poniedziałek, 25 maja 2015

Wnuczek został policjantem



Metoda na wnuczka to już przeżytek. Teraz starsze osoby okrada się na policjanta. Ujawniamy mechanizm szajki wyłudzającej pieniądze od starszych osób.

HELENA KOWALIK

Młoda kobieta weszła do sie­dziby warszawskiego PKO BP przy ulicy Marszałkow­skiej tuż przed zamknięciem. Chciała pobrać ze swego konta 40 tys. zł. Te pieniądze kwadrans wcześniej wpłynęły z innego banku. Kasjerka przeciągała czas transakcji. Odchodziła od biurka, gdzieś telefonowała. Zdenerwowanie klientki rosło lawinowo, zaczęła się odgra­żać, odepchnęła wartownika.
W drzwiach pojawili się policjanci. Wylegitymowali klientkę. Była to 22-letnia Ewa R. W obecności mundurowych kobieta raz po raz wyłączała stale dzwoniącą ko­mórkę. Tłumaczyła, że nie ma pojęcia, kto jej przesłał pieniądze. A skąd wiedziała, że nadeszły? Takie miała przeczucie. Gdy usłyszała, że wszystko sobie wyjaśnią w komisariacie, zmieniła ton. - Teraz powiem prawdę - wyznała.
Do roli tzw. odbieraka została zmuszona przez dwóch Cyganów. Zaczepili ją po­przedniego dnia na ulicy i obiecali tysiąc złotych, jeśli wypłaci z banku pieniądze. W tym celu miała założyć sobie konto. Połaszczyła się na ten tysiąc, bo jest bez grosza.
Zawieziona na komisariat, przyznała się, że Cyganów wymyśliła na poczekaniu. Honorarium w wysokości tysiąca złotych się zgadza, ale założenie rachunku bankowego oraz wypłacenie z niego przelanej gotówki zaproponowała jej koleżanka Aneta. Do banku zawieźli ją kumple Anety taksówką, bo chodziło o czas. Za kierownicą siedział Sebastian, obok Klaudia z Kamilem. Zna ich tylko z widzenia.
Weszła do banku, a ci dwoje czekali przed wejściem. Gdy zrobiło się gorąco, zdążyła jeszcze zadzwonić do Kamila i zawiadomić go, że została złapana, niech uciekają.

Przed przybyciem policji wszystkie SMS-y pokasowała.
Ewa R. została zatrzymana. Była karana za kradzieże z włamaniem. Nigdzie nie pracuje, ale ma trzy rachunki bankowe: w PKO BP, Kredyt Banku i Banku Zachodnim.
W dniu zatrzymania wyjęła w Kredyt Banku 10 tys. zł. Potem pojechali do drugie­go oddziału. - Tam wypłaciłam 20 tys. zł. Następnie Klaudia zawiozła mnie do PKO w Rotundzie. Ja się nawet zdziwiłam, bo nic nie miałam na koncie. Podeszłam do okienka i rzeczywiście się okazało, że wol­nych środków zero. Ale Klaudia dostała telefon, że klient właśnie wpłacił flotę, tylko że w PKO przy Marszałkowskiej. Więc my biegiem do taksówki, Sebastian czekał, nie wyłączając silnika.
Na posiedzeniu sądu w sprawie przedłu­żenia aresztowania podejrzana się rozpłaka­ła. - Nie chcę wracać do celi. Powiem całą prawdę. Tu w Polsce wszystkim steruje Ka­mil i jego dziewczyna Klaudia. Nad nimi jest ktoś, kto się ukrywa w Anglii. Nie znam jego nazwiska, tylko ksywę - Mordeczka. Dla nich pracuje też taka Joasia. Ona chodzi do ludzi i odbiera od nich pieniądze. Sebastian jest od wożenia do banku i wyszukiwania „słupów”, czyli takich jak ja, do założenia konta, a następnie podejmowania z niego pieniędzy. Tak że to jest właściwie gang, każdy w grupie ma inne zadanie. Tych Cyganów wymyśliłam na poczekaniu, bo słyszałam, jak Kamil instruował Joannę, żeby w razie wpadki mówiła, że została zmuszona do oszukiwania przez dwóch Ru­munów, bo inaczej będzie miała przejebane.
Sąd nie zwolnił R. z aresztu. Śledztwo się rozszerzało.

CZUWANIE
Policjant patrolujący w godzinach popo­łudniowych aleję Stanów Zjednoczonych w Warszawie zauważył trzech szarpiących się mężczyzn. Gdy podbiegł, dwóch z nich zaczęło uciekać, ale zostali zatrzymani. Nazywali się Łukasz Sz. i Kamil C. Ten, który został wylegitymowany jako Jarosław W., skarżył się, że nieznani mu napastnicy chcieli siłą zabrać pieniądze, które pobierał z bankomatu.
Na komisariacie się okazało, że pieniądze, które wypłacał W., były oszczędnościami starszej kobiety z Białegostoku, która przelała je na konto tego mężczyzny. Przesłuchiwany przyznał się, że miał tylko wyjąć pieniądze i zaraz oddać je tym dwóm, z którymi się potem szarpał. Ale kilkaset złotych schował do kieszeni i stąd awantura. Skłamał, mówiąc patrolującemu policjantowi, że nie znał
napastników. Tak naprawdę jeden z nich, Kamil C., jest jego siostrzeńcem.
- Praktycznie nie czuję się winny - stwierdził Jarosław W. - Nie wiedziałem, otwierając konto, że to przestępstwo dostać od kogoś nieznajomego 6,5 tys. złotych. Na­mówili mnie, teraz powiem kto. I zaprowadził policjantów do mieszkania Klaudii S.
- Ale przypał! - żachnęła się ta młoda kobieta na widok funkcjonariuszy. Do pro­tokołu zeznała, że metodę „na wnuczka” zaczęła stosować ze swym konkubentem Kamilem C. od początku kwietnia 2013 r.
- Za pilnowanie słupów odbierałam swoją działkę z każdego udanego strzału. Pozostałe pieniądze były przekazywane przez Western Union do Anglii, tam je wypłacano na podstawie fałszywych do­wodów osobistych. Wszystkim kierował na odległość Karol, zwany Mordeczką. Wcześniej karany za oszustwa, dlatego teraz się ukrywa.
Tymczasem przyprowadzana z aresztu Ewa R. słowo za słowem ujawniała mecha­nizm oszustw. - Z Anetą znam się od dawna. Któregoś dnia zadzwoniła i zaproponowała zarobek. Domyśliłam się, że chodzi o szycie [w kryminalnej gwarze: okradanie - H.K.] na wnuczka. Odpowiedziałam, że nie ma takiej opcji, bo mam jeszcze 11 miesięcy do odsiadki. Ale rozmowę słyszała moja zna­joma Joasia Ch. Zgodziła się, że codziennie od 9 rano do 6 wieczorem będzie czekać u Anety na telefon Klaudii. Jeśli się odezwie, natychmiast wsiada w taksówkę Sebastiana i jedzie do banku po pieniądze.
Przesłuchiwana ujawniła też nazwiska osób, które otwierały konta w banku, aby mogły tam wpłynąć wyłudzone pieniądze. Takim słupem był m. in. Piotr J., który do­piero co opuścił zakład karny po odsiedzeniu wyroku za kradzież.

ZAGADAĆ
Druga ścieżka śledcza prowadziła do po­krzywdzonych. 30 lipca 2013 r. 70-letni Leszek M. z podwarszawskiej miejscowości siedział w fotelu i rozwiązywał krzyżówki, gdy odezwał się telefon komórkowy. - Cześć, wujek - młody męski głos był pełen energii.
- To ty, Pawełku, dawno cię nie słyszałem, teraz tobym cię po głosie pomylił z twoim ojcem - ucieszył się M. - Stało się coś, że dzwonisz?
- A, mam taki problem, nie wiem, może wujek mógłby mnie poratować...
Kilka słów zachęty i telefonujący wyjawia, w czym rzecz. Otóż zdarza się nadzwyczajna okazja kupna nieruchomości w ajencji po bardzo korzystnej cenie, ale brakuje mu 40 tys. zł. Ma pieniądze w funduszach, jednak jeśli je teraz wyjmie, będzie stratny. Gdyby wujostwo mogło pomóc, za kilka dni oddałby pożyczkę z procentem.
- Moja żona Barbara - zeznał potem na policji poszkodowany - jest właścicielką konta w Banku Zachodnim. Trzymaliśmy tam pieniądze ze sprzedaży mieszkania z myślą o dokładaniu do emerytury. Akurat tego przedpołudnia żona wybrała się do lekarza. Ale ja mam upoważnienie od niej. Pomyślałem, że trzeba pomóc bratankowi. Pawełek chciał, żebym szybko wyjął z banku pieniądze i mieliśmy się spotkać w oddziale banku. Gdy dojechałem tam taksówką, ode­zwała się moja komórka. Bratanek przepra­szał, nie wyrobił się, spotkamy się później, teraz mam zrobić przelew na konto Ewy R., podał numer. Byłem przekonany, że to konto tej ajencji. Kasjerka zaczęła załatwiać trans­akcję, a ja cały czas z telefonem przy uchu, bo Paweł się nie rozłączał.
M., wychodząc z banku, minął się w drzewach z nieznaną mu Ewą R., która na wiadomość od „telefonisty” Kamila C. (to on udawał bratanka), że pieniądze zostały przelane, natychmiast wsiadła z obstawą do taksówki. W tym oddziale wypłaciła sobie 10 tys. zł, następnie pojechali do innego na Pradze, tam wyjęła 20 tys. zł. Foliową torbę z pieniędzmi przekazała w podziemiach przy rotundzie Klaudii S., która w najbliższym oddziale Western Union wysłała pieniądze do Londynu na nazwisko Wiktora Bochrowa. Z przekazanej przez R. kwoty uszczknęła 2700 zł.
Tymczasem: - Jeszcze nie dojechałem do domu - zeznawał później emeryt M. - gdy Paweł znów zadzwonił. Bardzo mnie przepraszał, ale jest taka sprawa, że brakuje mu 30 tys., wtedy by się rozliczył ze wspól­nikiem kontrahenta. Czy mógłbym pożyczyć jeszcze i tę sumę. Taki byłem skołowany, że się zgodziłem. On nie chciał, abym robił przelew w swoim banku, bo pieniądze będą długo szły, klient może się wycofać z inte­resu, najlepiej wyjąć gotówkę i w PKO BP przy Kredytowej wysłać ją na konto tej samej osoby co poprzednio, zaraz się wyświetli numer rachunku. Ja to wszystko wykonałem, Paweł, będąc cały czas ze mną w telefonicznym kontakcie, stokrotnie dziękował. Jeszcze raz zadzwonił, że udało się wszystko załatwić i za godzinę będzie u mnie.
M. wrócił do domu, opowiedział - wszystkim żonie i czekali na wizytę bratanka. Po godzinie zadzwonił, że dzisiaj nie da rady, przyjedzie jutro. Pożyczko­dawców zaniepokoił nieprzyjemny, wręcz agresywny ton krewnego. Telefon, z którego Pawełek rozmawiał, był zastrzeżony, więc M. zadzwonił do ojca młodego człowieka - tak wyszło na jaw, że prawdziwy bratanek po żadną pożyczkę do wujostwa się nie zgłaszał. W stan paniki wprawił starszego pana telefon z zastrzeżonego numeru. Ten ktoś powiedział, że jest z komisariatu policji, zapytał, czy ktoś pod tym adresem zgłaszał jakiekolwiek przestępstwo organom porządkowym.
- Odpowiedziałem, że to pomyłka. Natychmiast pojechałem do banku PKO na Żytniej. Dzięki życzliwości obsługi udało się zablokować drugi przekaz.

NA POLICJANTA
Kolejna ofiara gangu, 63 -letni Jan K., przelał przez internet swemu niby-siostrzeńcowi Darkowi 90 tys. zł. W sierpniowe popołudnie 2013 r. odebrał od niego telefon. Źle słyszał, bo ma stary aparat. Chłopak pytał o zdrowie, a potem wyłożył swoją prośbę. Otóż dzwoni z biura sprzedaży mieszkań. Niestety, od ostatniej rozmowy z deweloperem cena podskoczyła, nie chciałby tego lokalu stra­cić, zwłaszcza że wkrótce powiększy mu się rodzina. (Spontaniczna radość wujka). Czy mógłby pożyczyć na jeden dzień 30 tys. zł?
K. na przesłuchaniu: - Jeszcze trochę pogadaliśmy, zapytałem, jak mu idzie firma, którą przejął po matce. Ucieszyłem się, że chłopak dobrze sobie radzi. Na koniec powie­działem, że chrześniakowi się nie odmawia.
Siostrzeniec podał numer konta i dane osobowe dewelopera (Piotr J.). Jan K. przelał pieniądze za pomocą internetu. Trochę się przy tym mylił, bo siostrzeniec nie pozwalał mu się skupić. Ciągle dzwonił z pytaniem, czy wujek pamięta, aby na zakończenie transakcji kliknąć OK.
To nie był, niestety, koniec próśb Darka. Tego popołudnia jeszcze dwa razy telefo­nował, prosząc o kolejne transakcje. Wujek cierpliwie przelewał: 20 tys. zł, następnie 50 tys. zł. Ze względu na duże kwoty bank chciał się z nim skontaktować, aby potwier­dzić transakcję, ale nie można było uzyskać połączenia, bo telefon Jana K. był stale zajęty.
- Chciałem zadzwonić do Darka - ze­znał poszkodowany - żeby go uspokoić, że przelew poszedł. Ale nie miałem do niego telefonu, dopiero mój syn go poszukał. Siostrzeniec bardzo się zdziwił - o żadne pieniądze nie prosił. Bardzo zdenerwowany pojechałem do banku, już tam wchodziłem, gdy jakiś mężczyzna zadzwonił, abym czekał na niego w domu. Przedstawił się, że jest z CBA, już wiedzą o oszustwie i gdy rzekomy siostrzeniec zadzwoni, żeby się upewnić, czy pieniądze wyszły, oni go namierzą i złapią. Ale ja już byłem w banku. Udało się zablokować ostatnią transakcję na 72 godziny.
Na konto Piotra J. wpłynęło też 13 tys. zł od mieszkanki Białegostoku Teresy O. Jechała autobusem, gdy odezwała się jej komórka.
- Ciocia? - zapytał z zastrzeżonego numeru jakiś mężczyzna. - To ty, Maciek? Dawno cię nie słyszałam - ucieszyła się. - Co u ciebie?
- Wszystko OK, tylko wyskoczył problem: właśnie kupuję mieszkanie i zabrakło mi 13 tys. zł. Właściciel przeprowadza się za granicę, nie chce czekać.
Teresa O. przypomniała sobie o oszu­stwach na wnuczka i zapytała czujnie o na­zwisko krewnego. - Dębski - powiedział bez wahania. To ją uspokoiło. Rzeczywiście miała kuzyna o takim nazwisku. - Ale ja muszę zerwać lokatę - przypomniała sobie. Kuzyn zapewnił, że pożyczka o wiele bardziej się cioci opłaci, bo on za przysługę nie tylko pokryje koszty, jeszcze da duży procent. Tylko trzeba działać szybko, bo są inni chętni na ten lokal.
Teresa O. od razu podjechała do swego banku. Jeszcze się upewniła, czy właścicielem konta, które podał jej kuzyn do przelewu, jest mężczyzna. Zgadzało się. Wydała więc polecenie przelania pieniędzy. W domu mąż opowiedział jej, jaka spotkała go niespodzian­ka. Na telefon stacjonarny zadzwonił kuzyn Maciek. Nadal jest tym samym zgrywusem, jakim był jako dziecko. Chciał, żeby wujek zgadł, kto mówi. - Trafiłem za drugim razem - cieszył się emeryt O. - Pytam: „Maciej Dębski?”. A on, że zgadłem. Chciał pilnie pożyczyć pieniądze, ale od razu uciąłem rozmowę, tłumacząc, że u nas od finansów jest żona. Podałem jej twoją komórkę.
Teresa O. była pełna złych przeczuć. Nie mogła zadzwonić do kuzyna, bo jego telefon był zastrzeżony. Gdy się odezwał, prosząc, aby wzięła taksówkę i przywiozła mu potwierdzenie przelewu pod podany adres, znalazła się pod wieżowcem z kilkunastoma szyldami na froncie. Maciek kazał jej czekać w holu, zaraz zejdzie. Stała tam 1,5 godziny, bezskutecznie. W domu wszystko się wyja­śniło - dała pieniądze fałszywemu kuzynowi. Były nie do odzyskania.
Oszuści ryzykowali też spotkanie ze swą ofiarą. Tą metodą Kamil C. wyciągnął pienią­dze m.in. od Janiny M. z warszawskich Bielan. Najpierw dostała telefon od niby-krewnego, który szybko chciał pożyczyć pieniądze, bo znalazł się w dramatycznej sytuacji życiowej. Starsza pani wyciągnęła schowane na czarną godzinę 3500 zł. Gdy w drzwiach stanęła młoda kobieta, która przedstawiła się jako wysłana przez krewnego pracownica opieki społecznej, bez wahania wręczyła jej pie­niądze. Rzekomą opiekunką społeczną była Joanna Ch.
Stosowano też metodę na policjanta. Rze­komy krewny podawał się za funkcjonariusza ze specgrupy policji i prosił o pomoc w akcji zatrzymania oszusta na gorącym uczynku. Żeby się udało, należy bez obawy wręczyć oszustowi pieniądze, bo zaraz zostanie zakuty w kajdanki.
W każdym wariancie oszustwa telefoniści, jak ich nazywano w gangu, starali się bez przerwy trzymać swoje ofiary na telefonie. Dzięki temu słyszeli, co się dzieje, czy ich ofiara dotarła już do banku albo czy nie po­wiadamia policji. Poza tym takie nieustanne telefonowanie często powodowało, że starsza osoba nie mogła na spokojnie zastanowić się nad tym, co robi.
16 - osobowy warszawski gang szukał ofiar nie tylko w Polsce. Również wśród Polonii w Ameryce, Anglii, Irlandii. Osoby oszukane straciły około 2 min zł. Proces zacznie się w maju przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga.

NAZWISKA BOHATERÓW ZMIENIONE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz