zachód, głównie do Wiednia, sprzedał je za prawie 5 min. Kiedy prokurator
Kazimierz Radomski odczytywał akt oskarżenia, aż podniósł głos. Nim przeszedł
do szczegółów, podał liczby, które swoją wielkością poraziły publiczność
sądową.
Głównemu oskarżonemu Witoldowi
Mętlewiczowi zarzucał nielegalny wywóz z Polski dzieł sztuki o orientacyjnej
wartości 8 min 600 tys. zł. Księdzu Leonowi Dygasowi (potem suspendowanemu)
przeszmuglowanie na Zachód unikalnych dóbr kultury wartych co najmniej 10 min
zł. Padł też zarzut przemytu z Polski dolarów. Pieniądze wymieniono na złote
dwudziestodolarówki, carskie ruble i austro-węgierskie dukaty. Z czasem złote
monety zostały zastąpione sztabkami złota. Interes kręcił się w kółko: tańsze
na Zachodzie złoto było wymieniane w Polsce na dolary, za które znów kupowano
sztabki. Sam Mętlewicz rozprowadził w ten sposób poza kontrolą celną ponad 31
złota.
Dla publiczności te liczby były
abstrakcyjne. Polacy w 1975 r. stali już w nocnych kolejkach za wszystkim, więc
opowieści o operacjach finansowych na Zachodzie niespecjalnie do nich
przemawiały. Bulwersowały za to prokuratorskie opisy bogactwa oskarżonych:
pierścionki za milion złotych na rękach żon (też oskarżonych), futra z
szynszyli, zagraniczne luksusowe samochody dla nieletnich pociech jako
nagroda, że udało im się przejść z klasy do klasy. Wreszcie hazardowe noce
ojców spędzone
przy zielonym stoliku w
utajnionych klubach, gdzie, jeśli akurat miało się pecha, można było stracić za
jednym posiedzeniem pół miliona złotych!
Siermiężna Warszawa ziała
nienawiścią do oskarżonych, co znajdowało wyraz w listach do redakcji gazet.
Dziennikarze nazwali oskarżonych złotogłowymi - w analogii do modnego wówczas
określenia amerykańskich intelektualistów jako jajogłowych.
JEST DO PRZECZYTANIA KSIĄŻKA
Na ławie oskarżonych usiadło 10
osób. Najważniejsi z nich: Witold Mętlewicz,
syn przedwojennego właściciela hotelu, od 1945 r. prowadzącego antykwariat.
Zaopatrywał się w nim ambasador USA, ale też minister bezpieczeństwa
publicznego, gdy chciał zawieźć Stalinowi do Moskwy srebrną paterę.
Oskarżony miał chwalebną kartę okupacyjną
- podporucznik Armii Krajowej, uczestnik powstania warszawskiego. Po wojnie
najpierw pomagał ojcu wprowadzeniu antykwariatu, potem otworzył wytwórnię
bielizny i krawatów. Ale głównym źródłem jego dochodów był od 20 lat przemyt
dolarów i wysyłka na Zachód ocalałych po
wojnie cennych dzieł sztuki.
Ksiądz Leon Dygas po skończeniu
seminarium duchownego studiował historię sztuki, dzięki czemu został
dyrektorem tworzonego w Łodzi muzeum diecezjalnego. Ksiądz szukał eksponatów w
całej Polsce - interesowała go nie tylko sztuka sakralna, ale i obrazy, rzeźby,
meble, srebra, numizmaty oraz starodruki. Cenne dzieła kupował za grosze lub
wyłudzał od wiernych, nieświadomych wartości posiadanych przedmiotów.
Teoretycznie miały one wzbogacić zbiory muzeum diecezjalnego, w rzeczywistości
trafiały na przemyt, głównie do Wiednia.
O tym, gdzie można coś „ustrzelić”
informował go najczęściej Włodzimierz Chryniewicki, urzędnik Ministerstwa
Komunikacji, w rozmowach telefonicznych kryjący się pod ksywą „szwagier z
Warszawy”. Jeśli kroił się interes, ministerialny urzędnik rzucał hasło: „Jest
do przeczytania książka”
Ksiądz Leon handlował także
falsyfikatami. W czasie śledztwa przyznał się do sprzedania za duże pieniądze
niemieckiemu kolekcjonerowi rzekomego obrazu Edgara Degasa. W czasie rewizji u
księdza znaleziono ponad 250 obrazów (dużo ze szkoły flamandzkiej), 617
wyrobów ze srebra, 73 rzeźby i wyroby z porcelany, 124 starodruki. Biegli
wycenili kolekcję na 11 min zł.
Chryniewicki zaczynał od drobnego
handlu dziełami sztuki z zachodnimi kolekcjonerami - w chwili aresztowania
miał już tak świetne układy, że przemycał niczym hurtownik. Gdy kupił wazę „Augustus Rex” (za milion złotych) i zaczął pertraktacje co do ceny z czyhającym
na takie rzeczy antykwariuszem w Wiedniu, pokrywkę cennego naczynia przewiózł
mu przez granicę dyrektor Polresu, państwowej firmy zajmującej się sprzedażą
zagranicznych biletów kolejowych. W śledztwie ujawnił mechanizm penetrowania
Polski pod kątem cennych dzieł sztuki, wskazał drogę ich przemytu i
orientacyjnie podał, ile można na tym zarobić. Z księdzem rozliczał się złotem
w sztabkach. Musiał być czujny, bo wspólnik go oszukiwał. Na przykład chciał go
nabrać na rzekome płótno Rembrandta za 2 min zł.
Mieczysław Młynarczyk - tłumacz w
ambasadzie Brazylii. Gdy w październiku 1973 r. znalazł się w areszcie przy
ulicy Rakowieckiej, wysłał list do ministra spraw wewnętrznych. Opisał w nim
swoje trudne dzieciństwo syna chłopów spod Kraśnika, którzy przed wojną
wyemigrowali za Chlebem do Brazylii. Rodzice wrócili do Polski, gdy miał 20
lat. Znajomość portugalskiego otworzyła mu drogę do pracy w ambasadzie w
Brazylii. Dzięki temu mógł robić dolarowe interesy z pracownikami korpusu
dyplomatycznego.
Dyplomata Roberto Pacheco (pierwszy sekretarz przedstawicielstwa Brazylii) nie tylko
sprzedawał zaufanym klientom obcą walutę, ale też podejmował się przemycania
przez granicę dzieł sztuki. Jako dyplomata mógł ominąć kontrolę celną. Zdarzało
się, że w prywatnym bagażniku samochodu przerzucał 150 kg złota.
Kilka lat temu Bogdan Wróblewski z
„Gazety Wyborczej” znalazł w IPN-owskiej teczce Mieczysława Młynarczyka list,
w którym informował on MSW, że przemytu
dokonywał na polecenie funkcjonariuszy resortu.
Wanda Dębińska - prowadziła
restaurację, ale to był tylko parawan do legalizowania innych interesów. Od co
najmniej 20 lat trudniła się handlem złotem i obcą walutą. Aresztowana,
ujawniła w swoim mieszkaniu kilka skrytek na liczone w kilogramach złote
bransolety (10 kg)
i sztabki z tego kruszcu. To nie były jedyne schowki. Złoto poutykała też na
mieście, m.in. w punkcie Totolotka. Przyznała się, że od Witolda Mętlewicza
kupiła w sumie 1285 kg
złota.
Roman Matela - przystojny 40-letni
siostrzeniec Wandy Dębińskiej. Aktywnie pomagał cioci w przestępczym procederze.
Wspierała go w tym kochanka Bożena Listkiewicz, również oskarżona. Starsza, ale
doświadczona w miłosnych grach, z tego powodu miała ksywę Boa. W latach 50. jej
ojciec został skazany w tzw. aferze skórzanej. Mąż za handel dewizami poszedł
do więzienia na 15 lat. Już w czasie śledztwa kochanek zrzucał na nią winę,
nieczuły na jej listy z aresztu zaczynające się od słów: „Słońce mojego życia”.
Danuta, druga żona Witolda
Mętlewicza, który o swej miłości zapewniał ją nawet w ławie oskarżonych.
Opływała w luksusy. Barbara Seidler, reporterka „Życia Literackiego” w relacji
z procesu złotogłowych charakteryzowała oskarżoną: czerwone bmw, brylanty,
siódme futro Europy i wiele drogocennych pierścionków na rękach. Gdy kiedyś na
przyjęciu zobaczyła u innej pani ładniejszą biżuterię, swój pierścionek z brylantem
rzuciła w twarz mężowi z wyrzutem, że takie coś to się daje służbie.
Kilku osób, choć odegrały istotną
rolę w ograbieniu Polski z jej dóbr narodowych, nie można było doprowadzić na
ławę oskarżonych. Jednakże w czasie procesu ich nazwiska, zwłaszcza Czesława
Bednarczyka, padały bardzo często. Dyplomatów brazylijskich, dostarczycieli
zagranicznego złota do Warszawy, chroniły immunitety dyplomatyczne.
PUSTE MIEJSCA
Główni odbiorcy polskich dzieł
sztuki na Zachodzie: Czesław Bednarczyk i Tomasz Mętlewicz wyjechali przed laty
z Polski na stałe do Wiednia i mieli tam antykwariaty. W1969 r. tygodnik
„Polityka” w artykule „Sztuka bez granic” reprodukował numer „Weltkunst”
czasopisma antykwarycznego, w którym Bednarczyk zamieścił ogłoszenie o
wyprzedaży w jego wiedeńskim antykwariacie 90 obrazów polskich mistrzów z XIX
i początku XX w. Były to płótna: Leona Wyczółkowskiego,
Alfreda Wierusza-Ko- walskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Aleksandra
Gierymskiego, Jana Matejki, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego, Józefa
Mehoffera. W nawiązaniu do tej publikacji Stanisław Lorentz, ówczesny dyrektor
Muzeum Narodowego, mający wielkie zasługi w ratowaniu przed wywozem dóbr kultury
polskiej, napisał do redakcji: „Prawdą jest, że Bednarczyk, wykorzystując swoje
stanowisko w antykwariacie Veritasu, zgromadził cenne zbiory i
wywiózł je nielegalnie do Wiednia. Prawdą też jest, że kontaktów z krajem nie
zerwał i nie są to kontakty bynajmniej towarzyskie”
Czesław Bednarczyk, uratowany z
Holocaustu Żyd, nazwisko zmienił w czasie okupacji. Po wojnie zostaje
zastępcą kierownika wydziału kwaterunkowego w Warszawie i trudno o bardziej intratne w tamtych czasach stanowisko.
Uważany za jednego z najbogatszych ludzi w Warszawie, zbudował willę koło
skoczni narciarskiej na Mokotowie.
Po stracie posady w kwaterunku
dostał jeszcze lepszą posadę jako rzeczoznawca dzieł sztuki w państwowym
komisie z antykami przy ulicy Marszałkowskiej, podlegał mu też antykwariat na
rogu Brackiej i placu Trzech Krzyży, gdzie pracował brat Witolda. Zaprzyjaźnili
się. W1960 r. Bednarczyk wyjechał legalnie z Polski do Wiednia i otworzył tam
duży antykwariat. - Jego żona, podążając za mężem, wywiozła dwa wagony dzieł sztuki
i antycznych mebli. Na granicy celnej pokazała zezwolenie Urzędu
Konserwatorskiego. Czesław mi się zwierzał, że załatwienie tego papieru
kosztowało go wiele pieniędzy. Resztę dowiózł mu Brazylijczyk - mówił Witold
Mętlewicz na rozprawie.
Inni oskarżeni twierdzili, że
Bednarczyk wywiózł co najmniej 100 cennych obrazów, a także część sławnego
serwisu łabędziego, wykonanego w 1737 r. w jednym egzemplarzu w manufakturze
miśnieńskiej dla królewskiego ministra Bruhla. Po opuszczeniu Polski również
przez brata Tomasza zorganizowaniem dopływu wartościowych rzeczy dla
Bednarczyka zajmował się Witold Mętlewicz.
Czesław Bednarczyk na wiele lat
przed opuszczeniem Polski utrzymywał kontakt z cudzoziemcami, którzy ze
szwajcarskiego banku sprowadzali do Polski złote monety. Kupione za to dewizy
(przy bardzo korzystnym przeliczniku) przerzucał za granicę na ponowny zakup
złota. Gdy osiadł w Wiedniu, w Polsce głównym motorniczym tej karuzeli stał się
Witold. Zwiększyła się liczba cudzo - ziemskich kurierów (doszli brazylijscy
dyplomaci). I wydłużył się łańcuszek rodzimych pośredników, ciągnących zyski z
odsprzedaży
złota nabywanego jako lokata. Co
ostatecznie zdecydowało o wpadce w 1973 r.
Gdy w 1976 r. rola Bednarczyka
wypłynęła na światło dzienne, zapewniał on dziennikarzy tygodnika „Der Spiegel”, że jest to szyta grubymi nićmi prowokacja komunistyczna.
Nawet 1 proc. moich zbiorów nie
pochodzi z Polski. Zbiór malarstwa polskiego kupiłem w Nowym Jorku za 30 tys.
dolarów, uprzedzając Ministerstwo Kultury PRL.
Bogdan Wróblewski doszukał się w
teczce Czesława Bednarczyka, że jego majątek wywiad szacował na 4 - 5 min
dolarów. Zdaniem SB antykwariusz dorobił się, odsprzedając z zyskiem biżuterię
i złoto kupione od emigrantów żydowskich, którzy po 1956 r. jechali przez
Polskę do Izraela.
Przed sądem nie stanął też Roberto
Pachę - co, sekretarz w ambasadzie Brazylii. W Warszawie był zadomowiony, miał
tu konkubinę. Polskie arcydzieła do Wiednia, a stamtąd złoto, szmuglował od
1965 r. Witoldowi Mętlewiczowi przerzucił przez granicę 1,11 cennego kruszcu.
Mieczysławowi jedną tonę. Za transport swoim dodge’em, w którym
potrafił ukryć 150 kg
złota, brał 10-15 proc. prowizji. Gdy w Polsce wybuchła afera, prezydent
Brazylii powołał w sprawie Roberto Pacheco komisję śledczą. Tuż po wydaniu
wyroku na złotogłowych sekretarza wyrzucono z korpusu dyplomatycznego.
CIOCIA WRABIA KUZYNA
Działania „złotego gangu” wyszły
na jaw przy okazji sprawy braci Iwanickich, właścicieli składu pasz w
Warszawie, oskarżonych o przestępstwo dewizowe. To był rok 1971, w MSW zmieniła
się właśnie ekipa, nowy minister Franciszek Szlachcic dobrał się do waluciarzy.
Szykowały się procesy.
W sprawie właścicieli składu pasz
milicja przesłuchiwała Dębińską, ponieważ ją, jako handlarkę złotem, wymieniali
oskarżeni. Już w charakterze podejrzanej wyjaśniła, że złoto dostarczał jej
kuzyn, który właśnie wyjechał do Australii. Myślała, że na zawsze. Stało się
inaczej. Gdy tylko wylądował na Okęciu, przewieziono go do aresztu. Doszło do
konfrontacji i wtedy ciocia przyznała się do pomówienia krewnego. Tak naprawdę
złoto dostarczał jej Witold.
Mętlewicz, właściciel wytwórni
krawatów, był już na celowniku prokuratury jako wplątany w sprawę pracowników
warszawskiej Desy, którzy w porozumieniu z kierowniczką szachrowali cennymi
numizmatami.
Oficer śledczy przeczytał
odmawiającemu wyjaśnień Witoldowi Mętlewiczowi zeznania Wandy Dębińskiej.
Podejrzany milczał. Ale zaczął mówić, gdy się dowiedział
o aresztowaniu swej pierwszej
żony. Ujawniła ona skrytki ze schowanymi obrazami oraz dolarami trzymanymi
m.in. w specjalnie spreparowanej książce - pamiętnikach generała Montgomery’ego. W końcu Witold mówił dużo: protokół z przesłuchania miał
600 stron maszynopisu. Podejrzany przyznał się do przeszmuglowania na Zachód
103 obrazów polskich, holenderskich i niemieckich malarzy, 22 wyrobów z XVIII-wiecznej porcelany oraz sreber Faberge.
Do przestępstwa przyznał się też
Włodzimierz Chryniewicki, gdy podczas rewizji mieszkania jego krewnych w
Bydgoszczy znaleziono w szafie przygotowaną do wywozu za granicę paczkę.
Zawierała część serwisu króla Augusta II oraz stare srebra.
Wszyscy aresztowani zdecydowali
się na współpracę z organami ścigania. Kodeks kamy z 1969 r. przewidywał za
„wielką aferę dewizową” (obrót o wartości ponad 200 tys. zł) więzienie od 8 do
25 lat i astronomiczne grzywny. Taka perspektywa zwalniała z mafijnej
solidarności - bez oporów sypali więc w śledztwie innych członków gangu. W
czasie konfrontacji dochodziło do ostrych spięć, wyzwisk, bo podejrzani się
dowiadywali, że wcześniej byli oszukiwani przez wspólników.
Gang często oszukiwał
zagranicznych klientów, sprzedając im falsyfikaty. T. specjalizował się w
produkcji antycznych sreber. Miał do tego świetne narzędzia - zostawione mu w
spadku przez wytrawnego fałszerza o ksywie Senator imitacje XVIII-wiecznych puncy do znakowania sreber.
Fałszywego Rembrandta
przyciemniano syropem od kaszlu. Ksiądz Leon opowiadał w śledztwie, jak
podrabiali obraz „Kąpiące się kobiety” szwedzkiego malarza portrecisty Andersa
Zorna. - Potem naszą robotę widziałem u pewnego ginekologa w Warszawie.
Traktował to płótno jako lokatę kapitału.
Grabież narodowego dziedzictwa
kultury przez oskarżonych była większa niż dokonana przez III Rzeszę! - powiedział
prokurator Radomski, odczytując akt oskarżenia.
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń