Zdążył kupić
prezenty, a w święta pracował mniej niż zwykle. Jak wygląda życie prezesa
Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego, odkąd stał się wrogiem
nr 1 Prawa i Sprawiedliwości?
ALEKSANDRA GUMOWSKA
W ostatni poniedziałek 2015 roku profesor
Andrzej Rzepliński wrócił do domu później niż zwykle. - Gdyby kuzynka nie
włączyła TVN, to nawet nie
wiedziałabym, że byłeś w „Kropce nad i” - przywitała go żona.
Irena Rzeplińska, też profesor prawa, nie
robiła mężowi wyrzutów - wie, jak jest zajęty. Na gotowanie nie miała czasu,
zamówiła pizzę hawajską, przy której chichotali z drobnych złośliwości męża;
prezes Trybunału Konstytucyjnego nazwał w programie ministra sprawiedliwości
Zbigniewa Ziobrę „panem Zbyszkiem”.
Po kolacji Rzepliński obejrzał na tablecie swoją rozmowę z Moniką
Olejnik, w której zapewniał, że sędziowie są niezawiśli i podlegają tylko
konstytucji. Nie miał tego dnia do przeczytania żadnych prac magisterskich ani
doktorskich (wciąż jest kierownikiem katedry w Instytucie Profilaktyki
Społecznej i Resocjalizacji UW), więc zasiadł do świeżo zakupionej lektury -
„Dzieje Polski: 1202-1340. Od rozbicia do nowej Polski” ideologa prawicy prof. Andrzeja Nowaka.
Ostatnio na jego biurku, obok wygrzewającej się pod lampą kocicy
Gryzeldy,
pojawiły się nowe książki - o
początkach totalitaryzmu w latach 20. i 30. XX w.
TON
Jeśli ktoś odważy się zapytać
prezesa Trybunału Konstytucyjnego, jak się czuje, najpewniej
zostanie ofuknięty: - Jak to jak? Normalnie.
Zdążył kupić prezenty, a w święta pracował mniej niż zwykle. W Wigilię
był u córki, w pierwszy dzień świąt u brata w rodzinnym domu pod Ciechanowem, w
drugi śpiewał u siebie kolędy z rodziną i przyjaciółmi. Były śpiewniki i ustalono
zasadę: żadnych rozmów o polityce, bo zebrani mają różne poglądy. Było miło.
Nerwy puściły mu w listopadzie, kiedy PiS zarzuciło mu, że politycznie
jest mu blisko do PO. Na pytanie dziennikarki TVN24, dlaczego
wychodzi z Sejmu, odburknął: „Słuchała pani. Chyba że pani jest głucha”.
Dostał za to burę w domu. Ten ton doskonale znają studenci.
- Nie odważę się pójść do niego
nieprzygotowana - śmieje się jego doktorantka i prawniczka Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka Maria Ejchart-Dubois. - Bardzo precyzyjnie wytyka luki
w wiedzy.
Dalsi znajomi widzą, że profesor stał się przygnębiony. Rodzina i bliscy
mówią, że to nie smutek a katar, bo zamieszanie z Trybunałem Konstytucyjnym
wcale go nie zmieniło. - To nie jest tak, że to spadło na niego nagle.
Nieprzyjemne wiadomości dostaje odkąd został prezesem Trybunału - mówi córka
Maja.
Kiedy chce odpocząć, ogląda kryminał albo idzie na spacer z Brytem, berneńskim
psem pasterskim. Niezmiennie powtarza, że nie ma mowy, żeby przedwcześnie
ustąpił ze stanowiska (jego kadencja trwa jeszcze prawie rok). „Co by
oznaczała moja rezygnacja? Że jestem tchórzem” - mówił w programie „Piaskiem
po oczach”.
Nie da tego po sobie poznać, ale ładuje się głosami poparcia. Telefonem
od Zofii Bartoszewskiej, która go dopinguje, żeby postępował tak jak
dotychczas. Rozmową ze znajomym przedsiębiorcą z Kalifornii, który opowiadał,
że rano (różnica czasu) poszedł do polskiego marketu w San Francisco, kilka
osób wpatrywało się w ekran i słuchało rozmowy u Moniki Olejnik. A
kilkadziesiąt potem do niego dzwoniło. Życzeniami „Bycia twardym” i „Niech się
pan trzyma” od nieznajomych w kinie po projekcji „Mostu szpiegów”, w którym
Tom Hanks pompatycznie broni konstytucji, bo ona „sprawia, że
jesteśmy Amerykanami”. Jego nieoficjalny fan page na
Facebooku „Popieramy Andrzeja Rzeplińskiego” polubiło już 15,5 tys. osób.
- Mało kto byłby w stanie znieść taki atak personalny ze strony
najważniejszych osób w państwie - uważa były prezes TK prof. Marek Safjan.
Znajomi mówią, że profesor Rzepliński od roku wieszczył, że jeśli PiS
dojdzie do władzy, to będzie zmierzało do osłabienia Trybunału
Konstytucyjnego. Nie sądził jednak, że nastąpi to tak szybko.
ORZEŁ
Jarosław Kaczyński to jeden z niewielu posłów, z
którymi prezes trybunału jest na„ty”. Znają się od niemal pół wieku - studiowali na tym samym
roku prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Wśród absolwentów z 1971 r. byli min.
prof. Mirosław Wyrzykowski, obecnie sędzia Trybunału
Konstytucyjnego w stanie spoczynku, dziennikarze Sławomir Popowski i Bogusław
Wołoszański, Ewa Junczyk-Ziomecka (sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego), a także Jarosław i Lech Kaczyńscy. Na kawę i piwo do
Harendy Rzepliński nie chodził jednak z Kaczyńskimi. Przyjaźnił się raczej z
Markiem Safjanem, dziś profesorem, sędzią Trybunału Sprawiedliwości UE, i jego
ówczesną narzeczoną, a teraz żoną Dorotą Safjan, po latach
zastępczynią Lecha Kaczyńskiego w stołecznym ratuszu.
Odstawał od warszawskiego towarzystwa, może dlatego, że pochodzi ze wsi,
a na studiach wstąpił do PZPR. Złożył rezygnację tuż przed wprowadzeniem stanu
wojennego, kiedy na zebraniu partyjnym nie został poparty jego wniosek, by
wysłać Komitetowi Centralnemu PZPR apel o przeprowadzenie 8 marca 1982 r.
wolnych wyborów. Jego następczyni na stanowisku sekretarza Podstawowej
Organizacji Partyjnej oddała mu legitymację, żeby nie miał kłopotów. Ale
Rzepliński zaraz legitymację spalił przy wszystkich w uczelnianym bufecie. -
Nie jest kimś, kto będzie szedł na łatwe kompromisy - kiwa głową prof. Safjan.
Z PZPR w efekcie wyleciał. Od roku działał już zresztą jako ekspert
Obywatelskiego Centrum Inicjatyw Ustawodawczych NSZZ Solidarność.
SĘDZIA PRAWOCZŁOWIECZY
Od 1983 r. współpracował z Komitetem Helsińskim, a
potem z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. „Prawoczłowieczego” - jak mówi się o prawnikach
zajmujących się prawami człowieka - łatwo poznać po luzie niespotykanym u
innych prawników. Rzepliński na początku lat 90. zakładał koszulę, krawat i
marynarkę, a do tego sprane dżinsy na szelkach. W baraku, który był pierwszą
siedzibą fundacji, nosiło się też powyciągane swetry. „Osobiście wolałbym
przez to ćwierćwiecze napisać cztery książki, ale wszyscy mieliśmy poczucie,
że jest do wykonania zadanie: nadać nowemu państwu sensowny kształt prawny” -
wspominał po latach Andrzej Rzepliński.
Od 1999 r. szefował w Fundacji Helsińskiej Klinice Prawa „Niewinność”.
„Naturalnie większość tych osób,
które siedzą w więzieniach, uważa się za niewinne, nawet kiedy są winne jak
cholera, ale to nie znaczy, że nie ma tam ludzi, którzy naprawdę są niewinni”
- mówił.
Zanim podjął decyzję, że sprawą się zajmie, potrafił rozmawiać z
klientami Kliniki Prawa nawet dwie-trzy godziny, patrząc im prosto w oczy. Ale
jeśli już podjął, to szedł jak taran. Jak w sprawie wrocławskiego dziennikarza
Mariana Maciejewskiego, skazanego za naruszenie dobrego imienia pracowników
sądu. Był cierpliwy. Dopiero po 15 latach Trybunał w Strasburgu uznał, że w
sprawie Maciejewskiego Polska naruszyła wolność słowa.
Z czasem sprawy zaczęli przejmować młodsi prawnicy, a on przyjeżdżał
tylko gasić pożary. Jak wtedy, kiedy przez dziewięć miesięcy nie udało się wyciągnąć
z aresztu oskarżonej o korupcję psychiatry Urszuli Ludwikowskiej.
- Z aresztu, w którym nigdy nie
powinna się była znaleźć - podkreśla mec. Radosław Baszuk. - Powiedziałem Marii
Ejchart, która obserwowała sprawę: „Musimy zrobić więcej. Niech na kolejne
posiedzenie przyjdzie szef”. „Ale co on ma robić?”. „Nic. Ma usiąść i robić
miny”. Taką kolekcję min widziałem jedyny raz w życiu. Sędzia uchylił areszt
tymczasowy. Sprawa po latach została umorzona.
W latach 90. Rzepliński uczestniczył w pracach nad obowiązującą konstytucją.
„Osiem lat sporów, walk podjazdowych, histerii, ale to przy pisaniu
konstytucji jest naturalne” - wspominał.
Telefonu komórkowego zaczął używać dopiero w 2007 r., gdy został sędzią
Trybunału Konstytucyjnego. - Ograniczał jego wolność - śmieje się Marek
Safjan. Wcześniej trzeba było łapać profesora na uczelni, w fundacji albo w
domu. Do pracy jeździł metrem, rowerem albo taksówką. Oboje z żoną nie mają ani
prawa jazdy, ani samochodu. Kiedy w 2010 r. został prezesem Trybunału, o 7.30
zaczął przyjeżdżać po niego samochód służbowy. Zwykle kierowca odwozi go około
godz. 19.
KONSERWATYWNY
LIBERAŁ
Dziś jest dla PiS wrogiem publicznym NR 1, ale rok
temu media wspierające prawicę mocno Go, gdy rozpętał burzę, przyjmując
watykański medal Pro Ecclesia et Pontifice (Dla Kościoła i Papieża). Profesor
Wiktor Osiatyński, z którym współpracował w Fundacji Helsińskiej, domagał się
jego dymisji ze względu na rażące złamanie zasady bezstronności w stosunkach
państwo - Kościół. Wyszło, że prezes jest katolikiem i ma poglądy polityczne.
Robertowi Mazurkowi mówił wtedy, że jego „system wartości konserwatywnego
liberała jest bliski systemowi wartości Platformy Obywatelskiej” i że byłby
przeciwny legalizacji aborcji (jest zwolennikiem obowiązującej ustawy).
Podkreślał, że konstytucja przesądza, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny.
Stanowczo jednak krytykował prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego za
zakaz Parady Równości: „Demonstracja gejów i lesbijek może mu się nie podobać,
ale wolność polega na tym, że ci inni, których nie lubimy, mają możliwość korzystania
z takiej samej wolności jak my, choćbym się z nimi nie zgadzał”.
Korzystałam z publikacji „Po stronie wolności.
25 lat Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka”, książki „Służąc rządom dobrego
prawa Andrzej Rzepliński w rozmowie z Krzysztofem Sobczakiem”, z archiwum „Gazety
Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz