Ustawy i usta
Mamy
do czynienia z wielkim gwałtem na Polsce, demokracji i na państwie prawa. Ale
również, i absolutnie nie można tego bagatelizować, z brutalnym gwałtem na
polszczyźnie.
Nasz Neron, przebierając rączkami, siedzi w pierwszym sejmowym rzędzie i
z rozkosznym uśmieszkiem patrzy, jak krok po kroku jego żołnierze demolują
najlepsze państwo, jakie Polacy kiedykolwiek mieli. Żołnierze mówią z sejmowej
trybuny niby do posłów i do widzów, ale to tak przy okazji. Prawdziwy adresat
tego popisu arogancji, buty i prostactwa jest jeden. Neron. To dla niego ten
show, to jemu żołnierze zapewniają rozrywkę.
Polszczyzna żołnierzy, właściwa im poetyka to wykwit językowego
szalbierstwa. Dialektyka oprawców, żadnej dystynkcji w rozumowaniu, łańcuchy
tautologii, parę pojęć jak cepy, jak pisał poeta. Pisał o oprawcach z epoki,
która - wydawało się - minęła. Ale właśnie wraca. Wraca stara epoka, stara
retoryka, wracają stare propagandowe chwyty.
Gwałt na polszczyźnie polega na pozbawianiu słów sensu i na całkowitym
odwróceniu znaczeń. Polska, która przy wszystkich swych niedomaganiach i wadach
kwitła, okazała się być w ruinie. Należało ją odbudować. „Odbudowa państwa”
okazuje się jego demolką. „Umacnianie demokracji” polega na demontowaniu
Trybunału Konstytucyjnego, bez którego demokracja jest atrapą. „Naprawa
Trybunału” oznacza paraliżowanie go. „Upublicznienie mediów” to podporządkowanie
ich władzy. „Zapewnienie im pluralistycznego charakteru” to zamienienie ich w
propagandowe narzędzie. „Oddanie głosu obywatelom” to forsowanie ustawowych rozwiązań,
które pozwolą władzy inwigilować obywateli.
„Profesjonalizacja służby cywilnej” to kasowanie niegrzecznych (choćby
potencjalnie) urzędników. „Szerokie konsultacje społeczne” to przepychanie
ustaw kolanem, czemu towarzyszy obcesowe ignorowanie głosów sprzeciwu czy
choćby wątpliwości. Zapowiadana przez kandydata i prezydenta Dudę „odbudowa
wspólnoty” to dzielenie Polaków na niespotykaną do tej pory skalę. „Dobra zmiana”
to zmiana katastrofalna. Zapowiedź pana Kaczyńskiego, że nie będzie żadnej
zemsty, oznacza po prostu, że będzie (już jest) zemsta na wielką skalę.
Deklaracja pani Szydło, że „w tej teczce mamy gotowe projekty ustaw”, oznacza,
że żaden projekt nie jest gotowy.
Gdy słowa tracą sens, następuje koronacja kłamstwa. Wydawało się, że
największym kłamstwem nowoczesnej Europy i współczesnej Polski było to
przedwyborcze, zafundowane nam przez pana Dudę i PiS. Mieliśmy jednak do
czynienia z czymś więcej niż jedynie z cyniczną i kłamliwą kampanią służącą przejęciu władzy Nastąpiła intronizacja
kłamstwa jako metody komunikowania się przez władzę ze społeczeństwem.
Dokładniej - wysyłania przez władzę komunikatów do społeczeństwa, bo o żadnej
komunikacji i dialogu nie może być mowy. Władzy PiS przyświeca więc credo,
które, parafrazując hasło TVN24, powinno brzmieć: „Same kłamstwa
całą dobę”.
Analiza języka prezesa i jego żołnierzy zasługuje na poważną pracę
badawczą. Prosi się też o analogie. Bywają ryzykowne, ale z dnia na dzień
nawet te najbardziej radykalne znajdują kolejne uzasadnienia. Warto dziś
poczytać słynną książkę Victora Klemperera „LTI - Lingua Tertii
Imperia - język Trzeciej Rzeszy”. Warto sięgnąć do książek Michała
Głowińskiego czy Piotra Osęki o propagandzie Marca ’68 i propagandzie stanu
wojennego. Tam opisane są wzorce, które podświadomie odtwarzają politycy PiS.
Gdy dziś słucha się pana Kaczyńskiego i jego ludzi, gdy słucha się wystąpień
prokuratora Piotrowicza, widać kalki z przeszłości, „Zdrajcy”, „złodzieje”,
„ludzie zaprzedani”, „pod parawanem walki o Trybunał Konstytucyjny”,
„protestujący przeciw nowej władzy zmanipulowani przez wrogą propagandę”,
„ośrodki zagraniczne inspirowane przez wrogie nam siły w kraju” - toż to jeden wielki plagiat z wystąpień Goebbelsa, Gomułki
i Moczara, z których ochoczo czerpią też PiS-owscy propagandyści, tak zwani
niepokorni, dziś zdecydowanie wobec władzy pokorni. A za chwilę ten język na
okrągło będą nam serwowały szczęśliwie odzyskane „narodowe media”.
Gwałt na języku nie jest nieistotną formą skrywającą boleśnie brutalną
treść. Zamach na polszczyznę jest fragmentem treści, jednym z najważniejszych
elementów dramatycznej zmiany, z którą mamy dziś w Polsce do czynienia. W
swych skutkach może być nawet groźniejszy niż demolka instytucji państwa prawa
i karczowanie tysięcy ludzi wycinanych przez PiS jako nieswoich. Barbarzyńskie
prawo kiedyś uda się zmienić. Choć rany pozostaną, część krzywd uda się ludziom
wynagrodzić. Gwałt na języku naznaczy go na długie lata. Możliwe, że na
dziesięciolecia, skoro skutki gwałtu na języku dokonanego przez komunistów są
wciąż widoczne, gdy tylko usta otwierają prawdziwi postkomuniści - bolszewicy z partii PiS.
Tomasz Lis
Protokoły mędrców panelu
Witam
serdecznie na panelu dyskusyjnym niszczycieli Polski. Mam nadzieję, że dzisiejsze
spotkanie pozwoli nam się poznać, wymienić myśli, a nawet zaprzyjaźnić, dzięki
czemu nasza działalność zyska pożądany przez określone kręgi i naszych
mocodawców impet. Przerwę lanczową przewidujemy na godzinę 13, będą sushi z
czosnkiem, sojowa latte i ośmiorniczki. Niestety te ostatnie z Biedronki, ale
trochę nam się budżet nie dopina. Nieco niezręcznie od tego zaczynać, ale skoro
już wspomniałem, to mam pytanie do kolegów Żydów, jak tam sytuacja z przelewami.
Wiecie kochani, pucz sam się nie zrobi. Jak nie zapłacimy, to nikt na
demonstrację nie przyjdzie. I trzeba będzie żreć tę gumę z Biedry.
- Panie przewodniczący, przyznaję, że troszkę nas zaskoczyły koszta.
150 milionów poszło jak złoty sen, w dodatku Kukiz nas zdekonspirował, trzeba
będzie lepiej ukryć transfery. Rozmawiamy z CIA, mają doświadczenie ze stanu
wojennego, kiedy wspierali antypolską Solidarność, może coś podpowiedzą.
- Tylko uważajcie na Piotrowicza, on też ma doświadczenie ze stanu
wojennego.
- Dobrze. Ale panie przewodniczący, takie pytanko na koniec. Rozumiemy
potrzebę szerokiej antypolskiej koalicji, ale to gestapo naprawdę jest
konieczne? My za kasę wszystko, ale to tak trochę estetycznie nam się nie klei.
- Skoro amerykańskie służby mogły razem z sycylijską mafią obalać
Mussoliniego, to wy nie możecie troszkę wyluzować z gestapo? W końcu tak samo
nienawidzicie Polski, liczą się priorytety, na Boga! Wasze pieniądze, ich
metody. Ale dobrze, na początek zróbmy tak, że na panelu nie siedzicie obok
siebie. Pani Marzenko! No szybciutko do mnie! Rozsadzamy Żydów i gestapo. Da
pani między nich młodego Stuhra, starego zresztą też, Klatę, Poniedziałka,
Stasiuka i Twardocha. I jakichś złodziei. Są już? Świetnie. Pani schowa mój
zegarek, pani Marzenko.
- To może najgorszy sort dorzucę, kierowniku?
- Nie, ich do klatki na koniec sali. Ale ZOMO może pani tu posadzić.
Albo nie, niech stoją.
- Ale gdzie mają stać, kierowniku?
- No tam, gdzie stali.
- Chyba nie rozumiem...
- Nieważne. Do drugiego rzędu idą genetyczni zdrajcy, Targowica,
komuniści i Owsiak ze swoją hecą. Do trzeciego
zachodnie media, Unia Europejska, socjaliści, chadecy i zakamuflowana opcja
niemiecka. I Niemcy, wszystkich Niemców do trójki. Aha, właśnie dzwonili, żeby
zrobić miejsce dla profesor Staniszkis.
- A panie kierowniku, czy garstka ludzi zaprzedanych obcym to to samo co
otumaniony propagandą, pozbawiony rozumu tłum?
- Tak, niech pani im wmówi, że mamy środek lata, to w tiszertach samych
przyjdą, więcej miejsca w szatni będzie. Postawimy ich na scenie za mównicą.
Niech robią tłum. Pan z gestapo chciał zadać pytanie?
- Tak. Koledzy z Waffen SS pytali, czy mogą dołączyć.
- Hmm, zasadniczo są mile widziani, jak każdy, kto nienawidzi Polski i
Polaków, ale na razie pozostają w rezerwie fabularnej Prezesa, niech się
uzbroją w cierpliwość. To tylko kwestia czasu, proszę się nie martwić. Pan z
tyłu o wyglądzie resortowego dziecka ma pytanie?
- Zasadniczo mam postulat. Nie mamy jeszcze hymnu, a znalazłem taki
wierszyk bardzo antypolskiego pseudo- poety, Tuwim nazwisko jego było.
- Znamy, znamy, pięknie zatruł umysły całych pokoleń swoją pogiętą
żydowską polszczyzną. Co pan konkretnie proponuje, drogi resortowy?
- „Mój
dzionek”. Zaczyna się tak: „Ledwo słoneczko uderzy / w okno złocistym promykiem
/ budzę się hoży i świeży / z antypaństwowym okrzykiem. / Zanurzam się aż po
uszy w miłej moralnej zgniliźnie / i najserdeczniej uwłaczam /bogu, ludzkości,
ojczyźnie. / Komunizuję godzinkę / zatruwam ducha, a później / albo szkaluję
troszeczkę / albo gdy święto jest, bluźnię. / Zaśmiecam język z lubością /
znieprawiam, do złego kuszę / zakusy mam bolszewickie / i sączę jad w młode
dusze”.
- Bardzo ładnie, to niech nasz chór In Vitro przygotuje
wykonanie.
- A gdzie oni są?
- Pan łapie tych z bruzdami na głowach. Pani Marzenko, mamy już
podstolik niszczenia polskiej rodziny?
- Dżender i geje są.
- A edukatorzy seksualni?
- Zrobili orgietkę w holu, już ich wołam.
- Panie Prezesie, proszę się obudzić. Czas na tableteczki.
Marcin Meller
Wojna
Nikt
nigdy nie wie, kto ją wszczął. Kiedy krew już się leje i giną ludzie - z reguły
nie daje się znaleźć tego jednego winnego, który pierwszy podpalił lont albo
choćby podał zapałki. Owszem, da się złapać wojennego zbrodniarza i skazać go w
pokazowym procesie lub powiesić w linczu za to, co zrobił już w trakcie wojny,
ale nie daje się złapać tego, który pewnego zwykłego dnia pomyślał czy
powiedział albo rzucił od niechcenia: „Ty, a może by tak posłać wojsko?”. Nie
musiał wydać rozkazu, mógł go podszepnąć, to wszystko.
Przejrzałem przed chwilą zbiory wielkich galerii prasowych i ich
najważniejszych zdjęć z minionego roku. Kilkaset fantastycznych fotek, z
których ponad połowa to różne oblicza wojny. Ruiny, ofiary, lincz, przemoc,
przerażeni demonstranci, egzekucje, plamy krwi na ulicach, zrozpaczeni
uchodźcy. Połowa pozostałych przedstawia woj ny innego rodzaju: manifestacje,
matki - żony rozpaczają po synach i mężach
zamordowanych przez mafie, wierni przeklinający grzeszników, zamieszki po
zabójstwach na tle rasowym, protesty przeciw gejom, pikiety klinik
antyaborcyjnych, nieletnie prostytutki, ukamienowane kobiety, strzelaniny w kinie
i na uczelniach. Można śmiało powiedzieć, że świat jest w ogniu.
Usiłuję sobie wyobrazić, jak to się zaczyna. W czyjejś głowie rodzi się
myśl (jeszcze nie plan, nawet nie ewentualność, po prostu pstryka iskierka w
mózgu), że może by tak użyć siły. Póki myśl utknie w zwojach mózgowych - nic
się nie dzieje. Większość z nas miewa niebezpieczne myśli. Czasem ktoś w
awanturze krzyknie: „Zabiłbym go, skurwysyna” i nic z tego nie wynika. Niektórzy
idą dalej i warczą: „Ja bym ich wszystkich powiesił na latarniach”, ale to też
jeszcze nie to. Nawet: „Trzeba ich wywieźć do Auschwitz, piece czekają”, choć
obezwładniające, nie jest jeszcze zawołaniem do akcji. Ale nigdy nie wiadomo,
co się może stać. Pewnego dnia dziewczyna z Rakowisk powiedziała do swojego
chłopaka po obejrzeniu filmu: „A może by tak samo zacukać twoich starych?” i
był to początek zbrodni.
Ktoś musiał pewnego dnia przyjść do gen. Jaruzelskiego i powiedzieć:
„Pokojowo tego nie opanujemy”, a on (być może) odpowiedział: „Nie żartuj!”,
tyle że ta myśl zaczęła mu rozwiercać głowę. A może odparł już g wtedy: „Myślę
o tym od pewnego czasu”, bo sam do tego doszedł?
Możliwe, że żona mu powiedziała przy obiedzie: „Tylko ty nie kombinuj z jakąś
wojną!” i wtedy zaiskrzyło? Kto wie? Początek mógł być bardzo banalny. Ale
potem sprawy przybrały mroczny bieg, a czyny pojechały na gąsienicach czołgów.
Jaruzelski mówił mi, że różni ludzie znosili mu tego rodzaju pomysły.
Najpoważniej chyba zasugerował użycie siły Mieczysław Rakowski, jego bliski
współpracownik, inteligent, dziennikarz, przez lata postrzegany jako
przedstawiciel liberalnego skrzydła PZPR. A więc nie wojskowy, jak Kiszczak,
czy esbek z krwi i kości, jak Milewski. Powiedział też, że plany stanu wojennego
leżały w sejfie od kilkudziesięciu lat i co jakiś czas były odświeżane, na
wszelki wypadek. Wyjmowano je stamtąd parokrotnie - w 1956, w 1968, w 1970, w
1976, w 1981. Za każdym razem udawało się uniknąć hekatomby, ale ruchy
wolnościowe społeczeństwa były dławione i o to
chodziło. Zawsze chodzi o jak najmniejszy koszt,
z maksymalnie niedużą liczbą
ofiar, byle ujarzmić potencjalną rewolucję. Więc pewnego dnia myśl o stanie
wojennym dopadła generała i już go nie opuściła.
Jestem pewien, że Jarosław Kaczyński bierze użycie siły pod uwagę.
Najlepszym dowodem na to jest brutalna jazda poza krawędzią, gwałt na
konstytucji, przemoc stosowana w parlamencie, jad płynący ze zblatowanych
mediów, niezrozumienie istoty protestów społecznych. Nie obchodzi go to. To
jest ta sytuacja, o której często mówimy, że ktoś idzie po trupach do celu.
Zanim dochodzi do ostateczności, stosowane są znane od wieków metody
dywersji. Najprostsze z możliwych. Rozpuszczanie plotek, szkalowanie potencjalnych
przywódców opozycji, wywlekanie ich spraw osobistych, pochodzenia, rozwodów,
alimentów, alkoholizmu, homoseksualizmu, po prostu maksymalne dezawuowanie ich
w oczach społeczeństwa. Czasem to wystarcza, by ludzie zwątpili w sens walki.
Gdy mimo wszystko zaczynają się gromadzić - wymyśla się prowokacje. Na przykład
telefon, że w tłumie jest podłożona bomba. A nuż wybuchnie panika i
protestujący będą sami sobie winni? Tak to jest. Zawsze i wszędzie kolej rzeczy
jest taka sama.
Zbigniew Hołdys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz