Zdrada narodowa
Deszcze nigdy tak niewielu Polaków nie zaszkodziło Polsce
tak szybko i tak bardzo jak czołowi politycy PiS. A przecież nie ma żadnych
wątpliwości, że to dopiero początek.
O socrealistycznej
architekturze komuniści mówili, że jest „narodowa w formie, socjalistyczna w
treści”. To samo można powiedzieć o polityce zagranicznej PiS. Owa socrealistyczna
architektura była przeciwstawiana architekturze nowoczesnej. I tu jest
paralela. Polityka zagraniczna nowej władzy w istocie jest przeciwieństwem
polityki nowoczesnej, estetycznej, racjonalnej. Ale nie o kalambury i porównania
tu idzie. Mamy bowiem do czynienia z rzeczą śmiertelnie poważną. PiS prowadzi
nas - w sensie politycznym, strategicznym i mentalnym - na Wschód. Odbywający
się teraz demontaż demokracji jest przestępstwem, błyskawiczne rujnowanie
reputacji Polski jest głupotą, ale spychanie nas na margines Zachodu jest
zbrodnią.
Jarosław Kaczyński potrzebuje
wroga. I z łatwością go znaj duje. Poza granicami Polski wrogiem od dawna są
Niemcy. Sześć lat temu, gdy PiS zaczynało w Szczecinie swą kampanię
europejską, usłyszeliśmy, że zaczyna ją właśnie tam, bo musimy mieć pewność, że
„Szczecin pozostanie polski”. Cztery lata temu Kaczyński oświadczył, że „pani Merkel nie przez przypadek została
kanclerzem”. Dziś PiS-owscy politycy sugerują albo mówią wprost, że Niemcy
sprzysięgli się, by szkodzić Polsce, bo nie mogą znieść, że ta „wstaje z kolan”.
Niestety, przed wstawaniem z kolan PiS i lider tej partii weszli pod szafę z
własnymi kompleksami i resentymentami, co proces wstawania z kolan znacznie
utrudnia.
Panowie Kaczyński i Orban,
celebrując sojusz dyktatorów, odkurzają zwietrzały slogan „Polak, Węgier - dwa
bratanki”. Można by na to machnąć ręką, gdyby Kaczyński jednocześnie nie
demolował całkiem świeżego i nieujęte- go jeszcze w narodową mądrość przesłania
„Polak, Niemiec - przyjaciele i partnerzy”.
Dobre polsko-niemieckie relacje to w kategoriach historycznych cud, w
kategoriach politycznych zaś - kwestia naszej racji stanu. To pomnik zbudowany
przez prawdziwych polskich mężów stanu, kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyłę,
Tadeusza Mazowieckiego i Władysława Bartoszewskiego oraz świadomych swej
politycznej odpowiedzialności, ale i interesu Niemiec oraz Europy, biskupów i
polityków niemieckich.
List polskich biskupów do
biskupów niemieckich sprzed 50 lat ze słynnymi słowami „przebaczamy i prosimy o
przebaczenie” był aktem moralnie wielkim, a politycznie odważnym i
dalekowzrocznym. 13 lat później to w dużej mierze dzięki niemieckim biskupom - nie bagatelizujemy tu oczywiście Ducha
Świętego - Karol Wojtyła został papieżem. Moralna wielkość, jak widać, potrafi
dawać także wspaniałe owoce polityczne. Owocem tym było przede wszystkim
pojednanie obu narodów po 1989 r. To wartość samoistna, którą polscy patrioci
powinni za wszelką cenę pielęgnować. Kaczyński, niestety, bezpardonowo ją
depcze.
Nie czyni tego sam. Wtóruje mu
koleżeństwo z PiS, które myli Europę z pogawędką w klubie „Gazety Polskiej”.
Pełne finezji wypowiedzi pana Brudzińskiego o „urzędniczynie z Brukseli” (to o
komisarzu Unii Europejskiej) i „bełkocie tego pana” (to o szefie Parlamentu
Europejskiego), przywołujące przeszłość Niemiec bezmyślne wynurzenia panów
Glińskiego i Błaszczaka, infantylne listy zakochanego w sobie mistrza
małomiasteczkowej palestry, pana Ziobry, niemądre słowa szefa dyplomacji pana
Waszczykowskiego - konkurs smarkaterii ma
wielu ambitnych uczestników.
Być może adresatem tych słów jest
pan Kaczyński, bo przecież jemu trzeba dać dowód lojalności. Być może celem
jest konsolidacja PiS-owskiego elektoratu. Przyszła więc pora, by państwu z PiS
powiedzieć jasno: Polska to nie PiS, Polacy to nie tylko wyborcy PiS, nasza
racja stanu nie jest racją stanu PiS, Polska
będzie trwać także po PiS. Można ignorować antyniemieckie ekscesy głupich
gazet, pędzących wPiS-owskim rydwanie. Ale nieodpowiedzialności i zamachu na
polską rację stanu tej władzy wybaczyć nie można.
Każdego dnia PiS dostarcza
amunicji największym wrogom Polski, od Putina po tych wszystkich, bardzo licznych na Zachodzie, którzy
przekonywali, że rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej na Wschód było wielkim
błędem. Wszyscy oni - z Putinem na czele -
twierdzą dziś: a nie mówiliśmy? I to jest PiS wina historyczna. Silnej pozycji
Polski za granicą PiS zadaje cięższe ciosy niż Putin i nasi zachodni wrogowie razem
wzięci. Czy robi to cynicznie, czy z głupoty? Istotne jest to tylko w sensie
wymiaru kary. Wina jest bowiem oczywista.
Przyjdzie czas wystawić za to
PiS rachunek. Wystawiając go, Polacy będą musieli sobie odpowiedzieć na
najprostsze pytania. Demokracja czy autokracja? Wolność czy zamordyzm? A
także, właśnie i to pytanie staje na porządku dziennym: Wschód czy Zachód?
Tomasz Lis
My, naród
Piszę te słowa w dniu, w którym PiS-owski Sejm zalegalizował
powszechny podsłuch, podgląd i podwęch jako akty czułości władzy wobec
społeczeństwa. Po tośmy ich wybrali, by nas pieścili umieszczonymi w
solniczkach mikrofonami, kamerami obserwującymi otoczenie zza dziurek bidetu,
by nas głaskali bezszelestnym zwiadem elektronów szurających po naszych
procesorach, łączach internetowych i pikselach - dla naszego dobra te elektrony
teraz będą rejestrować czytane przez nas i pisane literki, skanować oglądane
przez nas fotografie i filmy wideo. Zainspirowany sąsiad kupi sobie stetoskop
i będzie dyżurował z przytkniętą do ściany słuchawką, bo to się zawsze może
przydać. Tego pragnęliśmy jako naród, kto wie, czy nie bardziej niż legendarne
500 złotych na dziecko, może też dlatego, że każdy, kto te 500 złotych
dostanie, będzie mógł być przez pana Zbyszka obserwowany, czy aby nie kupił
pomadki do ust zamiast bebiko.
Piszę je, kiedy trwa sejmowa
debata o konflikcie naszego kraju z Unią Europejską. Wybrani przez nas posłowie
przegłosowali przed chwilą, że wszystkie kraje Unii nie mają racji - to u nas
jest wolność, nie u nich.
Wybraliśmy światłych posłów, którzy
chcą naszego dobra. Jak zawsze. Kiedy posłowie (z wyjątkiem jednego, który się
wówczas wstrzymał) głosowali za zmianami konstytucji PRL w 1976 roku,
wprowadzającymi wierność Związkowi Radzieckiemu, niepodważalnie przewodnią siłę
komunistycznej partii „wbudowaniu socjalizmu w Polsce” i na wszelki wypadek
obowiązek pracy dla każdego obywatela (coby w razie czego go zatrudnić w
kamieniołomach, jak mu się coś nie spodoba) - również
twierdzili, że to dla dobra narodu. Po latach uznaliśmy, że to wszystko narzucono
nam siłą, byliśmy ofiarą najeźdźcy, złych mocy, krajem znajdującym się pod
sowiecką okupacją. W1989 roku okazało się, że wszyscy Polacy w 1976 byli w
opozycji, roznosili ulotki, nawet ci, co się jeszcze nie urodzili.
25 lat po upadku komunizmu
wyszło, że w 1989 roku wolności nie wywalczyliśmy, tylko straciliśmy. Oddaliśmy
ją w wyniku zmowy zdrajców, agentów oraz komunistów. Jeszcze trzy miesiące
temu byliśmy niewolnikami bandziorów i targowiczan, cała Polska tkwiła w łapach
nie-Polaków, przedstawicieli „żydo-komuny” i handlarzy ludźmi ze strefy
wpływów pohitlerowskich Niemiec. Aż nadszedł ten piękny październikowy dzień i
oto mamy wolny kraj i czysto polski parlament - najwybitniejsze
córy i synów narodu, wybranych wolą polskiego ludu, bez jakiejkolwiek
presji - nasz własny. Sowietów już nie ma. I choć szwendają się po nim niekiedy
niemieccy banksterzy - nie ma mowy, by nam, Polakom, ktoś podskoczył. Z tym
parlamentem będziemy budować prawdziwie wolną Polskę. Strach pomyśleć, co o
tej Polsce i tym parlamencie powiemy za 10-15 lat - ufam, że nikt się swojego
głosowania na PiS nigdy nie wyprze (żart).
Więc teraz nareszcie mamy
prawdziwą konstytucję i dzięki intelektowi Winnetou polskiego prawa, podziemnego
prokuratora Piotrowicza, mamy nareszcie to, o czym
marzyliśmy: Prawo do nieobrony przed Trybunałem Konstytucyjnym. Dzięki
zachowaniu panów Kuchcińskiego i jego duchowego syna Asta wiemy, co znaczy
dyskusja: „Nie udzielam Pani/Panu głosu”. Dzięki panu Terleckiemu wiemy, że
protesty to „kontrrewolucja”.
Usłyszeliśmy wreszcie słowa miłe uszom każdego Polaka: „Wszyscy
pozostali, tylko nie my, są zdrajcami”.
Pani Szydło słusznie twierdzi,
że Polacy nie protestują. Jak zerknąć wstecz, prawdziwi Polacy nigdy nie protestowali.
Gdy w 1956 roku ludzie wyszli na ulice, byli „elementami chuligańskimi,
zainspirowanymi przez rewizjonistów niemieckich”. W 1968 r. byli „żydami i
masonami” tudzież „omamionymi młodymi ludźmi”. W1970 r. byli „elementami
wichrzycielskimi, które rabowały sklepy”. W1976 r. - „warchołami”. W1980 roku
- „agentami bezpieki”. W1989 r. (w Magdalence i przy
okrągłym stole) - „żydokomuną i sowieckimi agentami wpływu”. Anno Domini 2016
uczestnicy protestów „nie są Polakami” - są „komunistami i złodziejami”.
„Ręka podniesiona na
socjalistyczną Polskę zostanie odrąbana” - powiedział strajkującym w 1956 roku
poznaniakom premier Józef Cyrankiewicz i przez 12 lat miał spokój. Lubimy
twardzieli. Dlatego 60 lat później poprosiliśmy Kaczyńskiego i Ziobrę, by na
NASZĄ prośbę NASI ludzie przeczytali wystukane przez NAS e-maile posty, zajrzeli w NASZE komórki i na NASZE twarde dyski, by
mogli prowadzić śledztwa, przeciwko komu zechcą, i by NAS wymieciono z Europy.
Tacy jesteśmy.
Zbigniew Hołdys
Zapiski dezertera
Nie
jest dobrze. Od trzech dni ukrywam się na wsi pod Mrągowem. Cud w ogóle, że
udało mi się uciec z Warszawy. Najgorsze są nieoznakowane posterunki na
drogach. No bo jak powiewa flaga, obojętne, czy Pisaków, czy Kodaków, to
przynajmniej można przygotować jakąś gadkę i nadawać na tych drugich. Ale
teraz się wycwanili. Pod Ostrołęką był nieoznaczony checkpoint. Za późno się zorientowałem, nie było już gdzie zjechać. I
pytają mnie o stosunek do inicjatywy prezydenta w sprawie ulżenia frankowiczom.
Zgrzałem się potwornie, no bo gdybym powiedział, że jako frankowiczowi bardzo
mi się projekt podoba, a trafiłbym na tych Kodaków od Petru, to umarł w butach,
jak nic by aresztowali. Oceniłem jednak sytuację, że to tradycyjne tereny
Pisaków, Kodaki by się tu nie zapuszczały, zaryzykowałem i się udało.
Popsioczyliśmy trochę razem na tych targowiczan Kodaków, zapaliliśmy papierosa
i puścili dalej.
Ale jak między Pieckami i Mrągowem znowu zatrzymali mnie nieoznakowani
i zapytali o stosunek do Unii Europejskiej, to próbowałem kluczyć, jednak
niegłupi byli, przycisnęli mnie do ściany i musiałem się zdeklarować, czy
można odwoływać się do Brukseli w sprawach polskich. Pomyślałem sobie: „Raz
się żyje, tutaj już Mazury, Pisaki raczej słabe zawsze były, a już Mrągowo
kompletnie nie ich”. Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem, że tak, Unia to my
sami, a nie nasz wróg, więc można się odwoływać. Godzinę trwała ta sekunda, zanim
promiennie się uśmiechnęli, poklepali po plecach i już razem klęliśmy na
zakompleksionego dyktatorka z Żoliborza, zapaliliśmy papierosa i puścili dalej.
Dobrze, że nie mają jeszcze, jedni i drudzy, odpowiednich systemów
komputerowych do sprawdzania tożsamości i wyszukiwania ściganych. Byłoby po
mnie. Wszystko przez te cholerne listy, które wysłałem. Nie wiem, co mnie
podkusiło. To, że przyjdą wezwania do stawiennictwa obowiązkowego w szeregach
armii Pisaków i milicji Kodaków, było pewne. Już od jakiegoś czasu jedni i
drudzy pisali, że czas neutralności się skończył. Jest wojna, musisz się
opowiedzieć, wybrać i wstąpić w szeregi. Oczywiście po stronie tego, kto
pisał. Żona, jak to żona, mocno zatrwożona, mówiła, żebym był rozsądny i
rozejrzał się dookoła. Większość ludzi wokół nas poszła walczyć w milicji
Kodaków, część bliskich znajomych dowodzi tam najbitniejszymi oddziałami. A
dla Pisaków i tak jesteśmy elementem niepewnym. Pierwsi do zsyłki. Co tu kryć, towarzysko, społecznie, kulturowo i
cywilizacyjnie jesteśmy Kodakami - przekonywała całkiem sensownie żona, czego
nie chciałem przyznać sam przed sobą, a co wiedziałem, że jest prawdą.
Trzeba było słuchać żony, siedziałbym sobie teraz za jakąś barykadą,
wypatrywał przez lunetę Pisaków i - jeb, i trach, i bum - odstrzeliwałbym
gadów, wyrywał chwasty, dorzynał watahę. Choć akurat ostatnio to jakby oni nas
dorzynali. Zobaczymy. No nic. Ale licho nie spało i jak przyszły wezwania komisji
poborowych, to nie stawiłem się, a co gorsza, odpisałem i Kodakom, i Pisakom.
Ze nie wątpię w ich patriotyczne i szlachetne motywy, ale przecież mają tylu
ochotników spragnionych porządnej wojny domowej, takiej solidnej rozpierduchy,
jakiej nie było od dawien dawna, że po co im taki Tewje Mleczarz jak ja, co to
z jednej strony, z drugiej strony, a może tak, a
może inaczej, a przecież ten po drugiej stronie jest porządnym człowiekiem, dużo
lepszym niż ten nienawistnik z teoretycznie mojej strony i inne takie
powodujące, że słaby byłby ze mnie żołnierz sprawy, a jak wiadomo, w porządnej
wojnie domowej zajadłość jest szczególnie dobrze widziana u dowództwa. Tu nie
ma strzelania tak sobie do żołnierzy wroga, tu wyrzynamy całe rodziny i mścimy
się wyjątkowo okrutnie.
Więc pytałem: skoro tylu jest chętnych na tę wojnę, że broni zaczyna
brakować dla ochotników, to po co im zaśmiecać szeregi takim niedorobionym gęgaczem
jak ja. No i się okazało, że nie była to przemyślana argumentacja. Znaczy
przemyślana to ona przeze mnie była, ale jak się okazało, fatalna w skutkach.
Pisaki wysłały za mną list gończy ścigający zdrajcę narodu, a Kodaki zaczęły
poszukiwać jako puczystę.
Co miałem robić, uciekłem z Warszawy. Siedzę teraz na poddaszu u pani
Zosi w Szestnie pod Mrągowem, w jej Zajeździe Staropolskim, gdzie
przyjeżdżaliśmy przed wybuchem tej wojny na najlepsze baranie kołduny w rosole,
sandacza i golonkę. Oglądam stare zdjęcia, na których siedzą razem znajome
Kodaki i Pisaki, i dociera do mnie, że już nie mam dokąd uciec.
Marcin Meller
Królowa nonsensu
Walka
z donosicielami, którzy skarżą się cudzoziemcom na swój kraj, to nic nowego,
zwykła obsesja i głupota. Ale kiedy walka z donosicielami pasjonuje minister,
szefową Kancelarii Prezesa Rady Ministrów - to
już gorzej, bo to świadczy, że osoba nie całkiem poważna sprawuje wysoki urząd
państwowy.
Rok akademicki 1955/56 spędziłem w Leningradzie. Dzisiaj jest to Sankt
Petersburg. W lutym 1956 r. rozniosła się wiadomość, że na trwającym w Moskwie
XX Zjeździe KPZR Nikita Chruszczów wygłosił sensacyjny, tajny referat, który
odczytywano na zebraniach partyjnych, także u nas na uniwersytecie. Na salę
wpuszczano wyłącznie partyjnych, a już na pewno nie studentów zagranicznych.
Miałem wtedy koleżankę, imieniem Łarisa, z którą umacnialiśmy przyjaźń
polsko-radziecką. Po powrocie z zebrania, w największej tajemnicy, którą już
wszyscy dookoła znali, „doniosła” mi na ucho, że - psst! - Stalin był
zbrodniarzem (tylko mam o tym nikomu nie mówić!). W ten sposób poznałem
największy sekret stanu. Na szczęście Łarisy nikt nie przyłapał na zdradzie
tajemnicy państwowej, ale polowanie na donosicieli pozostało ulubionym
zajęciem służb i partii komunistycznej. Kto przeszmuglował na Zachód powieść
Pasternaka? Hłaski? Kto przemycał paryską „Kulturę” do Polski? Jak ich złapać i
skazać? Kto napisał do „Le Monde”? - to spędzało towarzyszom sen z powiek. Oni
chyba wierzyli, że gdyby nie „donosiciele”, tobyśmy do dzisiaj nie wiedzieli,
że w Stanach bili Murzynów.
Gdyby stosować myślenie królowej nonsensu, to pierwszym „donosicielem”
był Andrzej Duda. Będąc z wizytą w Berlinie, nasłuchał się od prezydenta Gaucka
komplementów wobec Polski (zaledwie kilka miesięcy temu byliśmy w oczach
Zachodu prymusem), po czym polski prezydent zaczął... narzekać na nasz kraj.
„Sądzę, że ludzie właśnie dlatego mnie wybrali (chwalił się - D.P), bo głośno powiedziałem
i nazwałem sprawy po imieniu: niestety, Polska nie jest dziś krajem
sprawiedliwym dla swoich obywateli, w którym obywatele traktowani są równo”.
W ten sposób prezydent Joachim Gauck bez trudu poznał naszą tajemnicę.
Prezydent Duda, zamiast prać brudy w domu, rozłożył je na środku Berlina przed
prezydentem Niemiec (!), a przecież Niemcom wolno mniej. Gdyby chociaż prał
nasze brudy w pralni chińskiej albo włoskiej (świetnie prasują koszule!), to
jeszcze byłoby okolicznością łagodzącą, ale dwa kroki od Reichstagu? Co gorsza,
słowa polskiego prezydenta dzisiaj się potwierdzają - zwalniani z pracy
dziennikarze i dziennikarki mediów publicznych, odwołani szefowie spółek Skarbu
Państwa, ofiary skrócenia kadencji na różnych stanowiskach, przyjmowanie
ślubowania jednych i odmawianie innym - to wszystko świadczy, że Andrzej Duda
mówił prawdę: Polska nie jest państwem sprawiedliwym, nie traktuje wszystkich
równo. Tylko czy musiał to mówić za granicą, głowie państwa niemieckiego, z
którym tak mężnie walczył dziadek Zbigniewa Ziobry? Wszystko to, co stary
Ziobro wywalczył - młody Duda zmarnował.
A i premier Szydło nie próżnuje. U progu nowego roku apelowała:
„Pozostawmy spory polityczne za drzwiami. Spójrzmy na siebie z miłością, jaką
obdarzył nas Chrystus”. Minęło zaledwie kilka dni i pani premier spojrzała z
miłością na komunistów, złodziei, niezgrabnych umysłowo, niemieckiego
przewodniczącego parlamentu UE, komisarzy unijnych, z których jeden jest
Niemcem, a drugi Holendrem. Dotychczas uchodził za wielkiego przyjaciela
naszego kraju i został odznaczony przez dwóch prezydentów- Kaczyńskiego i
Komorowskiego. Gdy premier Szydło dowiedziała się, że Holender dostał order od
przypadkowego polskiego prezydenta z Platformy, postanowiła mu to wytknąć. Kto
teraz przyjmie order od Dudy?
W czasach kiedy wystarczy nacisnąć pilota, żeby się dowiedzieć, co
słychać na świecie, obóz rządowy ma obsesję donosicieli. Minister Waszczykowski
wytropił, że felieton CNN był inspirowany przez Radka Sikorskiego. (Co za czasy
- ministrowie zajmują się felietonami!). Redaktor Semka ujawnił, że do „Die
Zeit” pisują dziennikarze związani z „Wyborczą”. Tygodnik „Do Rzeczy” w
rozmowie z synem Leopolda Tyrmanda wspólnie wywęszyli „ideową krucjatę przeciw
Polsce”. Tyrmand junior zdemaskował Anne Applebaum. Laureatka Pulitzera za
„Gułag”, małżonka Sikorskiego, zna Jacksona Diehla z „Washington Post” i
Edwarda Lucasa z „Economista” - nic dziwnego,
że obaj obsmarowują nasz kraj.
A przecież
nie jest potrzebna umysłowość kalibru młodego Tyrmanda, żeby bez trudu znaleźć w
internecie krytyczne opinie o Polsce, pochodzące od ludzi, którzy nie spali z
Radkiem Sikorskim, przynajmniej nic o tym nie wiadomo, takich jak Andrzej Zoll
czy Adam Strzembosz. Nie braki innych „donosicieli”: „PiS zachowuje się tak,
jak gdyby chciało jak najszybciej zjednoczyć przeciwko sobie wszystkich tych,
którzy przeciwko rządom tej partii nie byli” - pisał Piotr Skwieciński
(„wSieci”). „Zagrożenie demokracji”, PiS „łamie parlamentarne obyczaje czy
nagina na swoją korzyść zasady” (Michał Szułdrzyński, „Rzeczpospolita”).
„Przyjmowanie po nocy ślubowania od ekspresowo wybranych »PiSowskich sędziów«
to zupełnie inna sprawa - prezydent otwarcie rzucił wymóg bezstronności, na dodatek
podejmując grę na sztuczki i kruczki prawne (...) z powagą głowy państwa i jej
autorytetem nielicującą. To nocne ślubowanie podkopało zaufanie do niego” (Rafał
A. Ziemkiewicz, „Do Rzeczy”). Rada Wydziału Prawa i Administracji UW „wyraża
głębokie zaniepokojenie z powodu podejmowanych w Parlamencie i przez Prezydenta
działań”. Kaczyński „nie docenia kosztów niszczenia autorytetu ludzi i
instytucji. (...) Demontowanie systemu w bokserskich rękawicach jest
upokarzające. (...) Ostatnie posunięcia PiS po prostu odchorowałam. (...) Andrzej
Duda kompromituje się nie tylko jako prezydent, ale i jako prawnik” (Jadwiga
Staniszkis, „Wprost”).
Zaiste, nie ma sensu polowanie na donosicieli, jeśli wszystko jest jak
na dłoni.
Daniel Passent
Prysznic
Facet w telewizorze biegał po pokojach niczym kot z
pęcherzem i pokazywał swoim gościom, jak mieszka. Lodówkę pokazywał, kanapy,
automatyczne żaluzje i co tam ma w szafach też. Był bardzo podniecony. Zrobiłem
telewizor trochę głośniej, bo zaciekawiło mnie, że facet ma na sobie mundur, a
na pagonach najwyższe policyjne dystynkcje. Okazało się, że to nowy komendant
główny Zbigniew Maj demonstrował zaproszonym dziennikarzom oraz uradowanemu
wiceministrowi spraw wewnętrznych odziedziczone po poprzedniku bizantyjskie -
jak określił - wyposażenie gabinetu. Z pogardą wskazywał na zabezpieczenia
antypodsłuchowe i monitory do telekonferencji, a na koniec szyderczo wyśmiał
prysznic. Przypomniało mi się, jak Kobuszewski w kabarecie Dudek lżył
Michnikowskiego: „Pan masz drobnomieszczańskie nawyki. Pan chciałbyś mieć tak:
zimne wode osobno, ciepłe osobno, szczelne rurki, kafelki, duperelki, kraniki,
dywaniki. Bo pan jesteś cham, ćwok, nieuk, swołocz i woda na młyn odwetowców z
Bonn! Won!”.
Święci anieli! Przecież ja ten tekst pisałem blisko półwieku temu, a on
wciąż aktualny. Zwłaszcza ci odwetowcy z Bonn, którymi peerelowska propaganda
straszyła nas przy każdej okazji. Dziś mamy oficjalny powrót do tego zatrutego
źródełka. Oto minister kultury Piotr Gliński mówi, że nie wyrównaliśmy
rachunków z Niemcami, którzy w czasie wojny wymordowali polską inteligencję. To
prawda, ale chcę zapytać, jak pan profesor wyobraża sobie to wyrównywanie? Mają
się zgłosić wolontariusze z niemieckich elit?
Oto posłanka PiS herbu plastikowy talerz ogłasza bojkot niemieckich
towarów, zaś minister Błaszczak przypomina, że w czasie wojny Niemcy zniszczyli
Warszawę, a dziś wykorzystują Polaków jako tanią siłę roboczą.
Będziemy jeszcze tańsi, bo po trzech miesiącach rządów PiS wartość
złotówki do euro i dolara spada i pewnie utrzyma ten kierunek. Na szczęście od
spraw rozwoju mamy wicepremiera Mateusza Morawieckiego, a on to osłabienie
widzi inaczej. Pozytywnie. Polacy przestaną wreszcie wyjeżdżać na zimowe
urlopy za granicę - ogłosił w telewizji - bo
(chwała Bogu) nie będzie ich na to stać. Resztki swoich złotówek zostawią w
Zakopanem, Suchej Beskidzkiej i Rabce-Zdroju. Wymieniłem te trzy „kurorty”, bo
mają jeden z najwyższych poziomów zanieczyszczenia powietrza w Europie
(odpowiednio -9,1 ng/m3, 11 ng/m3, 8,1 ng/m3).
Do tej pory można było wziąć narty na ramię i przejść się choćby po Londynie
(0,21), a teraz zostały nam Krupówki.
Nie
tylko na głównej arterii Zakopanego, ale i w całej Polsce jest coraz trudniej
oddychać. PiS robi wszystko, abyśmy nie mieli czasu mówić, a nawet myśleć o
przyszłości. O jasnym polskim domu dla następnych pokoleń. Do budowania
niezbędni są jednak sojusznicy, ludzie przyjaźni i odpowiedzialni - to
oczywiste. Kaczyńskiemu wystarczają wrogowie, zamęt, kłamstwa i epitety.
Będziemy więc ględzić o rewanżach i o tym, jaki słuszny odpór damy niewolącej
nas Unii. Pomogą nam w tym trzy autobusy pełne działaczy klub ów „Gazety
Polskiej” wysłane do Brukseli czy Strasburga. Potem zrobimy sobie cztery
sejmowe komisje śledcze, żeby zagęgać to, co dziś ważne, a większość
parlamentarna uchwali, że agencje ratingowe na zamówienie swoich mocodawców
fałszują dane o Polsce.
10 lat temu w pewnym kinie na Podlasiu wyświetlano „Forresta Gumpa”. Na
afiszu napisano flamastrem: „Film o tym, jak zrobić w życiu karierę”. Mam
nadzieję, że gdy za dwa lata będą wyświetlali w tym kinie hit pt., Jolie Bord”,
to ktoś życzliwie dopisze: „Piękna saga o jednym takim, który uratował Polskę
od demokracji i wolności”.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz