Niszczycie
Niekiedy
bezradność diagnozujących jest najlepszą diagnozą. Na pytanie: „co z tą
Polską?” ostatnio mądrzy ludzie odpowiadają zgodnie: „wszystko w głowie
Kaczyńskiego”. Dostępu do głowy prezesa nie mamy, ale ta formuła mówi prawie
wszystko i dzisiejszej Polsce.
Skoro przyszłość Polski jest w głowie Kaczyńskiego, racjonalne wydaje
się stwierdzenie, że to on jest głową państwa. I jego mózgiem. Panem i władcą.
Pan prezes jest zapewne dumny z tempa i impetu, z jakim demoluje tak
znienawidzoną przez siebie III RP. Mogą mu zazdrościć nie tylko Orban i
Erdogan, ale i sam Władimir Putin. Rosyjski prezydent zaprowadzał
swe porządki w kraju, w którym nigdy nie było zbyt wielu wielbicieli wolności
i demokracji. Kaczyński zaś demoluje demokrację w kraju, w którym najwspanialsi
ludzie przez dziesięciolecia o nią walczyli. Co więcej, nie rujnuje demokracji
w kraju pogrążonym w kryzysie, ale w kraju obdarowanym błogosławionymi owocami
wolności i wolnego rynku.
Mało który przywódca zdobywający władzę w demokratycznym państwie może
się poszczycić tak imponującymi sukcesami w demolowaniu jego instytucji.
Spójrzmy na bilans niecałych dwóch miesięcy. Trybunał Konstytucyjny skasowany.
Sejm zredukowany do bezzębnej maszynki do głosowania. Pojęcia debaty i konsensusu
zniszczone. Urząd prezydencki sprowadzony do nieistotnej kancelarii
notarialnej, działającej według zdecydowanie obniżonych standardów - notariusz
czyta przynajmniej dokładnie to, co ma być podpisane. Zwykle po brytyjsku
powściągliwy Timothy
Garton Ash nazwał właśnie prezydenta Dudę pacynką.
Obelga? Stwierdzenie faktu. Urząd premiera został zmarginalizowany doszczętnie
i otwarcie. Nasza „pani kanclerz” nie podejmuje żadnych istotnych decyzji. Służba
cywilna została podeptana. Publiczne media zgwałcono ostentacyjnie, bo jak
inaczej wyjaśnić powierzenie funkcji szefa TVP, który ma
podobno przywrócić obiektywizm i pluralizm,
człowiekowi, który ostatnich kilkanaście miesięcy poświęcił na składanie
publicznych hołdów jedynowładcy PiS, a dziś już całej Polski.
W żadnym demokratycznym kraju na świecie tak nieograniczonej władzy nie
ma polityk nieponoszący żadnej konstytucyjnej odpowiedzialności. Coś takiego
zdarza się wyłącznie w dyktaturach. Coś takiego mieliśmy w PRL, gdy Sejm był
atrapą, premier - figurantem (choć nie w takim stopniu jak obecnie), sądu
konstytucyjnego nie było albo był dekoracją. Profesor Staniszkis nazywa ten
system infantylnym autorytaryzmem. Senator Borowski - demokraturą. Ale te
określenia nie oddają osobistego charakteru systemu władzy. Strategiem, rządcą,
ideologiem, ucieleśnieniem tego państwa jest Jarosław Kaczyński. On jest tego
państwa właścicielem. W istocie jest to więc ni mniej, ni więcej tylko
Kaczokracja. To nie epitet. To opis.
Ryzykowne jest psychologizowanie polityki i działań polityków. Ale
tego, co się teraz dzieje w Polsce, bez psychologizowania zrozumieć nie sposób.
Widać choćby pewien rys sadystyczny u pana i władcy. Misję degradowania Trybunału
Konstytucyjnego powierza on prokuratorowi stanu wojennego, a misję
upubliczniania telewizji bulterierowi Pis i wygląda
na to, że nie tylko o zmianę tu idzie, ale też o upokorzenie przeciwnika. Nie
wystarczy go pozbawić pracy. Należy mu napluć w twarz. Idzie też o jakąś
swoistą autoterapię i zburzenie wszystkiego,
czego się nie lubi, i zniszczenie każdego, kto ma czelność głośno wyrażać
sprzeciw. Seryjnie wystrzeliwane przez Kaczyńskiego epitety pod adresem
domniemanych wrogów również są ewenementem na skalę światową. Nawet dyktatorzy
nie mówią tak pogardliwie o milionach swych
rodaków. Przez lata Kaczyński zdawał się mówić: ja wam wszystkim pokażę. No to
teraz pokazuje.
Każdego dnia kilka godzin spędzam na udzielaniu wywiadów dziennikarzom
zagranicznym. Niemieckie ZDF, ARD i RTL, francuski kanał France 24, holenderska
telewizja publiczna NOS, szwedzkie dzienniki „Dagens Nyheter” i „Svenska Dagbladet”, brytyjskie „The Times” i „Daily Telegraph”, belgijski „De Standaard”... Nie mówię tego z dumą, lecz z
wielkim smutkiem. Przez ostatnich osiem lat nikt mnie o wywiad na temat Polski
nie prosił. Po co? Byliśmy europejskim prymusem, budzącą powszechną zazdrość historią
sukcesu. Dziś jesteśmy europejską czarną owcą, problemem Europy, jej chorym
człowiekiem. W dwa miesiące zdemolować wizerunek państwa - niezwykłe.
Przez wiele przedwyborczych miesięcy, gdy pisałem o Kaczyńskim i jego partii, wielokrotnie słyszałem, że mam
obsesję. Tak, mam obsesję na punkcie psychologicznych parametrów pilota
samolotu, którym wszyscy lecimy. Lot trwa. Gdzie wylądujemy? Cóż, wszystko w
głowie Kaczyńskiego.
Tomasz Lis
Pedały i ja
Oj, zabolały słowa prawdy. Oj, zawyło ze wściekłości
oszalałe lewactwo. Oj, zagrzmiała znowu histerycznie histeryczna histeria. A
wszystko dlatego, że minister Waszczykowski powiedział parę słów prawdy o
rządach lewicowej Platformy, która niszczyła tradycyjne polskie wartości rowerami,
wegetarianizmem, odnawialnymi źródłami energii i walką ze wszelkimi przejawami religii.
Minister Waszczykowski, jak na ministra
spraw zagranicznych przystało, znany jest z powściągliwości i baczenia na język, nie mógł więc sobie pozwolić na szerszą
analizę destrukcji i spustoszenia poczynionych przez zbankrutowanych macherów
międzynarodowego lewactwa, ale my, ochotniczy kastet dobrej zmiany, możemy i
bardzo chcemy.
A więc przede wszystkim: rowerzyści
posługują się pedałami. Przypadek? Nie sądzę. Hitler był wegetarianinem.
Przypadek? Nie sądzę. Gestapo służyło Hitlerowi. Przypadek? Nie sądzę. Aha,
już wam nie jest tak wesoło, lewaczki, gdy odsysamy mętną wodę z waszego
cuchnącego bajorka, ukazując bagno, w którym łowiliście swoje niemieckie
ośmiorniczki. Skończyły się, paniczyki jedne, wasze dopasowane niemęsko marynareczki
i spodnie rureczki. Teraz wracamy do tradycyjnych polskich wartości, które tak
pięknie reprezentuje minister Waszczykowski, ubierając się w czteroosobowy
namiot z przedsionkiem.
Oszalałe lewactwo nie tylko przez ostatnie
ćwierćwiecze niszczyło nam miasta ścieżkami rowerowymi, nie tylko ścigało
patriotów chcących choć zanurzyć zęby w schabowym, chapnąć choć jeden kęs
goloneczki, nie tylko w ramach pedagogiki wstydu wymuskało i wypachniło
publiczne toalety, ale jeszcze wmawiało nam chore marksistowskie wzorce, że
kobiet się nie bije. Dzisiaj już znowu możemy śmiało głosić, że i owszem, bije
się, bije, bo jak nie, to babie wątroba gnije.
Lewactwo zatruwało umysły, wmawiając, że
silniejsi przez to, że są silniejsi i jest ich więcej, nie mają prawa z
automatu bić słabszej mniejszości. A ja się pytam, dlaczego nie? Kto nam
zabroni? Na tym polega prawdziwa demokracja, że jeżeli my jesteśmy większością,
to wolno nam wszystko. Przez 25 lat bezhołowia każdy antypolski szkodnik mógł
mówić, co mu opłacana sowicie z Zachodu ślina na język przyniosła. Dosyć tego.
Rowerków się zachciało? Pompką w łeb dostaniecie, a nie rowerki, fircyki
żałosne. Tutaj Polska, a nie Dania.
Jak się tak zastanowić, to ostatni raz jakiś
porządek tu panował i szacunek dla władzy było widać za generała
Jaruzelskiego. Żaden Pasikowski by swoich odrażających filmów wtedy nie robił,
żadna Peszek plugastw legalnie by nie wyśpiewywała. Słyszał ktoś za Generała,
żeby mu jakiś, pożal się Boże, trybunał bruździł? Telewizja chodziła jak w
zegarku, a ówczesny prezydent, który się nazywał przewodniczący Rady Państwa,
skądinąd profesor, wyciągnięty w środku nocy z łóżka nawet dekret o
wprowadzeniu stanu wojennego potrafił podpisać. Można było? Można. I komu to
przeszkadzało? Znaczy wiemy komu. Bankrutom politycznym, wichrzycielom i
mącicielom, których tylu możemy dzisiaj spotkać w aparacie przemysłu pogardy
wymierzonego w Prezesa Tysiąclecia i jego Myśl Narodową.
W listopadzie odwiedził mnie 24-letni kuzyn
z Moskwy i wiecie, co go zdziwiło najbardziej w Warszawie? Tak, nie mylicie
się, niestety. Jego młody, otwarty na niebezpieczne pokusy umysł chłonął w zachwycie
nawet nie tyle ilość ścieżek rowerowych (choć i to po Moskwie nim wstrząsnęło),
ile to, że mimo chłodnej pogody pełne były one rowerzystów. Trudno opisać mój
wstyd, że zamiast docenić tradycyjne polskie wartości, podniecał się tymi
lewackimi świecidełkami. On, który przyjechał z kraju, gdzie jak nigdzie indziej
w pobliżu pielęgnuje się tradycyjne wartości. Co prawda nie polskie, lecz
rosyjskie, ale przecież słowiańskie, bliskie duchowo i historycznie. Po 26
latach udawania Zachodu, małpowania tej jego wynaturzonej liberalnej
demokracji i obracania się plecami do Mateczki Rosji wreszcie czas się
przeprosić z historią i przeznaczeniem. Na Wschodzie wszystko jest, jak być
powinno. Porządek, Wódz, Wola Narodu, Duch Narodu, Siła Narodu, Pięść Narodu,
władza pod rękę z Kościołem, polityka historyczna, mniejszości znają swoje
miejsce, zboczeńcy siedzą cichutko, w telewizji mówią, co mówić powinni, tak
zwana opozycja czasem może sobie podemonstrować, byle bez przesady. Żadnych
oszalałych lewackich instytucji, praw ani ograniczeń władzy. A i nawet
plugawych rowerów tak bardzo nie widać.
Jest po co żyć i o czym marzyć..
Marcin Meller
Na końcu języka
Wedle
różnych źródeł język polski składa się z ok. 200 tys. słów. Nie wiem, czy to
dużo, czy mało. Słownik ortograficzny PWN liczy 140 tys. haseł, ale nie
zawiera wszystkiego. Nie zawiera rodzących się żargonów, niektóre słowa
znikają bezszelestnie, inne się rodzą, przeciekają do potocznego języka ich
nowe znaczenia (np. polewka z kogoś jako wyśmianie). Osobiście przestałem się
tym przejmować, kiedy dotarło do mnie, że język to po prostu system kodów do
porozumiewania się, a nie sztuka sama w sobie. Od lat nie poprawiam nikogo, kto
pisze z błędami ortograficznymi czy literówkami. Dla mnie pojęcie błędu nie
istnieje, póki rozumiem, o co temu drugiemu chodzi. Przecież będąc za granicą,
każdy z nas popełnia jakieś błędy, pytając w obcym języku o drogę do sklepu -
nikt nam wówczas nie mówi: „Niepoprawnie, nie odpowiem ci, dwója!”. Nigdy
jednak nie pomyślałem, że pewnego dnia język się skończy, Że zabraknie słów. Że
dojdziemy do ściany i nie będziemy już mieli określenia dla jakiegoś
zdarzenia, nie znajdziemy stosownego porównania ani adekwatnych środków do
wyrażenia emocji.
Kilka lat temu pisałem o tym w innym tonie. Wówczas zrobiło na mnie
wrażenie używanie słowa „porażający” w banalnych sytuacjach. Dla mojego
pokolenia porażający był widok komór gazowych w Auschwitz, zbrodnia w My Lai,
bestialskie poczynania chicagowskiego mordercy Johna Wayne’a Gacy’ego, który kroił żywcem małych chłopców, gwałcił i mordował, a
ich ciała zamurowywał w ścianach swojego domu. A tu nagle usłyszałem, że w
Sejmie padło porażające pytanie o podatki. Że porażające są kary za kierowanie
autem z komórką w ręku. Ze co druga wypowiedź polityków jest porażająca. Skoro
bełkot pana Brudzińskiego jest porażający, to czym była zbrodnia Gacy’ego? Słowo „porażający” przestało mieć znaczenie, trzeba
poszukać innego.
Znaleźliśmy się na końcu języka. Eskalacja brutalnych, krańcowych
określeń ogarnęła mowę codzienną i nie ma już słów zastrzeżonych na specjalne
okazje. Młodzi ludzie mówią do siebie: „Siemasz, cwelu” - za mojej młodości
słowo „cwel” było najgorszą obelgą, której zwykli ludzie nie używali. W
więziennej grypserze (żargonie najtwardszych skazańców) oznaczało podczłowieka,
mężczyznę gwałconego przez współwięźniów, niewolnika bez żadnych praw, który
na rozkaz git-człowieka wchodził pod stół i szczekał. Nigdy nie było dla mnie
żartem, przezwiskiem, określeniem rzuconym w nerwach.
Wśród żulerki na warszawskiej Woli
nazwany w ten sposób osobnik mógł zmyć hańbę tylko nożem. A tu redaktor Gmyz
pisze na Twitterze do kogoś, kto z nim zadarł: „Spadaj, cwelu” - i już. Jakby
napisał: „Spadaj, głupku”.
Wykładowczyni prawa (podobno) pani Pawłowicz rzuca pod adresem opozycji:
„Targowica” - i nikt nie reaguje. Nazwała ludzi najpodlejszymi zdrajcami - i
po innych posłach, dziennikarzach czy telewidzach spłynęło to jak woda po
kaczce. „Zdrajca” fruwa w Sejmie niczym komar latem nad jeziorem, jest słowem
tak powszechnym jak „kanapka”. Zastanawiam się, co będzie, jeśli ktoś naprawdę
Polskę zdradzi, przekaże nasze najtajniejsze materiały obronne Putinowi, skutkiem czego Putin Polskę
najedzie i wymorduje ludzi - to kim ten człowiek będzie? „Zdrajcą” jak pani
Tadla? „Kolaborant” dawniej oznaczało człowieka, który w czasie wojny szedł na
gestapo i wydawał podziemną organizację. Jej członków
łapano i wywożono do Palmir na rozstrzelanie. Dziś dla Joanny Lichockiej to co
drugi przeciwnik jej ukochanej partii. Więc kim będzie prawdziwy kolaborant,
gdy jakimś nieszczęściem znajdziemy się pod okupacją? Trzeba będzie wymyślić
nowe słowo, taka jest alternatywa.
Określenie „lewak” - którym dziś opisuje się posłów PO, hipsterów,
Barbarę Nowacką - dawniej mroziło krew w żyłach. Lewak to skrajny lewicowiec,
dalej w tym kierunku nie ma nic. Mao był lewakiem. Lewackie były zbrodnicze
organizacje terrorystyczne Baader-Meinhof w Niemczech, Świetlisty Szlak w
Ameryce Południowej, Czerwone Brygady, które zamordowały premiera Włoch Aldo
Moro i podrzuciły jego zwłoki w bagażniku samochodu. Dziś lewakiem jest Jacek
Żakowski. Jeśli więc jakiś skrajnie lewicowy fanatyk zabije w zamachu stu
ludzi, to też będzie lewakiem? Trzeba będzie znaleźć nowe słowo.
Gdy brakuje słów, czasem wymyśla się nowe. Żydzi wymyślili „Holokaust”
na opisanie zbrodni, jakiej ludzkość wcześniej nie znała. Ale można się też
cofnąć sięgnąć do języka hitlerowskiego jak
Marcin Wolski - on znalazł w naszym narodzie
glisty ludzkie.
Zbigniew Hołdys
Państwo w pigułce
Metody,
jakimi oddziały Jarosława Kaczyńskiego zmierzają do swojego celu, każdy
widzi. Galopada aktów ustawodawczych, łamanie prawa nawet na najwyższym
szczeblu państwa, nocne sesje parlamentu, farsa wyboru członków TK (przecież
„Platforma zaczęła”), przyjmowanie ustaw w trybie 24-godzinnym, błyskawiczne
„debaty” parlamentarne, poniżanie posłów przez członków rządu (min. Kempa:
Jeśli nie mogą nadążyć, to niech złożą mandaty, na ich miejsce przyjdą
następni), dyskredytacja autorytetów strony przeciwnej (prof. Rzepliński był w PZPR), wyznaczanie własnych byłych PZPR-owców
(Piotrowicz, Czabański) do brudnej roboty, mianowanie odkrywcy „dziadka z
Wehrmachtu” gwarantem niezawisłości TVP - wszystko to
już wiemy.
Nie jest natomiast jasny cel - jaka ma być Polska rzeźbiona siekierką
przez drwali z PiS. Jedni uważają, że Kaczyński improwizuje, inni sądzą, że
„wielki strateg” ma swój plan, wizję Polski, którą teraz wprowadza w życie. Prof. Wojciech Sadurski, nieustraszony krytyk pisowskiej rewolucji,
uważa np., że Kaczyński ma swój projekt ustrojowy polegający na połączeniu
władzy w jednym ośrodku. Spróbujmy odczytać, co nas czeka na końcu tej drogi,
jaka Polska jest celem prezesa?
Polska ideologiczna, narodowo-katolicka. Podstawą jest wspólnota narodowa,
którą łączy wiara (poza nią jest nihilizm), wspólna przeszłość, historia widziana
w wersji jedynie słusznej, bohatersko-martyrologicznej („Co złego, to nie my”).
Polska jednorodna, podobnie myśląca i odczuwająca, poza tą wspólnotą są „obcy”
- michnikoidy, komuniści, rowerzyści, wegetarianie, zwolennicy mieszania ras i
odnawialnych źródeł energii.
Państwo misyjne. „Staramy się ucywilizować nasz kraj” - mówi prof. Gliński, jak gdyby Polska była Nową Gwineą za czasów
Bronisława Malinowskiego. Chodzi o „grupy
interesów przyssane do wszystkich instytucji państwa polskiego”. Minister
Waszczykowski: Uleczyć nasz kraj z kilku chorób. Prof. Karol
Modzelewski wyjaśnia to tak: Nowa władza chce uleczyć duszę społeczeństwa.
Polska autorytarna. Władza najwyższa-wykonawcza i skupiona w jednym ośrodku, przy zachowaniu osłabionej
i kontrolowanej władzy ustawodawczej oraz
sądowniczej. Wyciszanie sądownictwa i parlamentu. Zakres kompetencji władz
wykonawczych (prezydent, premier), które obecnie są raczej złudne, ustala
władza faktyczna, najwyższa, czyli Prezes. Model wodzowski odpowiada na chorobę
sierocą społeczeństwa, które pragnie „ojca narodu”.
Państwo partyjne. Prof. Gliński ubolewa, że zanim został ministrem, inni ludzie
byli już powołani na rozmaite stanowiska. „Teraz z tymi ludźmi muszę
współpracować, choć oni są z innego nadania politycznego, niechętni do
współpracy”. Z czasem ludzi z innego nadania będzie coraz mniej. Patrz:
rzecznik praw obywatelskich, który jest solą w oku władz.
Polska jednomyślna i narodowa. Wygaszanie lub opanowywanie instytucji
tradycyjnie kojarzących się z debatą, różnicą zdań, takich jak parlament,
sądownictwo, media,
wyższe uczelnie, fundacje krajowe
i zagraniczne, placówki kulturalne. Żaden przedstawiciel władz nie zareagował
na kalumnię posła (!) Kukiza, że manifestanci KOD biorą żydowskie pieniądze.
Państwo silne. W kraju- zdolne do rozwiązania problemów, z którymi nie
radzili sobie poprzednicy i państwo
bezpośrednio odpowiedzialne za edukację, ochronę zdrowia, siły zbrojne,
energetykę. Zespolenie narodu wokół władzy i jej programu. Braterskie stosunki
z Kościołem. Wobec zagranicy: bazy NATO lub USA mimo oporów Berlina i
Waszyngtonu. Sojusz Międzymorza. Alians słabych.
Państwo konserwatywne, niechętne zmianom obyczajowym, zwłaszcza „zagrażającym”
tradycyjnej rodzinie, takim jak małżeństwa homo, zapłodnienie in vitro, edukacja seksualna dzieci, środki antykoncepcyjne. Państwo
sumienia, a dokładnej - klauzuli sumienia. Żadnej eutanazji i aborcji. Państwo,
które nie tylko uczy, ale i wychowuje, ma ustalony pogląd na życie człowieka
- od naturalnego poczęcia po naturalną śmierć. Najwyższe
wartości - życie, rodzina, Pan Bóg, ojczyzna, żołnierze wyklęci.
Państwo surowe i sprawiedliwe. Kara nikogo nie ominie (z wyjątkiem
Mariusza Kamińskiego), zwłaszcza nie ominie wrogów wewnętrznych. Sprawiedliwość
zapewnia minister i prokurator generalny w jednej osobie, sądownictwo
energiczne, wydajne, surowe. Kontrolowane przez ministra i prezydenta, którzy
mają dostęp do akt, czuwają nad tym, żeby wyroki były sprawiedliwe. Nowe
podatki, których nawet bogaci nie odczują (sklepy wielkopowierzchniowe,
banki). Drobny i średni przedsiębiorca polski wygra konkurencję z kapitałem
zagranicznym. Utworzenie Narodowego Centrum Finansowego, z udziałem polskich
banków, ubezpieczycieli i koniecznie SKOK.
Państwo troskliwe, da na dziecko i na lekarstwa dla seniorów. Rodzinom
toksycznym i patologicznym, zwłaszcza żyjącym w nędzy, udzieli pomocy, zamiast
odbierać im dzieci i kierować je do rodzin zastępczych.
Państwo godne, które gardzi swoimi krytykami. Wicemarszałek Sejmu (jeden
z najbliższych ludzi prezesa) nazywa komisarza Unii Europejskiej
„urzędniczyną”, a najpoważniejszy dziennik niemiecki - „szmatławcem”. Oponenci
krajowi to komuniści, złodzieje, niesprawni umysłowo, ludzie gorszego sortu,
targowica.
Państwo posłuszne, w którym każdy, nawet prezydent i premier, są posłuszni
wobec najwyższej władzy. Państwo, które znosi kadencyjność i pozwala zwolnić
każdego swojego pracownika w każdej chwili, dzięki czemu nikt nie zna dnia ani
godziny. Nawet pani premier, „jeżeli się nie sprawdzi”. Minister spraw
zagranicznych mówi o ambasadach, że nie są zakładami pracy chronionej, a o
ambasadorach, że nie są świętymi krowami. Inne urzędy i urzędnicy tym
bardziej.
Państwo przemysłu historycznego. Najbardziej prosperującą gałęzią gospodarki będzie
przemysł historyczny, pracujący na zamówienia publiczne: szkoły, podręczniki i
wystawy, dalekie od pedagogiki wstydu - zakochane w sobie i w Nowej Polsce.
Piękna przeszłość osłodzi gorzką
przyszłość.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz