środa, 13 stycznia 2016

Odwołany hymn i nie tylko



PiS zabrało się za publiczne media - jednych zwalnia, innych nominuje. Wśród dziennikarzy strach. Solidarności brak. Nie da się z czystym sumieniem bronić telewizji publicznej w jej obecnym kształcie. Na tym polega problem mówią.

RENATA KIM, RAFAŁ GĘBURA

Jako pierwszy w piątek po połu­dniu odwołany został dyrektor radiowej Jedynki Kamil Dąbro­wa. Chwilę później odwołany zo­stał też hymn Polski, który na jego polecenie od Nowego Roku był co go­dzina puszczany na antenie radia - na prze­mian z „Odą do radości”. Akcja miała zwrócić uwagę słuchaczy na to, że tzw. mała ustawa medialna, przyjęta w ekspresowym tempie przez Sejm i podpisana przez prezydenta, stanowi zagrożenie dla wolności słowa.
   - Redakcja podzieliła się: jedni popierali akcję, uważali, że jest potrzebna i cenna, inni ją otwarcie krytykowali. A jeszcze inni pisali do mnie, że choć oficjalnie poprzeć nie mogą, bo boją się utraty pracy, to są całym sercem za - opowiada były już dyrektor Dąbrowa.
   W poniedziałek, tydzień temu, zwołał ze­branie: 80 osób, atmosfera wiecowa, emo­cje. I pytania, dlaczego nie poinformował zespołu przed rozpoczęciem akcji. Przyznał, że popełnił błąd, przeprosił dziennikarzy.
- A potem powiedziałem im: posłuchaj­cie, jedzie walec historii. Pracę może stracić każdy, nawet osoba, która nie miała z akcją nic wspólnego. O stołki zaczniecie się mar­twić, jak przyjdą nowe władze. Teraz chodzi o przyzwoitość - opowiada Kamil Dąbrowa.
   Uważa, że zebranie było ciężkie, ale udane.
- Powstał list otwarty, w którym pracownicy
i współpracownicy zaprotestowali przeciw zawłaszczaniu mediów publicznych przez partię rządzącą. Został przegłosowany sto­sunkiem głosów 70 za, przy jednym wstrzy­mującym się. Załoga się skonsolidowała.
   W piątek dziennikarze diagnozowali: ten list przyspieszył i tak nieuchronne zwolnie­nie dyrektora. A teraz? - Nastrój w radiu jest podły. Ludzie w ciężkim strachu, czekają, co będzie dalej - mówi jeden z nich.
MY NIE MUSIMY. I DOBRZE
- Rozmawialiśmy o proteście Jedynki i mieliśmy mieszane uczucia. Ale prze­ważała jedna myśl: my nie musimy i dobrze. My robimy radio. Nie było odgórnego naka­zu, by się z Jedynką solidaryzować - mówi dziennikarka radiowej Trójki. Ale przypo­mina sobie, że w sobotę po Nowym Roku w porannym programie słyszała dużo sta­rych rockowych kawałków z czasów wal­ki z komuną: „Centrala” Brygady Kryzys, „Chcemy być sobą” Perfectu, „Kocham wol­ność” Chłopców z Placu Broni. Też bez żad­nych wyjaśnień.
   - W Trójce staramy się robić takie rze­czy, mrugając okiem do słuchaczy, i wiemy, że oni je wyłapują. Tym razem też złapali. Podobno przyszło do redakcji sporo e-maili z pytaniem, czy to przypadek, że te wszyst­kie utwory kleją się w jedną opowieść. Ale redaktorzy nie ogłaszali na antenie, że robią coś specjalnego. U nas każdy robi to, co uważa za słuszne i konieczne -    tłu­maczy dziennikarka.
   Przyznaje, że na korytarzach rozma­wiano też o redakcyjnym koledze Je­rzym Sosnowskim, który po sejmowej debacie nad ustawą medialną napisał na blogu, że proponowane przez PiS zmia­ny doprowadzą do zniszczenia Trójki.
- Wszyscy się zgadzali, że napisał praw­dę, ale czy naprawdę należało to odpa­lać już teraz? Jeszcze nic się nie stało. Niektórzy byli zdziwieni, że to zrobił - opowiada.
   W czwartek ktoś przyniósł do redak­cji plotkę, że nowym prezesem Polskie­go Radia będzie pisarka i dziennikarka Barbara Stanisławczyk. - Mało kto ją znał, więc ją sobie wygooglowaliśmy. Była naczelną magazynu „Sukces”, pisa­ła o Hłasce. A potem jakby przeszła na ciemną stronę mocy - Smoleńsk i walka z gender - dodaje dziennikarka i poleca posłuchanie niedawnego występu no­wej prezeski w Radiu Warszawa. Barba­ra Stanisławczyk mówiła tam m.in., że media publiczne są bardzo jednostron­ne, a często przyjmują formę zwykłej propagandy.
   Inna dziennikarka Trójki: - Konser­watywna, niedopuszczająca innego zda­nia niż własne. W sieci krąży kuriozalne nagranie jej wypowiedzi o języku pro­pagandy gender. Kiedy potwierdziła się plotka, że rzeczywiście została prezesem Polskiego Radia, ktoś w redakcji powie­dział o niej: „To taki inny rodzaj świad­ka Jehowy”.
   W redakcji panuje strach, dzienni­karze panikują: będzie źle, zaraz nas wszystkich wywalą. Tylko co bardziej odporni starają się żartować. Ostatnio ktoś powiedział, że razem z nowymi wła­dzami pojawi się audycja „W Tonacji Trójcy”.
W piątek późnym wieczorem nikt już nie miał nastroju do żartów: odwołano szefową Trójki Magdę Jethon.

CHYTRY PLAN
W tym czasie w telewizji na placu Powstańców Warszawy było wiado­mo, że nowym dyrektorem TVP1 będzie Jan Pawlicki, były dziennikarz prawico­wej TV Republika, a TVP2 - zajmujący się głównie muzyką dziennikarz radio­wy i telewizyjny Maciej Chmiel. Krążyła też niepotwierdzona jeszcze informa­cja, że szefową „Wiadomości” została Marzena Paczuska, dziennikarka tele­wizyjna znana ostatnio głównie z oży­wionej działalności na Twitterze, gdzie nie ukrywa swojej sympatii do PiS i os­tro krytykuje każdego, kto ma poglądy inne niż prawicowe.
   - Paczka w „Wiadomościach? To smutne - mówi dziennikarz pracujący na Placu.
Nie było za to żadnych rozmów o nowym prezesie TVP Jacku Kurskim.
- Wszyscy wiedzą, jaki jest - wyjaśnia dziennikarz.
   Przez cały dzień po redakcji krążyły plotki, że lada chwila spora część dzien­nikarzy dostanie wypowiedzenia. Sie­dzieli więc i czekali na wielką miotłę.
- Słyszałam, że z prowadzących głów­ne wydanie „Wiadomości” zostanie tyl­ko Krzysztof Ziemiec. Resztę - między innymi znienawidzonych przez PiS Pio­tra Kraskę i Beatę Tadlę - zastąpi czwór­ka dziennikarzy z TV Republika. Decyzje w tej sprawie podejmowane są w jakiejś willi w Wilanowie, gdzie od dłuższego czasu trwają ustalenia, jak ma wyglądać telewizja - twierdzi dziennikarka TVP1. Ma nadzieję, że nie wyrzucą wszystkich.
- Na pewno kierowników i wydawców, ale nie wymienią dziennikarzy. Co naj­wyżej będą przyglądać się ich materia­łom i próbować w nie ingerować.
   - Czy boję się, że polecę? - powtarza pytanie dziennikarz z Placu. - Tak, bo mam zdecydowanie anty-PiS-owskie poglądy, chociaż nigdy nie zrobiłem na antenie niczego, co można by mi zarzu­cić jako nierzetelność. Ale z drugiej stro­ny liczę na to, że może mnie jednak nie wywalą, bo przecież potrzebni są ludzie, którzy potrafią napisać, zmontować, wy­emitować materiał - wylicza.
   Ma za to inną obawę: że w tej nowej telewizji będzie taka atmosfera, że nie da się wytrzymać. - Może trzeba będzie mówić, że wszystkie projekty rządowe są świetne i dlaczego. Trochę wstyd się bę­dzie podpisywać pod taką propagandą.
Ale mam rodzinę i muszę ją utrzymać. To nie są łatwe rzeczy. Niektórzy będą starali się trzymać dziennikarskie stan­dardy, ale inni powiedzą: pieprzę, nie dam rady - mówi.
   Słyszał o liście dziennikarzy radio­wej Jedynki. U nich też były rozmowy, by coś podobnego zrobić. Żeby napisać, że w mediach publicznych dzieje się od dawna źle, a teraz będzie jeszcze gorzej.
- Niektórzy kiwali głowami: tak, tak, po­winniśmy! A inni: lepiej nie, może nas nie ruszą, po co to pisać, przecież to i tak nic nie da.

SOLIDARNOŚĆ? NIE WYSTĘPUJE
- Solidarność wobec zwalnianych z TVP znanych twarzy? Takie zjawisko nie wy­stępuje. Oni nie pracują u nas, nie mamy z nimi kontaktu - mówi dziennikarka pracująca w siedzibie TVP przy ulicy Woronicza. - Martwi mnie oczywiście, że taki fachowiec jak Piotr Krasko bę­dzie musiał odejść, ale nie ma nawet for­malnej możliwości, by stworzyć front jego obrony. On jest zatrudniony w in­nej jednostce, której z naszą nic nie łą­czy - tłumaczy
   Uważa, że rozdzielenie tych dwóch światów - Woronicza i Powstańców - za­częło się wiele lat temu, gdy w TVP za­czął się kryzys finansowy. - Trzeba się było rozpychać łokciami, walczyć o swo­je. Zaczęły się wtedy antagonizmy mię­dzy ludźmi i tak już pozostało. Zniknęła fajna atmosfera, poczucie solidarności, każdy oflagował się na swojej pozycji, żeby jakoś przetrwać. Teraz trudniej jest komuś zaufać. Liczne zmiany na kierow­niczych stanowiskach, poczucie, że za­leżymy od polityków, też nie pomagają w pracy. Bo ciągle przychodzi ktoś nowy i traktuje nas jak złodziei, nieprofesjo­nalistów albo wręcz półgłówków. Dosta­jemy dyrektorów, którzy niekoniecznie są od nas mądrzejsi. To rodzi frustrację - mówi.
   Na szczęście nie ma dzieci, a kredyt niewielki. Gdyby ją zwolniono, jakoś so­bie poradzi. - Ale inni ludzie podejdą do sprawy koniunkturalnie, będą próbowa­li się ułożyć z nowym systemem. My to umiemy, przez lata musieliśmy sobie ra­dzić z toną absurdów, które wprowadzał każdy nowy zarząd. Teraz ta umiejętność się przyda - mówi gorzko.
   Jest zła na Platformę Obywatelską, uważa, że to ona powinna była zrefor­mować publiczne media. - Nie zrobiła tego i teraz ten grzech zaniechania uła­twi PiS rozwalenie ich w drobny mak. A przecież wiemy, że nie działają jak trzeba, muszą być naprawione. Pracu­ję tu kilkanaście lat i nigdy nie było do­brze - mówi.
Strajk w obronie miejsc pracy?
- Ujawniony kilka dni temu przez PAP projekt ustawy medialnej zakłada, że spółka jest likwidowana i w ciągu trzech miesięcy ktoś ma z nami zawrzeć nową umowę albo nie. To będzie dotyczyć wszystkich - od sprzątaczki po dyrekto­ra. To może być impuls do bardziej zma­sowanych protestów w obronie miejsc pracy. Na pewno nie pod jednym sztan­darem, bo za dużo wśród nas indywidu­alistów. I na pewno nie da się z czystym sumieniem bronić telewizji publicznej w jej obecnym kształcie. Na tym polega cały problem.

PRZYDATNI ALBO NIE
- Dzięki tej nowelizacji rząd przej­mie media - nie ma wątpliwości odwo­łany dyrektor radiowej Jedynki Kamil Dąbrowa. - 1 w ciągu trzech miesię­cy zrobi się weryfikację pracowników. Straszne rzeczy zaczną się wtedy dziać. Każdy będzie wiedział, że musi walczyć o nowy kontrakt, a dostanie go tylko wtedy, kiedy będzie lojalny wobec nowej władzy.
   - Nowy projekt mówi, że wszyst­kich będą zwalniać, a później przyjmą tych, którzy przejdą weryfikację. Oczy­wiście, że to budzi niepokój. Ale umów­my się - większość z nas i tak pracuje na umowach o dzieło. Ja mam taką umo­wę wystawianą na określoną kwotę - kilkadziesiąt tysięcy. Jak ją „wyrobię”, podpisuję kolejną umowę. Nie jest to komfortowe - mówi pracownica Pol­skiego Radia.
   Dlatego podoba jej się pomysł, by dać etaty wszystkim, którzy pomyśl­nie przejdą weryfikację. - Myślę, że ta PiS-owska ustawa przynajmniej pozwo­li oczyścić radio i telewizję. W mediach jest dużo różnych dziwnych jednostek, o których nikt nie ma pojęcia. Kiedyś chodziła anegdota, że w telewizji na mi­nus którymś piętrze jest komórka, gdzie panowie naprawiali magnetowidy. Mie­li etaty, a nikt o nich nie wiedział. Jest mnóstwo pseudoarchiwów, to są bardzo dobrze płatne stołki. Chcesz przecze­kać? Idź do archiwum. Nikt się ciebie nie czepia, bo nikt nie wie, że jesteś - tłumaczy.
   Oczywiście, boi się o swoją przy­szłość. Każda rewolucja - mówi - ozna­cza przecież ofiary: - Boję się, że będę taką przypadkową ofiarą. Wiadomo, że nowi szefowie przyjdą ze swoimi dziennikarzami i nagle może okazać się, że nie ma dla mnie miejsca na grafiku, mimo że nikt nie miał zastrzeżeń do mojej pracy.
   I oczywiście zdaje sobie sprawę, że ta reforma nie sprawi, że media sta­ną się apolityczne: - Ale na litość bo­ską, PiS nie robi tego jako pierwsze! Oni po prostu postanowili zrobić te czystki porządnie.
   Dr hab. Jacek Wasilewski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że zapowiadane przez PiS me­dia narodowe nie mogą być bezstronne, bo mają realizować ów narodowy inte­res. - I pojawia się pytanie: kto określa, co jest ideologią mediów narodowych? Część osób może powiedzieć, że to, co reprezentował PPS czy inne tradycyj­ne lewicowe formacje. A część powie, że to raczej Kościół albo ONR. To bę­dzie funkcjonowało na zasadzie: czyja władza, tego religia. Ktoś będzie musiał uznać, że niektóre rzeczy narodowe nie są, bo przykładowo nie chcemy wegetarian albo rowerzystów. Kto będzie okre­ślał, czym jest tradycja narodowa? Czy pewna postępowość PRL jest tradycją narodową? Czy tylko to, co było w IIRP? Czy getto ławkowe jest tradycją narodo­wą, czy nie? - tłumaczy dr Wasilewski. Uważa, że PiS-owski projekt jest nie­spójny i nie wiadomo, jak może działać w praktyce. Jedno jest pewne: jego isto­tą jest to, żeby media publiczne nie kry­tykowały rządu.
   Kamil Dąbrowa: - Posłanka Krystyna Pawłowicz powiedziała przecież wprost, że to będą media rządowe. Mam wra­żenie, że to, co oni będą tu robili, nie będzie miało nic wspólnego z dzienni­karstwem, chyba że z dziennikarstwem rydzykowym.

NIE BĘDĘ REJTANEM
- Pracuję w mediach publicznych 25 lat, przeżywałem to wszystko już kilka razy. Przychodzi ktoś, przypro­wadza lepszych, mądrzejszych, bardziej odpowiednich do odpowiedzialnych za­dań - ironizuje znany dziennikarz TVP Info. - Żadna władza jeszcze nie zrozu­miała, że potęgę mediów buduje się przy pomocy profesjonalnych dziennikarzy. Takich, dla których ważna jest rzetel­ność i wiarygodność. Którzy nie splamią się manipulacją czy chwaleniem jednej partii, bo dbają o swoje nazwisko.
   - A ja mam nadzieję, że nowe kierow­nictwo pozwoli mi zachować obiekty­wizm - mówi dziennikarka Polskiego Radia. - To znaczy, że w materiale będzie mógł pojawić się również głos opozycji.
   A jak nie? - Zacznę szukać innej pra­cy. Jeżeli nie znajdę, z całą pewnością nie będę Rejtanem. Mam kredyt i bar­dzo trudną sytuację. Nie poświęcę się dla obiektywizmu, bo system ma mnie w du­pie. Mam już za sobą czasy, kiedy wyda­wało mi się, że o coś zawalczę. Kończyło się tym, że nie miałam co włożyć do garn­ka. Nie będę umierała za system. Nie tym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz