Henryk Kowalczyk nie
wydaje się pierwszoplanową figurą w politycznej talii prawicy. Niesłusznie. Bo
mało jest dziś w Polsce osób mających większy wpływ na faktyczny kształt
pisowskiej „dobrej zmiany".
Rafał Woś
Wiem, że wiele z tego, co robimy, nie wygląda zbyt elegancko. Ale ta
faza już się kończy. A tak właściwie, to już się... skończyła - mówi minister Henryk Kowalczyk. Taka deklaracja może
zaskakiwać, bo rzeczywistość dookoła zdaje się mocno przeczyć takim
zapowiedziom. W przedsionku prowadzącym do gabinetu ministra gra telewizor
nastawiony na TVN24.
A w nim temat rozpoczęcia przez Brukselę
procedury praworządności w Polsce. Na tapecie jest też projekt proponowanych
przez PiS zmian w sądownictwie i prokuraturze oraz zwolnienia dziennikarzy z
telewizji publicznej. Gdzieś w tyle głowy majaczy nowa ustawa o służbie
cywilnej. No i ciągle nierozwiązany kryzys trybunałowy. Do tego dojdzie
wkrótce obniżka polskiego ratingu zwiastująca starcie rządu z tzw. rynkami
finansowymi. Jak u licha minister Kowalczyk może oczekiwać, że teraz nagle
nastąpi uspokojenie sytuacji na pootwieranych przez PiS licznych frontach?
Minister rezyduje na pierwszym
piętrze KPRM w gabinecie zajmowanym poprzednio przez Jacka Cichockiego, szefa kancelarii premierów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Ale
jego pozycja przy Beacie Szydło jest dużo bardziej istotna, na dodatek potrójna.
Bo, po pierwsze (i to jest ta rola oficjalna), 59-letni Kowalczyk stoi na
czele tzw. komitetu stałego Rady Ministrów. To oznacza, że przez jego ręce
przechodzą wszystkie projekty ustaw, nad którymi pracuje gabinet Szydło.
Do tego dochodzi jeszcze koordynacja prac ministerstw gospodarczych. To
jest z grubsza to samo zadanie, które wykonywał przy Tusku Jan Krzysztof
Bielecki. Tylko że JKB stał na czele rady złożonej z zewnętrznych ekspertów, a
potem zbierał ich pracę i po swojemu suflował „kierownikowi”. U Szydło rada
gospodarcza składa się z ministrów: Morawieckiego (rozwój), Szałamachy
(finanse), Jackiewicza (skarb), Tchorzewskiego (energia), Adamczyka
(infrastruktura) i Grabarczyka (gospodarka morska). Tworzą oni coś w rodzaju
„małego gabinetu”. To tam zapadła na przykład decyzja, że podatek bankowy będzie naliczany od aktywów, a nie od transakcji.
To tam zrezygnowano z kryterium powierzchni w ustawie o podatku od marketów
(początkowo miały mu podlegać sklepy większe niż 250 m kw.) i zdecydowano się
na stawkę rosnącą progresywnie w zależności od obrotów.
To jest ten obszar praktycznej polityki, który umyka codziennemu medialnemu
opisowi, skupionemu na przesuwaniu wielkich figur w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego.
Ale ci, którzy znają realia panujące w PiS, wiedzą doskonale, że szczegółowe
rozwiązania mało Kaczyńskiego interesują. Ich kreowaniem zajmują się właśnie
tacy ludzie jak Kowalczyk. I mają tu wiele decyzyjnego luzu.
Po trzecie wreszcie, Kowalczyk już w czasie kampanii wyborczej był jedną
z głównych twarzy firmujących gospodarcze zamierzenia ekipy Szydło. I tak na
razie zostało. Ku uciesze dziennikarzy, którzy dużo bardziej wolą rozmawiać z
wylewnym Kowalczykiem niż z chłodnym Morawieckim czy kolczastym Szałamachą.
Ale i przerażeniu ludzi z ekipy rządowej. Bywało więc już i tak, że ministerstwa
zapowiadały briefing, ale jednocześnie sygnalizowały, że może on zostać
odwołany. Dlaczego? Bo minister Kowalczyk idzie rano do radia i znowu coś może
chlapnąć.
Pozycja Henryka Kowalczyka w
wykuwaniu „dobrej zmiany" wydaje się dziś niezagrożona. Niektórych może to nawet dziwić. Kowalczyk nie należy
przecież ani do medialnych matadorów PiS, ani nawet do „pierwszej kadrowej”
Jarosława Kaczyńskiego.-Porozumienie Centrum? To była dla mnie jakaś
opcja, ale ostatecznie wolałem ZChN - wspomina
Kowalczyk. Polityczną inicjacją był dla niego karnawał Solidarności. Tyle że
w skali mikro.
W1980 r. Henryk Kowalczyk był świeżo upieczonym nauczycielem matematyki
i zakładał „S” w Zespole Szkół Rolniczych w
Golądkowie (powiat pułtuski). Studia kończył w Warszawie. - Pamiętam go z
akademika na Żwirki i Wigury. Nie pamiętani jednak, żeby udzielał się jakoś w
radzie mieszkańców, radiu Desa, klubie Proxima czy innej
organizacji. Nie wiem, czy zamieniłem z nim kilka zdań przez całe 5 lat. Dla
nas, studentów dziennikarstwa, ci matematycy to byli trochę dziwni ludzie, mało
imprezowi -mówi Ryszard Marut, wówczas
student dziennikarstwa, a obecnie redaktor naczelny „Tygodnika
Ciechanowskiego”. Kowalczyka faktycznie pociągały wtedy zdecydowanie inne
rzeczy. Angażował się w duszpasterstwie akademickim przy warszawskim kościele
św. Anny prowadzonym przez ks. Wiesława Niewęgłowskiego, duszpasterza
środowisk twórczych. Potem - razem z żoną Hanną - prowadził przez lata
szkolenia dla narzeczonych. Również stąd wziął się najpierw ten ZChN, a potem
PiS.
Gdy nadszedł 1989 r., Kowalczyk
założył w rodzinnej gminie komórkę Komitetu Obywatelskiego. Rok później
został wybrany na wójta czterotysięcznej Winnicy. W tej roli spędził (z
przerwą) kolejnych 14 lat. Zaliczył w tym czasie kilka prób skoku do polityki
przez duże „P”. Z początku nie bardzo mu wychodziło. Został nawet (z nadania
AWS) wojewodą ciechanowskim. Ale tylko po to, żeby... zgasić światło, bo rząd
Buzka robił wtedy reformę administracyjną. Na otarcie łez oferowano mu fotel
wojewody świętokrzyskiego, ale na przeprowadzkę do Kielc się nie zdecydował. W 2005 r. jeszcze raz postanowił startować
do Sejmu, tym razem już z list PiS. Wynik nie był imponujący (ostatni
„biorący” mandat PiS w okręgu siedleckim). Jako były wójt jakby z automatu
dostał stanowisko jednego z wiceministrów rolnictwa. Miał tam pilnować szefa
koalicyjnej Samoobrony Andrzeja Leppera, a odegrał rolę mimowolnego świadka
prowokacji CBA, która zakończyła żywot tamtej koalicji.
Kariera Kowalczyka zdecydowanie przyspieszyła, gdy w 2014 r. ze stanowiska
skarbnika PiS odszedł Stanisław Kostrzewski. Zastąpiła go Beata Szydło, a do
pomocy dostała właśnie Kowalczyka. Na Kowalczyka padło ponoć dlatego, że
jest... matematykiem. W partii uznano więc, że co jak co, ale na liczbach to
się pewnie zna.
- Współpraca była wygodna dla obu stron.
Henryk jest uważany za osobę skromną, więc nigdy nie stanowił konkurencji dla
Beaty, a jednocześnie wziął na siebie wiele żmudnych zadań, bo pracę lubi. Oto
cała tajemnica jego awansu w strukturach PiS - uważa europoseł PiS Ryszard Czarnecki, który zna Kowalczyka
jeszcze ze wspólnych czasów z ZChN. U pytanych o Kowalczyka innych polityków z
różnych stron politycznej barykady, zawsze powraca z grubsza ten sam opis:
skromny, no, może nie jakoś szalenie wyrafinowany, ale autentyczny i budzący zaufanie.
Jak te pierwsze chaotyczne miesiące władzy PiS wyglądają z gabinetu przy
Alejach Ujazdowskich? Czy w rządzie PiS są wahania co do obranego kursu?
Członkowie rządu Beaty Szydło nie żyją przecież na innej planecie. Chodzą po
tych samych ulicach, czytają gazety, oglądają telewizję. Widzą rodzący się
ruch KOD. Słyszą gniewne pomruki Brukseli. - Wątpliwości? Tale, czasem są
- odpowiada Kowalczyk. Ale zaraz się poprawia. - Nie, nie o to, że błądzimy.
Czasem pojawiają się raczej obawy, co się stanie, jak oni naprawdę zaczną
wyprowadzać ludzi na ulice. Oni, to znaczy kto? Na to minister ma już
jednak z góry gotową formułkę: - Wielu naszych politycznych przeciwników próbuje
perfidnie wykorzystać zamieszanie. Straszą ludzi zamachem na demokrację,
podczas gdy tak naprawdę boją się utraty swoich przywilejów.
Zatem to ślepa uliczka. A co z tą (sporą przecież) grupą wyborców,
która postanowiła dać szansę PiS, bo męczyło ją samozadowolenie PO? Co z tymi,
którzy byli przekonani, że głosują na Pis o twarzy
Beaty Szydło i Andrzeja Dudy, a nie Jarosława Kaczyńskiego czy Zbigniewa
Ziobry? Czy PiS w ogóle bierze takich ludzi pod uwagę? Czy nie boi się, że
właśnie ich odstraszyło od obiecywanej „dobrej zmiany”. - Liczymy, że przekona ich nasza
skuteczność. To dla nich jest program 500 plus. To będzie nasze pierwsze
uwiarygodnienie.
I przełamanie opowieści o PiS,
które jest zawsze nieskuteczne.
To kluczowy wątek, przy którym warto się na chwilę zatrzymać. Nie
pierwszy raz bowiem słychać ze strony obozu prawicy, że „tym razem już nie
pozwolimy sobie pokrzyżować planów”. W takich momentach widać, jak głęboko
siedzi w nim trauma
rządów Olszewskiego i Marcinkiewicza/Kaczyńskiego. Projektów -
według prawicy - niedokończonych i przerwanych z powodu oporu potężnych grup
interesu broniących status quo.
Czy PiS znów nie idzie tą samą drogą? Otwierając naraz wszystkie możliwe
fronty, a potem się dziwiąc, że jest zewsząd atakowane. - Pewnie, że moglibyśmy
robić wszystko ładnie i elegancko, jedno po drugim, ale wtedy szybko byśmy
polegli. Dlatego tym razem nie nadstawiliśmy drugiego policzka. Tym razem jest
„oko za oko’’- wyjaśnia Kowalczyk.
To jest ten moment, gdy
minister przechodzi na tzw. narrację pomidorową. Powszechną ostatnio wśród prawicowych polityków i
publicystów. Polega na tym, że na wszystkie zarzuty odpowiada się (całkiem jak
w dziecięcej grze w pomidora) dokładnie w ten sam sposób. „A bo Platforma też
tak robiła”. Trybunał? - To przecież poprzednia koalicja pojechała za daleko.
Chciała sobie zabezpieczyć przychylność Trybunału na wiele lat, wybierając
dodatkowych sędziów. I jakoś wtedy nikt nie mówił, że zagrożona jest polska
demokracja. Musieliśmy interweniować. Gdybyśmy tego nie zrobili, toby nam
Trybunał zakwestionował nasze kluczowe posunięcia: podatek bankowy, od sklepów
i uszczelnienie systemu podatkowego. I jeszcze dorzucił obowiązek podniesienia
kwoty wolnej do 6,5 tys. zł. Wtedy byłoby po nas. A z 500 plus sami byśmy
musieli się wycofać. Bardzo podobnie wygląda argumentacja Kowalczyka w
sprawie pisowskich czystek w TVP. - To co mieliśmy zrobić?
Zmieniać powoli i patrzeć, jak TVP kreuje
nieprzychylną nam rzeczywistość i lansuje PO z Nowoczesną? Przecież polityk,
który nie przewiduje takich rzeczy, jest marnym politykiem - dowodzi minister.
Ale czy Henryk Kowalczyk nie widzi, że idąc taką drogą, PiS podtrzymuje
(i wzmacnia) patologie, które piętnowało u politycznych rywali. - Oczywiście,
że widzę - odpowiada. -1 trzeba będzie zrobić wszystko, by nie nadeszło
„przekręcenie” w drugą stronę. Ale jak to zrobić? Na to pytanie minister
na dziś nic konkretnego zaproponować nie potrafi.
Zresztą, rozmawiamy po południu,
już tak późno się zrobiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz