sobota, 27 lutego 2016

Państwo? Niech się goni



Biedni pójdą po 500 złotych, bo muszą zapłacić za prąd. Bogaci pójdą z przekory. Samotne matki, jak zwykle, zostaną same. A dzieci z tego nie będzie.

ANNA SZULC

To będzie wielki sukces Rzeczypospolitej - za­pewnił prezydent Andrzej Duda, podpisując usta­wę „Rodzina 500 plus”. Oświadczył, że jest szczęśliwy, bo pro­gram „oznacza wsparcie ze strony pań­stwa dla tych, którzy są najważniejsi - dla rodzin posiadających dzieci”.
   Innego zdania jest dr ekonomii Boh­dan Wyżnikiewicz, były prezes GUS, wiceprezes Instytutu Badań nad Go­spodarką Rynkową. - Wszyscy z włas­nej kieszeni zapłacimy za tę katastrofę. Ekonomiczną, bo budżet tego nie wy­trzyma, czeka nas scenariusz grecki. De­mograficzną, bo mało kto zdecyduje się na dziecko z powodu 500 złotych.
   Moralną również. Polak Polakowi bę­dzie wilkiem. Przykłady już są. Tylko w zeszłym tygodniu w niewielkiej war­szawskiej organizacji pozarządowej dwóch ojców znanych z pracy na rzecz innych pobiło się na oczach zespołu o to, który z nich powinien dostać więcej. Czy ten z dwójką małych dzieci, czy może jednak ojciec dorastającej czwórki?
   Właścicielka firmy pod Wrocławiem, matka trójki dzieci (w wieku od 3 do 9 lat), rzuciła w szwagra kieliszkiem, roz­cinając mu wargę. Bo powiedział, że ta­kie bogaczki jak ona powinny same zadbać o przyszłość swoich bachorów.
A nie wyciągać kasę od państwa. W Kra­kowie z kolei dwie nauczycielki z jed­nej podstawówki poszarpały się za włosy w obecności dzieci. Wszystko przez to, że jedna z nich zażartowała z obiecywa­nej przez rząd inwestycji w naród. Z tego, że program jest dla wszystkich. Ale tak naprawdę chodziło jej o to, że w ramach inwestycji w naród koleżanka dostanie od państwa tysiąc złotych miesięcznie. A ona nie dostanie nic, choć jest wdową z trójką dzieci. Powód? Dwójka dzieci do­rosła, tylko najmłodsza w przedszkolu.
DIABEŁ W SZCZEGÓLE
Przed wyborami PiS ogłosiło, że da 500 złotych na każde dziecko. Cel szczyt­ny: poprawić dzietność w kraju, w któ­rym na sto młodych kobiet przypada 130 urodzonych dzieci. Demografom daje to wskaźnik 1,3, tymczasem, żeby Polaków nie ubywało, wskaźnik uro­dzeń powinien wynosić powyżej 2,1. Po wyborach okazało się jednak, że pienią­dze będą tylko na drugie i kolejne dzie­cko. Innymi słowy, rodziny wielodzietne, niezależnie od ich sytuacji material­nej, bonus od rządu dostaną. Choć nie wszystkie.
   - Diabeł tkwi w szczególe - zauważa dr Jarosław Flis, politolog z Krakowa, oj­ciec trójki dzieci. Zauważył np., że w pro­gramie inaczej traktowane są rodziny z trójką dzieci, inaczej z trojaczkami.
- Kolega, szczęśliwy ojciec trojaczków, dostanie o połowę więcej niż moja rodzi­na. Trzymam za kolegę kciuki, ale nie ro­zumiem, dlaczego jego dzieci są droższe w utrzymaniu - nie może się nadziwić Flis. Zadziwia go również to, że gdy jed­no z dzieci dorasta, drugie znika z syste­mu pomocy. Dla tysięcy rodzin oznacza to odebranie świadczenia. Jego córka za rok skończy 18 lat. - Dla domowego budżetu oznacza to zmniejszenie świadczeń o po­łowę, choć nasze wydatki się nie zmniej­szą, przecież córka, która jest w liceum, nadal będzie na naszym utrzymaniu. Sen­sowniej byłoby na przykład dać mniej, ale nie uzależniać wypłaty na drugie dziecko od wieku pierwszego - tłumaczy.
   - To nie jest żaden program prodemograficzny - zastrzega prof. Irena E. Ko­towska, szefowa Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, przewodnicząca Komite­tu Nauk Demograficznych PAN, autor­ka wielu badań dotyczących dzietności w Polsce. Po pierwsze i najważniejsze, o czym świadczą badania z wielu krajów, rozdawnictwo pieniędzy nie popłaca.
- Nikt nigdzie nie rodzi dzieci dla samych pieniędzy. Dzieci rodzą się tam, gdzie ro­dziców wspiera się systemowo, zapew­nia im elastyczne urlopy i warunki pracy. Gdzie mogą liczyć na darmowe lub tanie usługi: żłobki, przedszkola, ewentualnie osiągalne finansowo opiekunki. Gdzie są dostępne dla rodzin inne niedrogie usłu­gi publiczne, choćby bilety do muzeów i transport - wylicza ekspertka.
   Tymczasem w Polsce 80 proc. gmin nie ma w ogóle żłobków. - Rodzice pono­szą ogromne koszty wychowywania dzie­ci, muszą płacić za wszystko. Ale nie tylko w tym rzecz, barierą nie do pokonania jest lęk przed konsekwencjami rodzicielstwa. To dotyczy zwłaszcza matek, które często po urodzeniu dziecka nie mają szans na powrót do pracy - tłumaczy prof. Kotow­ska. A to, jej zdaniem, po wprowadzeniu programu 500 plus może się jeszcze po­głębić. - Nie dość, że zamiast upraszczać, komplikujemy system świadczeń, to do­datkowo stwarzamy bodźce, które mogą wykluczać kobiety z rynku pracy. Bo choć 500 złotych nie zachęci ich do urodze­nia kolejnego dziecka, może zatrzymać je w domu. A to oznacza, że nie uzbierają wiele na emeryturę.
   - Większość kobiet nie zdecyduje się na drugie i jeszcze kolejne dziecko z pro­zaicznego powodu: z braku czasu dla siebie - dodaje Aleksandra Niżyńska, socjolożka z Instytutu Spraw Publicznych.
- Jeżeli zapytamy mężczyzn, czy chcie­liby mieć drugie dziecko, to odpowiedzą: tak, to super pomysł. Kobiety - nie, bo nie chcą tkwić w domach. A są na to ska­zane, bo nie mają z kim zostawić dziecka.
500 zł na opiekunkę? Żart. Na wsi? Tam nie ma usług opiekuńczych.
   Podobnie uważa dr Paweł Kubicki, so­cjolog z SGH. - Tworzymy narzędzia, które pogłębiają stereotypy. Nikt nie po­myślał, by poprawić to, co dziś leży od­łogiem, choćby ściągalność alimentów - mówi.
   - W najgorszej sytuacji będą klepiący biedę samotni rodzice jedynaków i nie­pełnosprawnych - mówi prof. Kotowska.
   Bo program 500 plus nie obejmie ro­dzin, w których dochód na głowę prze­kroczy 800 zł netto na osobę (lub 1200 zł, jeśli dziecko jest niepełnospraw­ne). - To kryterium zostawia bez pomo­cy rodziców naprawdę potrzebujących wsparcia. Jeśli już mamy komuś prze­kazywać pieniądze, to właśnie rodzice samotni z chorymi dziećmi najbardziej potrzebują dofinansowania, tu i teraz - tłumaczy prof. Kotowska.

WYBÓR ZOFII
Tymczasem oni - zamiast pieniędzy - dostali od rządu dobre rady.
   - Krew mnie zalała, kiedy usłyszałam od władzy, że jeśli chcę 500 zł na dzie­cko, mam sobie znaleźć partnera i zro­bić drugie - denerwuje się Zofia z Łodzi, 27-letnia rozwódka, matka czterolat­ki. Pracując 10 godzin na dobę (rów­nież w niedzielę i święta), zarabia tyle, że z trudem starcza jej do pierwszego. Ale zgodnie z zapisami programu „Rodzina 500 plus” ma za dużo: dochód na głowę w jej rodzinie przekroczył bowiem rzą­dowe kryterium o 60 zł. Postanowiła być sprytna i dogadała się z pracodawcą, że oficjalnie obniży jej pensję o 100 zł. -I tak jestem w porządku, znam trzy matki, któ­re dla zasiłku już zrezygnowały z pra­cy, teraz będą robić na czarno. Państwo? Niech się goni, skoro wystawiło nas do wiatru - mówi.
   Jest zła na PiS. Nie ona jedna. Pod ape­lem „500 zł na każde dziecko bez wzglę­du na dochód i liczbę posiadanych dzieci” podpisało się już sześć tysięcy osób. A sa­motne matki ogłosiły w sieci, że jeśli rząd ich nie wysłucha, zaczną strajkować. Na kilku stronach ogłoszono nawet termin i miejsce strajku: 5 marca, Krakowskie Przedmieście, Warszawa.
   - Mamy o co się bić. PiS oszukało mi­liony dzieci - tłumaczy Anna Kłóska, 34-letnia salowa z Pszczyny, matka na­stoletniej Patrycji. Kłóska wypadła z sy­stemu przez rentę na kręgosłup. A rentę dostała, bo ma za sobą cztery operacje. Powód? Przez lata pracowała jako przeła­dunkowa piwa, przenosiła dziennie tony butelek. Naprawdę się więc ucieszyła, gdy w połowie ubiegłego roku usłyszała te wszystkie obietnice na dzieci. Wresz­cie kupi córce choć jedną parę butów, bę­dzie mogła ją wysłać na wycieczkę z klasą, bo ciągle odmawia. Gdy dotarło do niej, że nie dostanie ani grosza, umieściła w sieci szczególny apel. Do dobrze sytuowanych Polaków, tych, którzy 500 zł na dziecko (bo mają ich więcej) dostaną. Poprosiła, by zamożni... brali pieniądze od państwa. „Jeśli ich nie chcecie, dajcie na szczytny cel. Ja jestem za bogata” - napisała.
   - Czy bogaci zapukają do urzędów po pieniądze? - zastanawia się dr Bohdan Wyżnikiewicz. - Tak. Nie dlatego, że są chciwi, że chcą złupić państwo, dlatego że w to państwo dziś nie wierzą, większość jest niepewna swojego losu.
   - Oczywiście, że zapukają - potwier­dza dr Paweł Kubicki. - W końcu ich też wychowanie dzieci kosztuje, często dużo więcej niż biednych. Mają inne standar­dy i środki. Dlaczego zresztą mieliby nie zapukać? Płacą podatki, z ich pieniędzy ten program jest tworzony. Inna sprawa, że także z pieniędzy bezdzietnych i tych, którzy własnym wysiłkiem odchowali już dzieci.

ICH POGRĄŻYĆ
Andrzej Wyszyński z Warszawy, właściciel prężnie działającej firmy, oj­ciec dwójki dzieci w prywatnych szko­łach, na pewno weźmie te 500 zł.
- Wezmę, bo chcę pogrążyć partię, któ­ra wygrała wybory, jadąc na tanich oszu­stwach. Wręcz marzę o tym, by ujawnić miernotę ekipy, która od wielu lat jedzie na populizmie. Marzę, by wreszcie się na nim wyłożyła - tłumaczy.
   Ma nadzieję, że stanie się to, zanim PiS uda się wypracować cały system, jak uważa Wyszyński, niby-wsparcia. Sy­stem, w którym, jego zdaniem, nowa armia urzędników rozpuści miliardy bez planu.
   Tymczasem - zauważa dr Wyżnikie­wicz - sięgnięcie przez zamożnych rodzi­ców po wyborczy prezent od rządu może się źle skończyć. - Proszę sobie wyobra­zić przedsiębiorcę w małym miasteczku. Idzie po pieniądze na dziecko, urzędnicy się dziwią, szybko po okolicy rozchodzi się, że przyszedł, wziął. Jak śmiał, może warto mu za to dowalić? Naprawdę duże pole do donosów, zawiści sąsiedzkiej, wielu kłopotów - ostrzega.
   Nie przypomina sobie żadnej innej ustawy, która by tak antagonizowała naród. I nie jest żadnym pocieszeniem, że popłyniemy na tym programie wszy­scy. W tym roku rząd wyda na program „Rodzina 500 plus” 17 miliardów (w przy­szłym już 22 miliardy) i będzie to naj­prawdopodobniej jedyny rok, w którym będzie miał z czego opłacić zasiłki. Te pieniądze, jak przypomina ekonomista, to przede wszystkim dziewięć miliar­dów z aukcji LTE [licytacja operatorów telefonii komórkowej, ubiegających się o częstotliwości niezbędne do stworze­nia sieci szybkiego mobilnego Internetu - przyp. red.].
   - Ale to był jednorazowy prezent od losu dla państwa. Wpływy z podatków: bankowego, od supermarketów, uszczel­nienie VAT to pobożne życzenia. Tych pieniędzy nie ma, a nawet jeśli będą, to rozpłyną się na inne obietnice PiS, choć­by wcześniejsze emerytury - twierdzi Wyżnikiewicz.
   - Naprawdę można te środki lepiej spożytkować - uważa prof. Irena E. Ko­towska. Nie bardzo wie, co powiedzieć, gdy słyszy deklaracje PiS, że w związku z programem można oczekiwać przyro­stu urodzeń o prawie 300 tys. Skąd rząd ma takie wyliczenia? Z wariantu GUS, bardzo wysokiego, rozpatrywanego... w idealnej sytuacji, takiej, w której Po­lacy mają wymarzone przez siebie wa­runki do posiadania dzieci. - To wariant nierealny - zapewnia demograf.
Nierealny także dlatego, że choć Polacy generalnie chcieliby mieć więcej dzieci, kończą często na marzeniach. Z różnych powodów. Ze strachu przed uwikła­niem w pieluchy, z braku czasu, z powo­dów zdrowotnych, dlatego że w ostatniej chwili po prostu sobie odpuścili. Na co dowodem są badania polskich demogra­fów sprzed sześciu lat. Przepytali wtedy Polaków o ich plany rodzicielskie. Tylko jedna czwarta osób planujących dziecko w ciągu najbliższych trzech lat faktycznie została rodzicami.
   - Co w tym wszystkim jest najgorsze? - zastanawia się dr Bohdan Wyżnikie­wicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Chyba to, że gdy specjali­ści zaczęli alarmować, iż cały ten pseudoprorodzinny program za miliardy nie trzyma się kupy, Prawo i Sprawiedliwość mogło się jeszcze wycofać. Nie zrobiło tego, bo ważniejszy niż wyrzucanie pie­niędzy w błoto dla obecnej władzy jest wizerunek dobrotliwego taty, który roz­daje dzieciom prezenty. W gruncie rze­czy jednak prawdziwe potrzeby rodziny ma gdzieś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz