Starszy kieruje
największą liberalną gazetą. Młodszy przejął właśnie publiczne media w imieniu
partii rządzącej. Bracia Kurscy stali się symbolem podzielonej Polski.
W dniu, gdy Jacek przejmował
władzę w mediach, Jarosław brał udział w pikiecie KOD pod siedzibą telewizji.
Mówił o władzy monopartii, łamaniu kręgosłupów, a to, co dziś dzieje się w
telewizji, porównał do weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym. „Nie wszyscy
Kurscy są do kitu” - zakończył. To wyjątek, bo ma zasadę, by nie wypowiadać się
na temat brata.
W sprawie konfliktu między braćmi nie chce się wypowiadać także ich
matka Anna. Politycznie stoi po stronie Jacka. Dwukrotnie sprawowała mandat
senatora z ramienia PiS. Jeszcze kilka lat temu przekonywała, że relacje rodzinne
są silniejsze od polityki. Dziś mówi, że sytuacja jest dla niej zbyt bolesna,
by ją komentować.
- Jarek i Jacek od dłuższego czasu nie mają
żadnego kontaktu, nawet ze sobą nie rozmawiają-mówi przyjaciel rodziny.
Gdyby w końcówce lat 80. ktoś opisał braciom scenę sprzed gmachu TVP, pewnie obaj uznaliby, że to czysty absurd. Wychowywali się
w patriotycznym domu. Matka zaszczepiła w nich kult powstania warszawskiego, w
którym brała udział jako nastoletnia sanitariuszka. Działała w opozycji, w
Zarządzie Regionu Solidarności, ale bardziej niż ze środowiskiem Wałęsy
związana była z tzw. gwiazdozbiorem, czyli frakcją Andrzeja Gwiazdy To, że
bracia zaangażują się w działalność podziemia, było nieomal oczywiste. Dlatego
najpierw Jarosław, a trzy lata po nim Jacek wybrali liceum we Wrzeszczu, zwane
Topolówką, które miało mir szkoły opozycyjnej. Jarosław już pod koniec lat 70.
związał się z Ruchem Młodej Polski. Czytał Dmowskiego, chodził do kościoła, nie
pił, nie palił, działał w harcerstwie i kołach samokształceniowych, pisywał do
podziemnych gazetek, m.in. do Biuletynu Informacyjnego Solidarności, którym kierował
Maciej Łopiński, późniejszy sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, a dziś Andrzeja Dudy. Podzarzutem czynnej napaści na milicjanta
spędził ponad dwa miesiące w areszcie.
Na ścianach pokoju Jarka wisiały reprodukcje Matejki i Gierymskiego,
ryngrafy i szable. Jego politycznym przewodnikiem był Aleksander Hall. Z pokoju
Jacka słychać było raczej brzęk butelek i śmiechy koleżanek. Jego opozycyjnymi
idolami byli Wałęsa, Kuroń i Michnik. Bracia od początku mieli różne
temperamenty. Jarosław to zwolennik stopniowych zmian i pracy formacyjnej,
Jacek miał bardziej rewolucyjne usposobienie, 'i ale poważnych różnic
politycznych wówczas między nimi nie było. Obaj byli po prostu antykomunistami.
Jacek kontynuował działalność starszego brata. Tak jak on kolportował bibułę,
pracował w pismach drugiego obiegu. Jarosław założył podziemny
Biuletyn Informacyjny Topolówka,
który w pończosze na głowie rozrzucał po korytarzach swojej szkoły. Potem
redagowanie BIT przejęli od niego Jacek i Piotr Semka. Jacek Kurski wielokrotnie
opowiadał w wywiadach, że politycznej iluminacji doznał w 1988 r„ kiedy podczas
strajku w stoczni poznał Lecha i Jarosława Kaczyńskich.
Cios parasolką
Lech Wałęsa był idolem politycznym Jacka, ale to Jarosław, skromny,
nieznany wówczas, młody gdański prawnik został w 1990 r. rzecznikiem prasowym
przewodniczącego Wałęsy, który szykował się do kampanii prezydenckiej. I to on
wysłał do „Gazety Wyborczej” faks, w którym Wałęsa odbiera gazecie znaczek
Solidarności i informuje Adama Michnika, że ma się „czuć odwołany” z funkcji
redaktora naczelnego. Z oporami, protestami, ale wysłał. To był symboliczny
początek wojny na górze, która na dobre podzieliła także braci Kurskich. Jedyne,
co ich dziś łączy, to fascynacja twórczością Kaczmarskiego. W młodości obaj
grali na gitarach i śpiewali jego piosenki.
Po śmierci Kaczmarskiego napisali
do „Gazety Wyborczej” wspólny tekst o nim. I podpisali: Bracia Jacek i Jarosław
Kurscy.
Jarosław szybko zrezygnował z funkcji rzecznika Wałęsy. Jacek nie mógł
tego zrozumieć. Jak opowiadał POLITYCE w 2007 r., po rezygnacji brata spotkał
się z nim w restauracji we Wrzeszczu i przekonywał, że nawet jeśli Wałęsa
zachowuje się po chamsku, to nie znaczy, że nie ma racji. Skoro chce rozwalić
system i zerwać z „grubą kreską”, niech sobie nawet będzie chamem. Jarosław
pozostał przy swoim, a epizod z rzecznikowaniem stał się dla niego na zawsze szczepionką
od działalności politycznej. Rok później wydał bestseller pt.: „Wódz”, portret
Wałęsy i jednocześnie własny rozrachunek z czasem spędzonym u jego boku; bardzo
krytyczny wobec Lecha Wałęsy, fatalnie przyjęty przez obóz zwolenników
prezydenta. Ale fizycznie oberwał za to Jacek, który jeszcze wówczas do tego
obozu należał. Bracia są dość podobni fizycznie i na jednym ze spotkań
organizowanych przez Porozumienie Centrum zwolenniczka prezydenta, przekonana,
że to „ten” Kurski, dźgnęła Jacka parasolką.
Stosunek do Lecha Wałęsy to chyba największy paradoks braci Kurskich.
Gdy Jarosław był jego największym krytykiem, Jacek należał do obozu żarliwych
obrońców prezydenta. Potem role się odwróciły. Jarosław, tak jak całe jego
środowisko, z czasem zrewidował opinię na temat Lecha Wałęsy i dziś mówi o nim
z rezerwą, ale i z szacunkiem, jako o cennym kapitale polskiej historii. Jacek
przeszedł na pozycję najbardziej zajadłych krytyków, dla których Wałęsa to w pierwszej
kolejności agent Bolek.
Publicystyka, polityka
Jarosław w wolnej Polsce zaczynał w polityce, a skończył w mediach.
W1992 r. dołączył do „Gazety Wyborczej". Jakiś czas docierał się z
zespołem. Przychodził ze środowiska konserwatywnego, nie należał do ojców
założycieli, związanych z KOR i „Tygodnikiem Mazowsze”. Wiele razy wchodził w
spory z Adamem Michnikiem. Mimo to stał się jednym z najważniejszych
publicystycznych nazwisk „Gazety", a w 2007 r. został zastępcą redaktora
naczelnego i do dziś, po faktycznym odsunięciu się Adama Michnika, praktycznie
kieruje redakcją. Nie ma parcia na szkło, skupiony na poważnej publicystyce.
Niedawno został odznaczony francuską Legią Honorową „jako wybitny, zaangażowany
dziennikarz, intelektualista, obrońca wartości wobec wszelkich układów i
kompromisów w demokratycznej Polsce”. Mieszka pod Warszawą, z żoną Jolantą,
romanistką, która szefuje Fundacji im. Prof. Bronisława
Geremka, zajmującej się promocją dorobku profesora, działalnością edukacyjną i
organizowaniem debat dotyczących polityki zagranicznej.
Jacek zaczynał w mediach, a skończył w polityce. Niewiele brakowało, by
wcześniej niż starszy brat trafił do „Gazety Wyborczej”. W 1990 r. Antoni Pawlak
i Seweryn Blumsztajn przyjechali do Gdańska szukać nowego szefa dla gdańskiego
dodatku. Szło im niesporo. W końcu wylądowali w redakcji „Tygodnika Gdańskiego”
mieszczącej się w siedzibie Solidarności. Może macie jakiś pomysł na
naczelnego? - spytali. Maciej Łopiński, naczelny „TG”, powiedział, że jest taki
młody, prężny Jacek Kurski. To była końcówka kampanii wyborczej, którą wygrał
Lech Wałęsa. Ale oni dzień wcześniej w gdańskiej telewizji widzieli Kurskiego,
jak źle mówił o Mazowieckim. I to przesądziło na nie. „Wyborcza” była wtedy za
Mazowieckim, przeciwko Wałęsie.
Trudno zresztą powiedzieć, czy Jacek odnalazłby się w prasie.
Wielokrotnie deklarował, że jego miłością jest telewizja, bo pozwala mniejszym
kosztem osiągnąć większe efekty. Na początku lat 90. wraz z Piotrem Semką
tworzył dla telewizji ostre programy publicystyczne. W1993 r. napisali wspólnie
książkę „Lewy czerwcowy” o kulisach odwołania rządu Jana Olszewskiego i roli,
jaką odegrał w tym Lech Wałęsa. Tak jak „Wódz” stała się ona bestsellerem. Rok później
na jej podstawie powstał film „Nocna zmiana”, a cała historia stała się jednym z
mitów założycielskich IV RP. Jacek był już wtedy mocno związany ze środowiskiem
Porozumienia Centrum, partią braci Kaczyńskich. Nie był jej członkiem, ale
robił im kampanię wyborczą. Wstąpił do Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego,
a po porażce wyborczej, razem z jedną z jego frakcji, przystąpił do Zjednoczenia
Chrześcijańsko-Narodowego. - Pamiętam, że zadzwonił do mnie do domu i mówi:
wiesz, ja bym się do was do ZChN zapisał. Dla mnie to było trochę szokujące, bo
Jacek był znaną, głośną postacią ROP, jego rzecznikiem. No ale to już było po
tym, jak ROP zupełnie poległ w wyborach parlamentarnych, a ZChN w ramach AWS
całkiem nieźle sobie poradził -wspomina Artur Zawisza z Ruchu Narodowego,
były członek ZChN.
Kurski został prezesem zarządu pomorskiego partii. W 1998 r. uzyskał
mandat radnego i objął stanowisko wicemarszałka województwa pomorskiego.
- Ze stanowiska poleciał
dlatego, że wziął z Zarządu Dróg
Wojewódzkich, który mu
podlegał, świeżo kupiony
służbowy samochód, zapakował się i wraz z rodziną pojechał na wakacje do Włoch.
Za wypożyczenie zapłacił jakieś grosze, kilkukrotnie mniej, niż powinien,
ewidentnie nadużył stanowiska, więc go sczyścili. Wtedy na jego miejsce wszedł
Bogdan Borusewicz, którego od tego czasu Kurski nie znosi - opowiada Sławomir Neuman, poseł PO.
W 2001 r. był pełnomocnikiem toruńskiej listy Akcji Wyborczej
Solidarność, w której skład wchodziło ZChN. Tam miał startować także Jacek
Janiszewski, były minister rolnictwa, który wynegocjował z przewodniczącym AWS
Marianem Krzaklewskim, że będzie ostatni na liście. Kurski go nie chciał, więc
idąc rejestrować listę, w ostatnim momencie wpisał za nim drugiego
Janiszewskiego - Michała, którego znalazł gdzieś w Gdańsku. Chodziło oto, aby
zabrać Jackowi Janiszewskiemu szansę na mandat. Kurski nazwał to „odruchem
moralnym”, bo uznał, że kandydat w ogóle nie powinien się na listach znaleźć.
Władze ZChN uznały jednak, że to „gangsterstwo polityczne” i Kurskiego
wyrzuciły.
Niezrozumienie bulteriera
W2001 r. wstąpił do PiS, ale po roku odszedł. Jarosław Kaczyński nie
chciał się zgodzić, by kandydował na prezydenta Gdańska. Przyjęli go z
otwartymi ramionami w Lidze Polskich Rodzin u Romana Giertycha i pozwolili
zawalczyć o gdański ratusz. Nie wygrał, ale wynik miał lepszy niż kandydat PiS,
którego pogrążyły plakaty rozwieszone przez „nieznane osoby”. Widać było na
nich kandydata PiS w agencji towarzyskiej w „stanie wskazującym”. Koalicja
PO-PiS wygrała pomorski sejmik, ale dla zdobycia większości brakowało jej
trzech mandatów, które zdobyła właśnie LPR z
Kurskim na pokładzie. Za fotel przewodniczącego sejmiku Kurski był gotów
zawiązać koalicję. Jednak o żadnych porozumieniach z nim nie chciał słyszeć
Lech Kaczyński. Miał nawet powiedzieć, że „w polityce są wartości graniczne, a
Jacek Kurski te wartości przekroczył”. Jeden z bliskich ówczesnych
współpracowników Lecha Kaczyńskiego relacjonuje: - Mówił nawet, że nie
zgodzi się na to, by Kurski zasiadał w prezydium sejmiku, bo to by oznaczało,
że w polityce każde łajdactwo popłaca. Ostatecznie trzy szable LPR okazały
się jednak PO-PiS niezbędne i Kurski został wiceprzewodniczącym sejmiku.
Jacek zorganizował dla LPR - najbardziej z eurosceptycznych partii -
kampanię do europarlamentu. Liga zdobyła wtedy 16 proc. (drugie miejsce po PO),
a PiS prawie o 4 proc. mniej. Osoba dobrze zorientowana w PiS opowiada: - Prezes
zadzwonił wtedy do Jacka i spytał, czy chce wrócić do partii. To nie była
prośba, bo prezes nie prosi, ale dał mu przyzwolenie.
Kurski był już wtedy mocno skonfliktowany z Robertem Strąkiem, szefem
LPR na Pomorzu, którego nazwał „Bennym Hillem polskiej polityki”. Skwapliwie
więc skorzystał z oferty Jarosława Kaczyńskiego. Jaki Kaczyński miał w tym
interes? - To oczywiste, wolał mieć Kurskiego - nieprzewidywalnego, ale
inteligentnego - po swojej stronie - mówi polityk PiS. Przypomina, że prezes wiele razy dawał
Kurskiemu „ostatnią szansę”. - Tylko naiwni wierzyli, że Jacek jest
wyrzucany z partii po raz ostatni, ja za długo znam prezesa, aby dać się na to
nabrać - słyszymy od członka Komitetu Politycznego
PiS. Lech Kaczyński, ze względu na większe niż ma jego brat bliźniak przywiązanie
do zasad politycznego fair play, miał dla Kurskiego mniej wyrozumiałości,
ale ulegał Jarosławowi.
Udział Kurskiego w sztabie
wyborczym Lecha Kaczyńskiego, gdy ten kandydował na prezydenta, skończył się
aferą z dziadkiem z Wehrmachtu Donalda Tuska. Jacka wyrzucono ze sztabu,
potem z partii. Taka była potrzeba kampanijnej chwili, bo zaraz potem znów został przyjęty. „Jak mu się zdejmie kaganiec i powie »bierz!«, to weźmie” -
komentował jeden z działaczy PiS. Sam Kurski zasłynął cytatem „Ci wszyscy, którzy
mówią, że ktoś chce podnieść rękę na Jarosława Kaczyńskiego, muszą wiedzieć,
że Jacek Kurski mu tę rękę odetnie”. Sam też deklarował, że będzie
„bulterierem Kaczyńskich”. Gdy ta etykieta zaczęła mu ciążyć, twierdził, że
nierozgarnięci dziennikarze nie zrozumieli żartu. Słów, że „ciemny lud to
kupi”, którymi miał skomentować aferę z dziadkiem z Wehrmachtu, wyparł się w
ogóle.
Prawo jazdy i pieluchy
W 2011 r., po kolejnych przegranych przez PiS wyborach, Kurski znów
wyleciał z partii. Za dużo i za głośno mówili ze Zbigniewem Ziobrą o
demokratyzacji. Mieli ochotę przejąć schedę po prezesie, liczyli na bunt
zniecierpliwionych posłów PiS, którzy kolejne lata musieli grzać opozycyjne
ławy. Wyrzuceni wówczas buntownicy pod wodzą Zbigniewa Ziobry założyli
Solidarną Polskę.
Kurski unikał frontalnych ataków na prezesa Kaczyńskiego, ale zdarzało
mu się wypowiadać krytyczne uwagi. W wywiadach mówił, że pod koniec czuł się w
PiS jak w kolonii karnej, połączonej z przedszkolem, a prezes jest dyrygentem,
który pomylił batutę z batem. Prezes ma, według niego, tak silną potrzebę
dominacji, że nie znosi konkurencji. Musi panować za wszelką cenę, co czasem
przybiera formę poniżania partnerów politycznych. Reklamował, że on i jego
koledzy z Solidarnej Polski lepiej niż Kaczyński rozumieją świat, bo mają
żony, dzieci, karty kredytowe i prawo jazdy. „Monopol Kaczyńskiego na prawicy
jest niszczący” - podsumował w wywiadzie z Robertem Mazurkiem.
Kiedy projekt Solidarnej Polski poniósł klęskę, Kurski za plecami
Ziobry znów zaczął wydeptywać ścieżki do Kaczyńskiego. Potem publicznie mówił:
„Gdybym wiedział, jakie są kwalifikacje Ziobry, w życiu bym się nie porwał na
współuczestnictwo w tego rodzaju projekcie. On z kolei nigdy nie powinien przyjmować
roli lidera”. Wspominał też coś o „leszczu”, „trzęsącej galarecie” i
konieczności zmiany pieluch. - To był miód na serce prezesa. Jacek wiedział,
że te słowa do niego dotrą i tylko czekaliśmy, kiedy znów zacznie się pojawiać
na Nowogrodzkiej - mówi stały bywalec narad politycznych PiS.
Jednak 2014 r. był dla Kurskiego
trudny. W rozsypkę poszła nie tylko jego nowa partia, ale także życie osobiste.
Próbował zablokować publikacje na temat swojego brukselskiego romansu, chciał
pozywać redakcje i dziennikarzy, ale sąd orzekł, że mają prawo interesować się
jego życiem. Romans, a potem rozwód Kurskiego rozwałkowały tabloidy.
Stwierdził, że wycofuje się z polityki, by nabrać dystansu. Ale ci, którzy go
znają, wiedzieli, że to długo nie potrwa. - Polityka to jego żywioł, nie
potrafi bez niej żyć. Poza tym nie bardzo umie robić co innego - mówi jeden
z partyjnych kolegów.
W PiS Kurskiego nie otacza nadmierna sympatia. Wiele osób poobrażał, jak
choćby Jolantę Szczypińską, którą wydrwił za podrabianą torebkę Coco Chanel. Wielu
jest wściekle zazdrosnych i sfrustrowanych, że prezes mu wszystko wybacza. Nie
tylko partyjne zdrady. Mało który polityk ma na koncie tyle skandali, związanych
choćby z piracką jazdą, czy przegranych procesów o zniesławienie. Podczas
posiedzenia komitetu politycznego, decydującym o ostatecznym kształcie list
wyborczych, na których Kurski się nie znalazł, nikt się za nim nie ujął. Ale
pod nazwiskiem nie powiedzą o nim ani słowa. Tym bardziej teraz, gdy został
prezesem telewizji i będzie decydował o tym,
kto będzie zapraszany do programów publicystycznych.
Tłumaczą sobie, że prezes po raz kolejny wybaczył Kurskiemu, bo ten
jest skuteczny. Poza tym po czyśćcu politycznym, jaki przeszedł, został
sprowadzony do roli partyjnego komisarza, który bez szemrania wykona każde
polecenie. Mówią, że prezes ma uraz po telewizyjnej prezesurze Bronisława
Wildsteina, który próbował wybić się na niepodległość. Politycznie przeczołgany
Kurski nie będzie tego próbował. Jednak jeden z byłych posłów tej partii widzi
powrót Kurskiego do łask prezesa nieco inaczej. - Kura z Kaczorem są na
„ ty”. Kaczyński Jacka zwyczajnie lubi. Ich rozmowy na pewno są prowadzone
na granicy cynizmu, ale też wyrafinowanego humoru. Kaczor w związku z tym, że
środowisko wokół niego zostało wyprane z jakichkolwiek interesujących ludzi,
wziął Kurskiego znowu do siebie, żeby miał z kim sobie inteligentnie
porozmawiać.
Na wyspie z Kurą
Opinie o tym, jaki Kurski jest prywatnie, pełne są skrajności. Ma urok
szelmy, świetny kompan, dusza towarzystwa, dowcipny. Mnóstwo wdzięku, ale ego
rozdęte do rozmiarów Pałacu Kultury. - Narcyz, przekonany, że wszyscy go
kochają, wciąga pochlebstwa jak odkurzacz, dlatego ma wielu koniunkturalnych
przyjaciół, a teraz będzie miał ich jeszcze więcej - ocenia były partyjny
kolega.
„Błyskotliwy, ale niszczy go własny charakter. Bezwzględny w dążeniu do
kariery. Po trupach nawet” - oceniał w 2003 r. Lech Kaczyński. Inteligentny -
to przyznają wszyscy, ale wielu zaznacza, że to inteligencja manipulatora, który
jest zdolny do wszystkiego. Nawet Jarosław Kaczyński z myślą o Kurskim
opowiadał anegdotę o skorpionie, który ubłagał krokodyla, żeby go przewiózł na
drugą stronę rzeki i w połowie drogi go ukąsił, po czym stwierdził:
przepraszam, taką mam naturę.
-Kurski jest jedną z niewielu osób, które
udają większych cyników, niż są w rzeczywistości-ocenia Marek Migalski, były poseł PiS. - Kiedyś podszedł
do mnie i mówi: Migał, a tak szczerze, jakbyś miał wziąć pięć osób na bezludną
wyspę, to pewnie byłbym wśród nich, no nie? Klepnął mnie w ramię i poszedł.
Ale, muszę przyznać, że miał rację. To jest cały Kura. Ja z kolei powiedziałem
mu: będę się z tobą kolegował, ale muszę sobie raz na zawsze wybić z głowy
robienie z tobą jakiejkolwiek polityki, bo ty zawsze zdradzisz. Jesteś
sympatyczny, rozmowy z tobą są fascynujące, ale nie wolno ci zaufać, powierzać
tajemnic, dilować.
Podobnie w „Końcu PiS-u” opisuje go Michał Kamiński:
„To jest człowiek, który kopnie
cię w nogę, za jakiś czas się z tobą spotka i będzie szczerze poruszony, że
masz siniaka na łydce. I jeszcze zapyta, czynie pójść po maść do apteki”.
Papiery i papierki
Dziennikarze „Gazety Wyborczej” zaręczają, że Jarosław Kurski nie ma
zwyczaju czytać przed drukiem tekstów na temat brata. A to dziennikarze
„Wyborczej” wyciągnęli sprawę leśniczówki pod Malborkiem, którą podejrzanie
okazyjnie kupił od Lasów Państwowych. Jacek Kurski z kolei w programie „Warto
rozmawiać” oskarżył Agorę, że uprawia obsesyjną, antypisowską propagandę, bo
jest finansowana przez układ zagrożony przez PiS. Proces o zniesławienie
przegrał we wszystkich instancjach. Ponieważ nie zamierzał przepraszać, Agora
zamieściła przeprosiny na swój koszt, a zapłatę miał wyegzekwować komornik.
Doszło do licytacji samochodu BMW, wartego 100 tys. zł. Chętnych nie było, a
licytację zmienił Kurski w happening, podczas którego jego partyjni koledzy
wystąpili z naklejkami z logo „Gazety” na ustach, a sam Kurski oskarżył Agorę o
tłumienie wolności słowa. Potem zaczął wyciągać z torby pliki banknotów i
wrzucać je do przygotowanej urny, ze słowami: Niech się „Gazeta” tymi pieniędzmi
udławi.
Jednak kiedy bywa oskarżany o antysemityzm, mawia: to niemożliwe, mam
rodzonego brata w „Wyborczej”. Kiedy kilka lat temu gościł w Radiu Maryja, połączył
się z nim telefonicznie ojciec Rydzyk. Jacek go pozdrowił, na to Rydzyk, że
dziękuje, że wszystko dobrze, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie ten brat w
„Gazecie Wyborczej”. Na co Kurski odpowiedział, że prymas Glemp miał brata w
PZPR. Wydaje się, że dla Kaczyńskiego brat w „Wyborczej” to raczej atut, nie
obciążenie. Lecha i Jarosława zawsze fascynowały relacje braterskie, zwłaszcza
taka, gdy rodzeni bracia skrajnie różnią się ideologicznie - dla nich czysta
egzotyka.
Dla Jarosława Kaczyńskiego „Gazeta Wyborcza” to symboliczna
reprezentacja III RP, której demontaż właśnie rozpoczął. Prawica, która cierpi
na środowiskową obsesję „michnikowszczyzny”, wytoczyła „Gazecie” wojnę. A
ponieważ Adam Michnik wycofał się z życia redakcyjnego, pierwszym żołnierzem
na tym froncie został Jarosław Kurski. Jacek, który od dawna twierdził, że to
właśnie mainstreamowe media winne są stworzenia bariery komunikacyjnej, przez
którą upadały dotychczas prawicowe projekty, pokieruje publiczną telewizją,
która ma wykształcić patriotyczno-narodowy typ Polaka, głosującego na PiS.
Jarosław Kaczyński stworzył sytuację, w której po przeciwnych stronach tej
medialnej barykady stoją rodzeni bracia.
Nie da się ukryć, że ma to pewien
perwersyjny urok. Agnieszka Holland w TVN24 skomentowała,
że historia braci Kurskich to wspaniały materiał na współczesny polski serial.
Mógłby się nazywać „O dwóch takich...”.
Joanna Podgórska
współpraca: Anna Dąbrowska, Malwina Dziedzic, Ryszarda Socha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz