Bolek i Wielki Brat
Kilka
dni temu prezydent Duda zapowiedział „ofensywną politykę historyczną”. Niemal
natychmiast z wielką życzliwością odnieśli się do tego wdowa po pierwszym
esbeku PRL, funkcjonariusze IPN i PiS-owscy propagandyści.
Prezydent sugerował skupienie większej uwagi na postaci Kościuszki.
Kościuszko musi jednak poczekać. Poza wszystkim - przegrał. Przegrani zaś nie
budzą u nas wielkich namiętności, przegrana była w końcu w naszej historii
normą. Porażka, a najlepiej klęska, jest w Polsce wyjątkowo sexy. Klęski są więc sexy, ale największe namiętności budzą
autorzy triumfów. Ponieważ triumfy są nieliczne i stanowią smutne odstępstwo od
stałej linii w naszych dziejach, triumfatorów trzeba zniszczyć, żeby im i ich
miłośnikom w głowie się nie poprzewracało.
Jak mawiali bolszewicy, najtrudniej jest przewidzieć przeszłość. Ot,
taka kokieteria, w końcu kiedyś bolszewicy, a dziś ludzie o bolszewickiej
mentalności, przeszłością zająć się potrafią, przedstawiając ją we właściwym
świetle. Wiadomo więc było już w momencie odzyskania przez Polaków swego
państwa w 1989 r., że wkrótce symbol tego zwycięstwa, Lech Wałęsa, zostanie
obwołany świnią i agentem. Tradycja to u nas świętość, a obrzucanie łajnem
bohaterów tradycję w Polsce ma długą. Agentem i zdrajcą był przecież Piłsudski,
dlaczegóż więc agentem i łajdakiem nie miałby być Wałęsa?
Oczywiście w odkrywaniu „prawdziwej przeszłości Wałęsy” nie tylko i nie
przede wszystkim o Wałęsę idzie. Owszem, umazanie go ekskrementami sprawia
wielu niekłamaną radość, ale dowodzącym całą operacją zniesławiania nie
o proste satysfakcje idzie. Idzie o napisanie na nowo
całej niedawnej historii.
A teraz, mili państwo, opowiemy Wam, jak było naprawdę. Było bowiem
zupełnie inaczej, niż naiwnie sądziliście. SB już w 1970 r, przewidziała
rewoltę robotników w roku 1980. Aby mieć nad nią dozór, od 1970 r. SB szykowała
do roli kontrolowanego przez nią przywódcy ruchu, który miał się narodzić w
1980 r., figuranta, niejakiego Wałęsę. Już wcześniej władza wsadziła do
więzienia niejakiego Kuronia, a potem niejakiego Michnika. Szło SB o
stworzenie im fikcyjnej opozycyjnej karty, dzięki której po przewidywanym przez
SB już w 1970 r. przełomie z roku 1989 figurant Wałęsa
razem z Michnikiem i Kuroniem oraz paroma
innymi mieli niby przejąć władzę od komunistów, by tak naprawdę, w nowych już
warunkach, komuniści władzę zachowali. Częścią operacji było powołanie przez
SB ruchu Solidarność. Najważniejszych, kontrolowanych przez SB przywódców
ruchu w roku 1981 internowano, by i oni mogli w 1989 r. posłużyć się opozycyjną
kartą
Nie ma więc sensu dowodzenie, że jeśli kogoś SB nie internowała, to
dlatego, że nic nie znaczył. Przeciwnie. SB internowała tylko tych, których
mogła kontrolować. SB po krótkiej rozmowie z późniejszym prezesem PiS doszła do
wniosku, że nie nadaje się on do udziału w operacji niby-przekazania władzy
antykomunistom w roku 1989, której celem, jako się rzekło, było zachowanie
władzy przez komunistów. Dlatego późniejszego prezesa PiS jako nieprzydatnego
do tej operacji puszczono do domu. On zaś przejrzał tę grę i wiele lat później
stanął na czele ruchu, który przywróci Polakom niepodległość po 45 latach
komuny i 25 latach de facto komuny.
To proste. Wałęsa musiał się okazać agentem i zdrajcą, by uznać 1989 r.
nie za koniec zniewolenia, ale za jego nową odsłonę. Dzięki operacji
uświnienia Wałęsy III RP może się okazać bękartem SB, którego trzeba zniszczyć.
I na tych gruzach zbudować IV RP, Polskę jedynie prawdziwą, czyli taką, którą
rządzi pan Jarosław. Polska sprzed rządów pana Jarosława była, jak wiadomo, co
najwyżej kondominium.
Walka pana Jarosława o wolną Polskę była pełna meandrów. W1990 r.
postanowił on użyć Wałęsy, by załatwić Mazowieckiego, Geremka, Kuronia i
Michnika. W dużym stopniu to się udało. Okazało się jednak, że Wałęsa nie chce
być popychadłem Kaczyńskiego, i wyrzucił go ze swojej kancelarii, czym
przesądził swój los. Właśnie wtedy, jesienią 1991 r., stało się jasne, że
Wałęsa był „Bolkiem”, a jak „Bolkiem” jeszcze nie był, to się z niego „Bolka”
zrobi. I się zrobiło. Mili państwo, już wiecie, kto był kanalią, a kto
bohaterem. Mówiłem, że jest dokładnie odwrotnie, niż przez lata państwo
sądzili.
Pan minister Ziobro bardzo słusznie domaga się, by za szkalowanie Polski
można było wsadzać ludzi na pięć lat do pudła. „Polskie obozy śmierci” są
oczywistym kłamstwem. Twierdzenie, że Wałęsa był bohaterem, a po 1989 r.
mieliśmy wolną Polskę, też jest kłamstwem. To szkalowanie, za które kara się
należy.
Naród wstaje z kolan, a wstając, odzyskuje swoją historię pisaną przez
ludzi szlachetnych. Że ogromna większość z nich w latach, gdy było naprawdę
trudno, robiła albo w portki, albo w pieluchy, to już zupełnie inna sprawa.
Tomasz Lis
Ballada o pięknym kraju
Basiu
kochana, Guciu kochany, dzieci moje najdroższe! Jeszcze nie wszystko
rozumiecie, choć bardzo się staracie. No, choćby wczoraj, kiedy Gucio zapytał,
co mamusia robi, a Ania powiedziała, że właśnie napisała książkę. A ty, synku,
stwierdziłeś, że też napisałeś książkę Felka, mając na myśli, że pomazałeś
flamastrami książeczkę swego przyjaciela.
Tak więc jesteście na dobrej drodze, szanowne basa- łyki, i kiedyś wam
opowiem piękną romantyczną historię o kraju mojej młodości, w którym zdarzył
się cud.
O tym, jak całe pokolenia myślały,
że dożyją swych czasów w niewoli, ale najdzielniejsi spośród nas nie przestawali
się buntować. Przelewali krew w Poznaniu w roku 1956 i na Wybrzeżu w 1970,
protestowali i byli bici na uczelniach w 1968, w Radomiu i Ursusie w 1976. A po tych ostatnich
wydarzeniach najodważniejsi założyli jawne ugrupowanie opozycyjne - Komitet
Obrony Robotników, który połączył ludzi tak różnych jak dzień i noc, ale
których łączyła piękna miłość do ojczyzny, waszej ojczyzny, kochane smyki.
Powstała pierwsza szczelina w bloku, który nas przygniatał.
A potem zdarzył się cud i wybrali nam papieża Polaka. A potem nadszedł
drugi cud, Sierpień roku 1980 i jedno z najpiękniejszych zjawisk w niełatwej
historii naszego kraju - wielki ruch Solidarności. A na jego czele stanął
zbuntowany robotnik z Gdańska, Lech Wałęsa. No cóż, nie będę was czarował, że był
święty. Prawdziwy syn polskiego ludu z jego wielkością i małostkami, wzniosłością
i grzechami. Nieznośny samochwała i samolub, a jednocześnie porywający trybun i
przywódca, który przeprowadził nas przez Morze Czerwone. Czasem mimowolnie
śmieszny, częściej wzruszający. Ale gdyby nie on, to nie byłoby wolnej Polski,
która, tak, drogie dzieci, ma pełno wad, nie jest krajem naszych marzeń, nie
zbudowaliśmy szklanych domów, ale sami sobie na dobre i na złe układamy zabawki
w tej naszej piaskownicy, co było rzadkością w ciągu ostatnich kilkuset lat.
Odpowiadamy sami za siebie, to naprawdę piękne.
Wasz tatuś pamięta, jak sam był dzieckiem, choć trochę starszym od was
teraz, i był taki okropny czas, który nazywał się stan wojenny. I Wałęsa wraz
z tysiącami innych dzielnych Polaków siedział w więzieniu i rodzice waszego
tatusia, czyli wasi dziadkowie, którzy już nie żyją, i ich wszyscy przyjaciele
tak bardzo się bali, by Wałęsa nie poddał się, nie ustąpił Czerwonym (to byli
tacy źli). A ci Czerwoni go kusili, bardzo go kusili, by zdradził
tę wielką Solidarność, te tysiące
w więzieniach, dziesiątki tysięcy w podziemiu, by zgodził się stanąć na czele
takiej małej udawanej Solidarności. Wtedy Czerwoni mogliby mówić wszystkim
Polakom i całemu światu, że wszystko już jest w porządku w kraju nad Wisłą. Ale
on im pokazał gest Kozakiewicza, tatuś kiedyś wam wytłumaczy, co to znaczy. No
w każdym razie powiedział im, żeby bawili się sami.
Tak, popełnił wiele błędów. Kiedy był młody, jeszcze wiele lat przed
Solidarnością, a i nawet przed tym KOR, źli Czerwoni zastraszyli go, zmusili,
by podpisał zobowiązanie, że będzie im służył. To były zupełnie inne czasy,
kiedy takiemu prostemu chłopakowi nie miał kto pomóc ani doradzić, tak jak na
szczęście zaczęło się dziać później. Ale jeżeli uważacie, że mimo okoliczności
łagodzących to był jego upadek, to uznajmy, że macie rację.
Jednak ważniejsze jest to, co
nastąpiło później: że się podniósł i już nigdy nie dał się złamać. Że źli
ludzie próbowali go skompromitować, zniszczyć jego rodzinę, ale się nie dał i
przez długie lata 80. nie zawiódł naszego zaufania, za to dawał nadzieję, bez
której nie da się żyć.
A kiedy Solidarność była coraz słabsza, coraz więcej ludzi traciło wiarę
i nagle znowu w 1988 r. wybuchły protesty, źli Czerwoni zaproponowali debatę
telewizyjną Wałęsy z jednym z nich, który nazywał się Miodowicz. Myśleli, że
Wałęsa jest tylko symbolem, ma pusto w głowie, debatę przegra i ostatecznie
się skompromituje, a Solidarność się rozpadnie. Nawet rodzice waszego tatusia
bardzo się bali tej dyskusji. I wiecie co? To był jeden z momentów, za które
wasz tatuś będzie kochał Wałęsę do końca życia. Odniósł przepiękne zwycięstwo i
nagle zrozumieliśmy, że to się może udać, że może naprawdę wywalczymy trochę
upragnionej wolności.
Pewnie spotykaliście na placu zabaw takie dzieci, które same niczego nie
zbudują, a tylko niszczą zamki i fortece postawione przez innych i jeszcze
krzyczą, że to brzydkie zamki i fortece, że oni zbudowaliby lepsze. U dorosłych
jest tak samo. Trudno, trzeba z tym żyć. Ale nawet oni nie zabiorą nam pięknej
historii naszego kraju. No dobra, a teraz idziemy myć zęby.
Marcin
Meller
Test Wałęsy
Teczki Wałęsy
chwilowo przygniotły polską politykę i media. Nie używam alternatywnego
określenia „teczki Kiszczaka", bo do dziś nie wiemy, co jeszcze pracownicy
IPN wynieśli w pudłach z domu generała. Słyszeliśmy, że było tam kilkadziesiąt
kilogramów akt, zapewne o szczególnym znaczeniu. Fakt, że IPN w dużym
pośpiechu, nie czekając na fachowe ekspertyzy, ujawnił dwie teczki Bolka,
niepotrzebnie sprawia wrażenie jakiegoś chachmęcenia. Czy doczekamy się równie
sprawnego ujawnienia wszystkich pozostałych znalezisk?
Tymczasem cała Polska ekscytuje
się (i jest ekscytowana) kwitami Wałęsy. Bez względu na to, kto i jakie opinie
ma o Lechu Wałęsie, jest czymś okropnym patrzeć na szamoczącego się, zaszczutego
i osamotnionego człowieka, pamiętając, że to jedna z najważniejszych postaci
całej polskiej historii. Czy naprawdę nie ma przy nim nikogo, jakiejś choćby
nielicznej grupy wsparcia, jakichś doradców? Fakt, Wałęsa ma dość paskudny
charakter, rozmaitych ludzi do siebie pozrażał, politycznie i środowiskowo został
sam jak palec, więc teraz szarpie się z upokorzeniem, gdzieś ze świata
wystukując coraz bardziej chaotyczne wyjaśnienia. To przykre, ale w sumie
uważam, że dobrze się stało, także dla Wałęsy. Nieoczekiwanie zaczął się
montować spontaniczny front obrony Lecha, stanęły do apelu niemal wszystkie
najważniejsze autorytety dawnej solidarnościowej opozycji, z wyjątkiem
nielicznej grupki jego od dawna zaprzysięgłych wrogów. Nie pamiętam, żeby
kiedykolwiek tyle mówiono o wielkości Wałęsy, co przy okazji ujawnienia teczek
zawierających (?) „kompromitujące dowody jego współpracy z SB".
Nie
mam intuicji, jaka emocja przeważy w tzw. publicznym odbiorze - potępienie i
dzika satysfakcja, prezentowana dziś przez niektórych polityków PiS (prezydent
Duda, premier Szydło i jej ministrowie) oraz propisowskie środowiska, czy
raczej odruch obrony naszej własnej pamięci o Lechu, niechby nawet w wersji o
Polaczku-cwaniaczku, który wykiwał komunę, dostał Nobla i prezydenturę. Mam
wrażenie, a może to tylko życzenie, że PiS przejedzie się na poniewieraniu
Wałęsy i orwellowskim przerabianiu historii. Pewnie tylko ci, którzy wierzą w
zamach smoleński, i młodzi, którzy niewiele pamiętają, mogą, wbrew wszelkim
faktom i świadectwom, przyjąć opowieść o III RP
jako spisku ubeków z agentami. Ta
kanoniczna dla PiS narracja, uzasadniająca dzisiejszą rewolucję, właśnie została
poddana nieoczekiwanej próbie. Sądzę, że każdy z nas, jeśli nie publicznie, to
przed samym sobą powinien wypowiedzieć się w sprawie Wałęsy. Czy, nawet jeśli
te wszystkie Kiszczakowe kwity są prawdziwe, jest skłonny zrozumieć, wybaczyć,
uznać, że Wałęsa odpokutował i z nawiązką zadośćuczynił? Czy raczej trzeba
Bolka-Wałęsę obłożyć infamią, zrewidować jego pozycję w historii, być może raz
na zawsze wymazać z katalogu polskich bohaterów? Ten „test Wałęsy" wydaje
mi się ważny dla określenia naszego stosunku do historii, własnego
doświadczenia i wobec innych ludzi.
Nasłuchałem
się ostatnio i naczytałem głosów „sprawiedliwych wśród narodu", którzy
Wałęsie nie odpuszczą. Zwłaszcza polscy polityczni chrześcijanie prześcigają
się, kto pierwszy rzuci kamieniem. Najłagodniejsi mówią - niech się przyzna,
niech się ukorzy i prosi (nas) o wybaczenie. Kościół katolicki, którego Wałęsa
jest wiernym synem i przez najtrudniejsze lata obnosił się z Matką Boską w
klapie, też nie śpieszy muz pomocą, otuchą, publicznym „jako i my
odpuszczamy". Nie - mamy ten sam pełen pychy moralny rygoryzm wobec
innych, pisowskie poczucie wyższości, bezkompromisowości. Kościół też powinien
pilnie zrobić sobie test Wałęsy.
Niestety,
nie mam złudzeń co do PiS, chyba że w teczkach Kiszczaka znalazłyby się jakieś
kwity niewygodne dla rządzącej formacji. Tylko wtedy mogłoby się okazać, że
ubeckie papiery bywały fałszowane, że nie są wyrocznią, że ludzie mają prawo
do błędu. Jeśli nie - będziemy celebrować publicznie jedną z najsilniejszych
cech tej formacji: mściwość. Nawet po 30 latach Jarosław Kaczyński (a więc i
jego dwór) nie daruje dawnemu wrogowi; żadne wspomnienia wspólnej walki nie
będą okolicznością łagodzącą; nie będzie względu dla bólu i wstydu starego
człowieka, który musi się tłumaczyć z niedoświadczenia, strachu czy naiwności w
jakichś odległych czasach. Nieistotny jest wizerunek i zagraniczny prestiż
Polski, dumna legenda walki o wolność, nie - trzeba się zemścić. To
nienaturalne, chore zaleganie złych emocji przytłacza dziś polską politykę
większym ciężarem niż wszystkie ubeckie teczki.
Jerzy Baczyński
Ciemniaki z Zachodu
W
czasie zaledwie kilku miesięcy Polska znalazła się na kolanach. Przed Parlamentem
Europejskim, przed Radą Europy, przed Komisją Wenecką, przed Johnem Kerrym -
wszędzie musimy się tłumaczyć. Jakie to upokarzające, że w trakcie rozmowy Kerry-Waszczykowski jednym z tematów była sytuacja wewnętrzna w
naszym kraju.
„Nie wiecie, o czym mówicie” - taka jest standardowa odpowiedź IV RP na
krytykę z zagranicy. W Polsce krytykanci po prostu bronią swoich mieszkań w
alei Róż, to komuniści i złodzieje oraz ich potomstwo. Ale trudno amerykańskich
senatorów, w tym Johna McCaina, którzy napisali krytyczny list do polskiej
premier, nazwać komunistami lub cyklistami. Pani premier twierdzi więc, że
senatorowie są niekompetentni lub - bardziej elegancko - niedoinformowani. Ich
argumenty „są wynikiem braku rzetelnej informacji”, a diagnoza „obarczona
wieloma błędami i daleką nieznajomością faktów”. Poza tym premier „wyraża
zdziwienie”, że senatorowie „podejmują próby ingerencji”, „pouczają i
narzucają, wyrażają pochopne sądy oparte na nieprawdziwych informacjach”.
Polska premier daje Amerykanom lekcję elegancji polemicznej. Ciekawe, czy tym
samym tonem będzie zabiegała o ich głosy na rzecz stałej obecności wojsk NATO i
USA w Polsce.
Czy senatorowie są źle poinformowani? Przecież oni nie napisali niczego
innego niż to, co głoszą całkiem liczni polscy intelektualiści, choćby
profesorowie Jadwiga Staniszkis i Ryszard Bugaj (wczorajsi wyborcy PiS), zastępy
prawników z Adamem Strzemboszem i Andrzejem Zollem, uczone gremia, rady
uniwersyteckich wydziałów prawa i senaty, włącznie z promotorem pracy
doktorskiej Andrzeja Dudy. Czy wszyscy oni są niedoinformowani?
Nie wiem, czy pani premier orientuje się, jak funkcjonują, skąd czerpią
swoją wiedzę senatorowie i kongresmeni w USA. Kiedyś napisałem na ten temat
książkę („Rozbieram senatora”), której bohaterem był znany swego czasu członek
Senatu William Proxmire
ze stanu Wisconsin. (Jeżeli
do tej książki warto wracać, to głównie ze względu na okładkę Franciszka
Starowieyskiego). Senatorowie mają ogromne zaplecze, zatrudniają specjalistów,
nie mówiąc o tym, że USA mają najbardziej na świecie rozwinięte studia w
dziedzinie politologii i stosunków międzynarodowych. W końcu Brzeziński i Kissinger nie wzięli się znikąd.
Jednym ze źródeł wiedzy o Polsce były zawsze media. Nasz kraj, jako
ważny w regionie, był często siedzibą korespondentów zagranicznych. Byli wśród
nich dziennikarze wybitni, zdobywcy najwyższych laurów. Wymienię tylko kilkoro,
których miałem zaszczyt poznać, czytać, a nawet rozmawiać z nimi o Polsce:
Flora Lewis (autorka książki „Polski wulkan. Historia wolności”) i jej mąż,
wybitny dziennikarz Sydney Gruson, dalej - David Halberstam (Pulitzer, porwał nam Elżbietę Czyżewską), John Darn- ton (Pulitzer) - wszyscy z „New York Timesa”. Niemcy: Ludwig Zimmerer („Die Welt” i inne), wielki przyjaciel Polski, który związał się
z naszym krajem do końca swoich dni, znany kolekcjoner polskiej sztuki ludowej,
dalej - Peter Bender (Radio ARD), autor wielu książek na tematy europejskie i
polityki wschodniej, Hansjakob Stehle („Frankfurter Allgemeine Zeitung” i
inne), zwany „pierwszym ambasadorem” RFN, Bernard Margueritte - korespondent
mediów francuskich, także osiadł w naszym kraju (niedawno ukazała się książka
złożona z jego korespondencji z Polski). Neil Ascherson („The Guardian”) -
wybitny brytyjski znawca spraw polskich, autor kilku książek o naszym kraju.
Nie wspominam już o takich znawcach Polski, jak Timothy Garton Ash i Norman Davies, do których dołącza Christian Davies.
Zachód zna Polskę dobrze, od czasu narodzin opozycji demokratycznej
udzielał jej wsparcia i nic dziwnego, że reaguje na to, co się u nas dzieje. „Polska
ma znaczenie” - pisze „The Economist” w artykule „Polska. Nowy ból
głowy Europy. Nowy polski rząd zaczął fatalnie”. „To kotwica Europy
Środkowo-Wschodniej, największy kraj i zdecydowanie największa gospodarka w
regionie. Okręt flagowy ekspansji Unii Europejskiej na Wschód, dowód, że
demokracja i rządy prawa mogą się rozprzestrzeniać. Jej stabilizacja i
orientacja proeuropejska zyskały uznanie i szacunek dyplomacji. Jeśli PiS chce
tę erę zakończyć, to idzie właściwą drogą”.
Amerykańscy profesorowie Daniel Kelemen (politolog) i Mitchell A.
Orenstein (europeista) w obszernym eseju na łamach najbardziej poważanego w
sprawach międzynarodowych czasopisma „Foreign Affairs” pytają:
„Polska demokracja-końcowe dni?”. Europejscy przywódcy powinni działać „szybko
i zdecydowanie na rzecz liberalnej demokracji w Polsce, stawiając sprawę jasno:
kraj mogą czekać kosztowne sankcje, włącznie z zawieszeniem finansowania przez
UE, jeśli rząd PiS nie będzie respektował zasad demokracji”.
Ten sam wątek sankcji podnosi
Jan-Werner Muller, profesor Uniwersytetu Princeton. „Dlaczego płacić ludziom,
którzy podminowują Unię, żeby utrzymać się u władzy? Dlaczego kupować brokuły
tym, którzy mówią, że ich nie lubią?”. Żarty żartami, ale profesor daje poważną
analizę sytuacji na Węgrzech i w Polsce. Obraz jest inny niż w Europie
Zachodniej: największe są partie prawicowe, „wielu przegranych w transformacji,
którzy stanowiliby klientelę prawdziwych partii socjaldemokratycznych,
skończyło, popierając ekstremalną wersję prawicy- rasistowski Jobbik na
Węgrzech i PiS w Polsce”. Węgry i Polska - czytamy dalej - oferują toksyczną
mieszankę ideologiczną, która przypomina Europę międzywojenną. Antykomunizm i
antykapitalizm mogą być połączone i usprawiedliwione w imię zdecydowanie nietolerancyjnego
nacjonalizmu, opartego na wartościach chrześcijańskich, które „będą ostatecznie
definiować, kto jest prawdziwym Węgrem lub prawdziwym Polakiem”.
Z powodzi publikacji, jakie
ukazują się na Zachodzie, wybrałem zaledwie kilka, by pokazać, jak wielkim
zainteresowaniem cieszą się wydarzenia w naszym kraju. Trudno ich autorom
zarzucić ignorancję.
Daniel Passent
A niech to jasny gwint!
Komu
jak komu, ale wdowie po generale Kiszczaku można chyba wierzyć tak jak jemu
samemu.
Trzeba też wierzyć prezesowi IPN,
który na pierwszy rzut oka rozpoznał
autentyczność ubeckich dokumentów
i podpisów Lecha Wałęsy. Wprawdzie powiedział, że rozumie ludzi domagających
się opinii choćby grafologów, ale dodał, że takie ekspertyzy zajęłyby za dużo
czasu. Na razie zatem znalezisko udostępniono dziennikarzom i naukowcom, żeby
się naród dowiedział. A potem żadne ekspertyzy nie będą już potrzebne.
I pomyśleć, że przez 319 miesięcy byliśmy dumni - no, oczywiście nie
wszyscy - z odzyskania Polski i wolności. Aż
tu nagle okazało się, że ci nie wszyscy dostali prezencik zza grobu od głównego
ubeka PRL i drwią z naszej dumy. Że cieszyliśmy się niepodległością spod
ciemnej gwiazdy czerwonej. Że daliśmy się wykiwać „sterowanej przez
reżim" marionetce - jak był łaskaw nazwać Lecha Wałęsę minister
Waszczykowski. W dodatku, dodaje minister, nikt na świecie nie rozumie, co się
u nas dzieje. Zagraniczna prasa pisze, że to atak na człowieka legendę, a to
przecież tylko „próba wyjaśnienia prawdy”. A ponieważ PiS tę prawdę zna od
dawna, więc od razu z próby zrobił uroczystą
premierę opluwania III RP Honorowy patronat nad spektaklem objął Andrzej Duda z
Krakowa, któremu grymas satysfakcji nie schodził z twarzy, gdy pytał, ile
jeszcze jest takich domów w Polsce, gdzie są ukryte ubeckie papiery.
Waszczykowski w lot chwycił te słowa i poprosił rodzinę gen. Jaruzelskiego
o otwarcie wszystkich szaf, piwnic i strychów, a całemu światu zapowiedział
ofensywę informacyjną. Jego służby prasowe zapewne przygotują komunikat, że
powstanie 10-milionowej Solidarności, a potem Okrągły Stół to były wszystko
ustawki „inspirowane przez zewnętrzne czy wewnętrzne służby”.
Haniebna jest teza, od dawna rozpowszechniana przez PiS, że współczesna
historia Polski opiera się na kłamstwie. Jej intencja zaś jest jasna jak jasny
gwint. Ujawnił jąw2010 r. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.
Wałęsa to zdrajca, więc jedynym godnym spadkobiercą idei Solidarności ma zostać
Lech Kaczyński. A ja dodam, że śmierć prezydenta Kaczyńskiego (w zamachu!) w
naturalny sposób wyznaczyła jego następcę. Dziś prezes PiS taktycznie milczy,
bo przecież nie będzie osobiście babrał się w błocie. Od brudnej roboty są
Brudziński, Mularczyk, Sasin i Kancelaria Prezydenta RP Milczy też Kościół.
Czyżby z powodu postu? Bo przecież nie ze strachu, że jakieś ubeckie dokumenty
mogłyby go dotyczyć. A, nie mówmy już o tym, aby nie powiększać harmidru.
Podsumujmy:
Wolna Polska zaczyna się po wyborach 2015 r. i w to PiS radzi nam szybko
uwierzyć. Dobrze, że chociaż w Radomsku wujek Andrzeja Dudy przerżnął dodatkowe
wybory samorządowe. Jakiś promyk optymizmu wdarł się w tę naszą czarną rozpacz,
w której nawet konie w stadninach w Janowie Podlaskim i Michałowie musiały
zrozumieć, że były źle prowadzone przez wrogów IV RP Bo złych ludzi pełno
jeszcze wszędzie, ale „damy radę” - mówi Beata Szydło, podsumowując pierwsze
sto dni nie swoich rządów. Jest rozgoryczona, gdyż opozycja strasznie jej
przeszkadza. Dlatego planuje przedstawić rzetelny audyt wszystkich poprzedników
PiS na ministerialnych stołkach. Znów będzie można pobełkotać o przeszłości i
wrócić do słusznej koncepcji ruiny.
Ech, Wałęsa, Wałęsa, gdybyś siedział cicho, żylibyśmy sobie spokojnie w
PRL. Bez wrogiej Unii Europejskiej, za to w przyjaźni z NRD. I czekalibyśmy, aż
pojawi się Jarosław Kaczyński, żeby nas wyzwolić.
Stanisław Tym
dziękuję
OdpowiedzUsuń