Schematy jak z
propagandy Gierka, choć nawet „Trybuna Ludu” szkalowała z większą finezją.
Retoryka nowej władzy obnaża, co tak naprawdę „patrioci” z PiS sądzą o
Polakach.
TEKST RAFAŁ KALUKIN
Najpierw
dwa cytaty.
„Tę naszą demokrację będziemy
umacniać i rozwijać, dyskutując mądrze i z
powagą o sprawach Polski i Polaków, zdyscyplinowanie i sprawnie wcielając
decyzje, do jakich wspólnie dojdziemy. Będziemy równocześnie w imię najlepiej
pojętych interesów Polski dawać stanowczy odpór każdej próbie wypaczania
demokracji i wykorzystywania jej dobrodziejstw do siania chaosu i anarchii. Wiemy, komu na tym zależy, wiemy też, jaką cenę
musiałby płacić za to nasz ciężko przez historię doświadczony naród” (Edward
Gierek, 1977).
„Jedno w Edwardzie Gierku ceniłem, nie tylko to, że on opozycję jakoś
tam tolerował i nie zamykał do więzień. (...) To, że chciał uczynić z Polski
kraj ważny, to była bardzo dobra strona jego działania i osobowości. Wskazująca na to, że był komunistycznym, ale
patriotą” (Jarosław Kaczyński, 2010).
Szaleńcze tempo uchwalania ustaw - nocą, bez konsultacji, z pominięciem ekspertów - to dowód
na pracowitość nowego Sejmu. Oburzenie opozycji tylko dowodzi jej lenistwa.
„Sejm dziś pracuje tak, jak Polacy tego oczekują” - twierdzi wicemarszałek
Joachim Brudziński.
Trybunał Konstytucyjny rozmontowała„ustawa naprawcza”. Chodziło przecież
o położenie tamy „upartyjnianiu” Trybunału. I
jeszcze o to, aby zagonić sędziów do pracy, bo - jak stwierdził prezes - do tej
pory pracowali w „niebywale wolnym tempie”.
Zawłaszczanie mediów publicznych ma w III RP bogatą tradycję, ale nawet
na tym tle brutalna lapidarność ustawy PiS czyszczącej prezesów radia i telewizji
- eufemistycznie zwanej „małą nowelizacją” - nie ma precedensu. Choć jak
zauważa wicepremier Piotr Gliński - to żadna czystka, lecz „opcja zerowa”. Na
szczyty dialektyki wzniósł się jednak poseł i partyjny dziennikarz Krzysztof
Czabański: „My robimy krok tymczasowy po to, by przekształcić media tak, by nie
dochodziło do sytuacji, w której to rząd ma powoływać [szefów mediów - przyp.
red.]”. Inaczej mówiąc - upartyjniamy, aby odpartyjnić.
Nie inaczej ze służbą cywilną, która miała chronić korpus urzędniczy
przed upartyjnieniem, ale właśnie wyłamano jej resztki uzębienia. Co szefowej
Kancelarii Premiera Beacie Kempie nie przeszkadza opowiadać, że „ta ustawa
otwiera szeroko drzwi dla młodych, bardzo dobrze wykształconych, energicznych
Polaków”.
Język polityki ze swej natury musi być elastyczny. Język tej władzy bije
jednak rekordy giętkości. Hula pomiędzy biegunami znaczeniowymi, za nic mając
sens słów, logikę i elementarną przyzwoitość. Jest językiem znaczeń
odwróconych. To właśnie język „dobrej zmiany”.
ABY BYŁO NORMALNIE
Propagandowe slogany o
ustawach naprawczych, korektach i opcjach
zerowych bez wzięcia w cudzysłów byłyby niezrozumiałe. Czasem zresztą któremuś
harcownikowi PiS wymsknie się zdanie wskazujące na prawdziwą intencję kolonizowania
państwa. A jak nie, to kropkę nad i postawi niezastąpiona Krystyna Pawłowicz.
Lecz radosnej aktywności „pani profesor” zwierzchnicy partyjni nawet nie
starają się przyhamować. W końcu zwycięzcy należy się wszystko. Po co
przesadzać z hipokryzją?
„Normalność” to zresztą słowo klucz. Powiada premier Szydło: „Dzisiaj sytuacja
jest inna [niż przed wyborami i przyp. red.].
Ta inność polega właśnie na normalności. To jest to, o czym mówili do nas w
kampanii wyborczej wyborcy, kiedy spotykaliśmy się z ludźmi. Wtedy słyszeliśmy
o tym, że ludzie chcą normalności. Żeby było tak po prostu spokojnie,
bezpiecznie, bez chaosu, który wprowadzał poprzedni rząd”. I dalej: „Może być
w Polsce normalnie. Na tym polega dobra zmiana, którą wprowadza w tej chwili
polski rząd”.
Ta „normalność”, czyli „dobra zmiana”, to jak wiadomo: 500 złotych na
dziecko i niższy wiek emerytalny. Projekty
flagowe, które władza pokazowo „konsultuje” ze
społeczeństwem, rozciągając w czasie ich uchwalanie (przy okazji odwlecze się
problemy budżetowe). A cała reszta - tak oburzające opozycję „naprawy”,
„korekty” i „opcje zerowe” - to sprawy w istocie niewarte bliższego zainteresowania.
Konsultacji na tym obszarze nie potrzeba, skoro to tylko polityczna technologia
dla wtajemniczonych. Zwykłym Polakom powinno wystarczyć wyjaśnienie przykrej
konieczności „czyszczenia przedpola” przed zakusami wrogów „normalności”.
Jasno przecież prezes wskazał, że Trybunał Konstytucyjny jest „redutą
resortowych dzieci”.
KTO MĄCI
JEDNOŚĆ?
To schemat przeniesiony wprost z propagandy PRL, która konsekwentnie stawiała granicę pomiędzy tym, co
polityczne (czyli zarezerwowane dla elity władzy), a tym, co niepolityczne (a
więc należne „ludziom pracy”). Warunkiem społecznej harmonii było
rozgraniczenie obu sfer. Stawką zaś „jedność narodu”, w istocie sprowadzająca
się do pokornego wykonywania dyrektyw władzy.
Pisała „Trybuna Ludu” o Komitecie Obrony Robotników w 1977 roku: „Tymczasem
głównym celem inicjatorów, organizatorów i orędowników całej tej akcji jest w
gruncie rzeczy sianie społecznego niepokoju, zamącanie konstruktywnego klimatu
obywatelskiej dyskusji, prowadzenie do dezintegracji społeczeństwa,
stymulowanie wewnętrznych konfliktów w sytuacji, w której właśnie jedność
narodu, jego skupienie się wokół podstawowych spraw kraju ma tak wielkie
znaczenie”.
Ten, kto starał się zmącić „jedność narodu”, siłą rzeczy lokował się
poza narodem. Akcentowano więc, że mącą odosobnione grupki reprezentujące
„określone interesy” i inspirowane przez „wiadome ośrodki”. „Trybuna Ludu” o
głodówce KOR-owców w kościele św. Marcina: „Aktorzy kolejnej demonstracji
obliczonej na poklask zachodnich ośrodków propagandowych zakończyli kiepskie
widowisko i opuścili wczoraj bocznym wyjściem mury warszawskiego kościoła.
Wiadomo jednak, że ta demonstracja nikogo w naszym
kraju ani nie zaziębiła, ani nie
zagrzała. Uciechę miały natomiast zachodnie radiostacje i warszawscy
korespondenci prasy burżuazyjnej. Tymczasem rzeczywistość psuje mozolnie
wyrysowany obraz. Ludzie w Polsce pracują i żyją normalnie, książki się ukazują
i samochody jeżdżą, a ruch jest tak wielki, że niemal nikt nie znalazł czasu,
by pójść choć popatrzeć na kiepską farsę z rzekomą głodówką”.
Podobnie brzmią enuncjacje dzisiejszych propagandystów PiS. Tylko
sceneria inna - o ile za Gierka „Polska rosła w siłę i żyło się dostatnio”, to
za wczesnego Kaczyńskiego ciągle jeszcze „Polska w ruinie”. Krystyna
Grzybowska (wPolityce.pl):
„Na pikiety pójdą obrońcy Kraski i Lisa, beneficjenci III RP, którzy mają do stracenia
przywileje, granty i ciepłe posadki. Nie pójdą tysiące, ba, setki tysięcy
bezrobotnych i bezdomnych, którzy wten mróz wystają pod kościołami w oczekiwaniu
na miskę zupy i ciepłą odzież. (...) Jakieś reformy, jakieś pieniądze na
dzieci, uporządkowanie administracji, sądownictwa, kto to widział? Przecież
było tak dobrze, panował bałagan i anarchia, wręcz nierząd, ale to się
przecież podobało i podoba w Brukseli. (...) Pomogą w tym dziele zdrajcy
narodu polskiego, ci, co bronią »demokracji« i »europejskich wartości«. W ich
demonstracjach nie wezmą udziału Polacy świadomi nieszczęść, jakie ze sobą te
»wartości« niosą. A jest to zdecydowana większość narodu, to jest młode pokolenie
- sól tej ziemi”.
V KOLUMNA NA
UMSCHLAGPLATZ
Ta propaganda wyklucza prawomocność politycznego
sporu. Bo monopol na rację może mieć tylko obóz władzy. W latach
70. komuniści uzasadniali to obroną państwowości. Dziś PiS ma komfort
odwołania się do woli „suwerena”, wyrażonej w demokratycznych wyborach. Jednak
tam, gdzie rządząca większość odmawia przeciwnikom prawa do artykułowania
swych poglądów, demokracja zaczyna się kończyć.
Taka odmowa, przynajmniej na płaszczyźnie moralnej, jest dziś wyraźna.
PiS-owska propaganda konsekwentnie opisuje antyrządowe manifestacje (i w ogóle
wszelką opozycyjność) w targowickim schemacie -jako akcję garstki zdrajców
opłacanych przez wrogie rządy. Do czego wezwał sam prezes słowami o „gorszym
sorcie Polaków” i „gestapowcach”.
Propaganda PRL tak samo specjalizowała się w moralnym piętnowaniu opozycji.
„Jest w postępowaniu tych ludzi coś podłego. To wywnętrznianie się na Zachód,
tworzenie mitu antypaństowego” - pisał jej klasyk Bohdan Roliński. „Trybuna
Ludu” chętnie drukowała listy „normalnych Polaków”, z oburzeniem pytających,
„skąd ci z KOR mają pieniądze na podróże zagraniczne, na telefoniczne rozmowy z
całym światem? Przecież to drogo kosztuje. Gdzie ci panowie pracują? Zastanawiamy
się, kto ich finansuje (...). W Polsce, gdzie wszyscy żyjemy za pieniądze
zarobione uczciwą pracą, tacy ludzie, którzy utrzymują się za cudze pieniądze,
zasługują na pogardę”.
Judaszowymi srebrnikami w twardej walucie przeważnie płacili za szkalowanie
ojczyzny zachodnioniemieccy „odwetowcy”, kupując paliwo do swych kampanii
prasowych przeciw PRL. „Nigdy jeszcze prasa RFN nie »broniła« tak gwałtownie i
z takim zacietrzewieniem rzekomo naruszanych praw człowieka w Polsce, jak
właśnie obecnie. Nie można tu mówić o przypadku. To jest akcja tak widoczna,
że musi być organizowana, że musi być kierowana, że musi być koordynowana.
Łatwo domyślić się, w czyim interesie” - pisał w 1977 r. kolejny klasyk
propagandy PRL Zygmunt Broniarek.
Na tle obecnej propagandy insynuacje Broniarka wyglądają całkiem elegancko.
Dziś zamiast niedopowiedzeń dominuje oszczercza dosadność. „O donosach
obrzydliwie fałszywych, bo przecież demokracji przybywa, a nie ubywa” i
pisze Jacek Karnowski, komentując publikowane w
zachodnich mediach głosy Polaków zaniepokojonych kierunkiem rządów PiS.
Dodaje: „To modły o międzynarodową izolację naszego kraju”. Portal Karnowskiego
ma zresztą wprawę w propagandowym szczuciu: „Podpowiadamy GW, koniuszkom, PO,
alimenciarzom z KOD i innym donosicielom na Polskę skomlącym o obcą
interwencję - nie męczcie się już, sięgnijcie do targowickie- go oryginału”.
Do propagandowego oryginału z czasów Gomułki sięga za to kolega Karnowskiego,
Ryszard Makowski, tropiący „V kolumnę, która ramię w ramię z obcymi państwami
ma za zadanie obalenie rządu”. Aleksander Nalaskowski, ponoć profesor
pedagogiki i członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Dudzie, jeszcze
dalej puszcza wodze fantazji: „Proponuję, aby niemiecki sąd nad Polską odbył
się na dawnym umschlagplatz, to idealne miejsce dla oracji Schulza i Merkel. Kibice z KOD winni stanowić szpaler ubrany w pasiaki - dla
Zachodu widomy znak łamania demokracji w Polsce”.
Wyobraźnia polityków PiS na razie jest skromniejsza. Poseł Janusz
Wojciechowski dostrzega w protestach obronę nie demokracji, ale korupcji. Zaś
jego kolega Zbigniew Kuźmiuk stawia tezę, że manifestacje KOD opłacane są
przez zachodni kapitał, który chce zablokować uszczelnianie systemu
podatkowego. Sam prezes Kaczyński jak zawsze ujmuje rzecz ogólnie, acz
dosadnie: „Dziś nie o demokrację chodzi, ale o to, by demokracja mogła rzeczywiście
decydować, a nie garstka ludzi zaprzedanych obcym”.
W zorkiestrowanym jazgocie umyka, że ci „obcy” z Zachodu to przecież sojusznicy.
Co prawda prawica zawsze miała swobodny stosunek do Unii jako wspólnoty
wartości i definiowała korzyści z naszego członkostwa w kategoriach
ekonomicznych, niemniej granic geopolitycznych na Odrze starała się otwarcie
nie stawiać. Te zaległości nadrabia teraz Jerzy Targalski, który twierdzi:
„Niemcy wypowiedziały Polsce wojnę, broniąc się przed utratą protektoratu.
(...) Jeśli Niemcy uderzają w Polskę, to my musimy uderzyć w nich”. Z kolei
Stanisław Janecki ostrzega przed penetracją Polski przez niemieckie służby
specjalne i apeluje do polskiego rządu o przeciwdziałanie. Eurodeputowany
Ryszard Legutko jest nieco ostrożniejszy: „Unia Europejska jest silnie
zideologizowaną instytucją, która potrzebuje wroga”.
O tym, że wprowadzana przez PiS „dobra władza” obca jest politycznej
kulturze Zachodu i że w przeszłości kraje unijne z Niemcami na czele
ingerowały nawet w wewnętrzne sprawy bliższej im kulturowo Austrii (gdy do
rządzącej koalicji weszła ksenofobiczna partia Jórga Haidera) - oczywiście ani
słowa. Podobnie jak o tym, że hołubiony na polskiej prawicy Orban wprost
powoływał się na ustrojowe powinowactwo modelu węgierskiego z rosyjskim. U nas
na razie dominuje propagandowe zawołanie: „Polacy, nic się stało!”, co ma
oznaczać, że nadal poruszamy się w obrębie europejskiej „normalności”. Krytyka
za granicą musi więc mieć zgoła inne źródła - w przypadku Berlina rzecz jasna
historyczne. W antyzachodniej kampanii prawica tak się jednak zapędziła, że z
listy wrogów ostatnimi czasy wyparowała nawet Rosja.
Może jednak odkryto powinowactwo z Putinem, również oskarżanym o niszczenie
demokracji? „Mamy absolutnie standardowe demokratyczne państwowe instytucje,
które rzecz jasna mają swoją własną specyfikę. Do czego ona się sprowadza? Do
tego, że zdecydowana większość naszych obywateli skłonna jest opierać się na
swoich historycznych tradycjach, na swojej historii, na tradycyjnych
wartościach. To jest pewnym fundamentem, elementem trwałości rosyjskiej
państwowości” - mówił przed rokiem Putin. Gdyby podobnych uzasadnień
dostarczył dziś Kaczyński, nikogo by to nie zdziwiło.
ILE DYWIZJI MA SPOŁECZEŃSTWO
OBYWATELSKIE?
Porównując obecny język PiS do języka IV RP sprzed
dziesięciu lat, trudno nie zauważyć, jak dalece zdążył się on odideologizować.
Tamte rządy poprzedzone zostały dosyć klarownym zarysowaniem projektu
ustrojowego, do którego realizacji pozbawionej parlamentarnej większości
partii Kaczyńskiego zabrakło sił. Deficyt możliwości prezes nadrabiał
aktywnością retoryczną, walcząc z dominującym językiem liberalno-
-demokratycznym. I - trzeba przyznać i swymi
oracjami hipnotyzował opinię publiczną.
Dziś prezes PiS występuje znacznie rzadziej. Już nie musi nikogo
uwodzić, może po prostu działać. Zresztą jego konstrukcje retoryczne zdążyły
się zbanalizować. Ukryty za partyjną kotarą, woli więc dyrygować prymitywnym
propagandowym chórem - teraz rozszerzając go na publiczne media. Traktuje tę
propagandę czysto użytkowo, zamiast dostarczać argumentów dla decyzji
politycznych, pełni ona funkcję hałaśliwej zagłuszarki. W nadziei, że Polacy
zmęczą się politycznym jazgotem i przyjmą oferowaną im „normalność”.
Ignorowanie wrażliwości nawet co bardziej umiarkowanych wyborców PiS
wróży fatalnie. Jeszcze gorzej - obojętność na obawy sojuszników, od których
zależy bezpieczeństwo Polski. Pokazuje to, że Kaczyński nie ma żadnych
hamulców w swym pędzie do pełni władzy. Zadufany w swą siłę przypomina Józefa
Stalina, który z pogardą pytał, ile papież ma dywizji. Równie pogardliwy jest
stosunek prezesa do Polaków. Na szczęście w polskich genach istnieje piękna
tradycja radzenia sobie z pogardą władzy.
Korzystałem z książki „Peereliada” Michała Głowińskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz