czwartek, 14 stycznia 2016

Przejęcie



Przywracanie wolności słowa w mediach publicznych wdrażane jest błyskawicznie. Jeszcze zanim poleciały pierwsze głowy, dla większości dziennikarzy było jasne, Że wobec opornych nie będzie litości.


Dobra zmiana” w mediach z każdym dniem nabiera tem­pa. W Polskim Radiu zaczęła się w piątek po Trzech Kró­lach, kwadrans przed godz. 16. Dziennikarze Jedynki odebrali mail z komunikatem nowej prezes, że grane od kilku dni w ramach sprzeciwu przeciwko nowej ustawie medialnej hymny Polski i Unii emitowane już nie będą. W tym samym czasie z funkcją dyrektora Programu 1 żegnał się Kamil Dąbrowa, pomysłodawca akcji. Od prezes Barbary Stanisławczyk usłyszał, że to złamanie zasad etyki.
   W ostatnich dniach na dyrektorskim fotelu Dąbrowa dostał poparcie nie tylko od pracowników, ale też od dziennikarzy, słuchaczy i instytucji z całej Europy.
- Zainteresowanie mediów było niesamowite. Czułem się, jakbym w ogóle nie spał. ARD, ZDF,AFP, RFI, Europe 1, DeStandaard z Belgii, nawet bułgarskie radio Horizont, które przeprowadziło ze mną rozmowę na żywo -wylicza Dąbrowa. Przeciwko ustawie, która dała ministro­wi skarbu prawo do wymiany szefów publicznych mediów w dowolnym momencie, bez podania przyczyn i pytania ko­gokolwiek o zdanie, zaprotestowały międzynarodowe orga­nizacje, m.in. Europejska Unia Nadawców i Stowarzyszenie Dziennikarzy Europejskich. Także Komisja Europejska oraz stojąca na straży przestrzegania zasad demokratycznych Rada Europy, której szef prosił prezydenta Andrzeja Dudę o niepodpisywanie ustawy.
   Mimo to dobra zmiana szybko wkroczyła do telewizyjnych i radiowych gabinetów, m.in. szefowej Trójki Magdy Jethon i szefa Informacyjnej Agencji Radiowej Mariusza Borkowskiego.
Nowy zarząd Polskiego Radia tasował kadry do nocy. - Na ludzi padł strach. Pochowali się w pokojach i czekają, co będzie. Najbar­dziej boją się ci, którzy poparli Dąbrowę i jego akcję z hymnami. Oni mogą nie dotrwać nawet do końca miesiąca-mówi radiowiec ze stażem od 1990 r. - To, co PiS zrobiło z publicznymi mediami, jest haniebne. Choć poprzednicy podobnie przejmowali media, to starali się przynajmniej zachować pozory demokracji i plurali­zmu. A nowa władza nie ma zahamowań - dodaje.
  Przyjaciółka domu Dudów
   Nowy zarząd TVP, czyli prezes Jacek Kurski i jego zastępca, szerzej nieznany reżyser Maciej Stanecki, przyjął trochę inną strategię. Dymisji w pierwszym dniu nie było, bo ci, którzy się jej spodziewali, a więc szefowie Jedynki, Dwójki, Telewizyjnej Agencji Informacyjnej i TVP Info, TVP Kultura oraz szefowa kadr złożyli je kilka dni wcześniej. - Nie wyobrażali sobie spotkania z Kurskim i odbierania z jego rąk odwołań. Woleli to załatwić ze starym prezesem - mówi osoba znająca telewizyjne kulisy.
   Kurski zagrał tak, jak lubi najbardziej, czyli piarem. Na brie­fing prasowy przyszedł w otoczeniu znanych z ekranu prezen­terów: Danuty Holeckiej, Anny Popek i Przemysława Babiarza. Oczywiście wybranych nieprzypadkowo. Pierwsza to dawna prezenterka „Wiadomości”, potem w TVP Info, ostatnio odsta­wiona na boczny tor do TVP 3. - Holecka była wśród tych dzienni­karzy TVP, którzy nie mogli doczekać się nowej władzy-twierdzi nasz rozmówca z gmachu przy pl. Powstańców, gdzie mieszczą się studia programów informacyjnych. Prezenterka uchodzi za przyjaciółkę domu prezydenta Andrzeja Dudy, doceniają też Jarosław Kaczyński, który - jak twierdzi ważna osoba z TAI -jakiś czas temu chciał, by to ona poprowadziła z nim rozmowę na antenie. - Miała też znakomite relacje z Lechem Kaczyńskim. Prawdopodobnie wtedy poznała Dudę, ówczesnego ministra w Kancelarii Prezydenta - mówi nasz informator. Teraz Holecka ma wrócić do „Wiadomości”.
   Dość zaskakująca była obecność Popek, przymierzanej do stanowiska szefowej TVP Polonia. Zaskakująca, bo prezen­terka nie była do tej pory wiązana z jakąkolwiek opcją. Jedyny i krótki związek z polityką miała 14 łat temu, gdy za rządów SLD na osiem miesięcy została doradczynią do spraw kontaktów m.in. ze środowiskami kościelnymi u ówczesnego ministra fi­nansów Grzegorza Kołodki. Mniej dziwi Przemysław Babiarz, który otwarcie manifestuje swoje przywiązanie do Kościoła. Nie są również tajemnicą jego bliskie relacje z abp. Henrykiem Hoserem. Mówi osoba z wieloletnim stażem w TVP: - Gości u arcybiskupa na organizowanych przez niego cyklicznych spotkaniach dla ludzi mediów. Tak jak Krzysztof Ziemiec, który bardzo się obnosi ze swoją religijnością.
   Reszta twarzy dobrej zmiany w TVP nie jest szerzej znana - to byli publicyści i dziennikarze TV Republika (szef Jedynki Jan Pawlicki, któremu serwisy internetowe przypomniały przepla­tane wulgaryzmami wpisy z Twittera), związani z ultrakatolicką „Frondą” (szefowie TVP Kultura: Mateusz Matyszkowicz i Jakub Moroz) czy wracający po latach na dawne stanowiska (jak były szef TVP Info za rządów PiS Mariusz Pilis). To także trochę przypadek Pawlickiego, który był już wiceszefem publicystyki w TVP Info i wydawcą programu Bronisława Wildsteina „Wildstein przedsta­wia”. Ostatnio Pawlicki ostro krytykował uczestników protestów Komitetu Obrony Demokracji, nazywając ich „ćwierćinteligencią pracującą miast i wsi”.
   Najbardziej znaną osobą z nowego zaciągu jest szef Dwójki Ma­ciej Chmiel - producent telewizyjny, były menedżer zespołu De­zerter, potem współtwórca wielu programów rozrywkowych w TVP za prezesury Wiesława Walendziaka, w tym nagrody Fryderyków. Ostatnio związany z tygodnikiem „Do Rzeczy”. Jednak to Chmiel, uchodzący za najbardziej „liberalnego” z nowej ekipy, jako pierw­szy pokazał na Woronicza, na czym będzie polegało przywraca­nie wolności słowa w jego kanale. Już drugiego dnia po objęciu stanowiska miał zabronić Tomaszowi Lisowi zaproszenia do jego programu prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego. „Przez osiem lat pracowałem z prezesami TVP sympatyzującymi z PiS, PO, SLD i narodowcami. Żaden z nich, mówimy o 303 programach, nie ingerował w skład gości. W skład gości nigdy nie ingerował też żaden z szefów Dwójki. Podkreślam - nigdy!” - oburzał się na Twitterze Lis. Kolejne roszady dokonują się właściwie z godziny na godzinę. W „Wiadomościach” do Da­nuty Holeckiej i Krzysztofa Ziemca może dołączyć Michał Rachoń z TV Republika, niegdyś działacz PiS, który tak jak Jacek Kurski pochodzi z Trójmiasta. Przede wszystkim jednak jako zastępca szefa TAI Mariusza Pilisa będzie odpowiadał za publicystykę.
   Rachoń zasłynął ostatnio z akcji pod siedzibą premiera, wtedy jeszcze zajmowanej przez Ewę Kopacz, w której Michał Kamiński miał się spotkać w tajemnicy z Tomaszem Lisem. Tyle że takiego spotkania w ogóle nie było. Ale Rachoń tak bardzo chciał je zdema­skować, że biegał za samochodem jeżdżącym w pobliżu siedziby rządu, kolejny gonił autem, wykłócał się z próbującymi go wyle­gitymować policjantami. Wszystko filmując komórką.
   „Nie mam zaufania do osób, które przez rok, mając na to bez­pośredni wpływ, tolerowały zamianę programu informacyjnego w program otwarcie sprzyjający jednej partii” - to słowa byłej szefowej „Wiadomości” Małgorzaty Wyszyńskiej o Marzenie Paczuskiej, która teraz obejmuje najważniejszy dziennik TVP. Gdy PiS rządziło poprzednio na Woronicza, była głównym wydawcą tego programu, kierowanego wówczas przez Jacka Karnowskiego. Została odsunięta właśnie przez Wyszyńską, jego następczynię. Ale wbrew temu, co mówią dziś politycy PiS o masowych zwolnieniach dziennikarzy związanych z prawicą, Paczuska przetrwała ostatnie lata w redakcji reportażu telewizyjnej Jedynki jako redaktor prowa­dząca. Politycznie wyżywała się na Twitterze, gdzie nie ukrywała swoich politycznych sympatii. Ostatnio jednak wiele z wpisów usunęła, co zresztą internet natychmiast wychwycił, ale i zapisał, bo ich kopie można bez trudu odnaleźć.

   Klucz Kukiza
   W TVP przesądzony jest los wielu znanych dziennikarzy. Prawi­cowi dziennikarze na wyścigi z politykami PiS od dawna wskazują tych, którzy powinni wylecieć. Listy z nazwiskami krążą w internecie. Najnowszą, dzień przed podpisaniem ustawy medialnej przez prezydenta, opublikował portal braci Karnowskich wPolityce.pl. Według tego zestawienia największym złem publicznych mediów jest siedem pracujących w nich osób: Piotr Kraśko (już odsunięty odprowadzenia „Wiadomości”), Jarosław Kulczycki, Be­ata Tadla, Tomasz Lis, Karolina Lewicka, Beata Osińska i Agnieszka Rucińska z Polskiego Radia. Wszyscy podpadli, bo albo nie byli wy­starczająco grzeczni wobec polityków PiS, albo - zdaniem prawicy - „służalczy” wobec poprzedniej władzy. Wyjątkiem jest Rucińska, która znalazła się na liście do odstrzału po tym, jak na Twitterze napisała, że wybór między TV Trwam, Radiem Maryja i „Gazetą Polską” to jak wybór między „kiłą, rzeżączką a syfilisem”.
   O ile to, kto i dlaczego zostanie zwolniony, jest w miarę jasne, o tyle nie ma jednego klucza do zrozumienia, kto i dlaczego trafił do medialnych spółek, a kto nie. Klucz pierwszy jest całkowicie polityczny - do władz radia i telewizji weszli przedstawiciele PiS oraz partii Kukiza. Po co komu ta koalicja? - Jarosław Kaczyński chce zmontować większość niezbędną do zmiany zapisów konsty­tucji. Z Kukizem będzie tego bliski, brakuje mu około 30 głosów. Resztę będzie próbował dobrać z innych partii albo namówić po­słów opozycji, by nie przyszli na głosowanie - spekuluje Jan Filip Libicki, senator PO, kiedyś poseł PiS.
Przedstawiciele obu partii nawet w nieoficjalnych rozmowach mówią niechętnie o tym sojuszu. Bez wsparcia Kukiza trudno sobie jednak wyobrazić, by do zarządu TVP wszedł anonimowy Maciej Stanecki, który reżyserował równie nieznany program „Koniec końców”, krótko emitowany w telewizyjnej Jedynce w2009 r. Nie­którzy sobie o nim przypomnieli tylko dlatego, że jednym z dwóch prowadzących program był Paweł Kukiz.
   Więcej można powiedzieć o przedstawicielu Kukiz15 w Polskim Radiu, czyli Marcinie Palade. To jedyny członek zarządu PR, któ­ry ma doświadczenie w zarządzaniu radiem - przez ponad dwa lata (2006-08) był szefem publicznego Radia Opole (z nadania Ligi Polskich Rodzin). Został zwolniony, gdy popadł w konflikt ze związkami zawodowymi. Bezpośrednim powodem były jego dość niestandardowe metody pracy - najpierw wysłał do Mini­sterstwa Skarbu i do ówczesnej szefowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Elżbiety Kruk zdjęcie penisa (jako dowód na to, czym w pracy rzekomo zajmuje się jeden z jego podwładnych), potem pokazał środkowy palec związkowcom, którzy protestowali pod oknem jego gabinetu. Działaczy zraził do siebie, bo bez wahania odbierał programy dziennikarzom i publicystom z wieloletnim stażem. Po zwolnieniu z Opola został doradcą zarządu Polskiego Radia - było to w czasie, gdy prezesem był obecny wiceminister kultury, odpowiedzialny w PiS za media, Krzysztof Czabański.
   Palade zbliżył się do PiS, ale na krótko. W eurowyborach w 2009 r. kandydował z pierwszego miejsca na Dolnym Śląsku z listy Prawicy Rzeczpospolitej. Przed ostatnimi wyborami zaś dołączył do Kukiza.
   To właśnie Marcina Palade najbardziej obawiają się pracownicy radia.-Przyszedł, żeby zwalniać. Za jego poprzedniej bytności w ra­diu mówiło się o nim, że w jednej ręce trzyma maczetę, a w drugiej brzytwę. On już wtedy twierdził, że etaty trzeba ciąć, a ludzi wy­rzucać - tak wiceprezesa opisuje jeden z dziennikarzy radia. Nie z tego jednak powodu obecność w radiu nie przypadła do gustu niektórym działaczom PiS. Posłanka Małgorzata Gosiewska, którą Palade ostro krytykował za jej zaangażowanie na rzecz Ukrainy, nazwała jego nominację „szkodliwą dla Polski”. Jak powiedziała portalowi fronda.pl - „jego osoba w rzeczywistości jest bardzo prorosyjska, a wręcz proputinowska”.

   Klucz smoleński
   Drugim ważnym kluczem nominacji w mediach publicznych jest klucz smoleński. Większość z tych, którzy objęli ważne posady, to zwolennicy teorii zamachu albo tacy, którzy uważają, że przy­czyny katastrofy pod Smoleńskiem nie zostały wyjaśnione. Do tych pierwszych, oprócz oczywiście samego prezesa Kurskiego, który najpierw nie wierzył, a potem jednak się nawrócił, zalicza się Ma­riusz Pilis. Nowy szef informacji w TVP nakręcił film „List z Polski”, który sugeruje, że śledztwo w sprawie katastrofy zostało zmani­pulowane. Żadna z polskich telewizji nie zdecydowała się na jego emisję, można było go za to kupić razem z „Gazetą Polską”. Półtora roku temu w rozmowie z wPolityce.pl Pilis nie owijał w bawełnę: „wszystkie niezależne badania wskazują, że nie doszło tam do uderzenia w drzewo, ale do jakiegoś wybuchu”.
   Właściwy stosunek do katastrofy smoleńskiej reprezentuje również prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk, która nie ma żadnego doświadczenia w pracy w mediach elektronicznych. Ta była dziennikarka pism kobiecych i lifestylowych („Pani”, „Twój Styl”, „Kobieta i życie” i „Sukces”, którym kierowała przez czte­ry lata), autorka książek o Marku Hłasce, ostatnio często gościła na antenie TV Republika, m.in. w programie Joanny Lichockiej (od października posłanki PiS). W jednym z nich, w piątą rocz­nicę katastrofy smoleńskiej, Stanisławczyk przemówiła głosem Antoniego Macierewicza, stwierdzając, że tezę o zamachu „trzeba było analizować w pierwszym rzędzie”, a nie wyśmiewać. Pewnie z tego powodu po emisji filmu „Śmierć prezydenta” wyemitowa­nego przez National Geographic poczuła się tak mocno dotknięta przedstawioną w nim rekonstrukcją wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r., że zaapelowała do rodzin ofiar o składanie pozwów przeciwko au­torom filmu, a do rządu, by wystosował do stacji oficjalny protest.
   Stanisławczyk stała się popularna wśród sympatyków prawicy dzięki opublikowanej w rocznicę katastrofy książce „Ostatni krzyk. Od Katynia do Smoleńska historie dramatów i miłości”, w której opisała dziesięć sylwetek ofiar katastrofy tupolewa z Marią Ka­czyńską na czele oraz ich krewnych zamordowanych w Katyniu. „Dostrzegam pętlę historii, która się domknęła w Smoleńsku. Jest w tym coś metafizycznego i tragicznego, niezwykle rzadkiego, że potomkowie tych, którzy zginęli w Katyniu, którzy przez całe swoje życie walczyli o pamięć Katynia, następnie zginęli na ich grobach” - mówiła na jednym ze spotkań autorskich.
   W jej przypadku klucz smoleński nałożył się na klucz towarzyski. Stanisławczyk zna się z Joanną Lichocką, która obok Krzysztofa Czabańskiego ma największy w PiS wpływ na obsadę mediów, często bywała wjej programach. Z podobnego klucza miał zostać wybrany wiceprezes PR Jerzy Kłosiński (był przez chwilę dzien­nikarzem radiowej Jedynki na początku lat 90.), do niedawna na­czelny „Tygodnika Solidarność”, którego Czabański zna jeszcze z czasów działalności opozycyjnej pod koniec lat 80.

   Walec rozjedzie wszystkich
   Ale ciekawe jest nie tylko to, kto do radia wchodzi, ale również kto nie dostał posady. Mówi znany dziennikarz bliski prawicy:
- Uderzające, że przedstawiciele najważniejszych środowisk dzien­nikarskich z prawej strony, takich jak „Gazeta Polska”, „wSieci”czy TV Republika, nie dostali zbyt wiele. Z jednej strony to efekt lęków PiS, że taki na przykład Tomasz Sakiewicz zrobiłby z TVP drugą „GP”, wprowadzając tam swoich ludzi. To mogłoby się skończyć utratą kontroli PiS nad telewizją i szybkim odpływem widzów.
Jednak ze strony „niepokornych” nie było też podobno ja­kiejś przesadnej chęci walki o stołki. Z niewielkimi wyjątkami - np. Krzysztof Skowroński liczył na posadę prezesa PR, ale już Marek Pyza z „wSieci” miał odmówić objęcia TVP Info. - Dyrekto­rzy w TVP mają słabą pozycję, nie ma się więc co dziwić. Trzeba też pamiętać, że tacy ludzie jak Sakiewicz czy Karnowscy mają swoje biznesy, które teraz musieliby porzucić. A właśnie kończy się okres
gdy reklamodawcy odwracali się od nich plecami - twierdzi nasz rozmówca. - Co oczywiście nie oznacza, że nie dostaną nic.
   Na telewizyjnych i radiowych korytarzach można usłyszeć jesz­cze jedną teorię na temat braku Karnowskich, Sakiewicza czy Ka­tarzyny Hejke. - Poczekają na nową ustawę i albo wejdą, do Rady Mediów Narodowych, albo dostaną stołki w radiu i telewizji, ale wygrywając konkursy, które zorganizuje Rada. Dzięki temu będą mogli powiedzieć, że nie dostali się tam z politycznego namaszcze­nia. Bo nawet oni zdają sobie sprawę, że to, co się dzieje, to przegię­cie - twierdzi jeden z dziennikarzy TVP
   Co dalej? - to najczęściej powtarzane pytanie nie tylko w cen­trali TVP i Polskiego Radia, ale w rozsianych po Polsce oddziałach i spółkach regionalnych. - Wszystkich nie wyrzucą, ktoś tę telewizję i radio musi robić. Nie mają tylu ludzi, by rżnąć do ziemi. W takim TVP Info dziennie samych wydawców i prowadzących programów informacyjnych potrzebnych jest 16-mówi ważny redaktor w TVP. Przyznaje jednak: - Wszyscy się boją, bo wiadomo, jak jest na ryn­ku. Gdzie taki wydawca w TVP Info znajdzie robotę za 14 tys. zł miesięcznie?
   W ostatnim czasie ludzie mający objąć media publiczne z nada­nia PiS intensywnie próbowali rekrutować dziennikarzy i wydaw­ców telewizyjnych. Szczególnie chętnie patrzyli w stronę Polsatu, który w kręgach PiS uchodzi za „względnie normalny” w przeci­wieństwie do „wrogiego TVN”, z którego można byłoby wyciągnąć co najwyżej Bogdana Rymanowskiego. Na razie udało im się przejąć tylko jednego z wydawców - Grzegorza Adamczyka, który został szefem TVP Info. - Wyrzucą, kogo się da. Najbardziej wykoszą pro­gramy informacyjne i publicystykę. W„ Wiadomościach ” na pewno ocaleje tylko Grześ Sajór, który jest dobrze umocowany na Miodowej [mieści się tam siedziba arcybiskupa warszawskiego - red.]. Z „Pa­noramą” pożegna się Hania Lis, z „Teleexpresu” poleci jego szef, czyli Jerzy Modlinger. Ale oczywiście nie wyrzucą wszystkich, tylko postawią nad głowami politycznych komisarzy-twierdzi redaktor, który sam oczekuje wypowiedzenia.
   Niektórzy pracownicy z nadzieją patrzą na związki zawodowe, które jednak nabrały wody w usta. - W politykę się nie mieszamy. Każda władza, która wchodziła do telewizji, wymieniała szefów - mówi Barbara Markowska-Wójcik, szefowa Związku Zawodo­wego Wizja, choć zapewnia, że jak zaczną zwalniać pracowników, związek zareaguje. Raczej nie powinny na to liczyć tzw. gwiazdy, bo - jak tłumaczy szef telewizyjnej Solidarności Jarosław Najmowa - w ich przypadku związki nie mają nic do roboty, bo nie są pra­cownikami TVP, tylko mają własne firmy albo kontrakty.
   - Przede wszystkim mamy obowiązek bronić własnych członków - podkreśla Najmoła, któremu jednak nie podoba się, że kolej­na ustawa medialna mająca zaprowadzić tzw. media narodowe przewiduje wygaśnięcie umów ze wszystkimi pracownikami.
- To jest nie do przyjęcia - zarzeka się przewodniczący, który ra­zem z innymi związkami działającymi w mediach publicznych wystąpił do ministra kultury o dopuszczenie do prac nad nowym prawem medialnym.
   Nikt w radiu i w telewizji nie łudzi się, że dojdzie do jakiegoś buntu. - Ze względu na zarobki to nie jest robota, z której się rezy­gnuje, bo ci estetycznie nie odpowiada pisowski prezes czy dyrektor. Ludzie będą się starali dostosować, to akurat w mediach publicz­nych, gdzie zmiana następuje co chwilę, mają opanowane. Dopóki nie każą im bezczelnie kłamać, będą trwać - uważa dziennikarz z pl. Powstańców.
   Wiele osób przewiduje, że ta wytrzymałość i tak będzie większa niż dotychczas, bo dodatkową stawką jest zatrudnienie w nowych mediach narodowych, które od połowy roku mają zastąpić media publiczne. Wszyscy pracownicy automatycznie stracą pracę, bez gwarancji zatrudnienia w nowym rozdaniu. - Pomysł wręcz sza­tański - twierdzi Kamil Dąbrowa. - Wyścig po etaty, lizusostwo, klientelizm, pastwienie się nad dziennikarzami będą na porządku dziennym. To będzie okres próby - kto się nadaje, kto nie. Walec, który będzie miażdżył wszystkich.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz