Metoda
na wnuczka to już przeżytek. Teraz starsze osoby okrada się na policjanta.
Ujawniamy mechanizm szajki wyłudzającej pieniądze od starszych osób.
HELENA KOWALIK
Młoda
kobieta weszła do siedziby warszawskiego PKO BP przy ulicy Marszałkowskiej
tuż przed zamknięciem. Chciała pobrać ze swego konta 40 tys. zł. Te pieniądze
kwadrans wcześniej wpłynęły z innego banku. Kasjerka przeciągała czas
transakcji. Odchodziła od biurka, gdzieś telefonowała. Zdenerwowanie klientki
rosło lawinowo, zaczęła się odgrażać, odepchnęła wartownika.
W drzwiach pojawili się
policjanci. Wylegitymowali klientkę. Była to 22-letnia Ewa R. W obecności
mundurowych kobieta raz po raz wyłączała stale
dzwoniącą komórkę. Tłumaczyła, że nie ma pojęcia, kto jej przesłał pieniądze.
A skąd wiedziała, że nadeszły? Takie miała przeczucie. Gdy usłyszała, że
wszystko sobie wyjaśnią w komisariacie, zmieniła ton. - Teraz powiem prawdę -
wyznała.
Do roli tzw. odbieraka została
zmuszona przez dwóch Cyganów. Zaczepili ją poprzedniego dnia na ulicy i
obiecali tysiąc złotych, jeśli wypłaci z banku pieniądze. W tym celu miała
założyć sobie konto. Połaszczyła się na ten tysiąc, bo jest bez grosza.
Zawieziona na komisariat,
przyznała się, że Cyganów wymyśliła na poczekaniu. Honorarium w wysokości
tysiąca złotych się zgadza, ale założenie rachunku bankowego oraz wypłacenie z
niego przelanej gotówki zaproponowała jej koleżanka Aneta. Do banku zawieźli ją
kumple Anety taksówką, bo chodziło o czas. Za kierownicą siedział Sebastian,
obok Klaudia z Kamilem. Zna ich tylko z widzenia.
Weszła do banku, a ci dwoje
czekali przed wejściem. Gdy zrobiło się gorąco, zdążyła jeszcze zadzwonić do
Kamila i zawiadomić go, że została złapana, niech uciekają.
Przed przybyciem policji wszystkie
SMS-y pokasowała.
Ewa R. została zatrzymana. Była
karana za kradzieże z włamaniem. Nigdzie nie pracuje, ale ma trzy rachunki
bankowe: w PKO BP, Kredyt Banku i Banku Zachodnim.
W dniu zatrzymania wyjęła w Kredyt
Banku 10 tys. zł. Potem pojechali do drugiego oddziału. - Tam wypłaciłam 20
tys. zł. Następnie Klaudia zawiozła mnie do PKO w Rotundzie. Ja się nawet
zdziwiłam, bo nic nie miałam na koncie. Podeszłam do okienka i rzeczywiście się
okazało, że wolnych środków zero. Ale Klaudia dostała telefon, że klient właśnie
wpłacił flotę, tylko że w PKO przy Marszałkowskiej. Więc my biegiem do
taksówki, Sebastian czekał, nie wyłączając silnika.
Na posiedzeniu sądu w sprawie
przedłużenia aresztowania podejrzana się rozpłakała. - Nie chcę wracać do
celi. Powiem całą prawdę. Tu w Polsce wszystkim steruje Kamil i jego
dziewczyna Klaudia. Nad nimi jest ktoś, kto się ukrywa w Anglii. Nie znam jego
nazwiska, tylko ksywę - Mordeczka. Dla nich pracuje też taka Joasia. Ona chodzi
do ludzi i odbiera od nich pieniądze. Sebastian jest od wożenia do banku i
wyszukiwania „słupów”, czyli takich jak ja, do założenia konta, a następnie
podejmowania z niego pieniędzy. Tak że to jest właściwie gang, każdy w grupie
ma inne zadanie. Tych Cyganów wymyśliłam na poczekaniu, bo słyszałam, jak Kamil
instruował Joannę, żeby w razie wpadki mówiła, że została zmuszona do
oszukiwania przez dwóch Rumunów, bo inaczej będzie miała przejebane.
Sąd nie zwolnił R. z aresztu.
Śledztwo się rozszerzało.
CZUWANIE
Policjant patrolujący w godzinach
popołudniowych aleję Stanów Zjednoczonych w Warszawie zauważył trzech
szarpiących się mężczyzn. Gdy podbiegł, dwóch z nich zaczęło uciekać, ale
zostali zatrzymani. Nazywali się Łukasz Sz. i Kamil C. Ten, który został
wylegitymowany jako Jarosław W., skarżył się, że nieznani mu napastnicy chcieli
siłą zabrać pieniądze, które pobierał z bankomatu.
Na komisariacie się okazało, że
pieniądze, które wypłacał W., były oszczędnościami starszej kobiety z
Białegostoku, która przelała je na konto tego mężczyzny. Przesłuchiwany
przyznał się, że miał tylko wyjąć pieniądze i zaraz oddać je tym dwóm, z
którymi się potem szarpał. Ale kilkaset złotych schował do kieszeni i stąd
awantura. Skłamał, mówiąc patrolującemu policjantowi, że nie znał
napastników. Tak naprawdę jeden z
nich, Kamil C., jest jego siostrzeńcem.
- Praktycznie nie czuję się winny
- stwierdził Jarosław W. - Nie wiedziałem, otwierając konto, że to przestępstwo
dostać od kogoś nieznajomego 6,5 tys. złotych. Namówili mnie, teraz powiem
kto. I zaprowadził policjantów do mieszkania Klaudii S.
- Ale przypał! - żachnęła się ta
młoda kobieta na widok funkcjonariuszy. Do protokołu zeznała, że metodę „na
wnuczka” zaczęła stosować ze swym konkubentem Kamilem C. od początku kwietnia
2013 r.
- Za pilnowanie słupów odbierałam
swoją działkę z każdego udanego strzału. Pozostałe pieniądze były przekazywane
przez Western Union do Anglii, tam je wypłacano na podstawie fałszywych dowodów
osobistych. Wszystkim kierował na odległość Karol, zwany Mordeczką. Wcześniej
karany za oszustwa, dlatego teraz się ukrywa.
Tymczasem przyprowadzana z aresztu
Ewa R. słowo za słowem ujawniała mechanizm oszustw. - Z Anetą znam się od
dawna. Któregoś dnia zadzwoniła i zaproponowała zarobek. Domyśliłam się, że
chodzi o szycie [w kryminalnej gwarze: okradanie - H.K.] na wnuczka.
Odpowiedziałam, że nie ma takiej opcji, bo mam jeszcze 11 miesięcy do odsiadki.
Ale rozmowę słyszała moja znajoma Joasia Ch. Zgodziła się, że codziennie od 9
rano do 6 wieczorem będzie czekać u Anety na telefon Klaudii. Jeśli się odezwie,
natychmiast wsiada w taksówkę Sebastiana i jedzie do banku po pieniądze.
Przesłuchiwana ujawniła też
nazwiska osób, które otwierały konta w banku, aby mogły tam wpłynąć wyłudzone
pieniądze. Takim słupem był m. in. Piotr J., który dopiero co opuścił
zakład karny po odsiedzeniu wyroku za kradzież.
ZAGADAĆ
Druga ścieżka śledcza prowadziła
do pokrzywdzonych. 30 lipca 2013 r. 70-letni Leszek M. z podwarszawskiej
miejscowości siedział w fotelu i rozwiązywał krzyżówki, gdy odezwał się telefon
komórkowy. - Cześć, wujek - młody męski głos był pełen energii.
- To ty, Pawełku, dawno cię nie
słyszałem, teraz tobym cię po głosie pomylił z twoim ojcem - ucieszył się M. -
Stało się coś, że dzwonisz?
- A, mam taki problem, nie wiem,
może wujek mógłby mnie poratować...
Kilka słów zachęty i telefonujący
wyjawia, w czym rzecz. Otóż zdarza się nadzwyczajna okazja kupna nieruchomości
w ajencji po bardzo korzystnej cenie, ale brakuje mu 40 tys. zł. Ma pieniądze w
funduszach, jednak jeśli je teraz wyjmie, będzie stratny. Gdyby wujostwo mogło
pomóc, za kilka dni oddałby pożyczkę z procentem.
- Moja żona Barbara - zeznał potem
na policji poszkodowany - jest właścicielką konta w Banku Zachodnim.
Trzymaliśmy tam pieniądze ze sprzedaży mieszkania z myślą o dokładaniu do emerytury.
Akurat tego przedpołudnia żona wybrała się do lekarza. Ale ja mam upoważnienie
od niej. Pomyślałem, że trzeba pomóc bratankowi. Pawełek chciał, żebym szybko
wyjął z banku pieniądze i mieliśmy się spotkać w oddziale banku. Gdy dojechałem
tam taksówką, odezwała się moja komórka. Bratanek przepraszał, nie wyrobił
się, spotkamy się później, teraz mam zrobić przelew na konto Ewy R., podał
numer. Byłem przekonany, że to konto tej ajencji. Kasjerka zaczęła załatwiać
transakcję, a ja cały czas z telefonem przy uchu, bo Paweł się nie rozłączał.
M., wychodząc z banku, minął się w
drzewach z nieznaną mu Ewą R., która na wiadomość od „telefonisty” Kamila C.
(to on udawał bratanka), że pieniądze zostały przelane, natychmiast wsiadła z
obstawą do taksówki. W tym oddziale wypłaciła sobie 10 tys. zł, następnie
pojechali do innego na Pradze, tam wyjęła 20 tys. zł. Foliową torbę z
pieniędzmi przekazała w podziemiach przy rotundzie Klaudii S., która w najbliższym oddziale Western Union wysłała
pieniądze do Londynu na nazwisko Wiktora Bochrowa. Z przekazanej przez R. kwoty
uszczknęła 2700 zł.
Tymczasem: - Jeszcze nie
dojechałem do domu - zeznawał później emeryt M. - gdy Paweł znów zadzwonił. Bardzo mnie przepraszał, ale jest
taka sprawa, że brakuje mu 30 tys., wtedy by się rozliczył ze wspólnikiem
kontrahenta. Czy mógłbym pożyczyć jeszcze i tę sumę. Taki byłem skołowany, że
się zgodziłem. On nie chciał, abym robił przelew w swoim banku, bo pieniądze
będą długo szły, klient może się wycofać z interesu, najlepiej wyjąć gotówkę i
w PKO BP przy Kredytowej wysłać ją na konto tej samej osoby co poprzednio, zaraz się wyświetli numer rachunku. Ja
to wszystko wykonałem, Paweł, będąc cały czas ze mną w telefonicznym kontakcie,
stokrotnie dziękował. Jeszcze raz zadzwonił, że udało się wszystko załatwić i
za godzinę będzie u mnie.
M. wrócił do domu, opowiedział
- wszystkim żonie i czekali na wizytę bratanka. Po
godzinie zadzwonił, że dzisiaj nie da rady, przyjedzie jutro. Pożyczkodawców
zaniepokoił nieprzyjemny, wręcz agresywny ton krewnego. Telefon, z którego
Pawełek rozmawiał, był zastrzeżony, więc M. zadzwonił do ojca młodego człowieka
- tak wyszło na jaw, że prawdziwy bratanek po żadną pożyczkę do wujostwa się
nie zgłaszał. W stan paniki wprawił starszego pana telefon z zastrzeżonego
numeru. Ten ktoś powiedział, że jest z komisariatu policji, zapytał, czy ktoś
pod tym adresem zgłaszał jakiekolwiek przestępstwo organom porządkowym.
- Odpowiedziałem, że to pomyłka.
Natychmiast pojechałem do banku PKO na Żytniej. Dzięki życzliwości obsługi
udało się zablokować drugi przekaz.
NA POLICJANTA
Kolejna ofiara gangu, 63 -letni
Jan K., przelał przez internet swemu niby-siostrzeńcowi Darkowi 90 tys. zł. W
sierpniowe popołudnie 2013 r. odebrał od niego telefon. Źle słyszał, bo ma
stary aparat. Chłopak pytał o zdrowie, a potem wyłożył swoją prośbę. Otóż
dzwoni z biura sprzedaży mieszkań. Niestety, od ostatniej rozmowy z deweloperem
cena podskoczyła, nie chciałby tego lokalu stracić, zwłaszcza że wkrótce
powiększy mu się rodzina. (Spontaniczna radość wujka). Czy mógłby pożyczyć na
jeden dzień 30 tys. zł?
K. na przesłuchaniu: - Jeszcze
trochę pogadaliśmy, zapytałem, jak mu idzie firma, którą przejął po matce.
Ucieszyłem się, że chłopak dobrze sobie radzi. Na koniec powiedziałem, że
chrześniakowi się nie odmawia.
Siostrzeniec podał numer konta i
dane osobowe dewelopera (Piotr J.). Jan K. przelał pieniądze za pomocą
internetu. Trochę się przy tym mylił, bo
siostrzeniec nie pozwalał mu się skupić. Ciągle dzwonił z pytaniem, czy wujek
pamięta, aby na zakończenie transakcji kliknąć OK.
To nie był, niestety, koniec próśb
Darka. Tego popołudnia jeszcze dwa razy telefonował, prosząc o kolejne
transakcje. Wujek cierpliwie przelewał: 20 tys. zł, następnie 50 tys. zł. Ze
względu na duże kwoty bank chciał się z nim skontaktować, aby potwierdzić
transakcję, ale nie można było uzyskać połączenia, bo telefon Jana K. był stale
zajęty.
- Chciałem zadzwonić do Darka - zeznał
poszkodowany - żeby go uspokoić, że przelew poszedł. Ale nie miałem do niego
telefonu, dopiero mój syn go poszukał. Siostrzeniec bardzo się zdziwił - o
żadne pieniądze nie prosił. Bardzo zdenerwowany pojechałem do banku, już tam
wchodziłem, gdy jakiś mężczyzna zadzwonił, abym czekał na niego w domu.
Przedstawił się, że jest z CBA, już wiedzą o oszustwie i gdy rzekomy
siostrzeniec zadzwoni, żeby się upewnić, czy pieniądze wyszły, oni go namierzą
i złapią. Ale ja już byłem w banku. Udało się zablokować ostatnią transakcję na
72 godziny.
Na konto Piotra J. wpłynęło też 13
tys. zł od mieszkanki Białegostoku Teresy O. Jechała autobusem, gdy odezwała
się jej komórka.
- Ciocia? - zapytał z
zastrzeżonego numeru jakiś mężczyzna. - To ty, Maciek? Dawno cię nie słyszałam
- ucieszyła się. - Co u ciebie?
- Wszystko OK, tylko wyskoczył
problem: właśnie kupuję mieszkanie i zabrakło mi 13 tys. zł. Właściciel
przeprowadza się za granicę, nie chce czekać.
Teresa O. przypomniała sobie o
oszustwach na wnuczka i zapytała czujnie o nazwisko krewnego. - Dębski -
powiedział bez wahania. To ją uspokoiło. Rzeczywiście miała kuzyna o takim
nazwisku. - Ale ja muszę zerwać lokatę - przypomniała sobie. Kuzyn zapewnił, że
pożyczka o wiele bardziej się cioci opłaci, bo on za przysługę nie tylko
pokryje koszty, jeszcze da duży procent. Tylko trzeba działać szybko, bo są
inni chętni na ten lokal.
Teresa O. od razu podjechała do
swego banku. Jeszcze się upewniła, czy właścicielem konta, które podał jej
kuzyn do przelewu, jest mężczyzna. Zgadzało się. Wydała więc polecenie
przelania pieniędzy. W domu mąż opowiedział jej, jaka spotkała go niespodzianka.
Na telefon stacjonarny zadzwonił kuzyn Maciek. Nadal jest tym samym zgrywusem,
jakim był jako dziecko. Chciał, żeby wujek zgadł, kto mówi. - Trafiłem za
drugim razem - cieszył się emeryt O. - Pytam:
„Maciej Dębski?”. A on, że zgadłem. Chciał pilnie pożyczyć pieniądze, ale od
razu uciąłem rozmowę, tłumacząc, że u nas od
finansów jest żona. Podałem jej twoją komórkę.
Teresa O. była pełna złych
przeczuć. Nie mogła zadzwonić do kuzyna, bo jego telefon był zastrzeżony. Gdy
się odezwał, prosząc, aby wzięła taksówkę i przywiozła mu potwierdzenie
przelewu pod podany adres, znalazła się pod wieżowcem z kilkunastoma szyldami
na froncie. Maciek kazał jej czekać w holu, zaraz zejdzie. Stała tam 1,5
godziny, bezskutecznie. W domu wszystko się wyjaśniło - dała pieniądze
fałszywemu kuzynowi. Były nie do odzyskania.
Oszuści ryzykowali też spotkanie
ze swą ofiarą. Tą metodą Kamil C. wyciągnął pieniądze m.in. od Janiny M. z
warszawskich Bielan. Najpierw dostała telefon od niby-krewnego, który szybko
chciał pożyczyć pieniądze, bo znalazł się w dramatycznej sytuacji życiowej.
Starsza pani wyciągnęła schowane na czarną godzinę 3500 zł. Gdy w drzwiach
stanęła młoda kobieta, która przedstawiła się jako wysłana przez krewnego
pracownica opieki społecznej, bez wahania wręczyła jej pieniądze. Rzekomą
opiekunką społeczną była Joanna Ch.
Stosowano też metodę na
policjanta. Rzekomy krewny podawał się za funkcjonariusza ze specgrupy policji
i prosił o pomoc w akcji zatrzymania oszusta na gorącym uczynku. Żeby się
udało, należy bez obawy wręczyć oszustowi pieniądze, bo zaraz zostanie zakuty w
kajdanki.
W każdym wariancie oszustwa
telefoniści, jak ich nazywano w gangu, starali się bez przerwy trzymać swoje ofiary
na telefonie. Dzięki temu słyszeli, co się dzieje, czy ich ofiara dotarła już
do banku albo czy nie powiadamia policji. Poza tym takie nieustanne
telefonowanie często powodowało, że starsza osoba nie mogła na spokojnie
zastanowić się nad tym, co robi.
16 - osobowy warszawski gang
szukał ofiar nie tylko w Polsce. Również wśród Polonii w Ameryce, Anglii,
Irlandii. Osoby oszukane straciły około 2 min zł. Proces zacznie się w maju przed
Sądem Okręgowym Warszawa-Praga.
NAZWISKA BOHATERÓW ZMIENIONE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz