PiS zabrało się za
publiczne media - jednych zwalnia, innych nominuje. Wśród dziennikarzy strach.
Solidarności brak. Nie da się z czystym sumieniem bronić telewizji publicznej w
jej obecnym kształcie. Na tym polega problem mówią.
RENATA KIM, RAFAŁ GĘBURA
Jako
pierwszy w piątek po południu odwołany został dyrektor radiowej Jedynki Kamil
Dąbrowa. Chwilę później odwołany został też hymn Polski, który na jego
polecenie od Nowego Roku był co godzina puszczany na antenie radia - na przemian
z „Odą do radości”. Akcja miała zwrócić uwagę słuchaczy na to, że tzw. mała
ustawa medialna, przyjęta w ekspresowym tempie przez Sejm i podpisana przez
prezydenta, stanowi zagrożenie dla wolności słowa.
- Redakcja podzieliła się: jedni popierali akcję, uważali, że jest
potrzebna i cenna, inni ją otwarcie krytykowali. A jeszcze inni pisali do mnie,
że choć oficjalnie poprzeć nie mogą, bo boją się utraty pracy, to są całym
sercem za - opowiada były już dyrektor Dąbrowa.
W poniedziałek, tydzień temu, zwołał zebranie: 80 osób, atmosfera
wiecowa, emocje. I pytania, dlaczego nie poinformował zespołu przed
rozpoczęciem akcji. Przyznał, że popełnił błąd, przeprosił dziennikarzy.
- A potem powiedziałem im:
posłuchajcie, jedzie walec historii. Pracę może stracić każdy, nawet osoba,
która nie miała z akcją nic wspólnego. O stołki zaczniecie się martwić, jak
przyjdą nowe władze. Teraz chodzi o przyzwoitość - opowiada Kamil Dąbrowa.
Uważa, że zebranie było ciężkie, ale udane.
- Powstał list otwarty, w którym
pracownicy
i współpracownicy zaprotestowali
przeciw zawłaszczaniu mediów publicznych przez partię rządzącą. Został
przegłosowany stosunkiem głosów 70 za, przy jednym wstrzymującym się. Załoga
się skonsolidowała.
W piątek dziennikarze diagnozowali: ten list przyspieszył i tak
nieuchronne zwolnienie dyrektora. A teraz? - Nastrój w radiu jest podły.
Ludzie w ciężkim strachu, czekają, co będzie dalej - mówi jeden z nich.
- Rozmawialiśmy o proteście Jedynki i mieliśmy mieszane uczucia. Ale przeważała jedna
myśl: my nie musimy i dobrze. My robimy radio. Nie było odgórnego nakazu, by
się z Jedynką solidaryzować - mówi dziennikarka radiowej Trójki. Ale przypomina
sobie, że w sobotę po Nowym Roku w porannym programie słyszała dużo starych
rockowych kawałków z czasów walki z komuną: „Centrala” Brygady Kryzys, „Chcemy
być sobą” Perfectu, „Kocham wolność” Chłopców z Placu Broni. Też bez żadnych
wyjaśnień.
- W Trójce staramy się robić takie rzeczy, mrugając okiem do słuchaczy,
i wiemy, że oni je wyłapują. Tym razem też złapali. Podobno przyszło do
redakcji sporo e-maili z pytaniem, czy to przypadek, że te wszystkie utwory
kleją się w jedną opowieść. Ale redaktorzy nie ogłaszali na antenie, że robią
coś specjalnego. U nas każdy robi to, co uważa za słuszne i konieczne - tłumaczy dziennikarka.
Przyznaje, że na korytarzach rozmawiano też o redakcyjnym koledze Jerzym
Sosnowskim, który po sejmowej debacie nad ustawą medialną napisał na blogu, że
proponowane przez PiS zmiany doprowadzą do zniszczenia Trójki.
- Wszyscy się zgadzali, że napisał
prawdę, ale czy naprawdę należało to odpalać już teraz? Jeszcze nic się nie
stało. Niektórzy byli zdziwieni, że to zrobił - opowiada.
W czwartek ktoś przyniósł do redakcji plotkę, że nowym prezesem Polskiego
Radia będzie pisarka i dziennikarka Barbara Stanisławczyk. - Mało kto ją znał,
więc ją sobie wygooglowaliśmy. Była naczelną magazynu „Sukces”, pisała o
Hłasce. A potem jakby przeszła na ciemną stronę mocy - Smoleńsk i walka z gender - dodaje dziennikarka i poleca posłuchanie niedawnego
występu nowej prezeski w Radiu Warszawa. Barbara Stanisławczyk mówiła tam
m.in., że media publiczne są bardzo jednostronne, a często przyjmują formę
zwykłej propagandy.
Inna dziennikarka Trójki: - Konserwatywna, niedopuszczająca innego zdania
niż własne. W sieci krąży kuriozalne nagranie jej wypowiedzi o języku propagandy
gender. Kiedy potwierdziła się plotka, że rzeczywiście została
prezesem Polskiego Radia, ktoś w redakcji powiedział o niej: „To taki inny
rodzaj świadka Jehowy”.
W redakcji panuje strach, dziennikarze panikują: będzie źle, zaraz nas
wszystkich wywalą. Tylko co bardziej odporni starają się żartować. Ostatnio
ktoś powiedział, że razem z nowymi władzami pojawi się audycja „W Tonacji
Trójcy”.
W piątek późnym wieczorem nikt już
nie miał nastroju do żartów: odwołano szefową Trójki Magdę Jethon.
CHYTRY PLAN
W tym czasie w telewizji na placu Powstańców Warszawy było
wiadomo, że nowym dyrektorem TVP1 będzie Jan Pawlicki, były dziennikarz
prawicowej TV Republika, a TVP2 - zajmujący się głównie muzyką
dziennikarz radiowy i telewizyjny Maciej Chmiel. Krążyła też niepotwierdzona
jeszcze informacja, że szefową „Wiadomości” została Marzena Paczuska,
dziennikarka telewizyjna znana ostatnio głównie z ożywionej działalności na
Twitterze, gdzie nie ukrywa swojej sympatii do PiS i ostro krytykuje każdego,
kto ma poglądy inne niż prawicowe.
- Paczka w „Wiadomościach? To smutne - mówi dziennikarz pracujący na
Placu.
Nie było za to żadnych rozmów
o nowym prezesie TVP Jacku Kurskim.
- Wszyscy wiedzą, jaki jest -
wyjaśnia dziennikarz.
Przez cały dzień po redakcji krążyły plotki, że lada chwila spora część
dziennikarzy dostanie wypowiedzenia. Siedzieli więc i czekali na wielką
miotłę.
- Słyszałam, że z prowadzących
główne wydanie „Wiadomości” zostanie tylko Krzysztof Ziemiec. Resztę - między
innymi znienawidzonych przez PiS Piotra Kraskę i Beatę Tadlę - zastąpi czwórka
dziennikarzy z TV Republika. Decyzje w tej sprawie podejmowane są w jakiejś
willi w Wilanowie, gdzie od dłuższego czasu trwają ustalenia, jak ma wyglądać
telewizja - twierdzi dziennikarka TVP1. Ma nadzieję, że nie wyrzucą
wszystkich.
- Na pewno kierowników i wydawców,
ale nie wymienią dziennikarzy. Co najwyżej będą przyglądać się ich materiałom
i próbować w nie ingerować.
- Czy boję się, że polecę? - powtarza pytanie dziennikarz z Placu. -
Tak, bo mam zdecydowanie anty-PiS-owskie poglądy, chociaż nigdy nie zrobiłem na
antenie niczego, co można by mi zarzucić jako nierzetelność. Ale z drugiej
strony liczę na to, że może mnie jednak nie wywalą, bo przecież potrzebni są
ludzie, którzy potrafią napisać, zmontować, wyemitować materiał - wylicza.
Ma za to inną obawę: że w tej nowej telewizji będzie taka atmosfera, że
nie da się wytrzymać. - Może trzeba będzie mówić, że wszystkie projekty rządowe
są świetne i dlaczego. Trochę wstyd się będzie podpisywać pod taką propagandą.
Ale mam rodzinę i muszę ją
utrzymać. To nie są łatwe rzeczy. Niektórzy będą starali się trzymać
dziennikarskie standardy, ale inni powiedzą: pieprzę, nie dam rady - mówi.
Słyszał o liście dziennikarzy radiowej Jedynki. U nich też były
rozmowy, by coś podobnego zrobić. Żeby napisać, że w mediach publicznych dzieje
się od dawna źle, a teraz będzie jeszcze gorzej.
- Niektórzy kiwali głowami: tak,
tak, powinniśmy! A inni: lepiej nie, może nas nie ruszą, po co to pisać,
przecież to i tak nic nie da.
SOLIDARNOŚĆ? NIE WYSTĘPUJE
- Solidarność wobec zwalnianych z TVP znanych twarzy? Takie zjawisko nie występuje. Oni nie
pracują u nas, nie mamy z nimi kontaktu - mówi dziennikarka pracująca w
siedzibie TVP przy ulicy Woronicza. - Martwi mnie oczywiście, że taki
fachowiec jak Piotr Krasko będzie musiał odejść, ale nie ma nawet formalnej
możliwości, by stworzyć front jego obrony. On jest zatrudniony w innej
jednostce, której z naszą nic nie łączy - tłumaczy
Uważa, że rozdzielenie tych dwóch światów - Woronicza i Powstańców - zaczęło
się wiele lat temu, gdy w TVP zaczął się kryzys finansowy. -
Trzeba się było rozpychać łokciami, walczyć o swoje. Zaczęły się wtedy
antagonizmy między ludźmi i tak już pozostało. Zniknęła fajna atmosfera,
poczucie solidarności, każdy oflagował się na swojej pozycji, żeby jakoś
przetrwać. Teraz trudniej jest komuś zaufać. Liczne zmiany na kierowniczych
stanowiskach, poczucie, że zależymy od polityków, też nie pomagają w pracy. Bo
ciągle przychodzi ktoś nowy i traktuje nas jak złodziei, nieprofesjonalistów
albo wręcz półgłówków. Dostajemy dyrektorów, którzy niekoniecznie są od nas
mądrzejsi. To rodzi frustrację - mówi.
Na szczęście nie ma dzieci, a kredyt niewielki. Gdyby ją zwolniono,
jakoś sobie poradzi. - Ale inni ludzie podejdą do sprawy koniunkturalnie, będą
próbowali się ułożyć z nowym systemem. My to umiemy, przez lata musieliśmy
sobie radzić z toną absurdów, które wprowadzał każdy
nowy zarząd. Teraz ta umiejętność się przyda - mówi gorzko.
Jest zła na Platformę Obywatelską, uważa, że to ona powinna była zreformować
publiczne media. - Nie zrobiła tego i teraz ten grzech zaniechania ułatwi PiS
rozwalenie ich w drobny mak. A przecież wiemy, że nie działają jak trzeba,
muszą być naprawione. Pracuję tu kilkanaście lat i nigdy nie było dobrze -
mówi.
Strajk w obronie miejsc pracy?
- Ujawniony kilka dni temu przez
PAP projekt ustawy medialnej zakłada, że spółka jest likwidowana i w ciągu
trzech miesięcy ktoś ma z nami zawrzeć nową umowę albo nie. To będzie dotyczyć
wszystkich - od sprzątaczki po dyrektora. To może być impuls do bardziej zmasowanych
protestów w obronie miejsc pracy. Na pewno nie pod jednym sztandarem, bo za
dużo wśród nas indywidualistów. I na pewno nie da się z czystym sumieniem
bronić telewizji publicznej w jej obecnym kształcie. Na tym polega cały
problem.
PRZYDATNI ALBO NIE
- Dzięki tej nowelizacji rząd przejmie media -
nie ma wątpliwości odwołany dyrektor radiowej Jedynki Kamil Dąbrowa. - 1 w
ciągu trzech miesięcy zrobi się weryfikację pracowników. Straszne rzeczy
zaczną się wtedy dziać. Każdy będzie wiedział, że musi walczyć o nowy kontrakt, a dostanie go tylko wtedy, kiedy będzie
lojalny wobec nowej władzy.
- Nowy projekt mówi, że wszystkich będą zwalniać, a później przyjmą
tych, którzy przejdą weryfikację. Oczywiście, że to budzi niepokój. Ale umówmy
się - większość z nas i tak pracuje na umowach o dzieło. Ja mam taką umowę
wystawianą na określoną kwotę - kilkadziesiąt tysięcy. Jak ją „wyrobię”,
podpisuję kolejną umowę. Nie jest to komfortowe - mówi pracownica Polskiego
Radia.
Dlatego podoba jej się pomysł, by dać etaty wszystkim, którzy pomyślnie
przejdą weryfikację. - Myślę, że ta PiS-owska ustawa przynajmniej pozwoli
oczyścić radio i telewizję. W mediach jest
dużo różnych dziwnych jednostek, o których
nikt nie ma pojęcia. Kiedyś chodziła anegdota, że w telewizji na minus którymś
piętrze jest komórka, gdzie panowie naprawiali magnetowidy. Mieli etaty, a
nikt o nich nie wiedział. Jest mnóstwo pseudoarchiwów, to są bardzo dobrze
płatne stołki. Chcesz przeczekać? Idź do archiwum. Nikt się ciebie nie czepia,
bo nikt nie wie, że jesteś - tłumaczy.
Oczywiście, boi się o swoją przyszłość. Każda rewolucja - mówi - oznacza
przecież ofiary: - Boję się, że będę taką przypadkową ofiarą. Wiadomo, że nowi
szefowie przyjdą ze swoimi dziennikarzami i nagle może okazać się, że nie ma
dla mnie miejsca na grafiku, mimo że nikt nie miał zastrzeżeń do mojej pracy.
I oczywiście zdaje sobie sprawę, że ta reforma nie sprawi, że media staną
się apolityczne: - Ale na litość boską, PiS nie robi tego jako pierwsze! Oni
po prostu postanowili zrobić te czystki porządnie.
Dr hab. Jacek Wasilewski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego,
uważa, że zapowiadane przez PiS media narodowe nie mogą być bezstronne, bo
mają realizować ów narodowy interes. - I pojawia się pytanie: kto określa, co
jest ideologią mediów narodowych? Część osób może powiedzieć, że to, co reprezentował
PPS czy inne tradycyjne lewicowe formacje. A część powie, że to raczej Kościół
albo ONR. To będzie funkcjonowało na zasadzie: czyja władza, tego religia. Ktoś będzie musiał uznać, że niektóre
rzeczy narodowe nie są, bo przykładowo nie chcemy wegetarian albo rowerzystów.
Kto będzie określał, czym jest tradycja narodowa? Czy pewna postępowość PRL
jest tradycją narodową? Czy tylko to, co było w IIRP? Czy getto ławkowe jest
tradycją narodową, czy nie? - tłumaczy dr Wasilewski. Uważa, że PiS-owski
projekt jest niespójny i nie wiadomo, jak może działać w praktyce. Jedno jest
pewne: jego istotą jest to, żeby media publiczne nie krytykowały rządu.
Kamil Dąbrowa: - Posłanka Krystyna Pawłowicz powiedziała przecież
wprost, że to będą media rządowe. Mam wrażenie, że to, co oni będą tu robili,
nie będzie miało nic wspólnego z dziennikarstwem, chyba że z dziennikarstwem
rydzykowym.
NIE BĘDĘ
REJTANEM
- Pracuję w mediach publicznych 25 lat, przeżywałem to
wszystko już kilka razy. Przychodzi ktoś, przyprowadza lepszych, mądrzejszych,
bardziej odpowiednich do odpowiedzialnych zadań - ironizuje znany dziennikarz TVP Info. - Żadna władza jeszcze nie zrozumiała, że potęgę mediów
buduje się przy pomocy profesjonalnych dziennikarzy. Takich, dla których ważna
jest rzetelność i wiarygodność. Którzy nie splamią się manipulacją czy
chwaleniem jednej partii, bo dbają o swoje nazwisko.
- A ja mam nadzieję, że nowe kierownictwo pozwoli mi zachować obiektywizm
- mówi dziennikarka Polskiego Radia. - To znaczy, że w materiale będzie mógł
pojawić się również głos opozycji.
A jak nie? - Zacznę szukać innej pracy. Jeżeli nie znajdę, z całą
pewnością nie będę Rejtanem. Mam kredyt i bardzo trudną sytuację. Nie poświęcę
się dla obiektywizmu, bo system ma mnie w dupie. Mam już za sobą czasy, kiedy
wydawało mi się, że o coś zawalczę. Kończyło się tym, że nie miałam co włożyć
do garnka. Nie będę umierała za system. Nie tym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz