Pierwszym poważnym
testem dla nowego ministra środowiska Jana Szyszki będzie decyzja, czy zezwolić
na zwiększenie limitów wycinki w Puszczy Białowieskiej. Przed laty jego decyzje
bulwersowały, a sprawa Rospudy do dziś jest symbolem zwycięstwa natury nad
urzędniczym uporem. Przy czym Rospuda przy Białowieży to małe piwo.
Czy
PiS odrobiło lekcję Rospudy?” - pytał Piotr
Skwieciński w tygodniku „wSieci” wkrótce po ogłoszeniu wyników wyborów. Przestrzegał
zwycięzców, by tym razem nie popełniali błędu z lat 2005-07 i nie otwierali
wszystkich frontów naraz, wikłając się w niepotrzebne, często absurdalne, konflikty.
Jako kliniczny przykład podał zupełnie niepotrzebny spór o dolinę Rospudy,
który do czerwoności rozbudził społeczne emocje. I który w dodatku rządzący
przegrali. Twarzą tego sporu był ówczesny minister środowiska Jan Szyszko,
który parł z budową na bezcennych przyrodniczo terenach, mimo protestów
ekologów, środowisk naukowych, Komisji Europejskiej, Państwowej Rady Ochrony
Przyrody, a nawet ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ten absurd
zablokowały dopiero polskie sądy, które na wniosek rzecznika praw obywatelskich
wstrzymały budowę. Dolina ocalała, obwodnicę Augustowa poprowadzono inną drogą,
a sprawa Rospudy stała się symbolem absurdalnego uporu ministra Szyszki.
Kilka dni po publikacji Skwiecińskiego ogłoszono, że prof. Szyszko znów staje na czele resortu środowiska. Jedną z
pierwszych jego decyzji było odwołanie ze stanowiska dyrektora Białowieskiego
Parku Narodowego Mirosława Stepaniuka bez podania przyczyn. Jak mówi się nieoficjalnie,
za nie nazbyt gorliwą współpracę z Lasami Państwowymi. Odwołanie dyrektora
zbiegło się w czasie z postulatem dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, by
w nadleśnictwie Białowieża wielokrotnie zwiększyć pozyskanie limitów drewna.
Ekolodzy protestują, bo oznacza to według nich, że Puszcza Białowieska, poza
obszarem parku narodowego, zmieni się w zwykłą plantację drzew. Puszcza
Białowieska to ostatni pierwotny las Niżu Europejskiego, wpisany na listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jeśli limity wyrębu zostaną zwiększone, będzie
to oznaczało złamanie zobowiązań wobec UNESCO i warunków ugody z Komisją
Europejską. Plany wycinki już negatywnie oceniła Państwowa Rada Ochrony
Przyrody. Ostateczna decyzja będzie należała do ministra Szyszki. Nie powinien
się jednak łudzić, że wycinka w Białowieży skończy się jedynie lokalną awanturą
z ekologami.
Nim Jan Szyszko został ministrem, wykładał w Szkole Głównej
Gospodarstwa Wiejskiego. Przez lata uchodził wśród studentów za świetnego,
nowoczesnego specjalistę. Wiele publikował. Jego pasją, nie tylko naukową, ale
też prywatną, są chrząszcze biegaczowate. W swojej prywatnej kolekcji posiada
kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy tych owadów, aj eden z gatunków nazwano na
jego cześć Bacanius szyszlcoi. W działalność polityczną zaangażował się
jeszcze w czasach PRL; nie po stronie opozycji, ale jako działacz samo
rządowy. W 1991 r. wstąpił do
Porozumienia Centrum i pozostał w partii do końca. W PiS należy więc do tzw.
zakonu, czyli ludzi, którym Jarosław Kaczyński ufa najbardziej, bo nawet w
najtrudniejszych czasach pozostali wobec niego lojalni. - To on ma posłuch
u prezesa i kształtuje jego poglądy na ochronę przyrody. Inni pisowscy
ekolodzy chowają się po kątach - ocenia Adam Wajrak.
Po raz pierwszy funkcję ministra środowiska pełnił Szyszko
w gabinecie Jerzego Buzka, w 2005 r., gdy
PiS wygrało wybory, był więc naturalnym kandydatem na
to stanowisko. Jego rządy były jednak pasmem wątpliwych decyzji i konfliktów.
Pierwszy dotyczył bodaj EkoFunduszu. Jego pomysłodawcą i prezesem był prof. Maciej Nowicki, wybitny ekolog o światowym autorytecie. To
on w 1992 r. podsunął premierowi Bieleckiemu pomysł, by 10 proc. polskiego
długu wobec państw Klubu Paryskiego przeznaczyć na inwestycje ekologiczne w
Polsce. Fundusz przeznaczał setki milionów euro na oczyszczalnie ścieków,
energię odnawialną czy ochronę zagrożonych gatunków. W 2006 r. minister
Szyszko odwołał przewodniczącego rady EkoFuduszu i wprowadził na to stanowisko swojego znajomego z SGGW prof. Tadeusza Żarskiego, co spowodowało, że zachodni donatorzy
utracili wpływ na podejmowane przez radę decyzje. Opozycja uznała to za
czystkę polityczną i skok na kasę jednej z najlepiej funkcjonujących
instytucji ekologicznych w Polsce, by finansować projekty przydatne w kampanii
wyborczej do samorządów.
Następnie minister Szyszko naraził się genetykom, przygotowując
przepisy, które miałyby całkowicie wyeliminować w Polsce uprawy roślin GMO, a
także wykorzystywanie ich do celów spożywczych i przemysłowych. Zrobił to niemal bez konsultacji ze
środowiskami uniwersyteckimi. Naukowcy z Wydziału Biochemii, Biofizyki i
Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego wystosowali do ministra list, w
którym piszą, że planowane przepisy nie mają żadnego uzasadnienia w świetle badań,
ograniczą wolność nauki i skompromitują Polskę na arenie międzynarodowej jako
wolny od GMO skansen. Ale demoniczne GMO jako kontra dla zdrowej polskiej
żywności dobrze brzmi na antenie Radia Maryja, którego minister był częstym
gościem. Miał zresztą innych ekspertów. W jego konferencji prasowej na temat
GMO wziął udział Jeffrey
Smith, autor książki „Nasiona kłamstwa” i guru
przeciwników GMO. Marcin Rotkiewicz na łamach POLITYKI przyjrzał się bliżej tej
postaci. Okazuje się, że jest to nauczyciel tańca, absolwent rocznego kursu
medytacji, przekonany, że jeśli w każdym amerykańskim mieście połączy swoje umysły 7 tys. lewitujących joginów, to znacznie
spadnie przestępczość.
2007 r. to kolejne konflikty. Mimo wyroku sądu stwierdzającego, że Ministerstwo
Środowiska naruszyło prawo, podejmując decyzję o budowie nowej, powiększonej
kolejki na Kasprowy Wierch, resort nie wstrzymał prac. Decyzja zapadła bez
konsultacji z organizacjami ekologicznymi, choć od dawna prosiły, by włączyć
je jako stronę. Nawet nie otrzymały od ministra odpowiedzi. Wreszcie sprawa
fragmentu obwodnicy Warszawy, którą od dawna planowano poprowadzić przez gminę
Wesoła. Minister Szyszko zaczął jednak forsować wariant dwa razy dłuższy,
przez Halinów i Wiązownę. Argumentował, że to ze względów przyrodniczych, choć
według tego wariantu trzeba by wyciąć 50 ha lasu. Na antenie Radia Maryja
przekonywał, że pozwoli to jednak ochronić siedliska chrząszczy w Starej
Miłośnie, jego rodzinnej miejscowości. Protestujący przeciwko decyzji Szyszki
mieszkańcy nie mieli wątpliwości, że ministrowi chodzi przede wszystkim o to,
by odsunąć ruchliwą trasę jak najdalej od swojego domu. Konflikt osiągnął taką
temperaturę, że premier Kaczyński wyłączył Szyszkę ze sprawy obwodnicy i
powierzył jego obowiązki Grażynie Gęsickiej, ówczesnej minister ds. rozwoju
regionalnego. Ten konflikt może wrócić. Obwodnica do tej pory nie powstała, a
Jan Szyszko nadal jest mieszkańcem Starej Miłosny.
Krytykowano niektóre decyzje kadrowe
ministra Szyszki, bo zatrudnił swoją
córkę, a potem jej narzeczonego w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej. Z tego funduszu w ekspresowym tempie, bo już było jasne, że
PiS traci władzę, przyznano dotację fundacji ojca Rydzyka na odwierty
geotermalne. Opozycja odebrała to jako trybut ministra za możliwość pojawiania
się w trakcie kampanii na antenie Radia Maryja i w Telewizji Trwam. Nie jedyny
zresztą. Jeszcze przed złożeniem wniosku Fundusz obiecał także dofinansowanie
założonej przez ojca Rydzyka Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej.
Dostała 1,2 min zł na utworzenie studiów podyplomowych z polityki ochrony
środowiska. Na inauguracji roku akademickiego minister Szyszko krytykował
„polskojęzyczne media” zarzucające Polsce, że truje Bałtyk i atmosferę, a nowy
kierunek zachwalał jako miejsce, które będzie kształcić specjalistów, „którzy
nie posiadają żadnego obciążenia w stosunku do państw wysoko rozwiniętych”.
Było to krótko po awanturze o Rospudę, gdy Komisja Europejska pozwała Polskę do
Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, a potem wystąpiła o nakaz wstrzymania
prac budowlanych. Po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych Jan Szyszko
został wykładowcą na nowo powstałym wydziale.
W końcówce urzędowania, tuż przed ciszą wyborczą, zorganizował
obowiązkowe szkolenie dla 2 tys. leśników. Miało dotyczyć projektu ustawy o
emisji i absorpcji dwutlenku węgla, a zmieniło się w finansowany za publiczne
pieniądze wiec wyborczy PiS. Dzień przed opuszczeniem gabinetu zdążył jeszcze
podrzucić swojemu następcy zgniły kartofel w postaci rozporządzenia
zezwalającego na wiosenne polowania na słonki, choć w Unii Europejskiej są one
zabronione. Na plus można ministrowi Szyszce zaliczyć, że wcześniej nie zgodził
się na odstrzał wilków, którego domagali się myśliwi, mimo że - jak sam mówi -
tradycje łowieckie wyssał z mlekiem matki.
Polscy ekolodzy wspominają
wystąpienie ministra Szyszki na Europejskim Kongresie Ochrony Przyrody. Otwierał go wykład wybitnego przyrodnika Johna Lawtona,
który mówił, że Polska powinna się wstydzić za niedostateczną ochronę Puszczy
Białowieskiej. Wydawało się, że siedzący w pierwszym rzędzie minister Szyszko
rzeczywiście trochę się zawstydził i żeby zatrzeć to wrażenie, spytał Lawtona,
czy można być jednocześnie dobrym naukowcem i dobrym politykiem. - Następnego
dnia wykład miał prof. Szyszko. Mówił rzeczy zdumiewające,
np. że ochrona bioróżnorodności polega na tym, żeby liczba rodzimych gatunków
się zgadzała - wspomina Adam Wajrak. - Wszyscy
wytrzeszcza - oczy i w końcu ktoś go
spytał, czy można być jednocześnie dobrym naukowcem i politykiem. „Look at me” -
odpowiedział minister, a odpowiedzią był gromki śmiech. To „Look at me” stało się przebojem kongresowych kuluarów.
Sporą wesołość wzbudziła także interpelacja poselska Jana Szyszki z
2013 r. dotycząca tzw. chemitrails, czyli teorii spiskowej, według której
smugi kondensacyjne zostawiane przez samoloty to w istocie smugi chemiczne,
stanowiące potężne zagrożenie, bo rządy w konspiracji rozpylają w ten sposób
groźne substancje, by kontrolować ludzkie umysły i podstęp - nie truć ludzi.
„Szanowny Panie Premierze! W ostatnich miesiącach byłem wielokrotnie pytany
przez zaniepokojonych ludzi o przyczyny i
skutki częstego stosowania oprysków z samolotów metodą chemitrails. Niektórzy
kojarzą to z wojskowymi projektami badawczymi w atmosferze, wyrażając
zaniepokojenie o swoje zdrowie” - informował poseł Szyszko i pytał: „Co to
jest chemitrails? Od kiedy chemitrails jest obserwowane w Polsce? Czy chemitrails
jest celowo wywoływane na terenie Polski, a o ile tak, to w jakim celu i jaki to może mieć wpływ na zdrowie
człowieka i stan środowiska przyrodniczego?”.
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska tłumaczył potem, jak komu
dobremu, że produktami spalania lotniczych paliw do napędu silników
umożliwiających loty na dużych wysokościach są para wodna i dwutlenek węgla, a
do rozpylania środków ochrony roślin nie stosuje się samolotów o napędzie
odrzutowym.
Mniej zabawne były wypowiedzi prof. Jana Szyszki
na temat globalnego ocieplenia, którego w środowisku naukowym nikt już
poważnie nie kwestionuje. Według ministra globalne ocieplenie to wola
polityczna 200 państw. Przyznaje co prawda, że obserwujemy wzrost ocieplenia i
wzrost koncentracji dwutlenku węgla w powietrzu, ale nie wiadomo, czy są to
zjawiska powiązane. - Kiedyś to był świetny ekspert i specjalista. Dziś może
doskonale zna się na biegaczowatych, ale jeśli chodzi o wiedzę ekologiczną i
ochronę przyrody, to jest ona - mówiąc życzliwie - archaiczna. Według niego najdoskonalszą istotą, jaką Pan
Bóg stworzył, jest leśnik polski - ocenia
jeden z działaczy ekologicznych, który ze względów pragmatycznych woli pozostać anonimowy. - Jakoś przez te cztery lata
trzeba będzie współpracować, a to i tak nie będzie proste.
Paweł Średziński z WWF Polska także jest sceptyczny. - Strzelać i
rąbać to jego filozofia wobec lasu. Ważne są Polski Związek Łowiecki i Lasy
Państwowe. Ekolodzy mają milczeć. Poprzedni ministrowie jakoś liczyli się z
naszą opinią. W tym przypadku wszystkie argumenty trafiają jak grochem o
ścianę- mówi. - Nie chcemy go przekreślać, ale będziemy uważnie
obserwować jego decyzje.
Jednak działalność Jana Szyszki w Sejmie poprzedniej kadencji świadczy,
że lekcja Rospudy niczego go nie nauczyła. Wciąż stosuje zasadę, że dialog i
dyskusja to rzeczy zbędne. Najlepszy przykład to próba nowelizacji prawa
łowieckiego, gdy Trybunał Konstytucyjny zakwestionował część jego przepisów.
Zajęła się tym podkomisja niemal w całości złożona z myśliwych. Zlekceważono
wszelkie poprawki organizacji ekologicznych i społecznych, które próbowały to
prawo ucywilizować (chodziło m.in. o zakaz udziału dzieci w polowaniach). Gdy
próbowano te poprawki zgłosić raz jeszcze na komisji sejmowej, Jan Szyszko
złożył wniosek, by projekt przyjąć w całości bez żadnej dyskusji. Komisja się
zgodziła. - Mogliśmy jedynie w osłupieniu wstać i wyjść. Ja się jeszcze nie
spotkałem z taką arogancją - wspomina Zenon Kruczyński z Pracowni na rzecz
Wszystkich Istot.
Potem Biuro Analiz Sejmowych wydało opinię, że komisja złamała prawo i
regulamin Sejmu.-Niestety, Szyszko to człowiek niezwykle uparty, niezdolny do
porozumienia, a doraźne korzyści liczą się dla niego bardziej niż idea ochrony
przyrody - ocenia poseł PO Paweł Suski, jedyny niemyśliwy w podkomisji
nowelizującej prawo łowieckie.
Pierwszym poważnym testem dla nowego ministra będzie decyzja, czy zezwolić
na zwiększenie limitów wycinki w Puszczy Białowieskiej. Sądząc z jego
dotychczasowych wypowiedzi, można się obawiać, że to zrobi. Wielokrotnie
ubolewał, ile drewna w Puszczy gnije i się marnuje, i jak dużo można by na tym
zarobić. I że zagrożeniem dla Puszczy nie jest zwiększenie, ale zmniejszenie
wycinki.
- Niewiele jest w Polsce
symboli, które łączą ludzi w sposób pozytywny. Jednym z nich jest przyroda. A
Puszcza Białowieska to ikona, dobro narodowe. Każdy pieniek po wyciętym drzewie
będzie tu oskarżeniem - zapowiada Adam
Wajrak. - Jeśli minister zgodzi się na wycinkę, wywoła lawinę. Nie rozumie,
że w Polsce z symbolami się przegrywa. Koalicja organizacji ekologicznych w
obronie Puszczy na wszelki wypadek już powstaje.
PS Na przesłane drogą mailową pytania minister Jan Szyszko nie
odpowiedział.
Joanna Podgórska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz