sobota, 9 stycznia 2016

Ustawy i usta, Protokoły mędrców panelu i Wojna



Ustawy i usta

Mamy do czynienia z wielkim gwałtem na Polsce, demokracji i na państwie prawa. Ale również, i ab­solutnie nie można tego bagatelizować, z brutal­nym gwałtem na polszczyźnie.
   Nasz Neron, przebierając rączkami, siedzi w pierwszym sejmowym rzędzie i z rozkosznym uśmieszkiem patrzy, jak krok po kroku jego żołnierze demolują najlepsze państwo, ja­kie Polacy kiedykolwiek mieli. Żołnierze mówią z sejmowej trybuny niby do posłów i do widzów, ale to tak przy okazji. Prawdziwy adresat tego popisu arogancji, buty i prostactwa jest jeden. Neron. To dla niego ten show, to jemu żołnierze zapewniają rozrywkę.
   Polszczyzna żołnierzy, właściwa im poetyka to wykwit ję­zykowego szalbierstwa. Dialektyka oprawców, żadnej dy­stynkcji w rozumowaniu, łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy, jak pisał poeta. Pisał o oprawcach z epoki, która - wyda­wało się - minęła. Ale właśnie wraca. Wraca stara epoka, sta­ra retoryka, wracają stare propagandowe chwyty.

   Gwałt na polszczyźnie polega na pozbawianiu słów sen­su i na całkowitym odwróceniu znaczeń. Polska, która przy wszystkich swych niedomaganiach i wadach kwitła, okaza­ła się być w ruinie. Należało ją odbudować. „Odbudowa pań­stwa” okazuje się jego demolką. „Umacnianie demokracji” polega na demontowaniu Trybunału Konstytucyjnego, bez którego demokracja jest atrapą. „Naprawa Trybunału” ozna­cza paraliżowanie go. „Upublicznienie mediów” to podpo­rządkowanie ich władzy. „Zapewnienie im pluralistycznego charakteru” to zamienienie ich w propagandowe narzędzie. „Oddanie głosu obywatelom” to forsowanie ustawowych roz­wiązań, które pozwolą władzy inwigilować obywateli.
   „Profesjonalizacja służby cywilnej” to kasowanie nie­grzecznych (choćby potencjalnie) urzędników. „Szerokie konsultacje społeczne” to przepychanie ustaw kolanem, czemu towarzyszy obcesowe ignorowanie głosów sprzeci­wu czy choćby wątpliwości. Zapowiadana przez kandyda­ta i prezydenta Dudę „odbudowa wspólnoty” to dzielenie Polaków na niespotykaną do tej pory skalę. „Dobra zmia­na” to zmiana katastrofalna. Zapowiedź pana Kaczyńskie­go, że nie będzie żadnej zemsty, oznacza po prostu, że będzie (już jest) zemsta na wielką skalę. Deklaracja pani Szyd­ło, że „w tej teczce mamy gotowe projekty ustaw”, oznacza, że żaden projekt nie jest gotowy.
   Gdy słowa tracą sens, następuje koronacja kłamstwa. Wydawało się, że największym kłamstwem nowoczesnej Europy i współczesnej Polski było to przedwyborcze, za­fundowane nam przez pana Dudę i PiS. Mieliśmy jednak do czynienia z czymś więcej niż jedynie z cyniczną i kłamliwą kampanią służącą przejęciu władzy Nastąpiła intronizacja kłamstwa jako metody komunikowania się przez władzę ze społeczeństwem. Dokładniej - wysyłania przez władzę ko­munikatów do społeczeństwa, bo o żadnej komunikacji i dia­logu nie może być mowy. Władzy PiS przyświeca więc credo, które, parafrazując hasło TVN24, powinno brzmieć: „Same kłamstwa całą dobę”.
   Analiza języka prezesa i jego żołnierzy zasługuje na po­ważną pracę badawczą. Prosi się też o analogie. Bywają ry­zykowne, ale z dnia na dzień nawet te najbardziej radykalne znajdują kolejne uzasadnienia. Warto dziś poczytać słyn­ną książkę Victora Klemperera „LTI - Lingua Tertii Imperia - język Trzeciej Rzeszy”. Warto sięgnąć do książek Micha­ła Głowińskiego czy Piotra Osęki o propagandzie Marca ’68 i propagandzie stanu wojennego. Tam opisane są wzorce, które podświadomie odtwarzają politycy PiS. Gdy dziś słucha się pana Kaczyńskiego i jego ludzi, gdy słucha się wystąpień prokuratora Piotrowicza, widać kalki z przeszłości, „Zdraj­cy”, „złodzieje”, „ludzie zaprzedani”, „pod parawanem wal­ki o Trybunał Konstytucyjny”, „protestujący przeciw nowej władzy zmanipulowani przez wrogą propagandę”, „ośrod­ki zagraniczne inspirowane przez wrogie nam siły w kraju” - toż to jeden wielki plagiat z wystąpień Goebbelsa, Gomułki i Moczara, z których ochoczo czerpią też PiS-owscy propagandyści, tak zwani niepokorni, dziś zdecydowanie wobec władzy pokorni. A za chwilę ten język na okrągło będą nam serwowały szczęśliwie odzyskane „narodowe media”.
   Gwałt na języku nie jest nieistotną formą skrywającą bo­leśnie brutalną treść. Zamach na polszczyznę jest frag­mentem treści, jednym z najważniejszych elementów dramatycznej zmiany, z którą mamy dziś w Polsce do czynie­nia. W swych skutkach może być nawet groźniejszy niż de­molka instytucji państwa prawa i karczowanie tysięcy ludzi wycinanych przez PiS jako nieswoich. Barbarzyńskie prawo kiedyś uda się zmienić. Choć rany pozostaną, część krzywd uda się ludziom wynagrodzić. Gwałt na języku naznaczy go na długie lata. Możliwe, że na dziesięciolecia, skoro skut­ki gwałtu na języku dokonanego przez komunistów są wciąż widoczne, gdy tylko usta otwierają prawdziwi postkomuniści - bolszewicy z partii PiS.
Tomasz Lis


Protokoły mędrców panelu

Witam serdecznie na panelu dyskusyjnym niszczycieli Polski. Mam nadzieję, że dzisiej­sze spotkanie pozwoli nam się poznać, wy­mienić myśli, a nawet zaprzyjaźnić, dzięki czemu nasza działalność zyska pożądany przez określone kręgi i na­szych mocodawców impet. Przerwę lanczową przewi­dujemy na godzinę 13, będą sushi z czosnkiem, sojowa latte i ośmiorniczki. Niestety te ostatnie z Biedronki, ale trochę nam się budżet nie dopina. Nieco niezręcznie od tego zaczynać, ale skoro już wspomniałem, to mam pytanie do kolegów Żydów, jak tam sytuacja z przelewa­mi. Wiecie kochani, pucz sam się nie zrobi. Jak nie za­płacimy, to nikt na demonstrację nie przyjdzie. I trzeba będzie żreć tę gumę z Biedry.
   - Panie przewodniczący, przyznaję, że troszkę nas za­skoczyły koszta. 150 milionów poszło jak złoty sen, w do­datku Kukiz nas zdekonspirował, trzeba będzie lepiej ukryć transfery. Rozmawiamy z CIA, mają doświadcze­nie ze stanu wojennego, kiedy wspierali antypolską Soli­darność, może coś podpowiedzą.
   - Tylko uważajcie na Piotrowicza, on też ma doświad­czenie ze stanu wojennego.
   - Dobrze. Ale panie przewodniczący, takie pytanko na koniec. Rozumiemy potrzebę szerokiej antypolskiej koa­licji, ale to gestapo naprawdę jest konieczne? My za kasę wszystko, ale to tak trochę estetycznie nam się nie klei.
   - Skoro amerykańskie służby mogły razem z sycylijską mafią obalać Mussoliniego, to wy nie możecie troszkę wyluzować z gestapo? W końcu tak samo nienawidzicie Polski, liczą się priorytety, na Boga! Wasze pieniądze, ich metody. Ale dobrze, na początek zróbmy tak, że na pa­nelu nie siedzicie obok siebie. Pani Marzenko! No szyb­ciutko do mnie! Rozsadzamy Żydów i gestapo. Da pani między nich młodego Stuhra, starego zresztą też, Klatę, Poniedziałka, Stasiuka i Twardocha. I jakichś złodziei. Są już? Świetnie. Pani schowa mój zegarek, pani Marzenko.
   - To może najgorszy sort dorzucę, kierowniku?
   - Nie, ich do klatki na koniec sali. Ale ZOMO może pani tu posadzić. Albo nie, niech stoją.
   - Ale gdzie mają stać, kierowniku?
   - No tam, gdzie stali.
   - Chyba nie rozumiem...
   - Nieważne. Do drugiego rzędu idą genetyczni zdrajcy, Targowica, komuniści i Owsiak ze swoją hecą. Do trzeciego zachodnie media, Unia Europejska, socjaliści, chadecy i zakamuflowana opcja niemiecka. I Niem­cy, wszystkich Niemców do trójki. Aha, właśnie dzwonili, żeby zrobić miejsce dla profesor Staniszkis.
   - A panie kierowniku, czy garstka ludzi zaprzedanych obcym to to samo co otumaniony propagandą, pozba­wiony rozumu tłum?
   - Tak, niech pani im wmówi, że mamy środek lata, to w tiszertach samych przyjdą, więcej miejsca w szatni bę­dzie. Postawimy ich na scenie za mównicą. Niech robią tłum. Pan z gestapo chciał zadać pytanie?
   - Tak. Koledzy z Waffen SS pytali, czy mogą dołączyć.
   - Hmm, zasadniczo są mile widziani, jak każdy, kto nienawidzi Polski i Polaków, ale na razie pozostają w re­zerwie fabularnej Prezesa, niech się uzbroją w cierpli­wość. To tylko kwestia czasu, proszę się nie martwić. Pan z tyłu o wyglądzie resortowego dziecka ma pytanie?
   - Zasadniczo mam postulat. Nie mamy jeszcze hymnu, a znalazłem taki wierszyk bardzo antypolskiego pseudo- poety, Tuwim nazwisko jego było.
   - Znamy, znamy, pięknie zatruł umysły całych pokoleń swoją pogiętą żydowską polszczyzną. Co pan konkretnie proponuje, drogi resortowy?

   - „Mój dzionek”. Zaczyna się tak: „Ledwo słoneczko uderzy / w okno złocistym promykiem / budzę się hoży i świeży / z antypaństwowym okrzykiem. / Zanurzam się aż po uszy w miłej moralnej zgniliźnie / i najserdecz­niej uwłaczam /bogu, ludzkości, ojczyźnie. / Komunizuję godzinkę / zatruwam ducha, a później / albo szkaluję troszeczkę / albo gdy święto jest, bluźnię. / Zaśmiecam język z lubością / znieprawiam, do złego kuszę / zakusy mam bolszewickie / i sączę jad w młode dusze”.

   - Bardzo ładnie, to niech nasz chór In Vitro przygotu­je wykonanie.
   - A gdzie oni są?
   - Pan łapie tych z bruzdami na głowach. Pani Marzen­ko, mamy już podstolik niszczenia polskiej rodziny?
   - Dżender i geje są.
   - A edukatorzy seksualni?
   - Zrobili orgietkę w holu, już ich wołam.
   - Panie Prezesie, proszę się obudzić. Czas na tableteczki.
Marcin Meller


Wojna

Nikt nigdy nie wie, kto ją wszczął. Kiedy krew już się leje i giną ludzie - z reguły nie daje się znaleźć tego jednego winnego, który pierw­szy podpalił lont albo choćby podał zapałki. Owszem, da się złapać wojennego zbrodniarza i skazać go w pokazo­wym procesie lub powiesić w linczu za to, co zrobił już w trakcie wojny, ale nie daje się złapać tego, który pew­nego zwykłego dnia pomyślał czy powiedział albo rzu­cił od niechcenia: „Ty, a może by tak posłać wojsko?”. Nie musiał wydać rozkazu, mógł go podszepnąć, to wszystko.
   Przejrzałem przed chwilą zbiory wielkich galerii pra­sowych i ich najważniejszych zdjęć z minionego roku. Kilkaset fantastycznych fotek, z których ponad poło­wa to różne oblicza wojny. Ruiny, ofiary, lincz, prze­moc, przerażeni demonstranci, egzekucje, plamy krwi na ulicach, zrozpaczeni uchodźcy. Połowa pozostałych przedstawia woj ny innego rodzaju: manifestacje, matki - żony rozpaczają po synach i mężach zamordowanych przez mafie, wierni przeklinający grzeszników, za­mieszki po zabójstwach na tle rasowym, protesty prze­ciw gejom, pikiety klinik antyaborcyjnych, nieletnie prostytutki, ukamienowane kobiety, strzelaniny w ki­nie i na uczelniach. Można śmiało powiedzieć, że świat jest w ogniu.
   Usiłuję sobie wyobrazić, jak to się zaczyna. W czy­jejś głowie rodzi się myśl (jeszcze nie plan, nawet nie ewentualność, po prostu pstryka iskierka w mózgu), że może by tak użyć siły. Póki myśl utknie w zwojach móz­gowych - nic się nie dzieje. Większość z nas miewa nie­bezpieczne myśli. Czasem ktoś w awanturze krzyknie: „Zabiłbym go, skurwysyna” i nic z tego nie wynika. Nie­którzy idą dalej i warczą: „Ja bym ich wszystkich po­wiesił na latarniach”, ale to też jeszcze nie to. Nawet: „Trzeba ich wywieźć do Auschwitz, piece czekają”, choć obezwładniające, nie jest jeszcze zawołaniem do akcji. Ale nigdy nie wiadomo, co się może stać. Pewnego dnia dziewczyna z Rakowisk powiedziała do swojego chło­paka po obejrzeniu filmu: „A może by tak samo zacukać twoich starych?” i był to początek zbrodni.
  Ktoś musiał pewnego dnia przyjść do gen. Jaruzelskiego i powiedzieć: „Pokojowo tego nie opanujemy”, a on (być może) odpowiedział: „Nie żartuj!”, tyle że ta myśl zaczęła mu rozwiercać głowę. A może odparł już g wtedy: „Myślę o tym od pewnego czasu”, bo sam do tego doszedł? Możliwe, że żona mu powiedziała przy obiedzie: „Tylko ty nie kombinuj z jakąś wojną!” i wtedy za­iskrzyło? Kto wie? Początek mógł być bardzo banalny. Ale potem sprawy przybrały mroczny bieg, a czyny po­jechały na gąsienicach czołgów.
   Jaruzelski mówił mi, że różni ludzie znosili mu tego rodzaju pomysły. Najpoważniej chyba zasugerował użycie siły Mieczysław Rakowski, jego bliski współ­pracownik, inteligent, dziennikarz, przez lata postrze­gany jako przedstawiciel liberalnego skrzydła PZPR. A więc nie wojskowy, jak Kiszczak, czy esbek z krwi i ko­ści, jak Milewski. Powiedział też, że plany stanu wojen­nego leżały w sejfie od kilkudziesięciu lat i co jakiś czas były odświeżane, na wszelki wypadek. Wyjmowano je stamtąd parokrotnie - w 1956, w 1968, w 1970, w 1976, w 1981. Za każdym razem udawało się uniknąć hekatomby, ale ruchy wolnościowe społeczeństwa były dławione i o to chodziło. Zawsze chodzi o jak najmniejszy koszt,
z maksymalnie niedużą liczbą ofiar, byle ujarzmić po­tencjalną rewolucję. Więc pewnego dnia myśl o stanie wojennym dopadła generała i już go nie opuściła.
   Jestem pewien, że Jarosław Kaczyński bierze użycie siły pod uwagę. Najlepszym dowodem na to jest brutal­na jazda poza krawędzią, gwałt na konstytucji, przemoc stosowana w parlamencie, jad płynący ze zblatowanych mediów, niezrozumienie istoty protestów społecznych. Nie obchodzi go to. To jest ta sytuacja, o której często mówimy, że ktoś idzie po trupach do celu.
   Zanim dochodzi do ostateczności, stosowane są znane od wieków metody dywersji. Najprostsze z możliwych. Rozpuszczanie plotek, szkalowanie po­tencjalnych przywódców opozycji, wywlekanie ich spraw osobistych, pochodzenia, rozwodów, alimentów, alkoholizmu, homoseksualizmu, po prostu maksymal­ne dezawuowanie ich w oczach społeczeństwa. Cza­sem to wystarcza, by ludzie zwątpili w sens walki. Gdy mimo wszystko zaczynają się gromadzić - wymyśla się prowokacje. Na przykład telefon, że w tłumie jest pod­łożona bomba. A nuż wybuchnie panika i protestujący będą sami sobie winni? Tak to jest. Zawsze i wszędzie kolej rzeczy jest taka sama.
Zbigniew Hołdys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz