sobota, 6 lutego 2016

Piosenka,Pierwsza salwa, Pałką pisane, Trzynaście groszy i Przeszłość naszą przyszłością



Piosenka
Spór o prawo śpiewania przez tłum manife­stantów piosenki Przemka Gintrowskiego „Modlitwa o wschodzie słońca” zaiskrzył ni­czym zimny ogień, efektownie, ale krótko, po czym zgasł, zostawiając w niejednych rękach kostropaty kawałek drutu. Nie tak to poszło, jak powinno.
  Piosenka jest piękna, ma niesamowicie nośną, a za­razem prostą i zapętloną niczym współczesny loop (po­wtarzaną w kółko jedną frazę) melodię, wraz z tekstem tworzy dzieło przejmujące, idealnie nadające się do wy­śpiewania przez tysiące gardeł. Przekaz literacki tekstu jest uniwersalny, jak to w modlitwie, i może go zawłasz­czyć niejedna dusza. Byłoby czymś niepojętym, gdyby zabronić ludziom modlić się przy jej użyciu.
   Słowa nie są dziełem Przemka - te napisał wygnany z PRL w 1968 roku do Szwecji przymusowy polski emi­grant Natan Tenenbaum, poeta STS i Hybryd. De facto to jest wiersz, a nie tekst piosenki. Niezależny, samo­rządny wiersz. Tak jak istnieją wiersze Mickiewicza, T.S. Eliota czy Szymborskiej - do nich też można skompo­nować muzykę i uczynić z nich pieśni, ale nie zmienia to faktu, że wiersz jest to dzieło odrębne.
   Wiele utworów tak powstało. Do wierszy Norwida, Asnyka i Gałczyńskiego muzykę tworzył Czesław Nie­men, do poezji Tuwima, Białoszewskiego, Baczyńskiego, Mandelsztama i Cwietajewej muzykę komponowali róż­ni ludzie i śpiewała je Ewa Demarczyk. Wtedy skłonni jesteśmy odruchowo mówić, że „Grande Valse Brillante” to piosenka Demarczyk, zapominając, że tak napraw­dę jest to wiersz Juliana Tuwima, do którego Zygmunt Konieczny napisał wspaniałą muzykę, a Ewa „jedynie” zwieńczyła całość bajecznym wykonaniem. „Modlitwa” nie jest więc piosenką Przemka w sensie dosłownym - jest wierszem, do którego Przemek skomponował mu­zykę, a całość wykonywali (jako trio): Jacek Kaczmar­ski, Przemek Gintrowski i Zbyszek Łapiński (absolutnie najsłynniejsze, wspaniałe wykonanie).
   I jest wreszcie czwarty właściciel utworu, nieformal­ny, nigdzie nieodnotowany i nieposiadający żadnych praw do niego - miliony Polaków, którzy tę pieśń w 1981 roku śpiewali. To oni byli w jakimś sensie współtwórcą sukcesu utworu i całego tria. Nikt wtedy nie pytał, czy mają prawo śpiewać, to było oczywiste. Słowa „Zbaw mnie, Panie, od nienawiści” czy „Od pogardy zbaw mnie, Panie” frunęły w kierunku mistycznym, nie były skiero­wane przeciwko komukolwiek, nie były linią ideologicz­ną jakiejś partii - w 1981 roku po prostu dodawały siły milionom Polaków. Sława tria: Kaczmarski, Gintrow­ski, Łapiński w ogromnej części zbudowana została na takich właśnie utworach i to niekoniecznie przez nich napisanych: „Mury” to pieśń hiszpańskiego barda, „Obława” - Rosjanina Wysockiego.

   Po 25 latach tłum Polaków ponownie postanowił za­śpiewać tę pieśń - tym razem podczas marszu KOD. Czy miał do tego prawo? Zależy. Gdyby pieśń zaintono­wał ktoś z tego zbiorowiska ludzi - nie byłoby dyskusji. Tłum ma prawo śpiewać, co chce i kiedy chce. Problem w tym, że to organizatorzy zaintonowali tę i wiele in­nych pieśni, używając oryginalnych nagrań, w tym wy­padku tria: Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński, a więc używając w jakimś sensie Przemka osobiście, a to już jest ciut inna sprawa.
   Znałem Przemka, uczyliśmy się w tej samej szkole, ra­zem wybieraliśmy dla niego cenny instrument i jako tako wiedziałem, jakie ma poglądy. Z bliżej mi nieznanych względów nie cierpiał środowiska Unii Wolności czy Adama Michnika, a że język miał siarczysty, nie przebie­rał w słowach, gdy o nich mówił. Był bezdyskusyjnie sil­nie związany ze środowiskiem PiS i Lecha Kaczyńskiego. Jest dla mnie oczywiste, że jego żona i córka doskonale te poglądy znały i tym powodowane wyraziły sprzeciw. Miały do tego prawo, choć w ataku na KOD przesadziły (spotkały się z mocną odpowiedzią twórcy KOD Krzysz­tofa Łozińskiego, jest tu - http://tiny.pl/gtlts).
   Autorzy nie mają zbyt wielkiego wpływu na to, co się dzieje z ich utworami, kiedy już staną się sławne. „We Are The Champions” Freddiego Mercury’ego śpiewa, kto chce. Artyści amerykańscy wściekają się na Donalda Trumpa, który bezkarnie bierze ich piosenki do autopro­mocji w wyborach, a on ich wtedy wyszydza. Moj ą i Bog­dana Olewicza „Nie płacz, Ewka” śpiewali dość wrednie wyznawcy PiS, by upokorzyć Ewę Kopacz, na co nigdy nie wyrazilibyśmy zgody. Niedawno KOD zapytał mnie, czy zgodzę się na zaśpiewanie przez tłum „Chcemy być sobą” i nie wahając się ani chwili, powiedziałem: tak.
Zbigniew Hołdys


Pierwsza salwa
Dzień dobry państwu, minęła siedemnasta, wi­tamy w serwisie informacyjnym i łączymy się z naszym reporterem, który od rana relacjo­nuje dla państwa zamieszki, jakie ogarnęły Warszawę. Jak już informowaliśmy na ulice wyszli dzisiaj satyry­cy i kabareciarze, protestując przeciwko polityce rządu, która pozbawia tę grupę zawodową środków do życia. Łączymy się z Maciejem Knapikiem, który jest w oko­licach Kancelarii Premiera. Maćku, powiedz nam naj­pierw, jak wygląda sytuacja i czy sam jesteś bezpieczny?
   - O ranyyyy, nie mogę, ahahaha!!! Przepraszam, już się uspokajam, przepraszam za ten śmiech, ale przed chwi­lą demonstranci obrzucili budynek kancelarii skeczami, niektóre były naprawdę zjadliwe i brutalne. Oddzia­ły prewencji odpowiedziały kilkoma ostrymi salwami śmiechu, rozpraszając tłum, ale jednocześnie powodu­jąc, że wielu manifestantów tarza się ze śmiechu i nie jest wstanie się uspokoić. Z tego co słyszę, ich koledzy w po­śpiechu referują im pomysły gospodarcze rządu, co ma przywrócić powagę nawet za cenę chwilowej depresji.
   - A przypomnij powody, dla których ta nieznana do­tychczas z protestów grupa zawodowa wyszła na ulice?
   - Przemówienia liderów najkrócej można streścić stwierdzeniem, że władza zabiera im pracę. Argumentu­ją, że dla nich żarty, satyra, spektakle kabaretowe, performanse, skecze, memy i wiele innych środków ekspresji służących do wywołania śmiechu u odbiorcy to sposób na życie i zarabianie pieniędzy. Natomiast przedstawi­ciele władzy, opłacani ze wspólnych podatków, w tym demonstrantów, uprawiają działalność - nazwijmy ją w uproszczeniu kabaretową - za darmo i to w godzinach pracy. Mamy więc do czynienia z produktem dotowanym silniej niż rolnictwo unijne, z którym na wolnym rynku demonstranci nie są w stanie rywalizować.
   - Maćku, rozumiem, że iskrą, która podpaliła lont, był skecz wykonany przez ministra ochrony środowiska jego trupę na temat zagrożeń homo i gender płynących z segregowania śmieci?
  - Dokładnie. Po opublikowaniu tego występu zapro­testował warszawski kabaret Pożar w Burdelu. Jego sce­narzyści, Maciej Łubieński i Michał Walczak, zarzucili ekipie z Ministerstwa Środowiska nawet nie plagiat, lecz wykradzenie gotowego tekstu skeczu. Jak podkreślają, do jego wykonania musieliby zapłacić aktorom, ponieść koszty wynajmu sali, oświetlenia i tak dalej, a zespół mi­nistra Szyszki nie poniósł żadnych kosztów, odtwarzając
nie swój tekst, więc Pożar w Burdelu skierował spra­wę do sądu. Ale czara goryczy przelała się, gdy na dzień przed wrzuceniem do sieci materiału duetu Make Life Harder o tym, jak władza zabiera pieniądze teatrom, by dosypać Rydzykowi, aktorzy rządowi wykonali ten skecz w Sejmie. Dodam, że panowie Maciej i Lucjan z Make Life Harder są trochę sobie winni, ponieważ opóźnia­li emisję internetową, tocząc wewnętrzną dyskusję, czy żart aby nie jest zbyt prostackim pójściem na łatwiznę.
   - A co mówił na dzisiejszym wiecu Rafał Madajczak, szef ASZdziennika?
   - Zacznijmy od tego, czego nie powiedział, a miano­wicie, że jest największą ofiarą obecnej sytuacji. Do nie­dawna jego zmyślone niusy niektórzy brali za prawdę, teraz zaś codziennie informacje o działaniach władzy uznawane są za informacje jego ASZdziennika. Wezwał publicznie ministra Waszczykowskiego, by powstrzy­mał się od nieuczciwej konkurencji i upowszechnia­nia żartów o wegetarianach, rowerzystach i zwłaszcza o Beacie Szydło jako nowym liderze Europy. Madajczak porównał swoją sytuację do sklepu osiedlowego konku­rującego z Amazonem i zaapelował o stworzenie fundu­szu celowego dla pracowników śmiechu, na który rząd przelewałby uzgodnione kwoty każdorazowo po akcie nieuczciwej konkurencji przedstawicieli władzy.
   - Same zamieszki wybuchły po wystąpieniu Maćka Dąbrowskiego?
Tak, twórca kontrowersyjnego kanału Z Dupy, któ­ry w swych programach podkłada między innymi surre­alistyczną narrację pod wystąpienia Putina, wykrzyczał, jak to kilka dni temu zobaczył w TVP relację z przyzna­nia prezydentowi Andrzejowi Dudzie nagrody Czło­wieka Wolności tygodnika „wSieci”. Kiedy to oglądał, z każdą minutą było mu coraz weselej, a jednocześnie smutniej, bo z bólem zrozumiał, że nic śmieszniejsze­go niż kombatanckie wspominki Jacka Karnowskiego, laudacja Piotra Zaremby, no i mowa laureata - nigdy sam nie wymyśli. A kiedy wspomniał prezydenta, ktoś z demonstrantów rzucił: „Niezłomny!”, no i wtedy padła pierwsza salwa śmiechu. Tak to się zaczęło.
Marcin Meller


Pałką pisane
Pozwolą Państwo na kilka machnięć pałką. W czasie pamiętnego zamieszania wokół pornografii za państwo­we pieniądze we wrocławskim
Teatrze - nie wiadomo dlaczego nazwanym Polskim - na­miętności były silne, jak zawsze, kiedy chodzi o wartości. Ich obrońca Maciej Pawlicki pisał „wSieci”: „Dotychczaso­wi stójkowi politpoprawności, pałkarze lewackiej doktryny, tępiciele politycznej niepoprawności” nagle zaczęli bronić wolności sztuki. A chodziło o spektakl według „komuni­stycznej grafomanki Zygfrydy Jelinek”. Przypadek ten po­kazał, że „nie tkwimy już w urządzonej nam aksjologicznej brei, zawsze splugawionych, zniszczonych pojęć piękna, dobra i prawdy”.
  Minister kultury - czytamy „wSieci” - dowiódł, że nowa władza nie zamierza się cofać przed terrorem politycznej poprawności, a potem „cierpliwie tłumaczył się z tego podczas przesłuchania telewizyjnej kapo”. (Notabene nie miałbym nic przeciwko, żeby ta telewizyjna kapo mnie przesłuchała, a nawet „zrewidowała drżącą ręką" - jak śpiewano w STS). „Niejaki Mieszkowski - sutener na posadzie dyrektora wrocławskiego teatru” - czytamy, powinien przyjąć do wiadomości, że „narodowa kultura nie jest kubłem na fizjologiczne wydzieliny osobników wyzwolonych z poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialnośc­i…Oto jak się broni wartości!
   Na szczęście dla red. Pawlickiego „wysiłek sutenerów, by nasz dom był domem publicznym, napotkał zdecydowany sprzeciw”. Dyrektor sutener chwali się, że sprzedał bilety na kolejne cztery pornospektakle. Nasz dom nie chce być domem publicznym - oburza się publicysta. „Europa egoistów i sutenerów żwawo kroczy ku samozagładzie. Zgnije, wymrze, zetną jej głowę. Ułańska szarża nowego ministra kultury była obroną Europy, która chce żyć”.
   Ciekawe, czy Maciej Pawlicki objął już jakąś ważną posadę w mediach publicznych, może poprowadzi „Pegaz” (choć to relikt PRL), może objął jakiś teatr czy departament? Wicepremier i minister kultury zarazem z pewnością go dostrzeże, tak jak zauważeni zostali niepokorni obrońcy wartości z TV Republika, którzy ochoczo zajmują zwolnione posady w TVP, Polskim Radiu i w innych instytucjach frontu ideologicznego, do których partia zawsze przywiązywała wielką wagę.
   Obrona wartości zatacza coraz szersze kręgi. Niedaw­no perwersyjna „Wyborcza” alarmowała, że z biblio­teki publicznej w Ursusie wycofano około stu książek i filmów mających w tytule coś wspólnego z seksem, np. „Seks w kulturach świata”, „Seksualność dziecka”, „Seks w III Rzeszy”, nie mówiąc już o „Wielkiej księdze cipek” i „Wielkiej księdze siusiaków”. Mechanizm jest na ogół taki sam. Do biblioteki przychodzi wzburzony czytelnik, ktoś zgorszony zainicjuje pikietę, zaniepoko­jony ksiądz wspomni w kazaniu, Bractwo Różańcowe gromadzi się przed domem publicznym, dla niepoznaki zwanym teatrem, modlitwa, transparent - i kierownik biblioteki czy dyrektor sutener sami wiedzą, co mają zrobić. Nadchodzą wymarzone czasy dla tych, którzy
wiedzą, co jest dobre, a co złe. Żadnej szarzyzny, tylko biel albo czerń. Nie musi przyjeżdżać minister. Mecha­nizm raz puszczony w ruch dalej kręci się już sam.
   Inny przykład duchowej „pieriekowki”. Jak donosi „Nasz Dziennik”, już ponad 1300 ochotników zgłosiło się do Grupy Ekspertów (?) Dobrych Zmian w Edukacji. Jest to pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej. Eksperci (?) będą pracować nad reformą oświaty. Prof. Andrzej Waśko postuluje, „by w ramach prac tej grupy padła m.in. sprawa kwerendy szkolnych bibliotek pod kątem usunięcia z nich publikacji wypaczających moralny rozwój dzieci”. Nie spo­sób też pominąć propagowania genderyzmu w polskich szkołach - wskazuje Urszula Dudziak z KUL. (Od dawna wiedziałem, że ta druga, jazzowa, Urszula Dudziak jest cool, ale sądzę że na KOOL-u miejsca by nie zagrzała). Pod artykułem o ekspertach dobrej zmiany widnieje orzeł na biało-czerwonym tle, święty obrazek i apel: „Pomódl się za Polskę. Ofiaruj modlitwę na minister Annę Zalewską”.

Dopóki tak zwani obrońcy wartości wyzywaj ą dyrektora od sutenerów, dopóki usuwają książki z półek (przecież ich nie palą!) czy wreszcie zanoszą modły - to jeszcze nie jest najgorzej. Ale co będzie, kiedy na przykład podczas przepychanki przy wejściu do teatru, galerii lub na stadion dojdzie do rękoczynów, pójdzie jakaś szyba, „przewróci się” samochód? W takich okolicznościach o prowokację nietrudno. Dlatego z mieszanymi uczuciami przeczyta­łem w „Rzeczpospolitej” obszerny artykuł Witolda Dani- łowicza „Strzelectwo dla każdego”. Autor ten opowiada się - ni mniej, ni więcej - za znacznym rozszerzeniem dostępu do broni strzeleckiej, na podobnych zasadach jak dostęp do broni myśliwskiej, bo to się może przydać w walce z potężnym agresorem. Wyznam szczerze, że nie cierpię polowań (i agresora), a wiadomości dochodzące z USA, gdzie posiadacze broni palnej stanowią silne lobby, z którym walczy prezydent Obama, są przerażające.
   Pan Daniłowicz był niedawno w Niemczech i bardzo mu się podobało: „Małe wioski, a w każdej strzelnica, na domach wiszą wielkie tarcze symbolizujące sukcesy strzeleckie mieszkańców w lokalnych zawodach! Nawet osiedla mieszkaniowe mają swoje strzelnice osiedlowe”. Kiedy to czytałem, pomyślałem, że to dopiero początek tego raju pod bronią. Teraz kiedy Niemcy przyjmują set­ki tysięcy imigrantów, popyt na broń jeszcze wzrośnie. Oczywiście pan Daniłowicz uważa, że dostęp do bro­ni używanej do celów rekreacyjnych powinien być (jak­że inaczej?) ograniczony i kontrolowany, tak by trafiała w ręce osób gwarantujących bezpieczeństwo. Oczywiście „zawsze jest ryzyko, że z jakichkolwiek powodów zacznę strzelać z tej broni do ludzi na ulicy. Ale ryzyko to nie jest w żaden sposób związane z ilością posiadanych jednostek takiej broni!” - zapewnia autor. Co myśl, to niewypał.
Daniel Passent
PS Mea culpa! Przed tygodniem, w felietonie „Figury komiczne”, napisałem - niezgodnie z prawdą! -że w podróży do Chin panu prezydentowi Dudzie towarzyszyła Małżonka. Za niewypał przepraszam.


Trzynaście groszy
Liczą się fakty. A fakty są ta­kie, że mamy najlepszą pre­mier, na jaką nas stać. Sam szef MSZ Waszczykowski, skąpy raczej w pochwałach, z entuzja­zmem przyznał po debacie unijnej w Strasburgu, że narodziła się nowa liderka Europy, rasowy przywódca - Beata Szydło. Tymczasem po fina­łowym meczu mistrzostw Europy w piłce ręcznej w Krakowie wśród ki­biców objawili się malkontenci. Potężne gwizdy i buczenie przywitały wchodzącą na parkiet panią premier, która wręczała medale zwycięskiej drużynie niemieckiej. Na szczęście nasze prawicowe portale - niezależ­ne, bo prorządowe - szybko całą sprawę wyjaśniły: „Propaganda roz­siewana za granicą przez liberalnych polityków (również tych z Polski) zbiera swoje żniwo. Niesamowita bezczelność Niemców! Kibice zza Odry wygwizdali Beatę Szydło”.
   Waszczykowski znów ma rację. Trzeba się przyjaźnić z Wielką Brytanią, bo w krakowskiej hali Areny ani jeden Anglik nie zagwizdał przeciw­ko naszej pani premier. Z obywateli Grupy Wyszehradzkiej też nikt nie buczał, tylko ci Niemcy, którzy jak zwykle nic nie rozumieją. Gwizdać można oczywiście, ale wtedy, kiedy trzeba - prawdziwi polscy patrioci robią to na przykład na Powązkach w rocznicę powstania warszawskiego. Poseł Sasin powtarza, że takie zachowania rozumie, bo są spontaniczne - ludzie po prostu „emocjonalnie przeżywają to, co dzieje się w Polsce”.

Na szczęście najgorsze już za nami - mówi liderka Szydło w wywiadzie dla tygodnika niedawnych niepokornych dziennikarzy. „Bez względu na to, jak opozycja będzie nam przeszkadzać, nieważne czy w kraju, czy za granicą, nie złamią nas. Imperium zła nas nie pokona” - dodaje. Swoją drogą, ciekawe, które imperium ma Szydło na myśli. Gdy Ronald Reagan w 1983 r. po raz pierwszy użył tego określenia w polityce, imperium zła oznaczało Związek Radziecki. ZSRR już nie ma, więc chyba chodzi o KOD, gorszy sort, komunistów, złodziei, wegetarian, rowerzystów i innych dar­mozjadów, gender, Unię, banki i sklepy wielkopowierzchniowe.
   Roboty zatem huk, ale sił dodaje każdy odniesiony sukces. 75-latki dostaną dopłaty do lekarstw - 13 groszy dziennie. Jeśli emeryt przeżyje jeszcze 10 lat, to uzbiera mu się 480 zł. Program 500+ zakwitnie razem z wiosną. Tu kryteria sukcesu też mamy jasne: na pierwsze dziecko pie­niędzy nie ma. Na drugie są, ale nieetyczne jest je brać. Dziecko trzecie podlega kryteriom dziecka drugiego, ale przeważnie ma już 18 lat i mu się nie należy. Opodatkowanie hipermarketów wzmocni finanse pań­stwa. Najwyższe podatki sklepy będą płacić w niedziele. Na czym pole­ga nadzwyczajność tego pomysłu? Na tym, że Beata Szydło w niedziele chce sklepy zamknąć. Oj, zazdroszczą Polsce takiej otwartej, niezależnej kanclerskiej głowy.

O pozycja jest za ciemnotą, a rząd za kagankiem oświaty, dlatego posta­nowił wesprzeć 20 min z budżetu na 2016 r. najnowocześniejszą jego zdaniem prywatną wyższą szkołę - ojca Rydzyka. Najpierw rząd chciał za­brać te pieniądze z dotacji na teatry. Nie zgodził się wicepremier Gliński. Zabrać ministerstwu Jarosława Gowina też się nie dało, bo to niezgodne z prawem. A ojciec Rydzyk czeka. Rozwiązanie znalazł niezawodny Ja­cek Sasin, szary, zwykły poseł PiS: „Będzie wskazany mechanizm, który pozwoli na takie wsparcie”. Znam ten mechanizm. Zabierze się rzeczni­kowi praw obywatelskich, funduszowi dla powodzian. Nie ma znaczenia komu. Rząd tłumaczyć się nie będzie. „Jasna strona mocy to my” - powie­działa we wspomnianym wywiadzie premier Szydło. Przywykliśmy już, że ta jasna strona pokazuje swą bezczelną siłę tylko podczas ciemnych sejmowych nocy.
Stanisław Tym


Przeszłość naszą przyszłością
Od wyborów natrętnie szukam odpowiedzi na pytanie: o co chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu? Czy w tym rewolucyjnym chaosie jest jakiś plan? I co by miało być, jak już pisowska rewolucja zwycięży? Sam Pre­zes ani jego ludzie zadania nie ułatwiają, opędzając się ogól­nikami. Jest lista obietnic wyborczych, ale one miały służyć wygraniu wyborów i coraz wyraźniej widać, że są dla nowej władzy kłopotliwe. Odbywa się jakaś wielka kumulacja wła­dzy, nie ma jednak pewności, czy to jest cel sam w sobie,      J e czy środek do jakiegoś celu? I jakiego?
   Jest domniemanie, że tylko Prezes wie, o co chodzi, choć i na to dowodów brak. Ba, nie ma nawet poręcznej nazwy dla tego projektu, która jakoś oddawałaby intencje Prezesa. Hasło IV RP nie wróciło. Zapewne pasowałoby bardziej określenie„sanacja", bo odwołanie do idei Naczelnika Państwa uzdrawiającego spróchniałą Rzeczpospolitą jest czytelne, ale mielibyśmy tu jakąś historyczną gro­teskę. Wiele osób nazywa tę osobistą, prywatną ideologię państwową „kaczyzmem", co może jest i trafne, ale mało uprzejme. Właściwie nie znajduję dziś lepszego określenia niż „dobrozmian".

Ostatnio pojawiło się kilka wypowiedzi Prezesa (zwłaszcza ta na kon­ferencji w Radiu Maryja), a także analiz historycznych, które jakoś pośrednio pozwalają zrekonstruować podstawy dobrozmianu. Upraszczając, Prezes uważa, że cała III RP jest historią wielkiej manipu­lacji. To państwo narodziło się z grzechu pierworodnego, czyli porozu­mienia komunistów z częścią środowisk dysydenckich, wywodzących się (genetycznie) z rodzin mających związki z komunizmem. Symbo­lem ugody komunistów z antykomunistycznymi postkomunistami jest Okrągły Stół, którego świadkiem, bo raczej nie uczestnikiem, był Lech Kaczyński. To nowe państwo, zwłaszcza po zdradzie Wałęsy, któ­ry usunął ze swego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego, dało władzę elitom „niezakorzenionym społecznie". Elity te postawiły na liberalizm, antypatriotyzm i antykatolicyzm" niszczenie polskiej dumy i rozgrabianie majątku narodowego.
   Taka narracja, przeciwstawiająca wynarodowione i zepsute elity krzywdzonemu ludowi, nie jest szczególnie oryginalna, ale politycznie bardzo wydajna (w politologii - i nie chodzi tu o żadną wartościującą ocenę - nosi nazwę populizmu). Oryginalna jest praktyczna aplikacja tego konceptu do warunków polskich. Otóż od­powiedzią na patologie III RP ma być rewolucja, rozumiana zresztą dosłownie jako„revolutio", czyli powrót, toczenie się do tyłu.

A więc odrzuca się całą historię III RP, to znaczy, że trzeba ją zacząć na nowo, przed lub tuż po Okrągłym Stole, od prawdziwej walki z komunistami. Co prawda Jaruzelski i Kiszczak już nie żyją, ale są przecież rozmaite „resortowe dzieci" czy „genetyczni komuniści". Ma być zatem wielka dekomunizacja, bo w zasadzie wszyscy, którzy brali udział w tworzeniu III RP, są skażeni grzechem postkomunizmu i kolabora­cji. Następnie, jeśli odrzuca się instytucje patologicznego państwa, to trzeba się cofnąć do początków i spróbować ponownie. To, co wy­gląda na restytucję PRL-odwołanie reform edukacji, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości, emerytur, renacjonalizacja gospodarki, za­stąpienie nomenklatury III RP patriotami, odbudowa partyjnego Ra­diokomitetu itd. - jest po prostu zerowaniem historycznego licznika. Wracamy do schyłkowego PRL i będziemy zastanawiać się, co dalej.
   Historyczne cytaty obecne są w każdym aspekcie rewolucji. W po­lityce zagranicznej nawiązujemy właśnie do Piłsudczykowskiej kon­cepcji Międzymorza, jako sojuszu słabych przeciwko Rosji i Niemcom, a sojusznikami, jak w 1939 r., mają być Wielka Brytania i - Francja niestety nie, bo właśnie zrywamy kontrakt na śmigłowce - więc repu­blikański Waszyngton (Donald Trump?). Polityka historyczna ma być swoistym konglomeratem sanacji i endecji; Unia Europejska będzie akceptowana tylko w formie EWG - tu się cofamy o 30-40 lat itd.

Być może przejaskrawiam i nie oddaję wiernie idei dobrozmianu, ale jeśli jest inaczej, to chciałbym wiedzieć jak. Niestety, wygląda na to, że zamiast naprawiania i korygowania III RP, co przydałoby się w bardzo wielu miejscach (i co różni niepolityczni członkowie tej eki­py próbują proponować), mamy do czynienia z zerwaniem ciągłości państwa, eksperymentem zawracania czasu. Nie chcę powiedzieć, że to jest czyste zawracanie głowy, ale szkoda czasu, jeśli naszą przy­szłością ma być przeszłość.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz