Piosenka
Spór
o prawo śpiewania przez tłum manifestantów piosenki Przemka Gintrowskiego
„Modlitwa o wschodzie słońca” zaiskrzył niczym zimny ogień, efektownie, ale
krótko, po czym zgasł, zostawiając w niejednych rękach kostropaty kawałek
drutu. Nie tak to poszło, jak powinno.
Piosenka jest piękna, ma niesamowicie nośną, a zarazem prostą i
zapętloną niczym współczesny loop (powtarzaną w kółko jedną frazę)
melodię, wraz z tekstem tworzy dzieło przejmujące, idealnie nadające się do wyśpiewania
przez tysiące gardeł. Przekaz literacki tekstu jest uniwersalny, jak to w
modlitwie, i może go zawłaszczyć niejedna dusza. Byłoby czymś niepojętym,
gdyby zabronić ludziom modlić się przy jej użyciu.
Słowa nie są dziełem Przemka - te napisał wygnany z PRL w 1968 roku do
Szwecji przymusowy polski emigrant Natan Tenenbaum, poeta STS i Hybryd. De
facto to jest wiersz, a nie tekst piosenki. Niezależny, samorządny wiersz. Tak
jak istnieją wiersze Mickiewicza, T.S. Eliota czy Szymborskiej - do nich też
można skomponować muzykę i uczynić z nich pieśni, ale nie zmienia to faktu, że
wiersz jest to dzieło odrębne.
Wiele utworów tak powstało. Do wierszy Norwida, Asnyka i Gałczyńskiego
muzykę tworzył Czesław Niemen, do poezji Tuwima, Białoszewskiego,
Baczyńskiego, Mandelsztama i Cwietajewej muzykę komponowali różni ludzie i
śpiewała je Ewa Demarczyk. Wtedy skłonni jesteśmy odruchowo mówić, że „Grande Valse Brillante” to piosenka Demarczyk, zapominając, że tak
naprawdę jest to wiersz Juliana Tuwima, do którego Zygmunt Konieczny napisał
wspaniałą muzykę, a Ewa „jedynie” zwieńczyła całość bajecznym wykonaniem.
„Modlitwa” nie jest więc piosenką Przemka w sensie dosłownym - jest wierszem, do którego Przemek skomponował muzykę, a
całość wykonywali (jako trio): Jacek Kaczmarski, Przemek Gintrowski i Zbyszek
Łapiński (absolutnie najsłynniejsze, wspaniałe wykonanie).
I jest wreszcie czwarty właściciel utworu, nieformalny, nigdzie
nieodnotowany i nieposiadający żadnych praw do niego - miliony Polaków, którzy
tę pieśń w 1981 roku śpiewali. To oni byli w jakimś sensie współtwórcą sukcesu
utworu i całego tria. Nikt wtedy nie pytał, czy mają prawo śpiewać, to było
oczywiste. Słowa „Zbaw mnie, Panie, od nienawiści” czy „Od pogardy zbaw mnie,
Panie” frunęły w kierunku mistycznym, nie były skierowane przeciwko
komukolwiek, nie były linią ideologiczną jakiejś partii - w 1981 roku po
prostu dodawały siły milionom Polaków. Sława tria: Kaczmarski, Gintrowski,
Łapiński w ogromnej części zbudowana została na takich właśnie utworach i to
niekoniecznie przez nich napisanych: „Mury” to pieśń hiszpańskiego barda,
„Obława” - Rosjanina Wysockiego.
Po 25 latach tłum Polaków ponownie postanowił zaśpiewać tę pieśń - tym
razem podczas marszu KOD. Czy miał do tego prawo? Zależy. Gdyby pieśń zaintonował
ktoś z tego zbiorowiska ludzi - nie byłoby dyskusji. Tłum ma prawo śpiewać, co
chce i kiedy chce. Problem w tym, że to organizatorzy zaintonowali tę i wiele
innych pieśni, używając oryginalnych nagrań, w tym wypadku tria: Kaczmarski,
Gintrowski, Łapiński, a więc używając w jakimś sensie Przemka osobiście, a to
już jest ciut inna sprawa.
Znałem
Przemka, uczyliśmy się w tej samej szkole, razem wybieraliśmy dla niego cenny
instrument i jako tako wiedziałem, jakie ma poglądy. Z bliżej mi nieznanych
względów nie cierpiał środowiska Unii Wolności czy Adama Michnika, a że język
miał siarczysty, nie przebierał w słowach, gdy o nich mówił. Był
bezdyskusyjnie silnie związany ze środowiskiem PiS i Lecha Kaczyńskiego. Jest
dla mnie oczywiste, że jego żona i córka doskonale te poglądy znały i tym
powodowane wyraziły sprzeciw. Miały do tego prawo, choć w ataku na KOD
przesadziły (spotkały się z mocną odpowiedzią twórcy KOD Krzysztofa
Łozińskiego, jest tu - http://tiny.pl/gtlts).
Autorzy nie mają zbyt wielkiego wpływu na to, co się dzieje z ich
utworami, kiedy już staną się sławne. „We Are The Champions” Freddiego
Mercury’ego śpiewa, kto chce. Artyści amerykańscy wściekają się na
Donalda Trumpa, który bezkarnie bierze ich piosenki do autopromocji w
wyborach, a on ich wtedy wyszydza. Moj ą i Bogdana Olewicza „Nie płacz, Ewka”
śpiewali dość wrednie wyznawcy PiS, by upokorzyć Ewę Kopacz, na co nigdy nie
wyrazilibyśmy zgody. Niedawno KOD zapytał mnie, czy zgodzę się na zaśpiewanie
przez tłum „Chcemy być sobą” i nie wahając się ani chwili, powiedziałem: tak.
Zbigniew Hołdys
Pierwsza salwa
Dzień
dobry państwu, minęła siedemnasta, witamy w serwisie informacyjnym i łączymy
się z naszym reporterem, który od rana relacjonuje dla państwa zamieszki,
jakie ogarnęły Warszawę. Jak już informowaliśmy na ulice wyszli dzisiaj satyrycy
i kabareciarze, protestując przeciwko polityce rządu, która pozbawia tę grupę
zawodową środków do życia. Łączymy się z Maciejem Knapikiem, który jest w okolicach
Kancelarii Premiera. Maćku, powiedz nam najpierw, jak wygląda sytuacja i czy
sam jesteś bezpieczny?
- O ranyyyy, nie mogę, ahahaha!!! Przepraszam, już się uspokajam,
przepraszam za ten śmiech, ale przed chwilą demonstranci obrzucili budynek
kancelarii skeczami, niektóre były naprawdę zjadliwe i brutalne. Oddziały
prewencji odpowiedziały kilkoma ostrymi salwami śmiechu, rozpraszając tłum, ale
jednocześnie powodując, że wielu manifestantów tarza się ze śmiechu i nie jest
wstanie się uspokoić. Z tego co słyszę, ich koledzy w pośpiechu referują im
pomysły gospodarcze rządu, co ma przywrócić powagę nawet za cenę chwilowej
depresji.
- A przypomnij powody, dla których ta nieznana dotychczas z protestów
grupa zawodowa wyszła na ulice?
- Przemówienia liderów najkrócej można streścić stwierdzeniem, że władza
zabiera im pracę. Argumentują, że dla nich żarty, satyra, spektakle
kabaretowe, performanse, skecze, memy i wiele innych środków ekspresji
służących do wywołania śmiechu u odbiorcy to sposób na życie i zarabianie
pieniędzy. Natomiast przedstawiciele władzy, opłacani ze wspólnych podatków, w
tym demonstrantów, uprawiają działalność - nazwijmy ją w uproszczeniu
kabaretową - za darmo i to w godzinach pracy. Mamy więc do czynienia z
produktem dotowanym silniej niż rolnictwo unijne, z którym na wolnym rynku
demonstranci nie są w stanie rywalizować.
- Maćku,
rozumiem, że iskrą, która podpaliła lont, był skecz wykonany przez ministra
ochrony środowiska jego trupę na temat zagrożeń homo i gender płynących z segregowania śmieci?
- Dokładnie. Po opublikowaniu tego występu zaprotestował warszawski kabaret
Pożar w Burdelu. Jego scenarzyści, Maciej Łubieński i Michał Walczak,
zarzucili ekipie z Ministerstwa Środowiska nawet nie plagiat, lecz wykradzenie
gotowego tekstu skeczu. Jak podkreślają, do jego wykonania musieliby zapłacić
aktorom, ponieść koszty wynajmu sali, oświetlenia i tak dalej, a zespół ministra
Szyszki nie poniósł żadnych kosztów, odtwarzając
nie swój tekst, więc Pożar w
Burdelu skierował sprawę do sądu. Ale czara goryczy przelała się, gdy na dzień
przed wrzuceniem do sieci materiału duetu Make Life Harder o tym, jak władza zabiera pieniądze teatrom, by dosypać
Rydzykowi, aktorzy rządowi wykonali ten skecz w Sejmie. Dodam, że panowie
Maciej i Lucjan z Make Life Harder są trochę sobie winni,
ponieważ opóźniali emisję internetową, tocząc wewnętrzną dyskusję, czy żart
aby nie jest zbyt prostackim pójściem na łatwiznę.
- A co mówił na dzisiejszym wiecu Rafał Madajczak, szef ASZdziennika?
- Zacznijmy od tego, czego nie powiedział, a mianowicie, że jest
największą ofiarą obecnej sytuacji. Do niedawna jego zmyślone niusy niektórzy
brali za prawdę, teraz zaś codziennie informacje o działaniach władzy uznawane
są za informacje jego ASZdziennika. Wezwał publicznie ministra
Waszczykowskiego, by powstrzymał się od nieuczciwej konkurencji i upowszechniania
żartów o wegetarianach, rowerzystach i zwłaszcza o Beacie Szydło jako nowym
liderze Europy. Madajczak porównał swoją sytuację do sklepu osiedlowego konkurującego
z Amazonem i zaapelował o stworzenie funduszu celowego dla pracowników śmiechu,
na który rząd przelewałby uzgodnione kwoty każdorazowo po akcie nieuczciwej
konkurencji przedstawicieli władzy.
- Same zamieszki wybuchły po wystąpieniu Maćka Dąbrowskiego?
Tak, twórca kontrowersyjnego
kanału Z Dupy, który w swych programach podkłada między innymi surrealistyczną
narrację pod wystąpienia Putina, wykrzyczał, jak to kilka dni
temu zobaczył w TVP
relację z przyznania prezydentowi Andrzejowi
Dudzie nagrody Człowieka Wolności tygodnika „wSieci”. Kiedy to oglądał, z
każdą minutą było mu coraz weselej, a jednocześnie smutniej, bo z bólem
zrozumiał, że nic śmieszniejszego niż kombatanckie wspominki Jacka
Karnowskiego, laudacja Piotra Zaremby, no i mowa laureata - nigdy sam nie
wymyśli. A kiedy wspomniał prezydenta, ktoś z demonstrantów rzucił:
„Niezłomny!”, no i wtedy padła pierwsza salwa śmiechu. Tak to się zaczęło.
Marcin Meller
Pałką pisane
Pozwolą
Państwo na kilka machnięć pałką. W czasie pamiętnego zamieszania wokół
pornografii za państwowe pieniądze we wrocławskim
Teatrze - nie wiadomo dlaczego
nazwanym Polskim - namiętności były silne, jak zawsze, kiedy chodzi o
wartości. Ich obrońca Maciej Pawlicki pisał „wSieci”: „Dotychczasowi stójkowi
politpoprawności, pałkarze lewackiej doktryny, tępiciele politycznej
niepoprawności” nagle zaczęli bronić wolności sztuki. A chodziło o spektakl
według „komunistycznej grafomanki Zygfrydy Jelinek”. Przypadek ten pokazał,
że „nie tkwimy już w urządzonej nam aksjologicznej brei, zawsze splugawionych,
zniszczonych pojęć piękna, dobra i prawdy”.
Minister kultury - czytamy „wSieci” - dowiódł, że nowa władza nie
zamierza się cofać przed terrorem politycznej poprawności, a potem „cierpliwie
tłumaczył się z tego podczas przesłuchania telewizyjnej kapo”. (Notabene nie
miałbym nic przeciwko, żeby ta telewizyjna kapo mnie przesłuchała, a nawet
„zrewidowała drżącą ręką" - jak śpiewano
w STS). „Niejaki Mieszkowski - sutener na posadzie dyrektora wrocławskiego
teatru” - czytamy, powinien przyjąć do wiadomości, że „narodowa kultura nie
jest kubłem na fizjologiczne wydzieliny osobników wyzwolonych z poczucia
jakiejkolwiek odpowiedzialności…Oto jak się broni wartości!
Na szczęście dla red. Pawlickiego „wysiłek sutenerów, by nasz dom był
domem publicznym, napotkał zdecydowany sprzeciw”. Dyrektor sutener chwali się,
że sprzedał bilety na kolejne cztery pornospektakle. Nasz dom nie chce być
domem publicznym - oburza się publicysta. „Europa egoistów i sutenerów żwawo
kroczy ku samozagładzie. Zgnije, wymrze, zetną jej głowę. Ułańska szarża nowego
ministra kultury była obroną Europy, która chce żyć”.
Ciekawe, czy Maciej Pawlicki objął już jakąś ważną posadę w mediach
publicznych, może poprowadzi „Pegaz” (choć to relikt PRL), może objął jakiś
teatr czy departament? Wicepremier i minister kultury zarazem z pewnością go
dostrzeże, tak jak zauważeni zostali niepokorni obrońcy wartości z TV Republika, którzy ochoczo zajmują zwolnione posady w TVP, Polskim Radiu i w innych instytucjach frontu
ideologicznego, do których partia zawsze przywiązywała wielką wagę.
Obrona wartości zatacza coraz szersze kręgi. Niedawno perwersyjna
„Wyborcza” alarmowała, że z biblioteki publicznej w Ursusie wycofano około stu
książek i filmów mających w tytule coś wspólnego z seksem, np. „Seks w
kulturach świata”, „Seksualność dziecka”, „Seks w III Rzeszy”, nie mówiąc już o
„Wielkiej księdze cipek” i „Wielkiej księdze siusiaków”. Mechanizm jest na ogół
taki sam. Do biblioteki przychodzi wzburzony czytelnik, ktoś zgorszony
zainicjuje pikietę, zaniepokojony ksiądz wspomni w kazaniu, Bractwo Różańcowe
gromadzi się przed domem publicznym, dla niepoznaki zwanym teatrem, modlitwa,
transparent - i kierownik biblioteki czy dyrektor sutener sami wiedzą, co mają
zrobić. Nadchodzą wymarzone czasy dla tych, którzy
wiedzą, co jest dobre, a co złe. Żadnej
szarzyzny, tylko biel albo czerń. Nie musi przyjeżdżać minister. Mechanizm raz
puszczony w ruch dalej kręci się już sam.
Inny przykład duchowej „pieriekowki”. Jak donosi „Nasz Dziennik”, już
ponad 1300 ochotników zgłosiło się do Grupy Ekspertów (?) Dobrych Zmian w
Edukacji. Jest to pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej. Eksperci (?) będą
pracować nad reformą oświaty. Prof. Andrzej Waśko postuluje, „by w
ramach prac tej grupy padła m.in. sprawa kwerendy szkolnych bibliotek pod kątem
usunięcia z nich publikacji wypaczających moralny rozwój dzieci”. Nie sposób
też pominąć propagowania genderyzmu w polskich szkołach - wskazuje Urszula
Dudziak z KUL. (Od dawna wiedziałem, że ta druga, jazzowa, Urszula Dudziak jest
cool, ale sądzę że na KOOL-u miejsca by nie zagrzała). Pod
artykułem o ekspertach dobrej zmiany widnieje orzeł na biało-czerwonym tle,
święty obrazek i apel: „Pomódl się za Polskę. Ofiaruj modlitwę na minister Annę
Zalewską”.
Dopóki
tak zwani obrońcy wartości wyzywaj ą dyrektora od sutenerów, dopóki usuwają
książki z półek (przecież ich nie palą!) czy wreszcie zanoszą modły - to
jeszcze nie jest najgorzej. Ale co będzie, kiedy na przykład podczas
przepychanki przy wejściu do teatru, galerii lub na stadion dojdzie do
rękoczynów, pójdzie jakaś szyba, „przewróci się” samochód? W takich
okolicznościach o prowokację nietrudno. Dlatego z mieszanymi uczuciami
przeczytałem w „Rzeczpospolitej” obszerny artykuł Witolda Dani- łowicza
„Strzelectwo dla każdego”. Autor ten opowiada się - ni mniej, ni więcej - za
znacznym rozszerzeniem dostępu do broni strzeleckiej, na podobnych zasadach jak
dostęp do broni myśliwskiej, bo to się może przydać w walce z potężnym
agresorem. Wyznam szczerze, że nie cierpię polowań (i agresora), a wiadomości
dochodzące z USA, gdzie posiadacze broni palnej stanowią silne lobby, z którym
walczy prezydent Obama, są przerażające.
Pan Daniłowicz był niedawno w Niemczech i bardzo mu się podobało: „Małe
wioski, a w każdej strzelnica, na domach wiszą wielkie tarcze symbolizujące
sukcesy strzeleckie mieszkańców w lokalnych zawodach! Nawet osiedla
mieszkaniowe mają swoje strzelnice osiedlowe”. Kiedy to czytałem, pomyślałem,
że to dopiero początek tego raju pod bronią. Teraz kiedy Niemcy przyjmują setki
tysięcy imigrantów, popyt na broń jeszcze wzrośnie. Oczywiście pan Daniłowicz
uważa, że dostęp do broni używanej do celów rekreacyjnych powinien być (jakże
inaczej?) ograniczony i kontrolowany, tak by trafiała w ręce osób
gwarantujących bezpieczeństwo. Oczywiście „zawsze jest ryzyko, że z
jakichkolwiek powodów zacznę strzelać z tej broni do ludzi na ulicy. Ale ryzyko
to nie jest w żaden sposób związane z ilością posiadanych jednostek takiej
broni!” - zapewnia autor. Co myśl, to niewypał.
Daniel Passent
PS Mea culpa! Przed
tygodniem, w felietonie „Figury komiczne”, napisałem - niezgodnie z prawdą! -że
w podróży do Chin panu prezydentowi Dudzie towarzyszyła Małżonka. Za niewypał
przepraszam.
Trzynaście groszy
Liczą
się fakty. A fakty są takie, że mamy najlepszą premier, na jaką nas stać. Sam
szef MSZ Waszczykowski, skąpy raczej w pochwałach, z entuzjazmem przyznał po
debacie unijnej w Strasburgu, że narodziła się nowa liderka Europy, rasowy
przywódca - Beata Szydło. Tymczasem po finałowym meczu mistrzostw Europy w
piłce ręcznej w Krakowie wśród kibiców objawili się malkontenci. Potężne
gwizdy i buczenie przywitały wchodzącą na parkiet panią premier, która wręczała
medale zwycięskiej drużynie niemieckiej. Na szczęście nasze prawicowe portale -
niezależne, bo prorządowe - szybko całą sprawę wyjaśniły: „Propaganda rozsiewana
za granicą przez liberalnych polityków (również tych z Polski) zbiera swoje
żniwo. Niesamowita bezczelność Niemców! Kibice zza Odry wygwizdali Beatę
Szydło”.
Waszczykowski znów ma rację. Trzeba się przyjaźnić z Wielką Brytanią, bo
w krakowskiej hali Areny ani jeden Anglik nie zagwizdał przeciwko naszej pani
premier. Z obywateli Grupy Wyszehradzkiej też nikt nie buczał, tylko ci Niemcy,
którzy jak zwykle nic nie rozumieją. Gwizdać można oczywiście, ale wtedy, kiedy
trzeba - prawdziwi polscy patrioci robią to na przykład na Powązkach w rocznicę
powstania warszawskiego. Poseł Sasin powtarza, że takie zachowania rozumie, bo
są spontaniczne - ludzie po prostu
„emocjonalnie przeżywają to, co dzieje się w Polsce”.
Na
szczęście najgorsze już za nami - mówi liderka Szydło w wywiadzie dla tygodnika
niedawnych niepokornych dziennikarzy. „Bez względu na to, jak opozycja będzie
nam przeszkadzać, nieważne czy w kraju, czy za granicą, nie złamią nas.
Imperium zła nas nie pokona” - dodaje. Swoją drogą, ciekawe, które imperium ma
Szydło na myśli. Gdy Ronald Reagan w 1983 r. po raz pierwszy użył tego określenia
w polityce, imperium zła oznaczało Związek Radziecki. ZSRR już nie ma, więc
chyba chodzi o KOD, gorszy sort, komunistów, złodziei, wegetarian, rowerzystów
i innych darmozjadów, gender, Unię, banki i sklepy
wielkopowierzchniowe.
Roboty zatem huk, ale sił dodaje każdy odniesiony sukces. 75-latki
dostaną dopłaty do lekarstw - 13 groszy dziennie. Jeśli emeryt przeżyje jeszcze
10 lat, to uzbiera mu się 480 zł. Program 500+ zakwitnie razem z wiosną. Tu
kryteria sukcesu też mamy jasne: na pierwsze dziecko pieniędzy nie ma. Na
drugie są, ale nieetyczne jest je brać. Dziecko trzecie podlega kryteriom
dziecka drugiego, ale przeważnie ma już 18 lat i mu się nie należy.
Opodatkowanie hipermarketów wzmocni finanse państwa. Najwyższe podatki sklepy
będą płacić w niedziele. Na czym polega nadzwyczajność tego pomysłu? Na tym,
że Beata Szydło w niedziele chce sklepy zamknąć. Oj, zazdroszczą Polsce takiej
otwartej, niezależnej kanclerskiej głowy.
O
pozycja jest za ciemnotą, a rząd za kagankiem oświaty, dlatego postanowił
wesprzeć 20 min z budżetu na 2016 r. najnowocześniejszą jego zdaniem prywatną
wyższą szkołę - ojca Rydzyka. Najpierw rząd chciał zabrać te pieniądze z
dotacji na teatry. Nie zgodził się wicepremier Gliński. Zabrać ministerstwu
Jarosława Gowina też się nie dało, bo to niezgodne z prawem. A ojciec Rydzyk
czeka. Rozwiązanie znalazł niezawodny Jacek Sasin, szary, zwykły poseł PiS:
„Będzie wskazany mechanizm, który pozwoli na takie wsparcie”. Znam ten
mechanizm. Zabierze się rzecznikowi praw obywatelskich, funduszowi dla
powodzian. Nie ma znaczenia komu. Rząd tłumaczyć się nie będzie. „Jasna strona
mocy to my” - powiedziała we wspomnianym wywiadzie premier Szydło.
Przywykliśmy już, że ta jasna strona pokazuje swą bezczelną siłę tylko podczas
ciemnych sejmowych nocy.
Stanisław Tym
Przeszłość naszą przyszłością
Od
wyborów natrętnie szukam odpowiedzi na pytanie: o co chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu? Czy w tym rewolucyjnym
chaosie jest jakiś plan?
I co by miało być, jak już pisowska rewolucja
zwycięży? Sam Prezes ani jego ludzie zadania nie ułatwiają, opędzając się ogólnikami.
Jest lista obietnic wyborczych, ale one miały służyć wygraniu wyborów i coraz
wyraźniej widać, że są dla nowej władzy kłopotliwe. Odbywa się jakaś wielka
kumulacja władzy, nie ma jednak pewności, czy to jest cel sam w sobie, J e czy środek do jakiegoś celu? I jakiego?
Jest domniemanie, że tylko Prezes wie, o co chodzi, choć i na to dowodów
brak. Ba, nie ma nawet poręcznej nazwy dla tego projektu, która jakoś
oddawałaby intencje Prezesa. Hasło IV RP nie wróciło. Zapewne pasowałoby
bardziej określenie„sanacja", bo odwołanie do idei Naczelnika Państwa uzdrawiającego
spróchniałą Rzeczpospolitą jest czytelne, ale mielibyśmy tu jakąś historyczną
groteskę. Wiele osób nazywa tę osobistą, prywatną ideologię państwową
„kaczyzmem", co może jest i trafne, ale mało uprzejme. Właściwie nie
znajduję dziś lepszego określenia niż „dobrozmian".
Ostatnio
pojawiło się kilka wypowiedzi Prezesa (zwłaszcza ta na konferencji w Radiu
Maryja), a także analiz historycznych, które jakoś pośrednio pozwalają
zrekonstruować podstawy dobrozmianu. Upraszczając, Prezes uważa, że cała III RP
jest historią wielkiej manipulacji. To państwo narodziło się z grzechu
pierworodnego, czyli porozumienia komunistów z częścią środowisk dysydenckich,
wywodzących się (genetycznie) z rodzin mających związki z komunizmem. Symbolem
ugody komunistów z antykomunistycznymi postkomunistami jest Okrągły Stół,
którego świadkiem, bo raczej nie uczestnikiem, był Lech Kaczyński. To nowe
państwo, zwłaszcza po zdradzie Wałęsy, który usunął ze swego otoczenia
Jarosława Kaczyńskiego, dało władzę elitom „niezakorzenionym społecznie".
Elity te postawiły na liberalizm, antypatriotyzm i antykatolicyzm" niszczenie
polskiej dumy i rozgrabianie majątku narodowego.
Taka narracja, przeciwstawiająca wynarodowione i zepsute elity
krzywdzonemu ludowi, nie jest szczególnie oryginalna, ale politycznie bardzo
wydajna (w politologii - i nie chodzi tu o żadną wartościującą ocenę - nosi nazwę populizmu). Oryginalna jest praktyczna
aplikacja tego konceptu do warunków polskich. Otóż odpowiedzią na patologie III RP ma być rewolucja, rozumiana zresztą
dosłownie jako„revolutio", czyli powrót, toczenie się do tyłu.
A więc
odrzuca się całą historię III RP, to
znaczy, że trzeba ją zacząć na nowo, przed lub tuż po Okrągłym Stole, od
prawdziwej walki z komunistami. Co prawda Jaruzelski i
Kiszczak już nie żyją, ale są przecież rozmaite „resortowe dzieci" czy
„genetyczni komuniści". Ma być zatem wielka dekomunizacja, bo w zasadzie
wszyscy, którzy brali udział w tworzeniu III
RP, są skażeni grzechem postkomunizmu i kolaboracji. Następnie, jeśli
odrzuca się instytucje patologicznego państwa, to trzeba się cofnąć do
początków i spróbować ponownie. To, co wygląda na restytucję PRL-odwołanie
reform edukacji, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości, emerytur,
renacjonalizacja gospodarki, zastąpienie nomenklatury III RP patriotami, odbudowa partyjnego Radiokomitetu itd. - jest
po prostu zerowaniem historycznego licznika. Wracamy do schyłkowego PRL i
będziemy zastanawiać się, co dalej.
Historyczne cytaty obecne są w każdym aspekcie rewolucji. W polityce
zagranicznej nawiązujemy właśnie do Piłsudczykowskiej koncepcji Międzymorza,
jako sojuszu słabych przeciwko Rosji i Niemcom, a sojusznikami, jak w 1939 r.,
mają być Wielka Brytania i - Francja niestety nie, bo właśnie zrywamy kontrakt
na śmigłowce - więc republikański Waszyngton (Donald Trump?). Polityka historyczna ma być swoistym konglomeratem sanacji
i endecji; Unia Europejska będzie akceptowana tylko w formie EWG - tu się
cofamy o 30-40 lat itd.
Być
może przejaskrawiam i nie oddaję wiernie idei dobrozmianu, ale jeśli jest
inaczej, to chciałbym wiedzieć jak. Niestety, wygląda na to, że zamiast
naprawiania i korygowania III RP, co
przydałoby się w bardzo wielu miejscach (i co różni niepolityczni członkowie
tej ekipy próbują proponować), mamy do czynienia z zerwaniem ciągłości
państwa, eksperymentem zawracania czasu. Nie chcę powiedzieć, że to jest czyste
zawracanie głowy, ale szkoda czasu, jeśli naszą przyszłością ma być
przeszłość.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz