Kaczyński dąży do
realizacji swego projektu konsolidacji władzy w jednym ośrodku poza prezydentem
i premierem. Chodzi o grupę faktycznych decydentów, ale pozostającą w cieniu
mówi prawnik, politolog, prof. Wojciech Sadurski.
TEKST RAFAŁ KALUKIN
NEWSWEEK: Jedni mówią - zamach stanu. Inni - korekta. Jak nazwać to,
co się dziś w Polsce dzieje?
WOJCIECH SADURSKI: Zamach stanu jest wtedy, gdy jedna elita w sposób
niedemokratyczny odbiera władzę drugiej elicie. Nic takiego w Polsce nie ma
miejsca. Mamy do czynienia z elitą, która doszła do władzy całkowicie
demokratycznie.
Więc co?
- Powiedziałbym, że popychanie
polskiego ustroju w kierunku demokracji nieliberalnej. Czyli paradygmatu,
który opisywał Fareed Zakaria - początkowo cieszącego się poparciem wyborców,
który jednak prowadzi do rozmontowania elementów porządku konstytucyjnego. W
historii ostatniego stulecia zdarzały się przypadki rozchodzenia się
demokracji z liberalizmem. I Zakaria wskazywał, że o ile istnieją pozytywne przykłady
przejścia od autokracji liberalnej do demokracji liberalnej - na przykład Korea
Południowa, Tajwan - to perspektyw pokojowego przejścia od demokracji
nieliberalnej do liberalnej już brak.
Dlaczego?
- Bo nie istnieje coś takiego, jak
czysta wola ludu. Ona zawsze jest za pośredniczona przez demokratyczne
instytucje. Natomiast populizmy starają się komunikować z ludem ponad
instytucjami. A któż jak nie instytucje jest w stanie artykułować wolę ludu? I
dlatego rozmontowanie instytucjonalnych elementów demokracji musi prowadzić do
jej zabicia. Obserwujemy to przy demontażu Trybunału Konstytucyjnego.
Trudno powiedzieć, aby
sędziowie wyrażali wolę ludu.
- Trybunał jest czymś więcej niż
strażnikiem praw i wolności obywatelskich. Jest również nadzorcą systemu
politycznego. Oczywiście istnieją demokracje liberalne, które obywają się bez
sądownictwa konstytucyjnego. Lecz brak pozytywnych przykładów demokracji
transformacyjnych, które wychodząc z autokracji, radziłyby sobie bez sądu
konstytucyjnego - nie ma ich ani w Europie Środkowej, ani w RPA, ani w Azji
Wschodniej, ani w Ameryce Łacińskiej. Chodzi o to, aby strony konfliktu
politycznego spierały się o różnice w interpretacji konstytucji, a nie stawiały
ponad konstytucją. Jeszcze kilka lat temu wszystkie siły w Polsce z różnym
entuzjazmem tolerowały tę konstytucyjną bazę sporów. Na początku obecnej dekady
to się zmieniło.
- Po pierwsze, zakończył się okres
narzucania sobie przez elity samodyscypliny w związku z wchodzeniem do Unii Europejskiej.
To był najważniejszy projekt pierwszej dekady III RP. Pod groźbą nie-
wpuszczenia do elitarnego klubu akceptowano reguły liberalnej demokracji. Ale
gdy już weszliśmy do Unii, jej instrumenty dyscyplinowania osłabły. Po drugie,
zdarzył się Smoleńsk jako traumatyczne wydarzenie, które wyzwoliło irracjonalizmy
i żądzę zemsty, zatruwając życie polityczne.
Pierwsze ataki na Trybunał
Konstytucyjny miały miejsce już za rządów PiS w latach 2005-2007.
- Prezydent Lech Kaczyński
zgłaszał sugestie zmian ustawy o Trybunale, a przed wyrokiem TK w sprawie
ustawy lustracyjnej posunięto się do brudnych sztuczek z teczkami sędziów.
Ale generalnie tamta władza poprzestawała na werbalnych zastrzeżeniach. Ta
dzisiejsza poszła znacznie dalej. Już nie chodzi o krytykę orzeczeń Trybunału,
zresztą w ostatnich latach dość konserwatywnych. Mamy do czynienia z systemowym
podważeniem samej racji istnienia Trybunału.
Jak na Węgrzech Orbana?
- Bardziej. Orban napakował
Trybunał swoimi ludźmi oraz ograniczył zakres jego orzecznictwa. Natomiast w
Polsce pojawiła się chęć całkowitego rozmontowania tego sądu. Jeśli będzie
nadal istniał na podstawie nowej ustawy, to już tylko z nazwy. Tu nie chodzi
bowiem o ten czy inny model sądownictwa konstytucyjnego. Możemy rozważać różne
modele, lecz będzie to czynność jałowa, jeśli dochodzi do zanegowania porządku
konstytucyjnego. Republika Weimarska miała wspaniałą konstytucję, ale faszyzmu
nie zdołała zatrzymać. Nie porównuję Kaczyńskiego do Hitlera, ale dziś w
Polsce demokraci stykają się z tym samym weimarskim syndromem bezsilności.
Co więc robić? Czekać na zmianę
władzy, która przywróci ład konstytucyjny?
- Powrót do punktu wyjścia może
okazać się niemożliwy. Ustroje mają swój ciężar, łatwo się petryfikują pod
wpływem faktów dokonanych. Jeśli ustawa nowelizująca Trybunał wejdzie w
życie, dojdzie do paraliżu orzecznictwa, a nowe polityczne instrumenty
dyscyplinujące sędziów osłabią ich niezależność. Najważniejsze pytanie dotyczy
tego, czemu te zmiany mają służyć. Moim zdaniem Kaczyński ma swój projekt
ustrojowy polegający na połączeniu władzy w jednym ośrodku.
W latach 2005-2007 Kaczyński
skonsolidował, co się dało, ale nie było wiadomo do czego - poza tropieniem
„układu” - chciał tej władzy używać.
W 2011 r. PiS opublikowało
dokument o tym, dlaczego III RP wymaga gruntownej naprawy. Była tam mowa o
„centralnym ośrodku dyspozycji politycznej”. Znam to pojęcie z seminarium prof. Stanisława Ehrlicha, na które obaj z Kaczyńskim
chodziliśmy wczasach studenckich. W owym dokumencie Kaczyński stwierdza, że
centrum dyspozycji politycznej nie jest tożsame ani z prezydentem, ani z
premierem, ani z żadnym innym politycznym organem. To grupa faktycznych
decydentów, pozostająca w cieniu.
Czy to idea sama w sobie, czy też
tylko czyszczenie przedpola przed właściwą polityką rządu, jak zapewniają
zwolennicy PiS? Nie mam złudzeń, że to pierwsze. Po skonsolidowaniu kluczowych
organów i tak okaże się, że są jeszcze inne, nieskonsolidowane. Jak zniszczy
się Trybunał Konstytucyjny, pojawi się problem braku kontroli nad Sądem
Najwyższym, a w końcu - nad zwykłymi sędziami. Po podporządkowaniu prokuratorów
trzeba będzie zająć się policją. Gdy już się przejmie media publiczne, pojawi
się pytanie, co z prywatnymi. Ciągle czegoś będzie brakować do pełnej
konsolidacji i przejścia do merytorycznej polityki.
A co na końcu tej drogi?
- Porażka projektu. Z jednej
strony narastać będzie opór społeczeństwa obywatelskiego, Z drugiej - presja
instytucji międzynarodowych. Między Scyllą a Charybdą projekt autokracji w
sercu Europy upadnie.
Pod warunkiem, że jest on tylko
regionalną anomalią. Bo jeśli PiS - obok ruchów populistycznych w Europie
Zachodniej czy Donalda Trumpa w USA - zwiastuje
erozję liberalnej demokracji, to przyszłość jest czarna.
- Nie sądzę, napięcia wywołujące
kryzysy są przecież bardzo różne. Problem imigrantów, który w Europie
Zachodniej podważa liberalne aksjomaty, u nas ma znaczenie propagandowe. Z
kolei wypowiedzi Trumpa, choć paskudne, nie podważają amerykańskich instytucji.
Nawet między Polską a Węgrami nie ma prostej analogii. Orban dysponuje mandatem
do zmiany konstytucji i legitymizacja jego polityki jest wyższa. Kaczyński tego
mandatu nie posiada, więc jego działania prowadzące do zniesienia
konstytucyjnych praw są groźniejsze. Zwracając się przeciw fundamentalnym dla
demokracji instytucjom, Kaczyński jest w Europie odosobniony.
PiS jest antysystemowym filarem
systemu politycznego. To wyklucza normalną politykę, każde kolejne wybory mają
rangę decydującej bitwy.
- To przybiera komiczne formy.
Choć PiS zdobyło już niemal wszystko, nadal utrzymuje narrację oblężonej twierdzy
otoczonej przez wrogi mainstream. Tak przyzwyczaili się do
poczucia krzywdy, że choć mają władzę, to chcą czuć się prześladowani.
Aby uciec przed krytyką,
próbują wrzucić niezależnych arbitrów do jednego worka z opozycją i przedstawić
ludowi jako łapczywe na przywileje elity III RP.
- Groźniejsze jest budowanie
pozoru dwóch alternatywnych dyskursów prawnych. To kłamstwo - normalnemu dyskursowi
prawnemu przeciwstawia się bowiem bełkot. Nie sposób zrekonstruować doktryny
leżącej u podstaw zmian w Trybunale. Zapewne chodzi o znużenie publiczności,
która ma uwierzyć, że istnieją dwa rywalizujące ze sobą typy argumentacji i
chodzi o niewarte uwagi techniczne szczegóły.
Nie każdy wyborca skończył
prawo.
- I bardzo dobrze! Kłamstwa i kłamstewka
tej władzy po prostu trzeba demaskować. Myślę, że ludzie szybko się rozczarują
i nawet realizacja obietnic socjalnych nie zagwarantuje PiS stabilnego
poparcia. Polacy mają swą godność i nie zniosą tego, że wysłuchiwać będą za
granicą, jaki to mamy zacofany rząd.
Ta oferta 500 złotych za
przyzwolenie na łamanie konstytucji już jest poniżająca.
- To paternalizm wprost z PRL.
W1968 roku mówiono, że ludzie chcą normalnie pracować, a awanturujący się
studenci im nie dają. Dziś też czytam o wichrzycielskich mediach, a pani
premier powiada, że ludzie szykują się do świąt i już się cieszą na 500
złotych, a „oni” tylko mącą wokół Trybunału.
Gdy wydziały prawa kilku
uczelni protestowały przeciw łamaniu konstytucji, studenci krytykowali
upolitycznianie uniwersytetów. Dawniej
to studenci się buntowali, a profesorowie apelowali o umiar.
I to nie jest wina PiS, lecz
dotychczasowych elit III RP, odpowiedzialnych za edukację obywatelską.
- Polscy studenci w ogóle nie
lubią, gdy im się mówi o prawach człowieka albo mniejszości, nie mówiąc już o
prawach imigrantów. Ale za uformowanie obecnego pokolenia studentów przez katolicko-tradycjonalistyczne
prądy nie odpowiadają przecież liberalne elity. Na szczęście wśród studentów
obywatelsko aktywnych silne są też inne tożsamości.
Obywatelska presja nie
przyniesie natychmiastowych skutków. Jak więc przeciwdziałać? Strajk sędziów?
- To ostatnia grupa społeczna, którą
podejrzewałbym o chęć strajkowania. Ale sam Trybunał nie wykorzystał jeszcze
wszystkich instrumentów.
A co mu pozostaje po wejściu w
życie nowelizacji?
- To wymaga wyobraźni i odwagi.
Sędziowie powinni uznać, że istnieje obniżone domniemanie konstytucyjności
nowej ustawy o Trybunale, gdyż w trybie ustawowym doszło w istocie do zmiany
konstytucji - co jest prawnym absurdem. Gdy istnieje sprzeczność między ustawą
a konstytucją, to pierwszeństwo ma konstytucja. Problem polega na tym, że pisowska
ustawa o Trybunale - niezależnie od innych zapisanych tam niekonstytucyjnych
paragrafów - przede wszystkim sama wyłączyła się spod kontroli własnej
konstytucyjności. Nie sposób jej efektywnie skontrolować, co wprost narusza
jej konstytucyjność. A zatem sędziowie powinni w pierwszej kolejności
przeprowadzić taką kontrolę.
Zignorować ustawę wytrącającą
im taką możliwość i zbadać ją na dotychczasowych zasadach?
- Dokładnie. W imię prymatu
konstytucji nad ustawą Trybunał powinien rozpatrzyć wniosek posłów PO.
Już widzę oburzenie w
prorządowych mediach na sędziów stawiających się ponad prawem.
- Też je widzę, i co z tego?
To, że obywatel nic z tego nie
zrozumie. Dopiero co prezydent odmawiał wykonania wyroku Trybunału, a teraz
sędziowie mieliby odmówić podporządkowania się ustawie? Świadomość prawna
legnie w ruinie.
- Wprost przeciwnie. Sędziowie
realizują konstytucję. Prawo ma charakter wielowymiarowy: są ustawy, ale
ponad nimi konstytucja. Edukacja prawna tylko na tym zyska.
Pojawił się argument, że sędziowie
zawieszają reguły, aby rozstrzygnąć konflikt, w którym sami są stroną. Tylko
wyższy arbiter mógłby to rozsądzić, ale gdzie go szukać?
- To nie sędziowie wywołali tę
konfrontację. Cokolwiek teraz zrobią, i tak będzie to miało wymiar
polityczny. Jeśli położą po sobie uszy, dadzą przyzwolenie na gwałt dokonany
na prawie. Byłoby to o wiele większym złem. Natomiast zgadzam się, że
przydałby się zewnętrzny arbiter. W normalnych warunkach byłoby to zadanie dla
prezydenta, ale Andrzej Duda jest wielkim rozczarowaniem.
Jest jeszcze Unia Europejska,
która potrafiła wymusić na Orbanie wycofanie się z ustaw naruszających
wspólnotowe wartości.
- Także Rumunia wycofała się pod
presją z działań podporządkowujących Trybunał Konstytucyjny i rzecznika praw
obywatelskich. Czy byłoby to skuteczne także wobec Polski? Na pewno pożądane.
Unia dysponuje szeregiem konkretnych prerogatyw - finansowych i politycznych.
Łącznie z opcją zawieszenia członkostwa w UE, zwaną czasem nuklearną. Ona
nigdy nie została zastosowana, choć jej elementów można było doszukiwać się w bojkocie
Austrii po wejściu do rządu partii Jorga Haidera. Wdrożenie tej procedury
wobec Polski wywołałoby szok.
Europa ma teraz za dużo
problemów, aby otwierać kolejne pole konfliktu. Choć z drugiej strony - czy
może sobie teraz pozwolić na luzowanie demokratycznego gorsetu na swej
wschodniej granicy?
- Unia jest potężnym ciałem i
dysponuje zasobami pozwalającymi rozwiązywać wiele problemów jednocześnie.
Potrzebne jest jednak zaangażowanie polskich sił demokratycznych, ich stała
presja na Europę. Nie można ulegać szantażowi, że to zdradzieckie knowania
gorszego sortu Polaków. Nieprawda - to właśnie odwołanie się do Unii jest
teraz czynem patriotycznym.
Aby to zrozumieć, trzeba zdać
sobie sprawę z tego, co jest najważniejszym wymiarem polskiego członkostwa w
UE. Wcale nie rozwój i modernizacja, bo to można było realizować bez wchodzenia
do Unii, poprzez umowy o współpracy gospodarczej. To, co nie zostało dotąd
jednoznacznie sformułowane, a co stanowi najgłębszą treść integracji z Europą,
polega na dobrowolnym nałożeniu na siebie kaftana bezpieczeństwa chroniącego
przed antydemokratycznymi aberracjami. W pierwszej kolejności potrzebujemy
Unii właśnie do tego, aby ograniczała nam rozpiętość amplitudy politycznej i
skakania pomiędzy skrajnościami.
I właśnie teraz nastaje godzina
próby, kiedy należy przetestować tę funkcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz