wtorek, 26 stycznia 2016

SYN WRÓCIŁ DO OJCA



Gdybyś nie zdradził, byłbyś dziś na miejscu Andrzeja drwił ze Zbigniewa Ziobry Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii prezydenckiej. Jednak nagroda pocieszenia dla Ziobry jest okazała. Za chwilę stanie się najpotężniejszym ministrem w rządzie PiS.

TEKS MICHAŁ KRZYMOWSKI

Sobotnie popołudnie, 9 stycznia. Zbigniew Ziobro każe upublicznić treść swojego listu do komisa­rza Giinthera Oettingera, który kilka dni wcześ­niej opowiedział się za objęciem Polski unijnym nadzorem. Formalnie list zostanie wysłany do­piero w poniedziałek, ale Ziobro może przeka­zać go mediom już teraz, bo działa na polecenie prezesa. Właśnie wrócił z Nowogrodzkiej, gdzie konsultował z Jarosławem Kaczyński wszystkie fragmenty tekstu: oskarżenie Oettingera o tupet i brak obiektywizmu, wytknięcie niemieckim mediom cenzury oraz nawiązanie do czasów II wojny światowej.
PRĘTEM W KROCZE
- Zbyszek miał placet prezesa na każde zdanie w tym tekście - mówi człowiek z Nowogrodzkiej.
   - Po co Kaczyńskiemu tak konfrontacyjny list?
   - Jarosław wykorzystał Ziobrę do swojej gry z Brukselą. Po­straszył, prewencyjnie uderzył prętem w krocze, a za jakiś czas usiądzie do rozmów i spróbuje porozumieć się na swoich warunkach.
   - Szydło też zgodziła się na taką wersję? List ciążył nad jej wizytą w europarlamencie.
   - Ona nie miała nic do powiedzenia. Była nie­zadowolona, ale nawet nie zwróciła Ziobrze uwagi. Zbyszek orientuje się wyłącznie na pre­zesa, ze zdaniem Szydło się nie liczy.
   Znajomy ministra: - Ziobro systematycz­nie się wzmacnia, zdobywa kolejne przyczół­ki. Coraz częściej pojawia się na naradach u Kaczyńskiego, rozprowadza swoich ludzi w państwowych spółkach, zaczyna brylować w mediach.
   Poseł PiS: - Jeśli ktoś sądzi, że Ziobro zmie­nił się od czasów IV RP, to jest w błędzie. Znów chodzi pewnym, rozbujanym krokiem, wró­cił mu dawny błysk w oku. Obserwowałem go na wyjazdowym posiedzeniu klubu w Ja­chrance. Wygłosił najdłuższe wystąpienie spo­śród wszystkich ministrów, dłuższe nawet od pani premier. Tak - jest rozpędzony. A prze­cież to dopiero początek, on za chwilę obejmie nadzór nad prokuraturą. Dostanie uprawnie­nia znacznie większe niż te, które miał w latach 2005-2007.
   Według nowej ustawy o prokuraturze, która ma wejść w życie w marcu 2016 roku, Ziobro bę­dzie mógł wydawać polecenia śledczym wszystkich szczebli, za­rządzać prowokacje i ujawniać materiały z postępowań osobom trzecim (mówi się, że chodzi o furtkę, dzięki której będzie moż­na wozić akta ze śledztw do Jarosława Kaczyńskiego). Dzięki no­wym przepisom znacznie trudniej będzie też pociągnąć ministra sprawiedliwości do odpowiedzialności za przekroczenie upraw­nień. - Nie rozumiem, dlaczego Jarosław mu tyle daje. Przecież uzyskując kontrolę nad prokuraturą, Ziobro stanie się najpotęż­niejszą postacią w całym rządzie. Nawet Macierewicz nie będzie miał takiej pozycji - dziwi się jeden z rozmówców.
   Tempo, w jakim Ziobro odzyskuje dawne wpływy, jest rzeczy­wiście niezwykłe.

GAD I DWA PŁAZY
Gabinet prezesa PiS przy Nowogrodzkiej, listopad 2011 roku. Komitet polityczny właśnie usunął z partii Zbigniewa Ziobrę, Ja­cka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego. Powód jak w partii z in­nej epoki: działalność rozłamowa.
   Jarosław Kaczyński jest w szampańskim nastroju. Adam Hof­man, wówczas rzecznik prasowy PiS, proponuje, by zakpić ze słynącego z lojalności członka komitetu politycznego Tomasza Poręby i wysłać mu SMS, że przy okazji rozprawy z ziobrystami z partii usunięto także i jego. - Tomek wygrzewa się na Seszelach, trochę zepsujemy mu urlop - ciągnie.
   Prezesa nie trzeba długo namawiać. Po kilku minutach z bramki SMS-owej PiS wychodzi fikcyjna wiadomość do Poręby „TVN24: Komitet polityczny PiS usunął z partii Zbigniewa Zio­brę, Jacka Kurskiego, Tadeusza Cymańskiego i Tomasza Porębę”.
   Mija kilka minut i na Nowogrodzką dzwoni przerażony Poręba. Telefon odbiera Kaczyń­ski. - Przykro mi, panie Tomaszu, ale musieli­śmy pana wyrzucić dla równowagi - z trudem powstrzymuje się od śmiechu. - Na razie tak musi zostać, może przyjmiemy pana z powro­tem za miesiąc.
   Żart Kaczyńskiego obiegnie pół partii, ale po­zostanie tylko żartem. Ziobro zostanie usunię­ty naprawdę i szybko wejdzie na kurs kolizyjny z prezesem. Z obu stron padną gorzkie słowa.
   Listopad 2011. Kaczyński wciąż tryska hu­morem. Na posiedzeniu klubu PiS parafrazuje stalinowską broszurę. - Chyba niedługo napi­szę list do członków, który zacznie się słowami: „Czujne organa bezpieczeństwa partii i boha­terski komitet polityczny zapobiegły spiskowi, wyrzucając ze swoich szeregów gada Zbigniewa Ziobrę oraz dwa płazy: Jacka Kurskiego i Tade­usza Cymańskiego” - mówi posłom. Sala wybu­cha gromkim śmiechem.
Grudzień 2011. Ziobro, już jako szef Solidar­nej Polski, odcina się na konferencji prasowej. Na razie nieśmiało: - PiS szkodzi Polsce.
Sierpień 2012. Bliski współpracownik Ziobry, Arkadiusz Mularczyk, uderza w czułą strunę prezesa. Wypomina mu brak rodziny: - PiS się bardzo niepokoi, że Zbigniew Ziobro jest młodym człowiekiem, ma rodzinę, żonę, małego syna. Nie­stety Jarosław Kaczyński nie ma takich atutów.
   Grudzień 2012, rada polityczna PiS. Tym razem to Kaczyń­ski drwi z Ziobry. Podczas przemówienia do partyjnych działa­czy wymienia nazwisko byłego współpracownika i parodiuje gest kołysania dziecka.
   Lato 2013, wybory uzupełniające do Senatu na Podkarpaciu. Kaczyński nagle zmienia ton, podczas spotkania z sympatykami zwraca się do Ziobry: - Wróć, synu, wróć. Ojciec czeka!
   Po kilku tygodniach Ziobro udziela wywiadu w TVN24, w któ­rym mówi, że IPN-owska teczka prezesa może być powodem jego kompleksów. A gdy już czuje nadciągającą klęskę, deklaru­je: - Kaczyński dzieli ludzi, jego wady uniemożliwiają współpra­cę. Nawet przegrani nie wrócimy do PiS.

JAROSŁAW NIE CHCE CIĘ WIDZIEĆ
Punktem zwrotnym są wybory do europarlamentu, w któ­rych Solidarnej Polsce nie udaje się przekroczyć progu. Wokół Ziobry naraz robi się pusto. Odwracają się od niego kolejni współpracownicy. Arkadiusz Mularczyk samowolnie pojawia się na konwencji zorganizowanej przez PiS, a Jacek Kurski na pożegnanie opowiada w „Gazecie Wyborczej”, że lider SP to „leszczyk, któremu trzeba było zmieniać pieluchę”. W jego polityczny talent zaczyna wątpić nawet rodzony brat Witold. Zbigniew w rewanżu zaczyna opowiadać znajomym, że „w sprawach politycznych od­dzielił się od Witka chińskim murem”.
   - Zbyszek nagle poczuł się zdradzony przez współpracow­ników i osamotniony. Na dobrą sprawę zostały przy nim tylko dwie osoby: żona Patrycja i młody poseł Patryk Jaki. Był przy­bity, twierdził, że chce się wycofać z polityki i otworzyć kancela­rię prawną. Z żalem mówił, że tylko syn Jaś trzyma go przy życiu - opowiada znajomy.
   Mimo tych deklaracji cały czas ciągnie go do polityki, ale je­dynym sposobem na powrót do gry jest porozumienie z Kaczyń­skim. W końcu wysyła za pośrednictwem Jarosława Gowina sygnał na Nowogrodzką, że jest gotów usiąść do rozmów o zjed­noczeniu prawicy. Doznaje jednak kolejnego upokorzenia. - Ja­rosław kazał ci przekazać, że możemy rozpocząć negocjacje, ale za moim pośrednictwem. Mówi, że nie chce z tobą rozmawiać osobiście - słyszy od Gowina.
   Być może był to tylko element negocjacji, bo Ziobro w końcu zaczyna się pojawiać na Nowogrodzkiej. - Myślę, że Zbyszek mu­siał się ukorzyć przed Jarosławem, bo nawet znajomym zaczął rozpowiadać, że dopiero kierowanie własną partią uświadomi­ło mu, jak ciężką pracę wykonuje Jarosław - opowiada znajo­my. W czasie kampanii prezydenckiej spotkania odbywają się już regularnie, ale trudno powiedzieć, by zawsze było na nich miło. Przynajmniej dla Ziobry, który pewnego razu słyszy od prezesa: - Zbyszku, gdybyś nie zdradził, byłbyś dziś na miejscu Andrzeja.
   Uczestnik tych narad: - Ziobro obrócił to w żart, ale było widać, że gryzie go, że po prezydenturę zmierza człowiek, który wszedł do polityki jako jego protegowany. Później w prywatnych rozmo­wach powtarzał, że Duda dostał prezydencką nominację od Jaro­sława dlatego, że on kilka lat temu go zdradził.

ZBYSZEK CICHY I SKROMNY
Ci, którzy kilka miesięcy przed wyborami parlamentarny­mi obserwują relacje Ziobry z Kaczyńskim, uznają, że delfin padł przed prezesem na kolana. Dadzą wiarę jego zapewnieniom: że po wyborach wstąpi do PiS i że już się wyleczył z dawnych ambi­cji. Że wystarczy mu miejsce w Senacie, bo za chwilę urodzi mu się drugie dziecko, a on wreszcie chce się nacieszyć ojcostwem. Przynajmniej jedna z tych deklaracji szybko okaże się niepraw­dziwa: nie dość, że Ziobro w końcu wystartuje do Sejmu (z ostat­niego miejsca w Kielcach), to jeszcze wywalczy najlepszy wynik w okręgu.
   Po wyborach rusza giełda kandydatów na ministrów. Ziobry nikt nie typuje - w przeciwieństwie do Gowina, który w każdym wywiadzie daje do zrozumienia, że będzie odgrywać ważną rolę w przyszłym rządzie. - Powinieneś zagrać tą kartą u Kaczyńskie­go. Skoro Gowin ma być ministrem, to dlaczego ty miałbyś zostać z niczym? - radzi szefowi Solidarnej Polski jeden ze znajomych.
   Ziobro wie, co ma robić i bez tych rad.
   Polityk PiS: - Sprytnie to rozegrał. Wycofał się z mediów, nie przechwalał się wynikiem i zabiegał o stanowisko w zaciszu gabi­netu. Pomógł mu brak silnej konkurencji. Duda był naturalnym kandydatem na ministra sprawiedliwości, ale został prezyden­tem, europoseł Janusz Wojciechowski odmówił, a Małgorzata Wassermann miała za mało doświadczenia. I wtedy na Nowo­grodzkiej pojawił się Zbyszek. Zaprezentował plan p racy, proj ek- ty ustaw i ekipę gotową do przejęcia resortu.
   Jeden z rozmówców twierdzi też, że to Ziobro wymyślił kon­cepcję dwóch śledztw smoleńskich: jednego w sprawie przyczyn katastrofy, a drugiego w sprawie śledztwa i nieprawidłowości, których się w nim dopuszczono. Pomysł musiał trafić Kaczyń­skiemu do przekonania, bo prezes PiS opowiedział o nim w nie­dawnym wywiadzie dla Telewizji Republika. Współpracownik Ziobry zapewnia co prawda, że autorem tej koncepcji jest ktoś inny, ale może to tylko dalszy ciąg taktyki „na Zbyszka cichego i skromnego”?
   Tak czy inaczej, decyzja o powierzeniu teki Ziobrze zapadnie szybko, a Kaczyński tak będzie ją tłumaczyć zdezorientowanym współpracownikom: - Nie miałem wyjścia, pozostali byli nie­przygotowani. Tylko Zbyszek gwarantował szybkie rozpoczęcie reformy wymiaru sprawiedliwości.
   Ziobro rzeczywiście nie traci czasu. Podczas wystąpienia w Jachrance pochwalił się, że jako minister wprowadził już do Sejmu projekty ustaw o zakazie odbierania dzieci, rejestrze pe­dofilów i o prokuraturze. I zapowiedział, że w przygotowaniu są nowelizacje ustaw o komornikach i syndykach oraz reforma sądownictwa.
   Tylko ze wstąpieniem do PiS liderowi Solidarnej Polski tak się nie spieszy. - Zbyszek już zapomniał o swojej obietnicy złożonej Kaczyńskiemu przed wyborami. A czas gra na jego korzyść. Do­brze wie, że gdy poparcie dla PiS zacznie spadać, to wynegocjuje sobie lepsze warunki powrotu. O co gra? O powrót do stanu sprzed rozłamu. Chce znów być wiceprezesem - twierdzi współpracow­nik Ziobry. Polityk PiS dodaje: - Wielu twierdzi, że Solidarna Pol­ska odczarowała Ziobrę, że już nie będzie się liczyć w przyszłej walce o przywództwo na prawicy. Ale ja się z tym nie zgadzam. Skoro mógł ponownie zostać ministrem sprawiedliwości, to dlaczego miałby nie chcieć zagrać o spadek po Jarosławie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz