niedziela, 17 stycznia 2016

Niszczycie, Pedały i ja i, Na końcu języka i Państwo w pigułce



Niszczycie

Niekiedy bezradność diagnozujących jest naj­lepszą diagnozą. Na pytanie: „co z tą Polską?” ostatnio mądrzy ludzie odpowiadają zgodnie: „wszystko w głowie Kaczyńskiego”. Dostępu do głowy pre­zesa nie mamy, ale ta formuła mówi prawie wszystko i dzisiejszej Polsce.
  Skoro przyszłość Polski jest w głowie Kaczyńskiego, ra­cjonalne wydaje się stwierdzenie, że to on jest głową pań­stwa. I jego mózgiem. Panem i władcą. Pan prezes jest zapewne dumny z tempa i impetu, z jakim demoluje tak znienawidzoną przez siebie III RP. Mogą mu zazdrościć nie tylko Orban i Erdogan, ale i sam Władimir Putin. Rosyjski prezydent zaprowadzał swe porządki w kraju, w którym ni­gdy nie było zbyt wielu wielbicieli wolności i demokracji. Kaczyński zaś demoluje demokrację w kraju, w którym naj­wspanialsi ludzie przez dziesięciolecia o nią walczyli. Co więcej, nie rujnuje demokracji w kraju pogrążonym w kry­zysie, ale w kraju obdarowanym błogosławionymi owocami wolności i wolnego rynku.
   Mało który przywódca zdobywający władzę w demokratycznym państwie może się poszczycić tak imponującymi sukcesami w demolowaniu jego instytucji. Spójrzmy na bilans niecałych dwóch miesięcy. Trybunał Konstytucyj­ny skasowany. Sejm zredukowany do bezzębnej maszyn­ki do głosowania. Pojęcia debaty i konsensusu zniszczone. Urząd prezydencki sprowadzony do nieistotnej kancelarii notarialnej, działającej według zdecydowanie obniżonych standardów - notariusz czyta przynajmniej dokładnie to, co ma być podpisane. Zwykle po brytyjsku powściągliwy Timothy Garton Ash nazwał właśnie prezydenta Dudę pacynką. Obelga? Stwierdzenie faktu. Urząd premiera zo­stał zmarginalizowany doszczętnie i otwarcie. Nasza „pani kanclerz” nie podejmuje żadnych istotnych decyzji. Służ­ba cywilna została podeptana. Publiczne media zgwałcono ostentacyjnie, bo jak inaczej wyjaśnić powierzenie funk­cji szefa TVP, który ma podobno przywrócić obiektywizm i pluralizm, człowiekowi, który ostatnich kilkanaście miesięcy poświęcił na składanie publicznych hołdów je­dynowładcy PiS, a dziś już całej Polski.
   W żadnym demokratycznym kraju na świecie tak nie­ograniczonej władzy nie ma polityk nieponoszący żadnej konstytucyjnej odpowiedzialności. Coś takiego zdarza się wyłącznie w dyktaturach. Coś takiego mieliśmy w PRL, gdy Sejm był atrapą, premier - figurantem (choć nie w takim stopniu jak obecnie), sądu konstytucyjnego nie było albo był dekoracją. Profesor Staniszkis nazywa ten system in­fantylnym autorytaryzmem. Senator Borowski - demokraturą. Ale te określenia nie oddają osobistego charakteru systemu władzy. Strategiem, rządcą, ideologiem, ucieleś­nieniem tego państwa jest Jarosław Kaczyński. On jest tego państwa właścicielem. W istocie jest to więc ni mniej, ni więcej tylko Kaczokracja. To nie epitet. To opis.
   Ryzykowne jest psychologizowanie polityki i działań po­lityków. Ale tego, co się teraz dzieje w Polsce, bez psychologizowania zrozumieć nie sposób. Widać choćby pewien rys sadystyczny u pana i władcy. Misję degradowania Trybuna­łu Konstytucyjnego powierza on prokuratorowi stanu wo­jennego, a misję upubliczniania telewizji bulterierowi Pis i wygląda na to, że nie tylko o zmianę tu idzie, ale też o upo­korzenie przeciwnika. Nie wystarczy go pozbawić pracy. Na­leży mu napluć w twarz. Idzie też o jakąś swoistą autoterapię i zburzenie wszystkiego, czego się nie lubi, i zniszczenie każdego, kto ma czelność głośno wyrażać sprzeciw. Seryj­nie wystrzeliwane przez Kaczyńskiego epitety pod adresem domniemanych wrogów również są ewenementem na ska­lę światową. Nawet dyktatorzy nie mówią tak pogardliwie o milionach swych rodaków. Przez lata Kaczyński zdawał się mówić: ja wam wszystkim pokażę. No to teraz pokazuje.
   Każdego dnia kilka godzin spędzam na udzielaniu wy­wiadów dziennikarzom zagranicznym. Niemieckie ZDF, ARD i RTL, francuski kanał France 24, holenderska telewi­zja publiczna NOS, szwedzkie dzienniki „Dagens Nyheter” i „Svenska Dagbladet”, brytyjskie „The Times” i „Daily Tele­graph”, belgijski „De Standaard”... Nie mówię tego z dumą, lecz z wielkim smutkiem. Przez ostatnich osiem lat nikt mnie o wywiad na temat Polski nie prosił. Po co? Byliśmy europejskim prymusem, budzącą powszechną zazdrość hi­storią sukcesu. Dziś jesteśmy europejską czarną owcą, prob­lemem Europy, jej chorym człowiekiem. W dwa miesiące zdemolować wizerunek państwa - niezwykłe.
   Przez wiele przedwyborczych miesięcy, gdy pisałem o Kaczyńskim i jego partii, wielokrotnie słyszałem, że mam obsesję. Tak, mam obsesję na punkcie psychologicz­nych parametrów pilota samolotu, którym wszyscy leci­my. Lot trwa. Gdzie wylądujemy? Cóż, wszystko w głowie Kaczyńskiego.
Tomasz Lis


Pedały i ja

Oj, zabolały słowa prawdy. Oj, zawyło ze wściekłości oszalałe lewactwo. Oj, zagrzmia­ła znowu histerycznie histeryczna histeria. A wszystko dlatego, że minister Waszczykowski powie­dział parę słów prawdy o rządach lewicowej Platformy, która niszczyła tradycyjne polskie wartości rowera­mi, wegetarianizmem, odnawialnymi źródłami energii i walką ze wszelkimi przejawami religii.
   Minister Waszczykowski, jak na ministra spraw za­granicznych przystało, znany jest z powściągliwości i baczenia na język, nie mógł więc sobie pozwolić na szerszą analizę destrukcji i spustoszenia poczynionych przez zbankrutowanych macherów międzynarodowe­go lewactwa, ale my, ochotniczy kastet dobrej zmiany, możemy i bardzo chcemy.
   A więc przede wszystkim: rowerzyści posługują się pedałami. Przypadek? Nie sądzę. Hitler był wegetaria­ninem. Przypadek? Nie sądzę. Gestapo służyło Hitle­rowi. Przypadek? Nie sądzę. Aha, już wam nie jest tak wesoło, lewaczki, gdy odsysamy mętną wodę z wasze­go cuchnącego bajorka, ukazując bagno, w którym ło­wiliście swoje niemieckie ośmiorniczki. Skończyły się, paniczyki jedne, wasze dopasowane niemęsko marynareczki i spodnie rureczki. Teraz wracamy do tradycyj­nych polskich wartości, które tak pięknie reprezentuje minister Waszczykowski, ubierając się w czteroosobowy namiot z przedsionkiem.
   Oszalałe lewactwo nie tylko przez ostatnie ćwierć­wiecze niszczyło nam miasta ścieżkami rowerowy­mi, nie tylko ścigało patriotów chcących choć zanurzyć zęby w schabowym, chapnąć choć jeden kęs goloneczki, nie tylko w ramach pedagogiki wstydu wymuskało i wypachniło publiczne toalety, ale jeszcze wmawiało nam chore marksistowskie wzorce, że kobiet się nie bije. Dzi­siaj już znowu możemy śmiało głosić, że i owszem, bije się, bije, bo jak nie, to babie wątroba gnije.
   Lewactwo zatruwało umysły, wmawiając, że silniejsi przez to, że są silniejsi i jest ich więcej, nie mają prawa z automatu bić słabszej mniejszości. A ja się pytam, dla­czego nie? Kto nam zabroni? Na tym polega prawdziwa demokracja, że jeżeli my jesteśmy większością, to wolno nam wszystko. Przez 25 lat bezhołowia każdy antypol­ski szkodnik mógł mówić, co mu opłacana sowicie z Za­chodu ślina na język przyniosła. Dosyć tego. Rowerków się zachciało? Pompką w łeb dostaniecie, a nie rowerki, fircyki żałosne. Tutaj Polska, a nie Dania.
   Jak się tak zastanowić, to ostatni raz jakiś porządek tu panował i szacunek dla władzy było widać za genera­ła Jaruzelskiego. Żaden Pasikowski by swoich odraża­jących filmów wtedy nie robił, żadna Peszek plugastw legalnie by nie wyśpiewywała. Słyszał ktoś za Genera­ła, żeby mu jakiś, pożal się Boże, trybunał bruździł? Te­lewizja chodziła jak w zegarku, a ówczesny prezydent, który się nazywał przewodniczący Rady Państwa, skąd­inąd profesor, wyciągnięty w środku nocy z łóżka na­wet dekret o wprowadzeniu stanu wojennego potrafił podpisać. Można było? Można. I komu to przeszkadza­ło? Znaczy wiemy komu. Bankrutom politycznym, wich­rzycielom i mącicielom, których tylu możemy dzisiaj spotkać w aparacie przemysłu pogardy wymierzonego w Prezesa Tysiąclecia i jego Myśl Narodową.

   W listopadzie odwiedził mnie 24-letni kuzyn z Mos­kwy i wiecie, co go zdziwiło najbardziej w Warszawie? Tak, nie mylicie się, niestety. Jego młody, otwarty na nie­bezpieczne pokusy umysł chłonął w zachwycie nawet nie tyle ilość ścieżek rowerowych (choć i to po Moskwie nim wstrząsnęło), ile to, że mimo chłodnej pogody pełne były one rowerzystów. Trudno opisać mój wstyd, że zamiast docenić tradycyjne polskie wartości, podniecał się tymi lewackimi świecidełkami. On, który przyjechał z kraju, gdzie jak nigdzie indziej w pobliżu pielęgnuje się trady­cyjne wartości. Co prawda nie polskie, lecz rosyjskie, ale przecież słowiańskie, bliskie duchowo i historycznie. Po 26 latach udawania Zachodu, małpowania tej jego wyna­turzonej liberalnej demokracji i obracania się plecami do Mateczki Rosji wreszcie czas się przeprosić z histo­rią i przeznaczeniem. Na Wschodzie wszystko jest, jak być powinno. Porządek, Wódz, Wola Narodu, Duch Na­rodu, Siła Narodu, Pięść Narodu, władza pod rękę z Koś­ciołem, polityka historyczna, mniejszości znają swoje miejsce, zboczeńcy siedzą cichutko, w telewizji mówią, co mówić powinni, tak zwana opozycja czasem może so­bie podemonstrować, byle bez przesady. Żadnych osza­lałych lewackich instytucji, praw ani ograniczeń władzy. A i nawet plugawych rowerów tak bardzo nie widać.
   Jest po co żyć i o czym marzyć..
Marcin Meller


Na końcu języka

Wedle różnych źródeł język polski składa się z ok. 200 tys. słów. Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Słownik ortograficzny PWN li­czy 140 tys. haseł, ale nie zawiera wszystkiego. Nie za­wiera rodzących się żargonów, niektóre słowa znikają bezszelestnie, inne się rodzą, przeciekają do potoczne­go języka ich nowe znaczenia (np. polewka z kogoś jako wyśmianie). Osobiście przestałem się tym przejmować, kiedy dotarło do mnie, że język to po prostu system ko­dów do porozumiewania się, a nie sztuka sama w sobie. Od lat nie poprawiam nikogo, kto pisze z błędami orto­graficznymi czy literówkami. Dla mnie pojęcie błędu nie istnieje, póki rozumiem, o co temu drugiemu chodzi. Przecież będąc za granicą, każdy z nas popełnia jakieś błędy, pytając w obcym języku o drogę do sklepu - nikt nam wówczas nie mówi: „Niepoprawnie, nie odpowiem ci, dwója!”. Nigdy jednak nie pomyślałem, że pewnego dnia język się skończy, Że zabraknie słów. Że dojdziemy do ściany i nie będziemy już mieli określenia dla jakie­goś zdarzenia, nie znajdziemy stosownego porównania ani adekwatnych środków do wyrażenia emocji.
   Kilka lat temu pisałem o tym w innym tonie. Wówczas zrobiło na mnie wrażenie używanie słowa „porażający” w banalnych sytuacjach. Dla mojego pokolenia poraża­jący był widok komór gazowych w Auschwitz, zbrod­nia w My Lai, bestialskie poczynania chicagowskiego mordercy Johna Wayne’a Gacy’ego, który kroił żywcem małych chłopców, gwałcił i mordował, a ich ciała zamurowywał w ścianach swojego domu. A tu nagle usłysza­łem, że w Sejmie padło porażające pytanie o podatki. Że porażające są kary za kierowanie autem z komórką w ręku. Ze co druga wypowiedź polityków jest poraża­jąca. Skoro bełkot pana Brudzińskiego jest porażają­cy, to czym była zbrodnia Gacy’ego? Słowo „porażający” przestało mieć znaczenie, trzeba poszukać innego.
   Znaleźliśmy się na końcu języka. Eskalacja brutalnych, krańcowych określeń ogarnęła mowę codzienną i nie ma już słów zastrzeżonych na specjalne okazje. Młodzi lu­dzie mówią do siebie: „Siemasz, cwelu” - za mojej mło­dości słowo „cwel” było najgorszą obelgą, której zwykli ludzie nie używali. W więziennej grypserze (żargonie najtwardszych skazańców) oznaczało podczłowieka, mężczyznę gwałconego przez współwięźniów, niewol­nika bez żadnych praw, który na rozkaz git-człowieka wchodził pod stół i szczekał. Nigdy nie było dla mnie żar­tem, przezwiskiem, określeniem rzuconym w nerwach.
Wśród żulerki na warszawskiej Woli nazwany w ten spo­sób osobnik mógł zmyć hańbę tylko nożem. A tu redak­tor Gmyz pisze na Twitterze do kogoś, kto z nim zadarł: „Spadaj, cwelu” - i już. Jakby napisał: „Spadaj, głupku”.
   Wykładowczyni prawa (podobno) pani Pawłowicz rzuca pod adresem opozycji: „Targowica” - i nikt nie re­aguje. Nazwała ludzi najpodlejszymi zdrajcami - i po in­nych posłach, dziennikarzach czy telewidzach spłynęło to jak woda po kaczce. „Zdrajca” fruwa w Sejmie niczym komar latem nad jeziorem, jest słowem tak powszech­nym jak „kanapka”. Zastanawiam się, co będzie, jeśli ktoś naprawdę Polskę zdradzi, przekaże nasze najtajniejsze materiały obronne Putinowi, skutkiem czego Putin Pol­skę najedzie i wymorduje ludzi - to kim ten człowiek będzie? „Zdrajcą” jak pani Tadla? „Kolaborant” daw­niej oznaczało człowieka, który w czasie wojny szedł na gestapo i wydawał podziemną organizację. Jej członków łapano i wywożono do Palmir na rozstrzelanie. Dziś dla Joanny Lichockiej to co drugi przeciwnik jej ukochanej partii. Więc kim będzie prawdziwy kolaborant, gdy ja­kimś nieszczęściem znajdziemy się pod okupacją? Trzeba będzie wymyślić nowe słowo, taka jest alternatywa.
   Określenie „lewak” - którym dziś opisuje się po­słów PO, hipsterów, Barbarę Nowacką - dawniej mro­ziło krew w żyłach. Lewak to skrajny lewicowiec, dalej w tym kierunku nie ma nic. Mao był lewakiem. Lewa­ckie były zbrodnicze organizacje terrorystyczne Baader-Meinhof w Niemczech, Świetlisty Szlak w Ameryce Południowej, Czerwone Brygady, które zamordowa­ły premiera Włoch Aldo Moro i podrzuciły jego zwłoki w bagażniku samochodu. Dziś lewakiem jest Jacek Ża­kowski. Jeśli więc jakiś skrajnie lewicowy fanatyk zabi­je w zamachu stu ludzi, to też będzie lewakiem? Trzeba będzie znaleźć nowe słowo.
   Gdy brakuje słów, czasem wymyśla się nowe. Ży­dzi wymyślili „Holokaust” na opisanie zbrodni, jakiej ludzkość wcześniej nie znała. Ale można się też cofnąć sięgnąć do języka hitlerowskiego jak Marcin Wolski - on znalazł w naszym narodzie glisty ludzkie.
Zbigniew Hołdys


Państwo w pigułce

Metody, jakimi oddziały Jaro­sława Kaczyńskiego zmie­rzają do swojego celu, każdy widzi. Galopada aktów ustawodaw­czych, łamanie prawa nawet na naj­wyższym szczeblu państwa, nocne sesje parlamentu, farsa wyboru członków TK (przecież „Platforma zaczęła”), przyj­mowanie ustaw w trybie 24-godzinnym, błyskawiczne „debaty” parlamentarne, poniżanie posłów przez człon­ków rządu (min. Kempa: Jeśli nie mogą nadążyć, to niech złożą mandaty, na ich miejsce przyjdą następni), dyskre­dytacja autorytetów strony przeciwnej (prof. Rzepliński był w PZPR), wyznaczanie własnych byłych PZPR-owców (Piotrowicz, Czabański) do brudnej roboty, mianowanie odkrywcy „dziadka z Wehrmachtu” gwarantem niezawi­słości TVP - wszystko to już wiemy.
   Nie jest natomiast jasny cel - jaka ma być Polska rzeź­biona siekierką przez drwali z PiS. Jedni uważają, że Ka­czyński improwizuje, inni sądzą, że „wielki strateg” ma swój plan, wizję Polski, którą teraz wprowadza w życie. Prof. Wojciech Sadurski, nieustraszony krytyk pisowskiej rewolucji, uważa np., że Kaczyński ma swój projekt ustro­jowy polegający na połączeniu władzy w jednym ośrodku. Spróbujmy odczytać, co nas czeka na końcu tej drogi, jaka Polska jest celem prezesa?

   Polska ideologiczna, narodowo-katolicka. Podsta­wą jest wspólnota narodowa, którą łączy wiara (poza nią jest nihilizm), wspólna przeszłość, historia wi­dziana w wersji jedynie słusznej, bohatersko-martyrologicznej („Co złego, to nie my”). Polska jednorodna, podobnie myśląca i odczuwająca, poza tą wspólnotą są „obcy” - michnikoidy, komuniści, rowerzyści, we­getarianie, zwolennicy mieszania ras i odnawialnych źródeł energii.
   Państwo misyjne. „Staramy się ucywilizować nasz kraj” - mówi prof. Gliński, jak gdyby Polska była Nową Gwineą za czasów Bronisława Malinowskiego. Chodzi o „grupy interesów przyssane do wszystkich instytucji państwa polskiego”. Minister Waszczykowski: Uleczyć nasz kraj z kilku chorób. Prof. Karol Modzelewski wyjaśnia to tak: Nowa władza chce uleczyć duszę społeczeństwa.
   Polska autorytarna. Władza najwyższa-wykonawcza i skupiona w jednym ośrodku, przy zachowaniu osłabionej i kontrolowanej władzy ustawodawczej oraz sądowniczej. Wyciszanie sądownictwa i parlamentu. Zakres kompeten­cji władz wykonawczych (prezydent, premier), które obec­nie są raczej złudne, ustala władza faktyczna, najwyższa, czyli Prezes. Model wodzowski odpowiada na chorobę sierocą społeczeństwa, które pragnie „ojca narodu”.
   Państwo partyjne. Prof. Gliński ubolewa, że zanim zo­stał ministrem, inni ludzie byli już powołani na rozmaite stanowiska. „Teraz z tymi ludźmi muszę współpracować, choć oni są z innego nadania politycznego, niechętni do współpracy”. Z czasem ludzi z innego nadania będzie coraz mniej. Patrz: rzecznik praw obywatelskich, który jest solą w oku władz.
   Polska jednomyślna i narodowa. Wygaszanie lub opa­nowywanie instytucji tradycyjnie kojarzących się z debatą, różnicą zdań, takich jak parlament, sądownictwo, media,
wyższe uczelnie, fundacje krajowe i zagraniczne, placówki kulturalne. Żaden przedstawiciel władz nie zareagował na kalumnię posła (!) Kukiza, że manifestanci KOD biorą żydowskie pieniądze.
   Państwo silne. W kraju- zdolne do rozwiązania problemów, z któ­rymi nie radzili sobie poprzednicy i państwo bezpośrednio odpowiedzialne za edukację, ochronę zdrowia, siły zbrojne, energetykę. Zespolenie narodu wokół władzy i jej programu. Braterskie stosunki z Kościołem. Wobec zagranicy: bazy NATO lub USA mimo oporów Berlina i Waszyngtonu. Sojusz Międzymorza. Alians słabych.
   Państwo konserwatywne, niechętne zmianom oby­czajowym, zwłaszcza „zagrażającym” tradycyjnej rodzi­nie, takim jak małżeństwa homo, zapłodnienie in vitro, edukacja seksualna dzieci, środki antykoncepcyjne. Państwo sumienia, a dokładnej - klauzuli sumienia. Żadnej eutanazji i aborcji. Państwo, które nie tylko uczy, ale i wychowuje, ma ustalony pogląd na życie człowieka - od naturalnego poczęcia po naturalną śmierć. Najwyż­sze wartości - życie, rodzina, Pan Bóg, ojczyzna, żołnie­rze wyklęci.
   Państwo surowe i sprawiedliwe. Kara nikogo nie omi­nie (z wyjątkiem Mariusza Kamińskiego), zwłaszcza nie ominie wrogów wewnętrznych. Sprawiedliwość zapew­nia minister i prokurator generalny w jednej osobie, są­downictwo energiczne, wydajne, surowe. Kontrolowane przez ministra i prezydenta, którzy mają dostęp do akt, czuwają nad tym, żeby wyroki były sprawiedliwe. Nowe podatki, których nawet bogaci nie odczują (sklepy wielkopowierzchniowe, banki). Drobny i średni przedsiębior­ca polski wygra konkurencję z kapitałem zagranicznym. Utworzenie Narodowego Centrum Finansowego, z udzia­łem polskich banków, ubezpieczycieli i koniecznie SKOK.
   Państwo troskliwe, da na dziecko i na lekarstwa dla seniorów. Rodzinom toksycznym i patologicznym, zwłasz­cza żyjącym w nędzy, udzieli pomocy, zamiast odbierać im dzieci i kierować je do rodzin zastępczych.
   Państwo godne, które gardzi swoimi krytykami. Wi­cemarszałek Sejmu (jeden z najbliższych ludzi prezesa) nazywa komisarza Unii Europejskiej „urzędniczyną”, a najpoważniejszy dziennik niemiecki - „szmatławcem”. Oponenci krajowi to komuniści, złodzieje, niesprawni umysłowo, ludzie gorszego sortu, targowica.
   Państwo posłuszne, w którym każdy, nawet prezydent i premier, są posłuszni wobec najwyższej władzy. Państwo, które znosi kadencyjność i pozwala zwolnić każdego swo­jego pracownika w każdej chwili, dzięki czemu nikt nie zna dnia ani godziny. Nawet pani premier, „jeżeli się nie sprawdzi”. Minister spraw zagranicznych mówi o amba­sadach, że nie są zakładami pracy chronionej, a o ambasa­dorach, że nie są świętymi krowami. Inne urzędy i urzęd­nicy tym bardziej.
  Państwo przemysłu historycznego. Najbardziej pro­sperującą gałęzią gospodarki będzie przemysł historyczny, pracujący na zamówienia publiczne: szkoły, podręczni­ki i wystawy, dalekie od pedagogiki wstydu - zakochane w sobie i w Nowej Polsce.
Piękna przeszłość osłodzi gorzką przyszłość.
Daniel Passent

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz