niedziela, 28 lutego 2016

Bolek i Wielki Brat, Ballada o pięknym kraju, Test Wałęsy, Ciemniaki z Zachodu i A niech to jasny gwint!



Bolek i Wielki Brat

Kilka dni temu prezydent Duda zapowiedział „ofensywną politykę historyczną”. Niemal na­tychmiast z wielką życzliwością odnieśli się do tego wdowa po pierwszym esbeku PRL, funkcjonariusze IPN i PiS-owscy propagandyści.
   Prezydent sugerował skupienie większej uwagi na po­staci Kościuszki. Kościuszko musi jednak poczekać. Poza wszystkim - przegrał. Przegrani zaś nie budzą u nas wiel­kich namiętności, przegrana była w końcu w naszej historii normą. Porażka, a najlepiej klęska, jest w Polsce wyjątkowo sexy. Klęski są więc sexy, ale największe namiętności budzą autorzy triumfów. Ponieważ triumfy są nieliczne i stanowią smutne odstępstwo od stałej linii w naszych dziejach, trium­fatorów trzeba zniszczyć, żeby im i ich miłośnikom w głowie się nie poprzewracało.
   Jak mawiali bolszewicy, najtrudniej jest przewidzieć prze­szłość. Ot, taka kokieteria, w końcu kiedyś bolszewicy, a dziś ludzie o bolszewickiej mentalności, przeszłością zająć się potrafią, przedstawiając ją we właściwym świetle. Wiadomo więc było już w momencie odzyskania przez Polaków swe­go państwa w 1989 r., że wkrótce symbol tego zwycięstwa, Lech Wałęsa, zostanie obwołany świnią i agentem. Tradycja to u nas świętość, a obrzucanie łajnem bohaterów tradycję w Polsce ma długą. Agentem i zdrajcą był przecież Piłsudski, dlaczegóż więc agentem i łajdakiem nie miałby być Wałęsa?
   Oczywiście w odkrywaniu „prawdziwej przeszłości Wałę­sy” nie tylko i nie przede wszystkim o Wałęsę idzie. Owszem, umazanie go ekskrementami sprawia wielu niekłamaną ra­dość, ale dowodzącym całą operacją zniesławiania nie o proste satysfakcje idzie. Idzie o napisanie na nowo całej niedawnej historii.
   A teraz, mili państwo, opowiemy Wam, jak było naprawdę. Było bowiem zupełnie inaczej, niż naiwnie sądziliście. SB już w 1970 r, przewidziała rewoltę robotników w roku 1980. Aby mieć nad nią dozór, od 1970 r. SB szykowała do roli kontrolo­wanego przez nią przywódcy ruchu, który miał się narodzić w 1980 r., figuranta, niejakiego Wałęsę. Już wcześniej władza wsadziła do więzienia niejakiego Kuronia, a potem niejakie­go Michnika. Szło SB o stworzenie im fikcyjnej opozycyjnej karty, dzięki której po przewidywanym przez SB już w 1970 r. przełomie z roku 1989 figurant Wałęsa razem z Michnikiem i Kuroniem oraz paroma innymi mieli niby przejąć władzę od komunistów, by tak naprawdę, w nowych już warunkach, ko­muniści władzę zachowali. Częścią operacji było powołanie przez SB ruchu Solidarność. Najważniejszych, kontrolowa­nych przez SB przywódców ruchu w roku 1981 internowano, by i oni mogli w 1989 r. posłużyć się opozycyjną kartą
    Nie ma więc sensu dowodzenie, że jeśli kogoś SB nie inter­nowała, to dlatego, że nic nie znaczył. Przeciwnie. SB interno­wała tylko tych, których mogła kontrolować. SB po krótkiej rozmowie z późniejszym prezesem PiS doszła do wniosku, że nie nadaje się on do udziału w operacji niby-przekazania władzy antykomunistom w roku 1989, której celem, jako się rzekło, było zachowanie władzy przez komunistów. Dlate­go późniejszego prezesa PiS jako nieprzydatnego do tej ope­racji puszczono do domu. On zaś przejrzał tę grę i wiele lat później stanął na czele ruchu, który przywróci Polakom nie­podległość po 45 latach komuny i 25 latach de facto komuny.
   To proste. Wałęsa musiał się okazać agentem i zdrajcą, by uznać 1989 r. nie za koniec zniewolenia, ale za jego nową od­słonę. Dzięki operacji uświnienia Wałęsy III RP może się okazać bękartem SB, którego trzeba zniszczyć. I na tych gruzach zbudować IV RP, Polskę jedynie prawdziwą, czyli taką, którą rządzi pan Jarosław. Polska sprzed rządów pana Jarosława była, jak wiadomo, co najwyżej kondominium.
   Walka pana Jarosława o wolną Polskę była pełna mean­drów. W1990 r. postanowił on użyć Wałęsy, by załatwić Mazo­wieckiego, Geremka, Kuronia i Michnika. W dużym stopniu to się udało. Okazało się jednak, że Wałęsa nie chce być popychadłem Kaczyńskiego, i wyrzucił go ze swojej kancelarii, czym przesądził swój los. Właśnie wtedy, jesienią 1991 r., stało się jasne, że Wałęsa był „Bolkiem”, a jak „Bolkiem” jeszcze nie był, to się z niego „Bolka” zrobi. I się zrobiło. Mili państwo, już wiecie, kto był kanalią, a kto bohaterem. Mówiłem, że jest dokładnie odwrotnie, niż przez lata państwo sądzili.
   Pan minister Ziobro bardzo słusznie domaga się, by za szkalowanie Polski można było wsadzać ludzi na pięć lat do pudła. „Polskie obozy śmierci” są oczywistym kłamstwem. Twierdzenie, że Wałęsa był bohaterem, a po 1989 r. mieliśmy wolną Polskę, też jest kłamstwem. To szkalowanie, za które kara się należy.
   Naród wstaje z kolan, a wstając, odzyskuje swoją histo­rię pisaną przez ludzi szlachetnych. Że ogromna więk­szość z nich w latach, gdy było naprawdę trudno, robiła albo w portki, albo w pieluchy, to już zupełnie inna sprawa.
Tomasz Lis



Ballada o pięknym kraju

Basiu kochana, Guciu kochany, dzieci moje najdroższe! Jeszcze nie wszystko rozumiecie, choć bardzo się staracie. No, choćby wczoraj, kiedy Gucio zapytał, co mamusia robi, a Ania powiedzia­ła, że właśnie napisała książkę. A ty, synku, stwierdziłeś, że też napisałeś książkę Felka, mając na myśli, że poma­załeś flamastrami książeczkę swego przyjaciela.
   Tak więc jesteście na dobrej drodze, szanowne basa- łyki, i kiedyś wam opowiem piękną romantyczną histo­rię o kraju mojej młodości, w którym zdarzył się cud.
O tym, jak całe pokolenia myślały, że dożyją swych cza­sów w niewoli, ale najdzielniejsi spośród nas nie prze­stawali się buntować. Przelewali krew w Poznaniu w roku 1956 i na Wybrzeżu w 1970, protestowali i byli bici na uczelniach w 1968, w Radomiu i Ursusie w 1976. A po tych ostatnich wydarzeniach najodważniejsi zało­żyli jawne ugrupowanie opozycyjne - Komitet Obro­ny Robotników, który połączył ludzi tak różnych jak dzień i noc, ale których łączyła piękna miłość do ojczy­zny, waszej ojczyzny, kochane smyki. Powstała pierwsza szczelina w bloku, który nas przygniatał.
   A potem zdarzył się cud i wybrali nam papieża Polaka. A potem nadszedł drugi cud, Sierpień roku 1980 i jedno z najpiękniejszych zjawisk w niełatwej historii nasze­go kraju - wielki ruch Solidarności. A na jego czele sta­nął zbuntowany robotnik z Gdańska, Lech Wałęsa. No cóż, nie będę was czarował, że był święty. Prawdziwy syn polskiego ludu z jego wielkością i małostkami, wznio­słością i grzechami. Nieznośny samochwała i samolub, a jednocześnie porywający trybun i przywódca, któ­ry przeprowadził nas przez Morze Czerwone. Czasem mimowolnie śmieszny, częściej wzruszający. Ale gdy­by nie on, to nie byłoby wolnej Polski, która, tak, drogie dzieci, ma pełno wad, nie jest krajem naszych marzeń, nie zbudowaliśmy szklanych domów, ale sami sobie na dobre i na złe układamy zabawki w tej naszej piaskow­nicy, co było rzadkością w ciągu ostatnich kilkuset lat. Odpowiadamy sami za siebie, to naprawdę piękne.
   Wasz tatuś pamięta, jak sam był dzieckiem, choć tro­chę starszym od was teraz, i był taki okropny czas, któ­ry nazywał się stan wojenny. I Wałęsa wraz z tysiącami innych dzielnych Polaków siedział w więzieniu i rodzi­ce waszego tatusia, czyli wasi dziadkowie, którzy już nie żyją, i ich wszyscy przyjaciele tak bardzo się bali, by Wa­łęsa nie poddał się, nie ustąpił Czerwonym (to byli tacy źli). A ci Czerwoni go kusili, bardzo go kusili, by zdradził
tę wielką Solidarność, te tysiące w więzieniach, dziesiąt­ki tysięcy w podziemiu, by zgodził się stanąć na cze­le takiej małej udawanej Solidarności. Wtedy Czerwoni mogliby mówić wszystkim Polakom i całemu światu, że wszystko już jest w porządku w kraju nad Wisłą. Ale on im pokazał gest Kozakiewicza, tatuś kiedyś wam wytłu­maczy, co to znaczy. No w każdym razie powiedział im, żeby bawili się sami.
   Tak, popełnił wiele błędów. Kiedy był młody, jeszcze wiele lat przed Solidarnością, a i nawet przed tym KOR, źli Czerwoni zastraszyli go, zmusili, by podpisał zobo­wiązanie, że będzie im służył. To były zupełnie inne cza­sy, kiedy takiemu prostemu chłopakowi nie miał kto pomóc ani doradzić, tak jak na szczęście zaczęło się dziać później. Ale jeżeli uważacie, że mimo okoliczności łago­dzących to był jego upadek, to uznajmy, że macie rację.
Jednak ważniejsze jest to, co nastąpiło później: że się podniósł i już nigdy nie dał się złamać. Że źli ludzie pró­bowali go skompromitować, zniszczyć jego rodzinę, ale się nie dał i przez długie lata 80. nie zawiódł naszego zaufania, za to dawał nadzieję, bez której nie da się żyć.
   A kiedy Solidarność była coraz słabsza, coraz więcej ludzi traciło wiarę i nagle znowu w 1988 r. wybuchły pro­testy, źli Czerwoni zaproponowali debatę telewizyjną Wałęsy z jednym z nich, który nazywał się Miodowicz. Myśleli, że Wałęsa jest tylko symbolem, ma pusto w gło­wie, debatę przegra i ostatecznie się skompromituje, a Solidarność się rozpadnie. Nawet rodzice waszego ta­tusia bardzo się bali tej dyskusji. I wiecie co? To był jeden z momentów, za które wasz tatuś będzie kochał Wałęsę do końca życia. Odniósł przepiękne zwycięstwo i nagle zrozumieliśmy, że to się może udać, że może naprawdę wywalczymy trochę upragnionej wolności.
   Pewnie spotykaliście na placu zabaw takie dzieci, które same niczego nie zbudują, a tylko niszczą zamki i fortece postawione przez innych i jeszcze krzyczą, że to brzydkie zamki i fortece, że oni zbudowaliby lepsze. U dorosłych jest tak samo. Trudno, trzeba z tym żyć. Ale nawet oni nie zabiorą nam pięknej historii naszego kraju. No dobra, a teraz idziemy myć zęby.
Marcin Meller


Test Wałęsy

Teczki Wałęsy chwilowo przygniotły polską politykę i media. Nie używam alternatywnego określenia „teczki Kiszczaka", bo do dziś nie wiemy, co jeszcze pracownicy IPN wynieśli w pudłach z domu genera­ła. Słyszeliśmy, że było tam kilkadziesiąt kilogramów akt, zapewne o szczególnym znaczeniu. Fakt, że IPN w dużym pośpiechu, nie czekając na fachowe ekspertyzy, ujawnił dwie teczki Bolka, niepotrzebnie sprawia wrażenie jakie­goś chachmęcenia. Czy doczekamy się równie sprawnego ujawnienia wszystkich pozostałych znalezisk?
Tymczasem cała Polska ekscytuje się (i jest ekscytowana) kwitami Wałęsy. Bez względu na to, kto i jakie opinie ma o Lechu Wałęsie, jest czymś okropnym patrzeć na szamoczącego się, za­szczutego i osamotnionego człowieka, pamiętając, że to jedna z najważniejszych postaci całej polskiej historii. Czy naprawdę nie ma przy nim nikogo, jakiejś choćby nielicznej grupy wsparcia, jakichś doradców? Fakt, Wałęsa ma dość paskudny charakter, rozmaitych ludzi do siebie pozrażał, politycznie i środowisko­wo został sam jak palec, więc teraz szarpie się z upokorzeniem, gdzieś ze świata wystukując coraz bardziej chaotyczne wyjaśnie­nia. To przykre, ale w sumie uważam, że dobrze się stało, także dla Wałęsy. Nieoczekiwanie zaczął się montować spontaniczny front obrony Lecha, stanęły do apelu niemal wszystkie najważ­niejsze autorytety dawnej solidarnościowej opozycji, z wyjątkiem nielicznej grupki jego od dawna zaprzysięgłych wrogów. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tyle mówiono o wielkości Wałęsy, co przy okazji ujawnienia teczek zawierających (?) „kompro­mitujące dowody jego współpracy z SB".

Nie mam intuicji, jaka emocja przeważy w tzw. publicznym odbiorze - potępienie i dzika satysfakcja, prezentowana dziś przez niektórych polityków PiS (prezydent Duda, premier Szy­dło i jej ministrowie) oraz propisowskie środowiska, czy raczej odruch obrony naszej własnej pamięci o Lechu, niechby nawet w wersji o Polaczku-cwaniaczku, który wykiwał komunę, dostał Nobla i prezydenturę. Mam wrażenie, a może to tylko życzenie, że PiS przejedzie się na poniewieraniu Wałęsy i orwellowskim przerabianiu historii. Pewnie tylko ci, którzy wierzą w zamach smoleński, i młodzi, którzy niewiele pamiętają, mogą, wbrew wszelkim faktom i świadectwom, przyjąć opowieść o III RP
jako spisku ubeków z agentami. Ta kanoniczna dla PiS narracja, uzasadniająca dzisiejszą rewolucję, właśnie zo­stała poddana nieoczekiwanej próbie. Sądzę, że każdy z nas, jeśli nie publicznie, to przed samym sobą powi­nien wypowiedzieć się w sprawie Wałęsy. Czy, nawet jeśli te wszystkie Kiszczakowe kwity są prawdziwe, jest skłonny zrozumieć, wybaczyć, uznać, że Wałęsa odpo­kutował i z nawiązką zadośćuczynił? Czy raczej trzeba Bolka-Wałęsę obłożyć infamią, zrewidować jego pozycję w historii, być może raz na zawsze wymazać z katalogu polskich bohaterów? Ten „test Wałęsy" wydaje mi się ważny dla określenia naszego stosunku do historii, własnego doświadczenia i wobec innych ludzi.

Nasłuchałem się ostatnio i naczytałem głosów „sprawiedliwych wśród narodu", którzy Wałęsie nie odpuszczą. Zwłaszcza polscy polityczni chrześcijanie prześcigają się, kto pierwszy rzuci kamie­niem. Najłagodniejsi mówią - niech się przyzna, niech się ukorzy i prosi (nas) o wybaczenie. Kościół katolicki, którego Wałęsa jest wiernym synem i przez najtrudniejsze lata obnosił się z Matką Boską w klapie, też nie śpieszy muz pomocą, otuchą, publicz­nym „jako i my odpuszczamy". Nie - mamy ten sam pełen pychy moralny rygoryzm wobec innych, pisowskie poczucie wyższości, bezkompromisowości. Kościół też powinien pilnie zrobić sobie test Wałęsy.

Niestety, nie mam złudzeń co do PiS, chyba że w teczkach Kiszcza­ka znalazłyby się jakieś kwity niewygodne dla rządzącej formacji. Tylko wtedy mogłoby się okazać, że ubeckie papiery bywały fałszo­wane, że nie są wyrocznią, że ludzie mają prawo do błędu. Jeśli nie - będziemy celebrować publicznie jedną z najsilniejszych cech tej formacji: mściwość. Nawet po 30 latach Jarosław Kaczyński (a więc i jego dwór) nie daruje dawnemu wrogowi; żadne wspomnienia wspólnej walki nie będą okolicznością łagodzącą; nie będzie wzglę­du dla bólu i wstydu starego człowieka, który musi się tłumaczyć z niedoświadczenia, strachu czy naiwności w jakichś odległych cza­sach. Nieistotny jest wizerunek i zagraniczny prestiż Polski, dumna legenda walki o wolność, nie - trzeba się zemścić. To nienaturalne, chore zaleganie złych emocji przytłacza dziś polską politykę większym ciężarem niż wszystkie ubeckie teczki.
Jerzy Baczyński


Ciemniaki z Zachodu

W czasie zaledwie kilku mie­sięcy Polska znalazła się na kolanach. Przed Parla­mentem Europejskim, przed Radą Europy, przed Komisją Wenecką, przed Johnem Kerrym - wszędzie musimy się tłumaczyć. Jakie to upokarzające, że w trakcie rozmowy Kerry-Waszczykowski jednym z tematów była sytuacja wewnętrzna w naszym kraju.
   „Nie wiecie, o czym mówicie” - taka jest standardowa odpowiedź IV RP na krytykę z zagranicy. W Polsce krytykanci po prostu bronią swoich mieszkań w alei Róż, to ko­muniści i złodzieje oraz ich potomstwo. Ale trudno amery­kańskich senatorów, w tym Johna McCaina, którzy napisali krytyczny list do polskiej premier, nazwać komunistami lub cyklistami. Pani premier twierdzi więc, że senatorowie są niekompetentni lub - bardziej elegancko - niedoinfor­mowani. Ich argumenty „są wynikiem braku rzetelnej in­formacji”, a diagnoza „obarczona wieloma błędami i da­leką nieznajomością faktów”. Poza tym premier „wyraża zdziwienie”, że senatorowie „podejmują próby ingerencji”, „pouczają i narzucają, wyrażają pochopne sądy oparte na nieprawdziwych informacjach”. Polska premier daje Amerykanom lekcję elegancji polemicznej. Ciekawe, czy tym samym tonem będzie zabiegała o ich głosy na rzecz stałej obecności wojsk NATO i USA w Polsce.
   Czy senatorowie są źle poinformowani? Przecież oni nie napisali niczego innego niż to, co głoszą całkiem licz­ni polscy intelektualiści, choćby profesorowie Jadwiga Staniszkis i Ryszard Bugaj (wczorajsi wyborcy PiS), za­stępy prawników z Adamem Strzemboszem i Andrzejem Zollem, uczone gremia, rady uniwersyteckich wydziałów prawa i senaty, włącznie z promotorem pracy doktorskiej Andrzeja Dudy. Czy wszyscy oni są niedoinformowani?
   Nie wiem, czy pani premier orientuje się, jak funk­cjonują, skąd czerpią swoją wiedzę senatorowie i kongresmeni w USA. Kiedyś napisałem na ten temat książkę („Rozbieram senatora”), której bohaterem był znany swego czasu członek Senatu William Proxmire ze stanu Wisconsin. (Jeżeli do tej książki warto wracać, to głównie ze względu na okładkę Franciszka Starowieyskiego). Se­natorowie mają ogromne zaplecze, zatrudniają specjali­stów, nie mówiąc o tym, że USA mają najbardziej na świecie rozwinięte studia w dziedzinie politologii i stosunków międzynarodowych. W końcu Brzeziński i Kissinger nie wzięli się znikąd.
   Jednym ze źródeł wiedzy o Polsce były zawsze media. Nasz kraj, jako ważny w regionie, był często siedzibą kore­spondentów zagranicznych. Byli wśród nich dziennikarze wybitni, zdobywcy najwyższych laurów. Wymienię tylko kilkoro, których miałem zaszczyt poznać, czytać, a nawet rozmawiać z nimi o Polsce: Flora Lewis (autorka książki „Polski wulkan. Historia wolności”) i jej mąż, wybitny dziennikarz Sydney Gruson, dalej - David Halberstam (Pulitzer, porwał nam Elżbietę Czyżewską), John Darn- ton (Pulitzer) - wszyscy z „New York Timesa”. Niemcy: Ludwig Zimmerer („Die Welt” i inne), wielki przyjaciel Polski, który związał się z naszym krajem do końca swoich dni, znany kolekcjoner polskiej sztuki ludowej, dalej - Pe­ter Bender (Radio ARD), autor wielu książek na tematy europejskie i po­lityki wschodniej, Hansjakob Stehle („Frankfurter Allgemeine Zeitung” i inne), zwany „pierwszym ambasa­dorem” RFN, Bernard Margueritte - korespondent me­diów francuskich, także osiadł w naszym kraju (niedawno ukazała się książka złożona z jego korespondencji z Pol­ski). Neil Ascherson („The Guardian”) - wybitny brytyj­ski znawca spraw polskich, autor kilku książek o naszym kraju. Nie wspominam już o takich znawcach Polski, jak Timothy Garton Ash i Norman Davies, do których dołącza Christian Davies.
   Zachód zna Polskę dobrze, od czasu narodzin opozy­cji demokratycznej udzielał jej wsparcia i nic dziwnego, że reaguje na to, co się u nas dzieje. „Polska ma znacze­nie” - pisze „The Economist” w artykule „Polska. Nowy ból głowy Europy. Nowy polski rząd zaczął fatalnie”. „To kotwica Europy Środkowo-Wschodniej, największy kraj i zdecydowanie największa gospodarka w regionie. Okręt flagowy ekspansji Unii Europejskiej na Wschód, dowód, że demokracja i rządy prawa mogą się rozprze­strzeniać. Jej stabilizacja i orientacja proeuropejska zy­skały uznanie i szacunek dyplomacji. Jeśli PiS chce tę erę zakończyć, to idzie właściwą drogą”.
   Amerykańscy profesorowie Daniel Kelemen (politolog) i Mitchell A. Orenstein (europeista) w obszernym eseju na łamach najbardziej poważanego w sprawach między­narodowych czasopisma „Foreign Affairs” pytają: „Polska demokracja-końcowe dni?”. Europejscy przywódcy po­winni działać „szybko i zdecydowanie na rzecz liberalnej demokracji w Polsce, stawiając sprawę jasno: kraj mogą czekać kosztowne sankcje, włącznie z zawieszeniem fi­nansowania przez UE, jeśli rząd PiS nie będzie respekto­wał zasad demokracji”.
Ten sam wątek sankcji podnosi Jan-Werner Muller, pro­fesor Uniwersytetu Princeton. „Dlaczego płacić ludziom, którzy podminowują Unię, żeby utrzymać się u władzy? Dlaczego kupować brokuły tym, którzy mówią, że ich nie lubią?”. Żarty żartami, ale profesor daje poważną analizę sytuacji na Węgrzech i w Polsce. Obraz jest inny niż w Eu­ropie Zachodniej: największe są partie prawicowe, „wielu przegranych w transformacji, którzy stanowiliby klientelę prawdziwych partii socjaldemokratycznych, skończyło, popierając ekstremalną wersję prawicy- rasistowski Jobbik na Węgrzech i PiS w Polsce”. Węgry i Polska - czytamy dalej - oferują toksyczną mieszankę ideologiczną, która przypomina Europę międzywojenną. Antykomunizm i antykapitalizm mogą być połączone i usprawiedliwione w imię zdecydowanie nietolerancyjnego nacjonalizmu, opartego na wartościach chrześcijańskich, które „będą ostatecznie definiować, kto jest prawdziwym Węgrem lub prawdziwym Polakiem”.

Z powodzi publikacji, jakie ukazują się na Zachodzie, wybrałem zaledwie kilka, by pokazać, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się wydarzenia w naszym kra­ju. Trudno ich autorom zarzucić ignorancję.
Daniel Passent


A niech to jasny gwint!

Komu jak komu, ale wdowie po ge­nerale Kiszczaku można chyba wierzyć tak jak jemu samemu.
Trzeba też wierzyć prezesowi IPN, który na pierwszy rzut oka rozpoznał
autentyczność ubeckich dokumentów i podpisów Lecha Wałęsy. Wprawdzie po­wiedział, że rozumie ludzi domagających się opinii choćby grafologów, ale dodał, że takie ekspertyzy zajęłyby za dużo czasu. Na razie zatem znalezisko udostępniono dziennikarzom i naukowcom, żeby się naród dowiedział. A potem żadne ekspertyzy nie będą już potrzebne.
   I pomyśleć, że przez 319 miesięcy byliśmy dumni - no, oczywiście nie wszyscy - z odzyskania Polski i wolności. Aż tu nagle okazało się, że ci nie wszyscy dostali prezencik zza grobu od głównego ubeka PRL i drwią z naszej dumy. Że cieszyliśmy się niepodległością spod ciemnej gwiazdy czerwonej. Że daliśmy się wykiwać „ste­rowanej przez reżim" marionetce - jak był łaskaw nazwać Lecha Wałęsę minister Waszczykowski. W dodatku, dodaje minister, nikt na świecie nie rozumie, co się u nas dzieje. Zagraniczna prasa pisze, że to atak na człowieka legendę, a to prze­cież tylko „próba wyjaśnienia prawdy”. A ponieważ PiS tę prawdę zna od dawna, więc od razu z próby zrobił uroczystą premierę opluwania III RP Honorowy patronat nad spektaklem objął Andrzej Duda z Krakowa, któremu grymas sa­tysfakcji nie schodził z twarzy, gdy py­tał, ile jeszcze jest takich domów w Pol­sce, gdzie są ukryte ubeckie papiery.
   Waszczykowski w lot chwycił te sło­wa i poprosił rodzinę gen. Jaruzelskiego o otwarcie wszystkich szaf, piwnic i strychów, a całemu światu zapowiedział ofensywę informacyjną. Jego służby prasowe zapewne przygo­tują komunikat, że powstanie 10-milionowej Solidarności, a potem Okrągły Stół to były wszystko ustawki „inspirowane przez zewnętrzne czy wewnętrzne służby”.
   Haniebna jest teza, od dawna rozpowszechniana przez PiS, że współczesna histo­ria Polski opiera się na kłamstwie. Jej intencja zaś jest jasna jak jasny gwint. Ujawnił jąw2010 r. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”. Wałęsa to zdrajca, więc jedynym godnym spadkobiercą idei Solidarności ma zostać Lech Kaczyński. A ja dodam, że śmierć prezydenta Kaczyńskiego (w zamachu!) w naturalny sposób wyznaczyła jego następcę. Dziś prezes PiS taktycznie milczy, bo przecież nie będzie osobiście babrał się w błocie. Od brudnej roboty są Brudziński, Mularczyk, Sasin i Kancelaria Prezydenta RP Milczy też Kościół. Czyżby z powodu postu? Bo przecież nie ze strachu, że jakieś ubeckie dokumenty mogłyby go dotyczyć. A, nie mówmy już o tym, aby nie powiększać harmidru.

Podsumujmy: Wolna Polska zaczyna się po wyborach 2015 r. i w to PiS radzi nam szybko uwierzyć. Dobrze, że chociaż w Radomsku wujek Andrzeja Dudy przerżnął dodatkowe wybory samorządowe. Jakiś promyk optymizmu wdarł się w tę naszą czarną rozpacz, w której nawet konie w stadninach w Janowie Podla­skim i Michałowie musiały zrozumieć, że były źle prowadzone przez wrogów IV RP Bo złych ludzi pełno jeszcze wszędzie, ale „damy radę” - mówi Beata Szydło, pod­sumowując pierwsze sto dni nie swoich rządów. Jest rozgoryczona, gdyż opozycja strasznie jej przeszkadza. Dlatego planuje przedstawić rzetelny audyt wszystkich poprzedników PiS na ministerialnych stołkach. Znów będzie można pobełkotać o przeszłości i wrócić do słusznej koncepcji ruiny.
   Ech, Wałęsa, Wałęsa, gdybyś siedział cicho, żylibyśmy sobie spokojnie w PRL. Bez wrogiej Unii Europejskiej, za to w przyjaźni z NRD. I czekalibyśmy, aż pojawi się Jarosław Kaczyński, żeby nas wyzwolić.
Stanisław Tym

1 komentarz: